Relacja pomiędzy Kościołem katolickim a państwem powraca w naszym kraju jak rzucany co raz bumerang
Relacja pomiędzy Kościołem katolickim a państwem powraca w naszym kraju jak rzucany co raz bumerang. Najczęściej mamy z tym do czynienia w czasie wyborów, ale temat ten jest dyżurnie wywoływany także przy okazji np. świąt państwowych czy innych ważniejszych wydarzeń.
Można by się do niego przyzwyczaić i nie zwracać uwagi, gdyby nie wspomnienie zasady, iż kropla skutecznie potrafi drążyć kamień i nawet najmocniejsze skały ustępują pod wpływem erozji. A sprawa nie leży tylko w osławionych zarzutach o pazerności duchowieństwa czy też przywilejach dla konkretnej grupy wyznaniowej, ponoć straszliwie uciskającej innowierców bądź ateistów. Kwestia dotyczy bowiem wbrew pozorom nie pozycji Kościoła w społeczności, ale samej instytucji państwa.
Na temat wyrzucania nauczania historii ze szkół ponadgimnazjalnych napisano już wiele, a i tak na nic się to zdało. Dokonana „reforma” skutecznie zablokowała możliwość przekazywania uczniom minimalnej koniecznej dawki wiedzy historycznej, a presja egzaminów sprawia, że wielu nauczycieli niektóre tematy musi traktować „po łebkach”. Nie jest więc dziwną sprawą, iż w mentalności społecznej znajomość wydarzeń z przeszłości ogranicza się do zapamiętania (chyba jednak z innych powodów) roku bitwy pod Grunwaldem, a pozostałe „informacje” czerpiemy z filmów fabularnych, niekoniecznie zbyt wielkiej lotności. I niewielu z nas zdaje sobie sprawę, że większość przytaczanych dzisiaj argumentów za całkowitym rozdziałem Kościoła od państwa (bez poszanowania autonomii i bez zakresu wspólnych działań) była już w historii podnoszona. Na przełomie XIX i XX w. we Francji. Co ciekawe, dokładnie te same sposoby działania powielane są dzisiaj w Polsce. Badacze (w tym twórca francuskiej socjologii laickości - Jean Bauberot) wskazują na zasadnicze „progi działań laicyzujących”. Pierwszym z nich była rewolucja francuska, której zasadniczym rysem stała się wręcz zwierzęca nienawiść do pierwiastka religijnego, przejawiająca się nie tylko w dekapitacji posągów religijnych czy niszczeniu kościołów, ale przede wszystkim w niwelowaniu w przestrzeni publicznej jakichkolwiek odniesień do religii, jak chociażby zmiana kalendarza i przejście na dziesięciodniowy, a nie siedmiodniowy tydzień. Największą jednak „cechą” tego okresu było mordowanie i torturowanie tysięcy chrześcijan, od góry hierarchii poczynając. Przykładem może być chociażby powstanie wandejskie, obecnie skrzętnie przemilczane. Ilość chrześcijańskich ofiar postępu w tamtych czasach liczona jest w setkach tysięcy. Drugim progiem, zdaniem socjologów i historyków, była laicyzacja szkolnictwa przeprowadzona w latach 1881-1905 przez Julesa Furry'ego i na kanwie jego przemyśleń. Ten należący do masońskiej loży Wielkiego Wschodu francuski polityk za naczelne zadanie postawił sobie zbudowanie nowego państwa republikańskiego, opartego na nowej aksjologii, czyli nowych wartościach nie tylko nieodwołujących się do religii, ale przede wszystkim niezawierających żadnego elementu choćby trącącego religią czy tradycją.
Ciekawostką jest droga, jaką podjęto, żeby dojść do tak wyznaczonego celu. Najpierw usunięto elementy religijne z programów nauczania, czyli z przekazywanych na lekcjach treści. Następnie podjęto walkę z symboliką religijną na terenie szkoły (wtedy rozpoczęto masowe usuwanie krzyży z sal lekcyjnych). Jednym z ostatnich etapów było wyrugowanie nauczycieli katolickich, zwłaszcza duchownych, ze szkół. Wartym zauważenia jest wprowadzenie do nauczania - jako konkurencyjnego z katechezą - nowego przedmiotu o nazwie „moralność”, czyli etyka. Miało to dawać rękojmię utrzymania spoistości państwa w momencie, gdy obalony zostaje dotychczasowy element spajający o charakterze tradycyjno-religijnym. Przeobrażenia dotyczyły nie tylko sfery edukacji. Tworzono całą „świecką” symbolikę ludzkiego życia, wprowadzając np. nadanie imienia noworodkom poprzez polanie ich głowy winem i wypowiedzenie słów: „Ja ciebie chrzczę w imię wolności, równości i braterstwa”. Przejęto wszystkie kościoły i miejsca kultu, które od tej pory miały stanowić własność państwa, wypożyczaną związkom religijnym. Państwo postanowiło również „koncesjonować” działalność zakonów poprzez ich zatwierdzanie (w 1905 r. „uznano” tylko pięć). Doprowadziło to w ostateczności do zerwania konkordatu z Rzymem. Ostatnim progiem laicyzacji była słynna rewolucja seksualna z 1968 r.
Cervantes, opisując Don Kichota z La Mancy, mówił o nim, że jest człowiekiem, któremu w głowie króliczki burmistrzują. Sprawiało to, iż nie umiał liczyć się z rzeczywistością i w potulnych wiatrakach widział zagrażające światu smoki. Projekt laicyzacji Francji o tyle nie wypalił, że zamiast wytworzyć społeczność zwartą i zjednoczoną wokół idei postępu, stworzył zbiorowisko ludzi zagubionych, bezideowych, konsumpcyjnych i egoistycznych. Co więcej, to właśnie Francja dzisiaj jest terenem największych waśni religijnych, a większość zamieszek wywołują emigranci o islamskiej proweniencji. Nie powinno to dziwić, bo kraj ten jest obecnie terenem wymierającej cywilizacji europejskiej. Nie powstrzymuje to jednak zacietrzewionych ideologicznie laicyzatorów od coraz to nowszych pomysłów. Tak np. w 2005 r. wprowadzono zakaz noszenia symboli religijnych w szkołach (dotyczy to również koloratek księży w szkołach katolickich) oraz wypichcono w 2013 r. Szkolną Kartę Laickości. Ówczesny minister edukacji, Vincent Peillon, oświadczył wręcz, że „nie da się zbudować wolnego kraju z religią katolicką. A że na grunt francuski nie da się przeszczepić protestantyzmu, trzeba wymyślić religię republikańską. Tą religią jest laickość”.
Co ciekawe, za tymi pomysłami zdaje się stać oświadczenie powołanego w 2012 r. nowego Wielkiego Mistrza Wielkiego Wschodu, Jose Guliona, który po swojej elekcji powiedział, iż masoni będą „aktywnie i czujnie” zajmować się projektami zmian w prawie dotyczących eutanazji, bankowości, szkolnictwa, a także dążyć do wprowadzenia „małżeństwa dla wszystkich”, pozwalającego na zawieranie ślubu przez pary homoseksualne. Oświadczył też, że Kościół katolicki i inne religie nie mogą wypowiadać się w kwestii małżeństw homoseksualnych, gdyż „nie powinny zajmować stanowiska w kwestiach związanych ze sferą publiczną” i „wtrącać się w sprawy Republiki”.
W kontekście tego, co zostało wyżej powiedziane, warto zastanowić się nad tym, co dzisiaj dzieje się w oświacie i w polityce polskiej. I może warto zadać kłam Mickiewiczowskiemu stwierdzeniu: „co Francuz wymyśli, to Polak polubi”.
KS. JACEK WŁ. ŚWIĄTEK
Echo Katolickie 45/2014
opr. ab/ab