Przygotowywana nowelizacja ustawy o IPN może doprowadzić do rozkładu tej instytucji
Przygotowana przez Platformę nowelizacja ustawy o IPN niewiele poprawi, może natomiast doprowadzić do rozkładu tej instytucji.
Projekt zakłada osłabienie pozycji prezesa IPN. Czy jednak słaby, podatny na wpływy świata polityki, prezes IPN może dobrze pełnić swój urząd? Ta ustrojowa kwestia jest, moim zdaniem, znacznie ważniejsza aniżeli odpowiedź na pytanie, kto pokieruje Instytutem. Wiadomo bowiem, że po zakończeniu w grudniu tego roku kadencji prezes Janusz Kurtyka, nawet gdyby otrzymał rekomendację Kolegium, nie ma szans na powtórny wybór w parlamencie.
Prezes stale zagrożony
Zmiany są robione pod hasłem odpolitycznienia Instytutu. W istocie jednak mogą doprowadzić do jego zawłaszczenia nie tylko przez jedną opcję polityczną, ale, co gorsza, przez jeden, głęboko ukształtowany w czasach PRL, wrogi lustracji, dekomunizacji oraz rozliczeniom z przeszłością, schemat myślenia. Istniejące obecnie w Instytucie Kolegium zastąpić ma 9-osobowa Rada. Zmiana dotyczy nie tylko nazwy. O ile członków Kolegium wybierały Prezydent RP oraz Sejm i Senat, członków Rady Sejm będzie mógł wybierać jedynie z grona osób wskazanych przez kolegia elektorskie, tworzone przez specjalnie wybranych przedstawicieli uczelni i placówek naukowych.
W tej chwili prezesa bardzo trudno powołać, trzeba zdobyć trzy piąte głosów w Sejmie, ale gdy otrzyma nominację, praktycznie jest nieusuwalny. To obecnie ma ulec zmianie. Prezesa nie tylko łatwiej będzie obecnie powołać i odwołać w Sejmie, ale ukręcono na niego bicz w postaci głębokiego uzależnienia od decyzji Rady. Każdego roku będzie miał obowiązek składania jej sprawozdania. Do jego przyjęcia potrzebna jest większość bezwzględna, ale już do złożenia wniosku o odwołanie prezesa — tylko większość zwykła. Dając tak wielką władzę Radzie, nie zapisano, na podstawie jakich przesłanek i kryteriów będzie ona mogła podejmować tak istotne decyzje. Oznacza to więc, że pod byle pretekstem może nastąpić przerwanie w dowolnym czasie kadencji prezesa Instytutu. Narusza to w istocie ustawowy zapis, że prezes IPN „w sprawowaniu swego urzędu jest niezależny od organów władzy państwowej”.
Bezpartyjni fachowcy?
Naiwna jest przy tym wiara, że środowiska naukowe są apolityczne i nie znajdzie to wyrazu w decyzjach podejmowanych przez kolegia elektorskie. Zamiast odpolitycznienia będziemy mieli do czynienia z fasadowym, wielopiętrowym sposobem wyłaniania członków Rady, jakiego nie zna inna instytucja w Polsce ani nie jest praktykowany w żadnej z istniejących obecnie podobnych instytucji w Europie. A ostateczny rezultat będzie i tak polityczny. Co gorsza, jednej zawodowej korporacji — przedstawicielom akademickiego świata nauk społecznych — oddaje się jedną z ważniejszych i bardzo wrażliwych instytucji w kraju. Jest to tym bardziej niezrozumiałe, że właśnie środowiska akademickie najgłośniej protestowały przeciwko próbom rozliczenia komunizmu. Próba przeprowadzenia lustracji na uczelniach spowodowała bunt wielu środowisk akademickich. Ci sami ludzie, którzy bez szemrania znosili poniżające praktyki lojalnościowe, serwowane przez komunistyczną partię, stanęli okoniem, gdy wolna Polska nakazała wypełnić im deklaracje na temat kontaktów z organami bezpieczeństwa PRL. W tym kontekście zrozumiałe jest, dlaczego znowelizowana ustawa nie przewiduje lustracji elektorów. Gdyby był taki wymóg, być może w ogóle nie byłoby chętnych. Konsekwencje tego rozwiązania są jednak fatalne. Może bowiem dojść do sytuacji, że grupa byłych tajnych współpracowników bezpieki będzie wyłaniać kierowniczy organ Instytutu i przez to mieć wpływ na wybór prezesa. Jeśli ktoś chciał zakpić z idei, która legła u podstaw powołania IPN-u, nie mógł tego zrobić skuteczniej.
Kolegium, którego pracami przez dwa lata kierowałem, składało się z przedstawicieli wszystkich największych wówczas partii politycznych. Gdy od Mariana Krzaklewskiego otrzymałem propozycję pracy w Kolegium, swoją zgodę opatrzyłem zastrzeżeniem, że powinien się w nim znaleźć także przedstawiciel SLD. — Ale po co? — zapytał zdziwiony Krzaklewski. — Aby patrzyli nam na ręce, odpowiedziałem. Przekonałem go, i nawet gdy radykalnie zmieniła się sytuacja polityczna, rząd Leszka Millera nie mógł powiedzieć, że nie ma tam ich reprezentanta. Kiedy w 2006 r. tworzone było nowe Kolegium, PiS popełnił kardynalny błąd, nie wpuszczając do niego przedstawicieli opozycji parlamentarnej, nieraz wybitnych fachowców. Fuksem nominację otrzymał jedynie prof. Andrzej Paczkowski. Tylko że tamten błąd w nowej ustawie ma być powtórzony. Kolegium bądź Rada, jakby nie kombinować z nazwą czy sposobem wyboru, pozostanie ciałem politycznym. Powinny być w nim reprezentowane różne opcje i oczywiście powinna w nim być także opozycja. To jest klucz do skutecznej realizacji kontroli prezesa, a nie wybieranie tzw. niezależnych fachowców, którzy często mają jeden wspólny pogląd polityczny na rzeczywistość.
Najważniejsze są archiwa
Sercem Instytutu są archiwa. To one decydują o możliwości sprawnego działania pozostałych jego pionów — edukacyjnego, prokuratorskiego i lustracyjnego. Dlatego tak ważne są postulaty wysuwane w nowelizacji na tym polu. Nie wszystkie są złe. Dobrze, że została utrzymana podstawowa zasada, że każdy obywatel ma dostęp tylko do swojej teczki. Nie obowiązuje ona jedynie w przypadku osób pełniących najważniejsze funkcje w państwie. Do pozostałych materiałów mają wgląd, po złożeniu odpowiednio udokumentowanych wniosków, także pracownicy naukowi oraz dziennikarze. Dobrze się stało, że odrzucona została propozycja, która uniemożliwiałaby ludziom pokrzywdzonym, inwigilowanym kiedyś przez bezpiekę, możliwość zastrzeżenia dostępu do swej teczki, ze względu na zawarte w niej informacje dotyczące ich pochodzenia etnicznego, rasowego, przekonań religijnych, danych o stanie zdrowia i życiu seksualnym oraz o stanie majątkowym. Zawsze uważałem, że osoba kiedyś będąca ofiarą działań operacyjnych nie powinna być w wolnej Polsce narażona na konieczność publicznego dywagowania na temat dokumentacji, jaką na jej temat wytworzyła peerelowska bezpieka. Jednocześnie nie należy tej kwestii mistyfikować, jak to niejednokrotnie miało ostatnio miejsce w publicystyce. W ciągu 10 lat udostępniania teczek, o które wystąpiło około 50 tys. osób, takie zastrzeżenie zgłosiło jedynie 67 wnioskodawców!
Słuszna jest także zasada, że wnioskodawca, o ile nie był funkcjonariuszem organów bezpieczeństwa PRL bądź ich pomocnikiem, otrzyma oryginały dokumentów bez anonimizacji nazwisk osób trzecich w nich występujących. Z bólem jestem także gotów zaakceptować, że po nowelizacji dostęp do swych dokumentów będą mieli także byli funkcjonariusze bądź agenci. Nieraz podkreślałem, że Instytut nie po to powstał, aby odświeżać pamięć ludziom, którzy służyli totalitarnemu systemowi. Rozumiem jednak, że w świetle wyroku Trybunału Konstytucyjnego z października 2005 r. oraz toczących się spraw sądowych w kwestiach lustracyjnych, utrzymanie zasady, że tylko ofiary bezpieki mają prawo wglądu do swych materiałów, nie byłoby możliwe. Zupełnie jednak nierealistyczne są zawarte w projekcie nowelizacji oczekiwania, że Instytut do końca 2012 r. opublikuje inwentarz archiwalny „na poziomie jednostek archiwalnych”. Chodzi o inwentarz, który będzie opisywał 25 mln teczek! Podobnie bezsensowny jest zapis, że dokumenty, których sygnatury są znane, mają być udostępniane w ciągu 7 dni od złożenia wniosku. Jednym z ważnych użytkowników zbiorów IPN, obok naukowców (ponad 17 tys. kwerend archiwalnych od 2000 r.), urzędów administracji publicznej (ponad 41 tys. kwerend), wymiaru sprawiedliwości (blisko 19 tys. kwerend), są także służby specjalne, które w tym czasie zleciły ponad 12 tys. kwerend. Rzecz jasna, potencjalnemu wnioskodawcy nie można będzie powiedzieć, że nie otrzyma dokumentacji, gdyż na przykład została wypożyczona przez ABW. Musi więc czekać i żaden siedmiodniowy termin nie będzie wykonalny. Podniesione tu sprawy jasno wskazują, że ktoś, kto pisał projekt nowelizacji, nie miał pojęcia, jaki jest stan opracowania i wykorzystania zasobów archiwalnych Instytutu.
IPN zawsze będzie cierniem wielu ludziom w Polsce. Dodam, że nie chodzi mi bynajmniej o prosty podział na lewicę i prawicę, gdyż agenturalne powiązania i zależności układały się według innej logiki aniżeli dzisiejsze podziały polityczne. Dlatego jego funkcjonowanie nie powinno być dodatkowo paraliżowane legislacyjnym bublem, jakim jest projekt nowelizacji ustawy o IPN.
opr. mg/mg