Prezentacja raportu Komisji Millera rozczarowała: brak jasnych odpowiedzi na temat przyczyn katastrofy, ani nie wskazuje winnych
Zdawać by się mogło, że tak długo oczekiwana i przekładana z miesiąca na miesiąc prezentacja raportu komisji Millera odnośnie katastrofy smoleńskiej, będzie najważniejszym wydarzeniem w czasie wakacji. Niestety, jak dzisiaj większość z nas może się przekonać, tylko się zdawało.
Liczące ponad 320 stron opracowanie nie tylko nie daje jasnej odpowiedzi na pytanie o przyczynę owego „zdarzenia w ruchu lotniczym”, lecz dodatkowo zajątrza dyskusję wokół tej sprawy. Nie wskazuje winnych chociażby zaniedbań, jeśli już nawet nie mówić o świadomym działaniu. Przechwałka obecnie rządzących, że w dniach tragedii państwo zdało egzamin, wobec danych raportu rzeczywiście sprowadza się do sprawności instytucji naszego państwa w dziedzinie organizacji pogrzebów. A i z tym, jak pamiętamy, były pewne kłopoty: przedstawiciele ówczesnego marszałka sejmu i pełniącego obowiązki głowy państwa pojawili się nad mogiłą Anny Walentynowicz z dużym opóźnieniem i w stanie wskazującym na spożycie nie tylko obiadu. Trudno również mówić o pełnej mobilizacji naszej administracji, gdy jasnym staje się, iż w dziedzinie podstaw prawnych odnośnie śledztwa, daliśmy się podejść jak dzieci przez sprawnie działającą machinę Rosji. O tym raczej raport milczy. Za to nie milczy w innych sprawach.
Trzeba przyznać, że od strony układu treści sam raport prezentuje się nawet dobrze. Lecz nawet taka zasłona dymna nie skrywa jego niedociągnięć, co jest przynajmniej dziwne, biorąc pod uwagę długość jego przygotowywania. Wsłuchując się w przekazywane w czasie piątkowej konferencji informacje zwróciłem uwagę, iż prezentując schemat zamawiania przez poszczególne organa państwa przelotów samolotowych, na komputerowej animacji jako centralny urząd umieszczono tzw. koordynatora, którym zgodnie z instrukcją HEAD jest szef kancelarii Premiera RP, czyli minister Tomasz Arabski. Otóż zdawać by się mogło, że w związku z tym to przede wszystkim u niego należy szukać zaniedbań związanych z organizacją lotu TU-154M z 10.04.2010 r. Tymczasem o roli T. Arabskiego w działaniach lub ich zaniechaniu, minister Jerzy Miller nie zająknął się ani słowem. Sięgnąłem więc do samego raportu. Okazało się, iż śledczy swoje ustalenia w tym zakresie oparli na zeznaniach urzędników kancelarii Prezesa Rady Ministrów, wśród których może i znajdował się sam T. Arabski, ale o tym nie ma ani słowa. Owe zeznania, wobec takich zaniechań jak chociażby niepowiadomienie BOR-u, stwierdzają, że w związku z niepisaną zasadą przyjmowano, iż kancelarie same będą zawiadamiać odpowiednie instytucje. Przekładając to na język prostszy: po prostu pan minister, mimo iż miał obowiązek prawny do koordynacji przewozu najważniejszych osób w państwie, na podstawie umowy na przysłowiową gębę przestał wypełniać swoje obowiązki i zbytnio się nimi nie przejmował. Tylko że w czasie pamiętnej „bitwy o samolot i krzesło” na brukselskim szczycie, umiał „wywiązywać się” ze swoich zadań. Wydaje się, że w związku z tym minister winien jest przynajmniej zaniedbania obowiązków, co samo w sobie dyskwalifikuje go jako pracownika administracji publicznej, a jednak nadal cieszy się piastowaniem urzędu. Cóż, skoro nie ma już samolotu, to z pamiętnej „bitwy” wyniósł przynajmniej krzesło (czyt. stołek).
Odnośnie polskich pilotów jeszcze nie tak dawno dzisiejszy Prezydent RP wyrażał się, iż gdy trzeba będzie, to i na drzwiach od stodoły polecą. Z raportu Jerzego Millera wynika, że o ile na wierzejach stodolnych tak, to samolotem już niekoniecznie. W samej treści raportu napotykamy bowiem na szereg ciekawych szczegółów, które niedwuznacznie zdają się sugerować braki w logice osób opracowujących tenże dokument. Okazało się bowiem, że załoga nie umiała ze sobą współpracować, a poza pilotującym A. Protasiukiem, w jej skład weszli sami dyletanci lub zaspani wojskowi. Zgodnie z danymi, R. Grzywna dzień przed wylotem do Smoleńska późno powrócił z Gdańska (a któż to w piątek wieczór podróżował do stolicy polskiego Pomorza?) i nie miał czasu wyspać się przed kolejnym lotem. Co ciekawe, minister Miller usilnie podkreślał, że pilot nie zwracał uwagi na jeden z ważnych wskaźników wysokości, co wynikało z nieznajomości maszyny. Jednak w trakcie lektury tekstu raportu można przeczytać, iż A. Protasiuk dokonał zmian w urządzeniach, powodujących obejście pewnych danych. To wskazuje na świetną znajomość samolotu. Mamy więc dwie sprzeczne ze sobą tezy. Ponadto dopytywany przez dziennikarzy o utratę przez samolot zasilania na wysokości 15 m, minister Miller rozpoczął dywagacje na temat uderzenia w brzozę. Cóż, w Rosji wszystko jest „bolszoje”, więc i 15-metrowa brzoza. Podobnie i w sprawie tzw. „nacisków” na załogę, minister nie omieszkał powiedzieć, iż nie było decyzji „pierwszego pasażera” odnośnie lądowania na zapasowym lotnisku. Cóż, że wcześniej twierdził, że jest to tylko sprawa kurtuazyjna, ponieważ gdy tenże nic nie powie, decyzję podejmuje pilot.
Najciekawszym jednak momentem całego raportu jest odpowiedzialność wieży lotniska smoleńskiego. Na podstawie zapisów rejestratorów lotu i analizy faktycznego przelotu TU-154M stwierdzono, że kontroler lotu podawał pilotom fałszywe dane odnośnie „kursu i ścieżki”. Gdy jednak z sali padły pytania o sprawdzenie tego wątku, członkowie komisji z rozbrajającą szczerością odpowiedzieli, że nie mogli skontrolować działań wieży smoleńskiej, ponieważ taśma zaginęła, a oni sami nie widzieli konieczności sprawdzenia stanu używalności sprzętu rejestrującego na lotnisku Sewiernyj. Jedynymi więc, którzy mogli przekazać wiedzę o tym, co działo się tam 10 kwietnia 2010 r., byli sami kontrolerzy, którzy wszak dość często zmieniali swoje zeznania, a więc ich wiarygodność jest co najmniej słaba. Jednakże w zaleceniach skierowanych do Federacji Rosyjskiej polska komisja wskazała na konieczność jedynie poprawienia przekazywania informacji o zamkniętych i otwartych lotniskach w Rosji. Miodzio! Oczywiście przy okazji stwierdzono, że ma żadnych śladów na jakikolwiek zamach terrorystyczny. Tylko, że jeden z członków komisji, mjr M. Lasek, stwierdził był z rozbrajającą szczerością, że komisja nie zajmowała się hipotezami, „których nie można zweryfikować”, tzn. jak nie mogę znaleźć potwierdzenia lub zaprzeczenia jakiegoś działania, to mówię, że takowego nie było. Czyli mimo braku możliwości dowodzenia uznaję to za „czynnik niemający miejsca”. Cóż, nie można dowieść czy zaprzeczyć np. teorii ewolucji, więc nasza komisja winna ją uznać za „niemającą miejsca” (polecam to wszystkim kreacjonistom!). Nasze społeczeństwo widać, że kupiło takie rozumowanie, ponieważ większość uznaje, że zamach nie byłby na rękę Rosji (co nie jest tożsame ze stwierdzeniem, że działania terrorystycznego nie było), lecz w starożytności twierdzono powszechnie, że Ziemia jest centrum wszechświata. Mimo tak powszechnego uznania ona jednak kręciła się dokoła Słońca. W wyniku więc działań komisji Millera otrzymaliśmy jedynie kolejną wrzutkę, jątrzącą społeczeństwo przed wyborami. Ale może właśnie o to chodziło?
Echo Katolickie 31/2011
opr. mg/mg