Do rdzenia demokracji należy spór, a w ramach demokracji we współczesnym wydaniu, relatywizującej wszystko i wszystkich, spór ten dotyczy absolutnie wszystkiego
Doświadczyłem swoistego cudu. Mogłem na kilka dni wyrwać się z medialnego matrixa, wyłączyć telewizor i radio, przestać czytać gazety i rozkoszować się pięknem przyrody. Owo katharsis dało mi niesłychanie wiele. Niestety, życie piękne dość szybko się kończy.
Powrót do siermiężnej polskiej rzeczywistości przeraził mnie. I nie z powodu zajadłych kłótni, które rozgrywają się na naszej polskiej scenie polityczno-społecznej. Już kiedyś pisałem, że do rdzenia demokracji należy spór, a w ramach demokracji we współczesnym wydaniu, relatywizującej wszystko i wszystkich, spór ten dotyczy absolutnie wszystkiego. Tym, co najbardziej mnie rozsierdza w dzisiejszej sytuacji polskiej, to zupełny brak logiki i myślenia na niej opartego. Nie pomiędzy politykami, gdyż dotknięci makiawelistycznym sposobem widzenia działalności politycznej zapominają oni o innym rozumieniu walki o sprawy publiczne. Brak myślenia pomiędzy nami, obywatelami, którzy kierujemy się raczej emocją i stadnym nawykiem podążania za przywódcami stada, aniżeli oceniamy trzeźwo sytuację.
Wyobraźmy sobie grupę ludzi, którzy postanowili wznieść dom. Znaleźć w nim mieszkanie miał każdy, kto przyłożył swoją rękę do pracy. Czasy były trudne, o materiały ciężko, trzeba je było wręcz wywalczyć, a dodatkowo żaden z budujących nie miał większego doświadczenia w budowaniu. Dodatkowo każdy miał inna wizję domu. Jednak przewodnia idea była najważniejsza i każdy własne plany ukrywał, bo dom miał wielu wrogów. Gdy stanął, każdy nim się zachwycił, choć w komitecie domowym napięć nie brakowało. Nie dane jednak było spokojnie w nim mieszkać. Nadciągnęły rychło żywioły, a duża część mieszkańców, przerażona wizją trudności, szybko dom porzuciła. Kiedy minęły dni trudne i można wreszcie było spokojnie mieszkać w wybudowanym domu, znów część jego mieszkańców odeszła. Jedni wybrali własne mieszkania, zapominając o dawnym domu, inni zaczęli kręcić własne interesy, a do tego potrzebne były mieszkania w apartamentowcach. W starym domu z tradycją pozostali nieliczni, którzy łatali dziury, remontowali go jak umieli i na ile im starczało środków, bo czasy były znowu trudne. Ale w nim byli. Czasem zwracali się do „wychodźców” z prośbą o pomoc, ale nie zawsze ją otrzymywali, zwykle wówczas, gdy tamci potrzebowali mieszkańców domu do własnych interesów. To, co pozostało z dawnych dni, to uroczyste zjazdy w rocznicę przecięcia wstęgi. Przyjeżdżali na nie wszyscy, którzy mieli w dokumentach wpisane stałe zameldowanie w domu albo przynajmniej o tym głośno mówili. Co więcej, przyjeżdżali w różnych godzinach, jak im się chciało. Na jednym z takich spotkań doszło do niesnasek. Bo oto „wychodźcy” stwierdzili, że ci, którzy pozostali w domu, sprzeniewierzyli się idei wspólnego mieszkania. Zaczęli wytykać im, że nie rozumieją, czym jest dom, a najlepiej, gdyby go opuścili i znaleźli sobie inne mieszkanie. Gdyż ci, co uciekli z domu, wiedzą lepiej, jak go zagospodarować, a ci, co zostali, w ogóle nie rozumieją idei tego domu. Krótko mówiąc: „wychodźcy” powiedzieli mieszkańcom domu krótkie zdanie: „Won stąd!” A pytanie na koniec tej bajki jest jasne: Czy kogoś w tej sytuacji krew jaśnista by nie zalała?
Premier Tusk zadając to pytanie wcale nie liczył na odpowiedź. Bo siła tego pytania tkwi właśnie w stwierdzeniu: „Won stąd!” Pojawiający się już po obchodach trzydziestolecia wydarzeń sierpniowych postulat o przejęcie przez państwo organizacji obchodów tej rocznicy jest tylko kwintesencją owego stwierdzenia. Prezydencka poezja o żurawiach portowych jako o polskiej Statui Wolności jest kpiną, ponieważ dźwigi te stoją (jeszcze), ale stoją bezczynnie. One mogą co najwyżej stać się pomnikiem zafundowanego bezrobocia. Lecz prawdziwym popisem braku logiki było wystąpienie Henryki Krzywonos, kreowanej dzisiaj na legendę Sierpnia 1980. Śp. Anna Walentynowicz w rozmowie z tego roku wspominała, że legenda ta została wykreowana w 1990 r., aby dać podkładkę Geremkowi i Balcerowiczowi, kreowanym na bohaterów Sierpnia. „Legendarne” zatrzymanie tramwaju przez panią Henię też zostało zweryfikowane przez jej kolegów z Komunikacji Miejskiej w Trójmieście. Trudno bowiem zatrzymać coś, co i tak nie jedzie, bo w trakcji nie ma prądu. Ponadto - zgodnie z relacją Romualda Śliwińskiego - strajk w komunikacji trwał już ponad dobę, a Henia wyjeżdżając tramwajem po prostu była łamistrajkiem (przed jej wyjazdem dwóch kierowców odmówiło wykonania kursu). Późniejsze jej zaangażowanie w KMZ było także wynikiem przypadku. Dzisiaj ta pani publikuje swoją książkę w „Krytyce Politycznej”, redakcji jak najbardziej lewicowej, a jej promotorką jest Jolanta Kwaśniewska, specjalistka od jedzenia bezy i kupowania akcji Polisy. Pomijając już widoczne na sali konsultowanie wystąpienia pani Krzywonos z premierem i prezydentem, najbardziej głupim stwierdzeniem owej „sygnatariuszki” było skierowane do Jarosława Kaczyńskiego, że nie ma prawa on mówić o swoim rodzonym bracie. Czyli Henia Krzywonos stała się obrończynią Lecha Kaczyńskiego przed... Jarosławem Kaczyńskim. I tu już mnie krew jaśnista zalała ponownie. Bo jeszcze niedawno wszelkie media w Polsce pisały i głosiły zależność Lecha i Jarosława jako bliźniaków jednojajecznych, a teraz okazuje się, że tej zależności nie było i nie ma, a większe prawo do mówienia o Lechu ma jakaś kobiecina z tramwaju niż jego rodzony brat, który przecież przez telefon komórkowy ciągle z nim rozmawiał. I to jeszcze kobieta, której manikiurzystka chyba nie wytłumaczyła, że w pewnym wieku ciemne paznokcie po prostu nie są wskazane. Manikiurzystka, na którą nie stać było śp. Anny Walentynowicz.
To, co wydarzyło się w czasie rocznicowego zjazdu Solidarności, to nie jest kolejna burza w szklance wody. Tutaj bitwa idzie o zawłaszczenie pamięci. Orwell w „1984” napisał: „Kto panuje nad przeszłością - panuje nad teraźniejszością!” Pani Krzywonos jest tylko pionkiem w tej rozgrywce. Prawda o przeszłości rodzi prawdę o dniu dzisiejszym, zaś kłamstwo o tamtych czasach jest podstawą kłamstwa dni nam współczesnych. Jeszcze nie tak dawno ćwiczyliśmy to stwierdzenie na kanwie Katynia. Lecz prawda nie ostoi się bez logicznego myślenia. Nie wystarczy wykrzyczeć swoich emocji w „Szkle kontaktowym”. Trzeba jeszcze pomyśleć. Chyba że ktoś wybiera los bezmyślnej owcy biegnącej za samcem alfa.
opr. aw/aw