Testament Prezydenta

Po katastrofie samolotu rządowego w Smoleńsku zobaczyliśmy zupełną zmianę jakościową wizerunku prezydenta Lecha Kaczyńskiego.

"Idziemy" nr 18/2010

TESTAMENT PREZYDENTA

Z dr. Tomaszem Żukowskim, politologiem i socjologiem, rozmawia Irena Świerdzewska.

Po katastrofie samolotu rządowego w Smoleńsku zobaczyliśmy zupełną zmianę jakościową wizerunku prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Według OBOP 81% uważa, że dobrze pełnił obowiązki prezydenta, 68% że był źle oceniany? Dlaczego taka radykalna zmiana?

Prezydent Lech Kaczyński działał w trudnym otoczeniu. Miał przeciw sobie dużą koalicję środowisk politycznych i grup interesu, która uznała, że najskuteczniejszym mechanizmem osiągnięcia sukcesu będzie zbudowanie negatywnego wizerunku prezydenta, przyklejenie mu „łat”. To utrudniało Lechowi Kaczyńskiemu realizowanie jego polityki. Jeśli występował z ważnym przesłaniem cieszącym się poparciem większości społeczeństwa, ataki podważające jego osobisty wizerunek powodowały, że część zwolenników jego propozycji rezygnowało z okazywania prezydentowi poparcia lub wspierało go „miękko”. Tak było na przykład w debacie na temat modelu służby zdrowia, czy reformy oświaty, gdy prezydent bronił rozwiązań mieszczących się w formule „Polski solidarnej”.

Teraz, po przeżyciu wielkiego dramatu, po zbudowaniu masowej, obywatelskiej wspólnoty „czasu nadzwyczajnego”, ludzie uświadomili sobie znaczenie działań Lecha Kaczyńskiego, jego rolę w polskiej polityce, naszym państwie. Zobaczyli parę prezydencką w zupełnie innym, lepszym świetle. I pojawiło się pytanie: „Dlaczego wcześniej mówiono nam, że są tak źli?”. Ludzie zauważyli, że byli manipulowani, dostrzegli mechanizmy tej manipulacji. Zobaczyli też, jak wiele jest osób myślących podobnie do nich. Dostrzegli, że Lech Kaczyński dbał o rzeczy, które są ważne dla większości społeczeństwa: suwerenność państwa, solidarną politykę społeczną, dbałość o polski kapitał, otwartą a jednocześnie odważną politykę zagraniczną nawiązującą do tradycji.

Czy jednak media pozwolą nam zachować właściwy odbiór faktów, skoro już zaczynają grać na przykład „incydentem gruzińskim”?

Wkrótce okaże się, czy Polacy chcą – także w czasie zwyczajnym – pozostać przede wszystkim obywatelami, czy ponownie zaakceptują dominujący w ostatnich latach model, który czynił z nich konsumentów poddawanych marketingowej obróbce przez kształtujący nasze umysły „telesektor inforozrywkowy”. Ów model dotyczył także – w rosnącym stopniu – świata polityki. Polityczna debata zamieniła się w promocję „towaru”: oklejanie przez media – zgodnie z ich interesami – głównego nurtu naszych, demokratycznie wybranych, reprezentantów etykietami „trendy” i „obciach”.

Miejmy nadzieję, że podobnie jak w krajach Europy z dłuższym doświadczeniem nowoczesnej demokracji, debata publiczna i jej uczestnicy zyskają większą autonomię i lepsze niż dotąd reguły gry. Że dominacja komercyjnych mediów i ich interesów zostanie ograniczona. Owszem: media – niezależne media – są bardzo ważne. Potrzebne są i informacje i rozrywka. Zgoda: reklama jest częścią współczesnego świata. Ale logika ich działania nie może niszczyć autonomii sfery publicznej: miejsca gdzie określa się dobro wspólne!

Mam nadzieję, że po tym, co się stało, ludzie dostrzegą optymalny zakres roli mediów i nie będą pozwalać tak łatwo wkraczać mechanizmom „telesektora inforozrywkowego” do polityki. Że Polacy upomną się o rzetelną debatę publiczną. I będą protestować, gdy na stronach internetowych pojawiają się znów haniebne wpisy w rodzaju: „Niech kandyduje, mamy jeszcze jeden samolot”. W warunkach kampanii prezydenckiej nie będzie to proste. Uważam jednak, że obywatele powinni – swą oddolną presją – ustalać społeczne granice tego, co wolno, a czego nie powinno się robić. Wyznaczyć takie reguły, zgodnie z którymi najskrajniejsi destruktorzy podmiotowej debaty Polaków, na przykład Janusz Palikot, przed jakąś formą politycznej pokuty nie będą akceptowani w przestrzeni republikańskiej polityki.

Czy decyzja marszałka Komorowskiego w sprawie IPN-u będzie papierkiem lakmusowym polskiej demokracji?

Tak. Określi jej standardy. Nie jest to tylko kwestia konkretnej ustawy ale także pewnej, szerszej praktyki sprawowania najważniejszych urzędów. Czy osoba pełniąca obowiązki prezydenta i ubiegająca się o tej urząd w demokratycznych wyborach może, przed rozstrzygnięciem tych wyborów, zmieniać decyzję swego poprzednika w kluczowych dla Polski sprawach? Uważam, że nie powinna tego czynić. Tym bardziej, że wolą zmarłego prezydenta było oddanie sprawy do Trybunału Konstytucyjnego pod ocenę prawników. Choć z punktu widzenia litery konstytucji marszałek Komorowski może podpisać tę ustawę, to jeśli chce dbać o wysoki standard naszej demokracji, czynić tego nie powinien.

Fakt, że prezydent nie był doceniany może poskutkować odbiciem w wyborach prezydenckich, w których startuje Jarosław Kaczyński?

Przeżycia związane ze śmiercią Lecha Kaczyńskiego z pewnością będą miały wpływ na wybór prezydenta. Polacy w tych trudnych chwilach pokazali, co jest dla nich ważne: patriotyzm, republikańska dbałość o państwo, potrzeba religii w życiu publicznym. Oby główni kandydaci zaczęli rywalizować o miano tego, kto tę, polską tożsamość, „duszę polską” potrafi najlepiej zrozumieć, dopasować do niej świat instytucji, politykę państwa. Jarosław Kaczyński ma na to duże szanse, bo te oczekiwania są mu bliskie.

Dał się Pan zaprosić studentom UW na spotkanie, które zatytułowali „Testament Lecha Kaczyńskiego”. Jaki testament zostawił nam prezydent?

Bardzo ważnym elementem testamentu prezydenta jest ostatnie niewybrzmiałe przemówienie katyńskie. Przekazuje nam, że trzeba zawsze, nawet w najtrudniejszej sytuacji walczyć o wolność i prawdę. Jest też część przesłania dotycząca świata zwykłych, codziennych spraw. Tu poglądy prezydenta były bliskie nauczaniu społecznemu Kościoła: odwoływały się do zasad solidarności, pomocniczości.

opr. aś/aś

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama