Droga do szczęścia

O miłości w jesieni życia


Agnieszka Warecka

Droga do szczęścia

Ks. Twardowski miał swoją teorię na temat miłości, Wieśka ma swoją. Są też jej córki, ale zdaniem bliskich przestała przejmować się w momencie, kiedy zamiast słów wsparcia usłyszała, że trzeba ją ubezwłasnowolnić. Bo odważyła się być szczęśliwą.

Wieśkę znają tu wszyscy. Kobieta obyta, uprzejma, a i z wyglądu niczego sobie, nic więc dziwnego, że przyciąga wzrok i wzbudza emocje. - Zgorszenie sieje. I żeby tak człowieka statecznego, katolika... - gorszy się Matynkowa zza rzeki. - Toż po ślubie są! - upomina ją synowa. - A wy gadacie, bo zazdrościcie. Bo za darmo to chłop wam co najwyżej naubliża, ale kwiatów nigdy żeście nie dostali. Dlatego fart Zygmusiowej solą wszystkim w oku - perswadowała przekonana, że o nieobecnych się nie rozmawia, a jeśli już - to trzeba zrobić wszystko, by nie uszczknąć ich czci.

Ba. Gdyby żyła dłużej, wiedziałaby, że to, co dla jednych mieni się szczęściem, inni okupili stratą kładącą się cieniem na to, co przed, i jest, i będzie...

Gwarancja zainteresowania

Kiedy Wiesława poznała Zygmunta, stan wdowieństwa mierził ją niemiłosiernie. - Bo ile można odpoczywać? - pyta i, nie czekając na sugestie, snuje refleksyjnie: - Aj, jak nikt się nie krząta, to do ścian przyjdzie mówić. Dzieci jak małe, to jeszcze... Potem, szkoda gadać - bierze oddech i zamyśla się na znak, że będzie wspominać...

- Z Januszem (świeć Panie nad jego duszą!) żyliśmy nie najgorzej. Bez romantyzmu, ale i bez przeklonów. On sobie, ja sobie, choć dwóch córek żeśmy się doczekali - zaznacza z uśmiechem. - Chłop był dobry, tylko niezaradny; jak pościeliłam, tak spaliśmy. Nigdy się nie buntował, bylem tylko jemu nie kazała podejmować decyzji. „W naszym domu to mama portki nosi” - żartowały dzieci. Z drugiej strony umiał postawić na swoim. Zawsze powtarzał, że musi umrzeć przede mną, bo kto go pochowa. I wygadał.

Podchodzi do stolika z lampką, sięga po fotografię. - To moje dziewczynki pod koniec podstawówki - uściśla. - Starsza, Anka, chciała do miasta. I poszła. Młodsza wyszła za chłopaka stąd i gospodaruje u teściów. Naszej nie chcieli - mówi o ojcowiźnie. - Po śmierci Janusza Anka zaczęła mnie namawiać, żebym sprzedała dom i obejścia, pole oddała w dzierżawę, a sama poszła do miasta. Opierałam się do ranka, kiedy nie mogłam rozprostować ręki - wyjaśnia. - Wiadomo, lata nie cofają się, ale biegną. Jak ja płakałam... Obchodziłam wszystkie kąty, gładziłam ściany. A one się kłóciły. Młodsza zarzuciła Ance, że zależy jej tylko na pieniądzach i darmowej niańce - krąży pamięcią wokół córek. - Szkoda gadać - konkluduje.

- Mieszkanie w każdym bądź razie zapisałam na siebie. Znajoma podpowiedziała, że to gwarancja dośmiertnego zainteresowania. Że będą chodzić koło mnie choćby ze względu na nie - wyjaśniła. - I tak sobie żyłam. Czasem popilnowałam dziecka, innym razem odwiedziłam drugą córkę. Mieszkaniem miały podzielić się na pół, pomnik już był, nawet na gregoriankę za siebie odłożyłam, żeby dzieci nie trudzić. Aż tu naraz wpadła mi ręce gazeta z działem matrymonialnych ogłoszeń - przechodzi do meritum. - Stało, że aby nie rozwódka, a ja przecież wdowa. Niżej miły pan zachęcał do pisania kobiety w moim przedziale wiekowym, zainteresowania też mieliśmy zbieżne, więc wysłałam list. Na odpowiedź nie musiałam długo czekać.

Jakby piorun strzelił

Rozmowy przez telefon, spacery, czasem kawa w barze nieopodal pekaesu. - Niewinnie i bez zobowiązań, ale ludzie i w przyzwoitości sensację wywęszą - ton głosu kobiety zabarwia się goryczą. - Córka wpadła jak burza. Traf chciał, że akurat miałam gościa. Krzyczała, że ojciec w grobie się przewraca jak na mnie patrzy, że takiego wstydu nie zniesie i żeby on się wynosił. Wtedy jakby piorun we mnie strzelił. Wypomniałam jej, że to w końcu ona ściągnęła mnie do miasta. Podrzucała dzieci, nie pytając, czy dam radę, nie interesowała się mną, kiedy chorowałam. Wyszła, trzaskając drzwiami - wspomina. - I kiedy tak stałam drżąca, zawstydzona, Zygmuś zaczął się histerycznie śmiać. Mnie też się udzieliło. Bo dziadki tak już mają, że dużo rozmyślają. A jak się zastanowią, to zwalniają. Nie na wszystko musi być recepta.

Wiesława sięga po ślubny album. - Te zdjęcia to prezent od chrześniaka. Fotografią się pasjonuje - wyjaśnia. - Dla mnie to nowa droga. Już nie muszę decydować, co zjemy na obiad ani kogo odwiedzimy. Zygmunt lubi być głową rodziny. A wie pani, co mnie ostatecznie przekonało? - pyta i nie czekając na odpowiedź, wyjaśnia: - Że u niego wszystko jest poukładane, tak w głowie, jak i na zewnątrz. Weki nad kuchenką i życie, w którym na pierwszym miejscu stoi prawdomówność.

Wieśka nie ukrywa, że życie postawiło ją przed iście tragicznym wyborem: z jednej strony córki, z drugiej on; na jednej szali zgoda w rodzinie za cenę samotności, na drugiej poczucie bycia kochaną ze świadomością, że traci dzieci. „Poświęciłaś im wszystko, a one nie znajdą godziny w tygodniu, by cię odwiedzić. Jeśli nie potrafią zrozumieć, że też masz prawo do szczęścia, tym bardziej nie warto się nimi przejmować” - słowa przyjaciółki bardzo pomogły jej w podjęciu ostatecznej decyzji. Dziś czuje, że miała rację.

- Zygmunt zaszczepił we mnie pasję czytania. On ma też hopla na punkcie wędkarstwa. Bezdzietny wdowiec mógłby być oparciem dla moich dziewczynek. I wierzę, że lody skruszeją. Modlę się o to - wyznaje. Dalej snuje, że tylko miłość ratuje przed zgorzknieniem. Że dopóki człowiek czuje się potrzebny, walczy z czasem i zniedołężnieniem. I że oparcie znalazła nie w córkach, lecz... wnukach. - Oni nie rachują zysków i strat. Tak jak my chcą przede wszystkim ufać. Choć ksiądz, który nas wiązał, mówił, że młodzi kochają bardziej dla siebie, a nam, starszym wiekiem, większą radość sprawia opiekowanie się drugą osobą. Raz wnuczka spytała mnie, co zrobię, jak Zygmunt zawiedzie. Odpowiedziałam, że włosów z głowy rwać nie będę, bo po pierwsze: niewiele ich już mam, po drugie: choćby dla tych paru chwil warto było... Zawsze warto - podsumowuje.

 

Czy to jest przyjaźń, czy to jest kochanie?

Miłość nie wybiera: ani wieku, ani pochodzenia. Równie intensywnie rozkwita w domach starców, jak i na osiedlowych ławeczkach.

A widok radosnych staruszków trzymających się za ręce, zamiast wzbudzać uśmiech politowania, powinien uświadamiać, że są wartości wyższe od pieniędzy czy nawet zdrowia. Po co więc uczyć się na własnych błędach i eksperymentować, skoro można czerpać z doświadczeń tych, którzy przeżyli trochę więcej niż my?

Zmiana struktur

Wiesława stoi na straży stanowiska, że podczas gdy radość lubi się mnożyć, smutkowi do twarzy z murami, które sam tworzy. Kochając, chcielibyśmy uszczęśliwić cały świat, a życie kończy się w momencie, kiedy czujemy się jak zbędny mebel. - Kiedy ja szykowałam się do nowej drogi, moje córki mówiły tylko o śmierci - wspomina z wyrzutem.

Czy jej decyzję o związku w późnym wieku można uznać za swoisty ewenement? - Każda nowa sytuacja budzi w nas lęk. Taką jest też pojawienie się nowej osoby w życiu rodzica, babci czy dziadka - przyznaje Elżbieta Trawkowska-Bryłka, psycholog. - Do tego dochodzi niepewność: jaką okaże się ta „druga połówka”; obawa, czy w nowym związku będzie lepiej. Wreszcie pojawia się pytanie: czy taka zmiana jest do szczęścia bliskiej nam osoby potrzebna. Dany człowiek przez sam fakt wejścia w stały związek z naszą mamą czy babcią zmienia strukturę rodziny. Tworzą się nowe więzi i zwykle trzeba dużo czasu, aby jej członkowie przyzwyczaili się do zaistniałej sytuacji - tłumaczy.

Sama nie zapuka

Bohaterka po śmierci męża wpadła w pułapkę. Zamiast na nowo układać towarzyskie życie, ograniczyła się do czterech kątów i przeglądania gazet. Kołem ratunkowym w jej przypadku okazał się niewinny z pozoru anons w gazecie. Jakie są inne sposoby na wyjście z błędnego kręgu samotności?

- Jej przyczyny są tak różne, że nie sposób znaleźć uniwersalnej metody na zmianę sytuacji. Są osoby, które potrzebują przyjaciół, ale nie chcą wchodzić w nowy związek małżeński. W takiej sytuacji najlepiej zaangażować się w życie wspólnotowe, np. przy parafii - E. Trawkowska-Bryłka wskazuje też inne formy aktywności, jak kluby seniora, koła gospodyń wiejskich czy zajęcia uniwersytetu trzeciego wieku. Osobom poszukującym bratniej duszy zaleca przede wszystkim aktywne spędzanie czasu, ale też konkretne działania w myśl zasady, że miłość do drzwi nie zapuka, czasem trzeba wyjść jej naprzeciw.

A czy prawdą jest, że tę w jesieni życia dyktuje bardziej rozsądek? - Powody zawierania związków w późniejszym wieku są różne, w zależności od sytuacji życiowej danej osoby. Niektórzy boją się samotności i chcą mieć na starość oparcie w kimś bliskim, ale nie brakuje też zakochujących się od pierwszego wejrzenia, a w konsekwencji pragnących ułożyć sobie resztę życia we dwoje - uściśla.

WA

opr. aw/aw



Echo Katolickie
Copyright © by Echo Katolickie

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama