Nigdy w historii naszej ojczyzny okresu pokoju nie zginęło naraz, w jednym momencie, tyle osób zasłużonych dla Polski i sprawujących tak ważne funkcje w różnych sferach jej życia publicznego
"Idziemy" nr 16/2010
Nigdy w historii naszej ojczyzny okresu pokoju nie zginęło naraz, w jednym momencie, tyle osób zasłużonych dla Polski i sprawujących tak ważne funkcje w różnych sferach jej życia publicznego.
Z tego względu smoleńska katastrofa wykroczyła poza osobisty wymiar indywidualnej rozpaczy po utracie najbliższych, stając się tragedią narodu i państwa. Katyńska lista śmierci wydłużyła się o nazwiska prezydentów, ministrów, generałów, szefów instytucji i urzędów państwowych oraz posłów i senatorów Wolnej Polski. Ludzi o mniej lub bardziej bogatym dorobku i doświadczeniach, którzy – jak choćby Janusz Kurtyka czy Andrzej Przewoźnik – wnieśli wybitny wkład w rozwój i prace kierowanych przez siebie instytucji.
Smoleńska mgła jednych z nich zabrała w kwiecie wieku, brutalnie przerywając świetnie rozwijającą się karierę polityczną czy urzędniczą, drugim nie dała czasu na zwieńczenie ich działalności w życiu publicznym. Można tu wymienić – też przykładowo – Krystynę Bochenek, Grażynę Gęsicką, Aleksandrę Natalli-Świat, Sebastiana Karpiniuka, Arkadiusza Rybickiego, Sławomira Skrzypka, Władysława Stasiaka, Aleksandra Szczygłę, Jerzego Szmajdzińskiego czy Pawła Wypycha.
Śmierć tylu zasłużonych członków organizacji katyńskich uszczupliła szeregi nieugięcie walczących od lat o prawdę strażników pamięci o ofiarach okrutnej sowieckiej zbrodni. Z osobą Anny Walentynowicz odeszła znaczna część legendy „Solidarności”, a zgon Ryszarda Kaczorowskiego, ostatniego prezydenta RP na uchodźstwie oznacza kres symbolizowanej przezeń idei ciągłości niepodległej, niekomunistycznej Polski.
Wszyscy uczestnicy feralnego lotu, od pary prezydenckiej począwszy, a na członkach organizacji katyńskich, funkcjonariuszach Biura Ochrony Rządu i stanowiących załogę samolotu żołnierzach z 36 Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego skończywszy, zginęli – w tych przesyconych obezwładniającą symboliką okolicznościach miejsca i czasu – w służbie Polsce. Zginęli za Sprawę.
Ta katastrofa pokazuje – jak można sądzić z zachowania Polaków w ten straszny, miniony weekend – że politykę postrzegamy nie tylko jako ¬– mówiąc językiem potocznym – walkę o stołki i pole do aż nazbyt często niewybrednych słownych ataków. Widzimy ją także jako przestrzeń wartości i zasad, w której ścierają się idee, konfrontują się różne wizje Polski, oraz wykuwa się dobro wspólne. Znów, po 5 latach, w wigilię Niedzieli Miłosierdzia Bożego poczuliśmy, że jesteśmy narodową wspólnotą. Że coraz mniej ważne – zdawałoby się – wielkie słowa jak patriotyzm, miłość ojczyzny, obowiązki wobec niej czy pamięć historyczna, nie są jednak pustymi dźwiękami. Że są pojęciami wypełnionymi żywą, pulsującą, poruszającą nas do głębi serca treścią.
Tego wszystkiego uczył nas prezydent. Jako opozycjonista marzył o Polsce niepodległej. Jako głowa państwa, minister, senator, prezes NIK pragnął Polski silnej, o należnej jej pozycji na arenie międzynarodowej, dysponującej sprawnym aparatem państwowym, wiernej etosowi „Solidarności”. To znaczy Polski sprawiedliwej, uczciwej, wolnej od korupcji. Polski, w której wiadomo, co się godzi, a czego robić po prostu nie przystoi. Walczył też, na ile mógł, o niezawisłość innych narodów, czego wymagające osobistej odwagi dowody dał podczas wojny gruzińsko-rosyjskiej, nawiązując do tego, co w polskiej tradycji politycznej najlepsze.
Te walory cechujące męża stanu doceniła kanclerz Niemiec Angela Merkel, mówiąc, iż Lech Kaczyński był „prawdziwym orędownikiem interesów swego państwa, kochał swój kraj i był Europejczykiem z pasją”. Powiedziała to, wiedząc wszak, że nasz prezydent przeciwstawiał się dominacji Niemiec w polityce europejskiej.
Szczególne miejsce w jego działalności zajmowała polityka historyczna. To dopiero Lech Kaczyński, po piętnastu latach niepodległości, doprowadził, jeszcze jako prezydent miasta, do utworzenia Muzeum Powstania Warszawskiego. Swoją polityką odznaczeń honorował trud i odwagę działaczy opozycyjnych i solidarnościowych drugiego planu, tych, których historia nie wyniosła na eksponowane stanowiska w Wolnej Polsce. Wiedział, że bez ich wysiłku sen o Niepodległej nie wiadomo, kiedy by się ziścił.
Lech Kaczyński, człowiek prawy, był bez wątpienia najlepszym prezydentem, jakiego miał nasz kraj po 1989 r. Jego śmierć jest niepowetowaną stratą dla Polski i szczególnie bolesnym ciosem dla jego obozu politycznego, w imieniu którego miał się ubiegać o reelekcję w nadchodzących wyborach prezydenckich.
Mimo że mamy żałobę narodową i opłakujemy nowe ofiary Katynia, nie sposób nie myśleć o politycznych skutkach tragedii. Te są bardzo poważne i wielorakie. Niektórych już jesteśmy świadkami. Obowiązki głowy państwa przejął na mocy konstytucji marszałek Sejmu Bronisław Komorowski. To diametralnie może zmienić sytuację, gdyż Platforma Obywatelska, mając rząd, większość sejmową i osobę kierującą państwem może właściwie zrobić wszystko. Pytanie tylko, czy będzie – bądź na ile będzie – chciała z tej sposobności skorzystać.
Niewiadomych jest wiele. Bronisław Komorowski, będący – przypomnijmy ¬– kandydatem PO na prezydenta, ma sytuację o tyle niekomfortową, że w smoleńskiej katastrofie zginęło dwóch jego rywali w walce o prezydenturę: najpoważniejszy, czyli Lech Kaczyński oraz Jerzy Szmajdziński. Ten fakt, a także nastroje społeczne po śmierci prezydenta mogą jednak stać się czynnikiem ograniczającym jego działania. Na podpis marszałka jako głowy państwa czekają jedne ustawy, drugie spłyną doń w ciągu dwóch i pół miesiąca, jakie dzielą nas od najpóźniejszego terminu przyśpieszonych wyborów prezydenckich.
Platforma mogłaby wykorzystać ten czas i przeforsować w parlamencie te ustawy, które z pewnością zawetowałby prezydent wywodzący się z Prawa i Sprawiedliwości. Owszem, naraziłaby się w ten sposób na ataki, że w wilczy sposób wykorzystuje nadarzającą się sposobność, mając za nic pamięć o tragicznie zmarłej głowie państwa. Ale za to miałaby pewność, że rzecz zostanie zrealizowana po jej myśli, zwłaszcza że – w myśl dominującego obecnie przekonania – walka polityczna, w tym i kampania wyborcza, będzie stonowana. Z drugiej jednak strony PO musi też uważać, by opinia publiczna nie odniosła wrażenia, że łamie ona niepisane zasady postępowania, sformułowane w sferze publicznej po smoleńskiej katastrofie. A są to zasady jakoś obecne w wypowiedziach z ostatnich dni tak premiera Tuska, jak i marszałka Komorowskiego. Szczególnie, że jeszcze w tym roku mają się odbyć wybory samorządowe, a w przyszłym – parlamentarne. Te zaś zadecydują, czy któraś z partii uzyska absolutną władzę, niekrępowaną przez prezydenta wywodzącego się z innego obozu politycznego. Bronisław Komorowski będzie musiał też rozstrzygnąć, co zrobić z zaskarżonymi do Trybunału Konstytucyjnego przez Lecha Kaczyńskiego ustawami.
Niewiadomą jest także, jak w nowej, tak dramatycznie zmienionej sytuacji politycznej odnajdzie się najbardziej poszkodowane w wyniku katastrofy PiS. Kogo wystawi w wyborach prezydenckich, jaką przyjmie strategię i w jaki sposób zapełni lukę po swoich czołowych parlamentarzystach, którzy zginęli na smoleńskim lotnisku? Czy nieszczęście partię zahartuje, czy osłabi?
Przegrupowania będzie też musiała dokonać lewica: pisałem już o Jerzym Szmajdzińskim, ale Jolanta Szymanek-Deresz i Izabela Jaruga-Nowacka też były znaczącymi postaciami na jej mapie.
Można natomiast przyjąć za pewnik, że zasadnicze zmiany polityczne nastąpią w NBP, urzędzie Rzecznika Praw Obywatelskich oraz w IPN. Także na stanowisku wiceministra kultury, które zajmował wierny idei dziedzictwa narodowego Tomasz Merta. Teraz Sławomira Skrzypka, Janusza Kochanowskiego, Janusza Kurtykę zastąpią ludzie, których poglądy gospodarczo-finansowe, prawne i lustracyjno-historyczne będą tożsame ze stanowiskiem Platformy. Także na urzędy opuszczone przez Janusza Krupskiego i Andrzeja Przewoźnika przyjdą ludzie z nie wiadomo jakiego rozdania, o nie wiadomo jakich umiejętnościach i wiedzy. Czy będą pracować z takim oddaniem i pasją jak ich poprzednicy?
Z ognia i dymu drugiego Katynia wyłania się inna, poraniona, ale i odmieniona Polska. Jej krajobraz polityczny uległ zmianie, ale jego kształt na razie trudno przewidzieć.
opr. aś/aś