Złe, nawet bardzo złe, wieści nadeszły z Wielkiej Brytanii. Do Izby Lordów trafił właśnie projekt nowej ustawy „równościowej”, mającej w założeniu pomóc w walce z dyskryminacją.
"Idziemy" nr 51/2009
Złe, nawet bardzo złe, wieści nadeszły z Wielkiej Brytanii. Do Izby Lordów trafił właśnie projekt nowej ustawy „równościowej”, mającej w założeniu pomóc w walce z dyskryminacją. Wprowadza ona de facto zakaz odrzucania kandydatów na kapłanów –nawet jeżeli są oni aktywnymi homoseksualistami, transseksualistami oraz… kobietami. Jeżeli Kościół się nie podporządkuje tej regulacji, biskupi narażą się na wysokie grzywny, konfiskatę dóbr kościelnych, a w dalszej perspektywie – na karę więzienia. Kościół będzie mógł nadal stosować dotychczasowe kryteria doboru kandydatów na księży, ale tylko wówczas, gdy udowodni, że poświęcają oni co najmniej 51 procent czasu na „czynności liturgiczne” bądź „wyjaśnianie doktryny”, co jest przecież absurdem. Ustawa zakłada także nakaz usunięcia symboli religijnych, w tym krzyży, ze szkół, szpitali i innych instytucji prowadzonych przez Kościół. Biskupi Anglii i Walii wystosowali do katolickich członków Izby Lordów specjalny list, w którym proszą ich o działanie na rzecz odrzucenia ustawy. Szanse na to są jednak niewielkie. Co ciekawe, katolicy są jedynym istotnym wyznaniem objętym ustawą.
Sprawa jest poważna. Doniesienia o tej ustawie brzmią tak niewiarygodnie, że aż nie chce się w nie wierzyć. Agresywna ideologia świeckości wkracza bowiem w obszary w demokratycznym państwie wyjęte spod jej kontroli. To już coś więcej niż najśmielej nawet interpretowany nakaz rozdziału Kościoła od państwa; to brutalna interwencja w liczącą sobie kilkanaście wieków zasadę autonomii Kościoła i jego wyjątkowości. Projekt ustawy zrodził się z ducha totalitarnego, jest przejawem charakterystycznego dla wszelkich totalitaryzmów zjawiska „glajchszaltowania”, czyli ujednolicania całego świata pod jeden szablon. Wielowiekowa tradycja i nakaz poszanowania praw wspólnot religijnych przestają mieć jakiekolwiek znaczenie. A przecież atak na wolność wyznaniową w najnowszej historii Europy zawsze oznaczał początek złego. Co charakterystyczne, wektor przymusu działa tylko w jedną stronę. Państwo brytyjskie nie jest dziś w stanie przeciwstawić się – na przykład w imię ochrony dzieci – roszczeniom świetnie zorganizowanych środowisk homoseksualnych. Wszystko to dzieje się w kraju, który do niedawna jak mało który rozumiał ducha demokracji, a nie tylko jej literę.
Dla równowagi, wiadomość dobra. Jak doniosła korespondentka TVP w Holandii, była minister zdrowia tego kraju zmieniła podejście do eutanazji. Osiem lat temu Els Borst należała do najgorętszych zwolenników „prawa do godnej śmierci”. Dziś bije się w piersi i przyznaje, że teraz byłaby przeciwna ustawie. Jak twierdzi, przy pospiesznych pracach zlekceważono rolę hospicjów i opieki paliatywnej. Dziś pani Els Borst już wie, że pacjenci otoczeni troską najczęściej wycofują prośbę o uśmiercenie. Reporterka TVP pokazała też praktykę w dzisiejszej Holandii. Henk Reitsma, którego dziadek kilkanaście lat temu zachorował na raka i trafił do szpitala, mówił: "Byłem zaskoczony, że stan (dziadka) szybko się pogorszył. Gdy chcieliśmy mu podać wodę, pielęgniarka zaprotestowała, bo według niej, tylko przedłużylibyśmy konanie dziadka. A gdy nagle zmarł, pytaliśmy lekarzy, dlaczego skrócili mu życie? – Przecież on był chory. Nie rozumie pan tego? – odpowiedzieli.
Obyśmy nie doczekali czasów, w których podobne relacje będą opowiadane po polsku.
opr. aś/aś