Nie wygląda to dobrze. Kolejne zamachy we Francji są tylko kwestią czasu. Powodem jest jednak nie tylko słabość francuskiej policji, ale także słabość ducha Francuzów
Nie wygląda to dobrze. Kolejne zamachy we Francji są tylko kwestią czasu. Przyznał to nawet premier francuskiego państwa Manuel Valls. Moim zdaniem są dwa zasadnicze powody pesymistycznej prognozy. Po pierwsze, Francuzi mają za mało policjantów, a po drugie — za mało ducha. Znawcy przedmiotu są zgodni, że francuska policja i siły specjalne należą do najlepszych na świecie. Ale nawet one nie są w stanie upilnować tysięcy potencjalnych terrorystów. Najlepsza metoda ochrony przed zamachami polega na wytypowaniu przestępców i śledzeniu każdego ich ruchu oraz wyprzedzaniu ich działań. Problem jednak w tym, że liczba potencjalnych terrorystów wynosi nie sto, czy pięćset, ale idzie w tysiące. Ilu by trzeba mieć funkcjonariuszy, aby śledzić każdy ich kroki? Jakie zaangażować siły? Dokładnie kontrolować można setki ludzi. Z tysiącami jest już duży problem. Dlatego napisałem o niewystarczającej liczbie francuskich policjantów, ale nie ta liczba jest największym kłopotem Francuzów i szerzej — zachodnich Europejczyków. Nie na tym chciałbym się skupić, bo nie jestem ekspertem od zwalczania terroryzmu.
Co robić, gdy brakuje siły militarnej? Należy odwołać się do siły ducha. Ale tej Francuzi też nie mają. W państwie nad Sekwaną żyje od 4 do 7 milionów muzułmanów. Nie ma dokładnych danych, bo gromadzenie tego typu oficjalnych informacji jest we Francji zabronione. Nie wolno nikogo pytać o wyznanie. Poprawność polityczna posunięta jest do granic absurdu, ale to tylko na marginesie. Większość z tej ogromnej, kilkumilionowej rzeszy muzułmanów nigdy nie zintegrowała się ze społeczeństwem. Dlaczego? Czy tylko dlatego, że są z reguły biedniejsi, gorzej wykształceni i bez perspektyw? Może tak. A może jest jeszcze jedna przyczyna, która odrzuca muzułmanów od wyrafinowanej francuskiej kultury? Ta kultura jest bezbożna. Francja od dziesięcioleci szczyci się przecież swoją laickością. Może dla pobożnego, a nawet mało pobożnego muzułmanina świat, który programowo odrzuca Boga, jest nie do zaakceptowania. Dlatego od takiego świata trzyma się on z daleka, mieszka we własnej dzielnicy, gdzie kieruje się własnym prawem i żyje zgodnie z własnymi obyczajami. A w skrajnym przypadku brutalnie atakuje świat wyprany z Boga. Zamachowcy w klubie Bataclan zabijali z okrzykiem muzułmańskiego wyznania wiary „Allah Akbar”. Mam wrażenie, że Francuzi w zdecydowanej większości nie mają nawet odwagi zastanowić się nad tym, w jakim stopniu ich programowa laickość jest powodem muzułmańskiej agresji. Muzułmanie nie chcą świata bez Boga. I dobrze robią. Dramatyczny problem polega jednak na tym, że posiadają fałszywy obraz Boga, w którego imię zabijają.
Co robić w takiej sytuacji? Głosić muzułmanom Jezusa. Niespełna tydzień przed zamachem dziennikarka „Gościa” Joanna Bątkiewicz-Brożek poleciała do Paryża, by spotkać się z nawróconymi na chrześcijaństwo muzułmanami. Co od nich usłyszała? Wyrzut — dlaczego Kościół nie ewangelizuje muzułmanów (więcej na ss. 18—23). Mam wrażenie, że ich pretensja jest słuszna. Może słabo śledzę życie Kościoła we Francji, ale nie słyszałem o jakiejś otwartej i zakrojonej na szeroką skalę akcji ewangelizacyjnej skierowanej do muzułmanów. Nigdy nie natrafiłem na deklarację biskupa, że pragnieniem jego serca jest przyprowadzić wszystkich muzułmanów do Chrystusa. Ktoś może zarzucić, że taka deklaracja spotkałaby się z odrzuceniem, wyśmianiem, a nawet agresją, a żaden muzułmanin i tak by się nie nawrócił. To już zmartwienie Pana Boga. On jest od zapewniania owoców. Od głoszenia Ewangelii jest człowiek. Niech więc Kościół francuski zacznie to robić!
opr. mg/mg