Jeśli w życie wejdzie nowe prawo drogowe, przestrzeganie przepisów - w tym ograniczeń prędkości - egzekwować będzie Inspekcja Transportu Drogowego
Jeżeli w życie wejdzie nowe prawo drogowe, radary nie będą już pod „jurysdykcją” policji. Nie znaczy to, że można szybko jeździć. Przeciwnie, kontrolować prędkość i przestrzeganie przepisów drogowych będzie mogła kolejna służba.
Służbą, która nabędzie nowych uprawnień jest Główny Inspektorat Transportu Drogowego (GITD). Nie tylko będzie zarządzał siecią fotoradarów i obsługiwał ją, ale będzie także odpowiedzialny za karanie kierowców, którzy łamią przepisy. Inspektorzy transportu drogowego będą mogli karać za przejechanie na czerwonym świetle, za jazdę pod wpływem alkoholu i za „rażące” naruszenie przepisów ruchu drogowego. Autorzy tych zmian, posłowie z Komisji Infrastruktury, chcą, by GITD odciążył policję. Karaniem kierowców zarejestrowanych przez fotoradary zajmuje się w Polsce aż 500 policjantów. Teraz będą mogli w inny sposób dbać o bezpieczeństwo na drogach. Tyle tylko że wraz z dodatkowymi obowiązkami, będzie musiało wzrosnąć zatrudnienie w GITD.
Mniej, choć tyle samo
W Sejmie odbyło się pierwsze czytanie projektu nowelizacji ustawy „Prawo o ruchu drogowym”. Szef komisji sejmowej, która te zmiany zainicjowała — Janusz Piechociński (PSL) — nie pozostawia wątpliwości, że fotoradary w dalszym ciągu pozostaną główną bronią przeciwko drogowym piratom. Przy okazji zmian z polskich poboczy mają zniknąć atrapy radarów, których dzisiaj jest całkiem sporo. Pozostaną tylko te, które naprawdę fotografują. Ich liczba będzie sukcesywnie zwiększana. Co jest złego w atrapach? Poseł Piechociński tłumaczy, że one mogą być niebezpieczne. — Miejscowi już się zorientowali i dodają gazu, a zamiejscowi hamują dramatycznie przed tym fotoradarem — mówi. Pustych (bez urządzenia pomiarowego) fotoradarów jest znacznie więcej niż tych prawdziwych. Na Śląsku nie działa ani jeden policyjny fotoradar, choć przy śląskich drogach stoi blisko setka masztów. Śląscy policjanci dysponują 7 urządzeniami zdalnie rejestrującymi prędkość, które mogą być zamontowane na masztach, ale część z nich nie działa, a część czeka na legalizację. Na razie się nie doczeka, bo policja nie ma pieniędzy. W końcu legalizacja to koszt aż... 500 zł (!?!). Posłowie z sejmowej Komisji Infrastruktury chcą, by takich absurdów nie było. Chcą, by część pieniędzy, które zarabiają radary, była przeznaczana na ich konserwację. Zresztą absurdów z radarami w roli głównej jest więcej. Bo choć fotoradary zmniejszają liczbę wypadków drogowych o około 60 proc. (na to przynajmniej wskazują statystyki z miejsc, gdzie maszty na poboczach zainstalowano), to jednak bezpieczeństwo ruchu nie jest jedynym (a w niektórych przypadkach nie jest wcale) powodem ich stawiania.
Liczy się kasa
Fotoradary to kura znosząca złote jaja. Gminy, ale także służby (np. straż miejska), a nawet instytucje komercyjne w ten sposób zarabiają gigantyczne pieniądze. Dzisiaj zostają one w instytucji, do której należy radar. Stąd gminy pozwalają stawiać radary prywatnym firmom, o ile te podzielą się zyskiem. Także z tego powodu np. straże miejskie w niektórych miastach mają na wyposażeniu przenośne fotoradary i rozstawiają je w ukryciu, by złapać jak najwięcej kierowców. Ile można na tym zarobić? Maszt na fotoradar i jego odpowiednie oznakowanie kosztuje ok. 30 tys. zł. Samo urządzenie fotografujące to koszt około 100 tys. zł. Dużo? Szybko się zwróci. W październiku 2009 r. drogówka w Lublinie zainstalowała fotoradar ukryty w przydrożnym śmietniku. W ciągu dwóch dni urządzenie zrobiło 1300 zdjęć i zarobiło 260 tys. zł! To przykład odosobniony, bo koszty poniesione na zakup i zamontowanie odpowiednich urządzeń średnio zwracają się po dwóch miesiącach. Stąd gminy cały czas inwestują w fotoradary. Policja też by chciała, ale nie ma pieniędzy. Radarów gminnych jest coraz więcej i chyba wcale nie chodzi o poprawę bezpieczeństwa ruchu, tylko o zarobek. Policyjnych fotoradarów (mierników prędkości) jest około 130. Gminnych — prawie 200. Co roku przybywa około 20—30 sztuk. W tej liczbie nie ma mobilnych urządzeń, które należą do straży miejskich.
W końcu płaci kierowca
Można by się zastanowić, dlaczego gminom opłaca się inwestować w fotoradary, a policji nie. Powód jest prosty. Policja na zdalnym mierzeniu prędkości zarabia do czterech razy mniej niż gminy. Policja musi zidentyfikować kierowcę i wysłać mu mandat w ciągu 30 dni od wykroczenia. Straży miejskich ten przepis nie obowiązuje. Policja nie zawsze mieści się w tym terminie i przez to ma znacznie niższą ściągalność mandatów niż gminy. W nowych przepisach okres 30-dniowy ma być wydłużony do 60 dni. Główną jednak zmianą jest przejście radarów pod zarząd Głównego Inspektoratu Transportu Drogowego. Z radarami ustawionymi przy drogach krajowych nie ma problemu, gorzej z drogami gminnymi. Także tutaj stawianie nowych radarów musi się odbywać za zgodą GITD. — Chodzi o to, by radary zwiększały bezpieczeństwo na drodze, a nie były maszynką do zarabiania pieniędzy dla gmin — powiedział „Gościowi” Janusz Piechociński. Nie do końca jeszcze wiadomo, jak włączyć do systemu radary, które gminy czy prywatne firmy już ustawiły. Nie można ich tak po prostu „znacjonalizować”. — Nad tym problemem jeszcze dyskutujemy — powiedział Piechociński. Posłowie z podkomisji, która będzie powołana do opracowania kolejnej wersji ustawy, będą musieli jeszcze rozstrzygnąć, jak podzielić pieniądze pomiędzy budżet centralny a gminę. Jest mało prawdopodobne, by w ustawie znalazł się sztywny przelicznik procentowy. — Pieniądze, jakie będą spływały z mandatów, powinny być przeznaczane na poprawę bezpieczeństwa na drodze i bezpieczeństwa pieszych — mówi „Gościowi” Janusz Piechociński. Dotychczas tak nie było. Patologii było sporo. W Szczecinku, w województwie zachodniopomorskim, miasto postanowiło zarobić na nadmiernej prędkości i poustawiało radary, a przed nimi — nieuzasadnione sytuacją na drodze — ograniczenia prędkości do 40 km/h. Zdjęć i mandatów było tak dużo, że w magistracie przed końcem roku zabrakło pieniędzy na znaczki pocztowe na listy z mandatami. — W niektórych miastach zarobek z fotoradarów był głównym dochodem budżetu, podnoszono zarobki funkcjonariuszy, ale wydatki na chodniki, przejścia dla pieszych czy pasy od lat stały w miejscu — mówi Piechociński. Gdy ustawa wejdzie w życie — jego zdaniem — te patologie znikną.
Radar a konstytucja
„Tylko facet bez prawa jazdy może uważać, że fotoradary mogą poprawić bezpieczeństwo na drogach. Bezpieczeństwo warunkują naprawy i budowa dobrych dróg” — mówił w kampanii parlamentarnej w 2007 r. Donald Tusk. Miał za złe rządowi Jarosława Kaczyńskiego, że ten pracuje nad uporządkowaniem sytuacji na polskich poboczach, a przy okazji chce zwiększyć liczbę rejestratorów prędkości. Po kilku miesiącach rządzenia PO sama chciała zwiększyć liczbę fotoradarów dwukrotnie — do 300, a w perspektywie kilku lat nawet do tysiąca. Ustawę do Trybunału Konstytucyjnego wysłał wtedy prezydent Lech Kaczyński, a trybunał uznał, że niektóre jej zapisy są niezgodne z konstytucją. Teraz pomysł (skądinąd bardzo słuszny), by sytuację uporządkować, wraca. Poseł Piechociński, szef Komisji Infrastruktury, w rozmowie z „Gościem” mówił, że chciałby, żeby nowe przepisy obowiązywały od 1 stycznia 2011 r. Kluczowe będą zapisy dotyczące podziału pieniędzy, jakie Główny Inspektorat Transportu Drogowego uzyska z mandatów. Część pieniędzy musi trafiać do samorządów, bo to na nich spoczywa obowiązek utrzymania bezpieczeństwa na większości dróg w Polsce. Jedna, zintegrowana sieć fotoradarów funkcjonuje w wielu krajach. Szacuje się, że koszt przeorganizowania dziś istniejącej struktury może sięgnąć nawet 200 mln zł. Spora inwestycja będzie przynosiła spore zyski. Fotoradary będą dochodowe. Bo ludzie jeżdżą za szybko.
opr. mg/mg