Współcześnie nie skazuje się ludzi na szafot, ale zabija plotką, oszczerstwem... Jak nie dać się zniewolić?
Poniedziałkowy poranek. Internet puchnie komentarzami, memami po przegranym meczu z Kolumbią. Dominuje złość, sarkazm, rozczarowanie. Kiedy nasi piłkarze bezradnie patrzyli, jak rywale wbijają im kolejne bramki, oko kamery od czasu do czasu ślizgało się po ławce reprezentacji, pokazując trenera Nawałkę. Ktoś napisał na facebooku przed spotkaniem: „To dziś najbardziej samotny człowiek na świecie. Wygrają - będzie bogiem! Gdy przegrają nasi - media i kibice rozszarpią go. Nie będzie litości”.
Zmieniły się czasy. Dziś nie ma już stosów i zapachu zwęglających się ludzkich zwłok. Nie ma szafotów, które ustawiane na rynkach i skwerach miejskich ociekały krwią skazańców, gromadząc wokół siebie podczas egzekucji rozhisteryzowane tłumy. Mamy za to internet, facebooka, tabloidy i serwisy informacyjne gotowe w każdym momencie rozpalić wyobraźnię pospólstwa i podgrzać ekscytację do stanu wrzenia. Mamy „przyjaciół” i „życzliwych” udających zatroskanie, a zarazem gotowych w każdej chwili do linczu, cięcia ostrym jak brzytwa osądem, smagnięcia ironią. Okrutni są nie tylko dorośli. Takimi bywają także dzieci - wychowywane przez gry komputerowe, filmowe obrazy wojny i przemocy. Słuchające rozmów rodziców, nasiąkające jak gąbka wszechobecnym hejtem i pogardą. Gardzące rówieśnikami tylko dlatego, że ktoś nie ma markowych ciuchów, nowego smartfona albo że ich „starzy” są na śmieciówkach i zarabiają grosze. A czasem również dlatego, że kolega nie pasuje do „ekipy”, ponieważ chodzi do kościoła, ma w życiu zasady i nie jest mu jeszcze wszystko jedno.
...coś, czego nie da się racjonalnie wytłumaczyć: człowiek uwielbia czerpać radość z cudzego cierpienia, upodlenia. Są tacy, którzy nie potrafią funkcjonować bez codziennego karmienia się taką „strawą”. Z wypiekami na twarzy (nie widząc w tym niczego zdrożnego) absorbują newsy, natychmiast puszczając je w obieg w swoim „dobrym poinformowaniu”, szukając źródła poważania i nobilitacji w środowisku. Niestety, im bardziej jest ono zamknięte, tym gorzej. Problem nie omija nawet tych, którzy powinni stać na antypodach takiego zachowania: ludzi Kościoła. Jakoś nie dociera prawda wyrażona plastycznie przez św. Pawła, że Kościół to Mistyczne Ciało Chrystusa (por. 1 Kor 12,12-31), a tym, co ma go spajać, jest miłość (1 Kor 13,1-13). Każda jego cząstka jest ważna. Gdy boli ząb, skręcona kostka - cierpi całe ciało. Na nic nie się ma ochoty - dominuje ból. Tak podpowiada ludzkie doświadczenie. A jak jest? Inaczej. Pojawia się natychmiast zła ciekawość, wręcz radość z faktu, że komuś powinęła się noga. Boli? To niech boli jeszcze bardziej. Wymyśla się niestworzone historie i doszukuje się w każdej sytuacji drugiego dna. Jeszcze gorzej jest, gdy się komuś coś uda! Fala zazdrości zamienia się w tsunami. Bo ma być „po równo”. Kto chce przetrwać, lepiej niech się nie wychyla. Takie jest życie.
Nie lepiej jest w korporacjach, środowisku naukowym, szkolnym, prawniczym itd. Kiedy się patrzy na to z boku, rodzi się wstyd i zażenowanie...
Zarzuca się niekiedy papieżowi Franciszkowi, że zajmuje się „błahostkami”, zamiast poruszać się na polu dostojnej dogmatyki, nobliwej eklezjologii. Takie komentarze towarzyszyły np. wypowiedziom papieskim na temat destrukcyjnej roli plotki: że nie warto sobie takimi „drobiazgami” zawracać głowy, że nie przystoi głowie Kościoła rozmieniać się na drobne. Ale Franciszek wie, że na nic dogmaty i wzniosłe prawdy, gdy zabraknie detali. Cóż po ubraniach w szafie - choćby najpiękniejszych - gdy niepostrzeżenie wkradną się tam mole i w ciszy dokonają destrukcyjnego dzieła zniszczenia? Zrobią to samo, co ludzie - mole. Szepczący ciche, śliskie i niszczące słowa, wypowiadający ćwierćsłowa i półprawdy przeciskające się przez szczeliny ludzkiej nieświadomości jak zatrute powietrze...
„Przyzwyczailiśmy się do obgadywania i do plotek. Jakże często jednak nasze wspólnoty i rodziny stają się prawdziwym piekłem, w którym dokonuje się tej zbrodni zabijania brata i siostry językiem!” - tłumaczył papież podczas jednego ze spotkań z wiernymi. „Plotkowanie wydaje się «smaczne» - jak cukierki miodowe. Bierzesz, jeden, drugi, kolejny i jeszcze jeden i na końcu boli cię brzuch. Dlaczego? Tak właśnie jest z plotkowaniem. Jest słodkie na początku, a w końcu niszczy twoją duszę! Plotkowanie jest w Kościele bardzo destruktywne. Po trosze to duch Kaina: zabić brata językiem” - dodał innym razem.
Św. s. Faustyna pisała w „Dzienniczku”: „Pragnę, aby język mój nieustannie wysławiał Boga. Wielkie są błędy języka. Dusza nie dojdzie do świętości, jeżeli nie będzie uważać na swój język”. Czy pamiętamy o tym?
Przed rozpoczęciem pisania tego tekstu przejrzałem poranną prasę i serwisowe doniesienia kilku portali informacyjnych. Norma. Hejt skierowany w stronę rządzących. Tekst o biskupie, który poprowadził procesję Bożego Ciała w małej parafii, po czym proboszcz kajał się w podziękowaniach za to, że pasterz niemiłosiernie się „utrudził”, gdy ludzie pracują po kilkanaście godzin i jakoś żyją. Znany celebryta ma nową kochankę. Ważnego przedsiębiorcę wsadzili do więzienia itd. A pod informacjami tysiące komentarzy - w większości obelżywych, ociekających jadem, trudnych do powtórzenia bez zaczerwienienia się ze wstydu. Kto je pisze? Krasnoludki? Ufoludki? Nie, zwyczajni ludzie ukryci za nickami. Może siedzący w pracy i „popijający” swoje frustracje na przemian łykami kawy i wpisami. Czy to im w czymś pomaga? Nie mam pojęcia...
Czasem można odnieść wrażenie, że im bardziej w najbliższym otoczeniu brzydko pachnie, z tym większą żarliwością hejtuje się pozostałych. I tym większą radość sprawia kopanie innych. Niepojęte to i przykre. Niezrozumiałe w kraju, gdzie zbudowano najpiękniejsze na świecie sanktuarium Bożego Miłosierdzia. Gdzie ludzie zaszczuwają się nawzajem, hejtują na potęgę. Gdzie preferencje wyborcze rozkładają się proporcjonalnie do plwocin wyplutych na przeciwnika politycznego.
Oto współczesne misterium zła. Rozgrywające się nieustanne przed naszymi oczami.
Zapewne psycholog podpowie, że taka jest ludzka natura - w środku nadal dzika i nieujarzmiona. Że chodzi o sublimację złych emocji, oddanie nagromadzonych frustracji. Od zawsze znajdowały ujście w agresji, igrzyskach. Badacz kultury czy publicysta dodadzą, że cwaniactwo, zawiść i radość z czyjejś krzywdy to polska przywara - dziedzictwo mentalności chłopa pańszczyźnianego (copyright Rafał Ziemkiewicz), który szuka sposobów ucieczki od odpowiedzialności, któremu „się należy”. Ważne jest dlań, żeby mieć pełną michę i zapewnioną uciechę. Mieć kogo krytykować i kim pogardzać. A kiedy przyjdzie odpowiedni moment, zemścić się za własne samoupodlenie.
Zaskakujące zjawisko zaobserwowali jakiś czas temu przyrodnicy na Filipinach. Otóż okazało się, że gdy do wykopanego na plaży dołka wpadnie jeden krab, zazwyczaj bez większego trudu wyswobodzi się z pułapki. Gdy wpadnie kilka, niechybnie wszystkie zginą. Gdy któryś próbuje wyjść, pozostałe natychmiast ściągają go w dół: jeden łapie silnymi szczypcami drugiego, sabotując każdą próbę ucieczki. Dlaczego? Nie wiadomo. „Mentalność kraba” jest jednak dość popularna wśród ludzi. Z lubością podepczą każdego, komu coś się w życiu udało osiągnąć, coś zbudował. Ich sposób myślenia jest następujący: jeśli ja nie mogę tego mieć, ty też tego miał nie będziesz! I robią wszystko, aby tak się stało.
Richard Paul Evans w bestsellerowej książce pt. „Drzwi do szczęścia” opisał historię otyłej kobiety, która straciła ponad 130 kg. Przyznała po latach, że największą przeszkodą w zmianie stylu życia był mąż. Równie chorobliwie otyły robił wszystko, aby udaremnić jej wysiłki. Niemalże każdego dnia przynosił czekoladę i pączki, a potem się obrażał, gdy odmawiała przyjęcia „prezentów”. Kiedy oskarżała go o próbę zrujnowania jej diety, gorliwe zaprzeczał. Dopiero, gdy straciła na wadze, przyznał, iż bał się, że gdy ona schudnie, odejdzie od niego.
Mrok skrywany w ludzkiej naturze narasta, gdy zabraknie tam światła, miłości. Gdy zabraknie Jezusa Chrystusa - Światłości świata, który był gotów przebaczyć nawet Judaszowi - w jednej sekundzie! - jeśliby tylko poprosił o miłosierdzie. Darował winy łotrowi z krzyża. Nie zastanawiał się, co powiedzą ludzie, gdy skruszona jawnogrzesznica swoimi łzami obmywała Mu nogi i własnymi włosami je ocierała.
Może gdy będziemy częściej zapraszali Go do swojego serca, nie będzie już tam miejsca na toksyny i „złą radość”?
Echo Katolickie 26/2018
opr. ab/ab