Zabawa z mediami przypomina czasem zabawę odbezpieczonym grantem
"Idziemy" nr 9/2012
Zabawa z mediami nie należy bynajmniej do bezpiecznych. Przekonali się o tym niedawno rodzice śp. Madzi z Sosnowca. Nie podejmuję się ich osądzać, a tym bardziej każdego z nich z osobna. Ale mam nadzieję, że nauka, jaką wynieśli z tych kilkunastu dni, kiedy pozostawali bohaterami mediów, wystarczy im na całe życie. Niezależnie od wyroku sądu i od stanu własnego sumienia nie będą mieć łatwego życia. Cena obecności w mediach będzie dla nich bardzo wysoka. Powinno to dać wiele do myślenia – każdemu z nas, bo zawsze lepiej uczyć się na cudzych błędach niż na własnych.
Ci młodzi ludzie w podejściu do mediów zachowali się jak typowi przedstawiciele pokolenia second life. Jakby żyli bardziej w przestrzeni wirtualnej niż w realnym świecie. W tym wirtualnym prawie wszystko jest dowolne i umowne. W tzw. second life każdy może być tym, kim sobie tylko zamarzy. Sprzątaczka może się wirtualnie wcielić w aktorkę, bezrobotny w multimilionera, cherlak w supermana, samotnik w playboya, a brzydkie kaczątko w powabnego łabędzia. Nieważne, kim jestem naprawdę, ale – jak się zechcę zaprezentować, co o sobie powiem i napiszę. Ten wirtualny świat jest łatwiejszy i bardziej atrakcyjny od realnego. Można sobie w nim rekompensować życiowe niepowodzenia. Stąd przez wielu ludzi bywa preferowany, a jego reguły bywają z czasem przenoszone na zachowania w realnym życiu.
Może to być jakaś próba wytłumaczenia zachowań rodziców tragicznie zmarłej dziewczynki, a przynajmniej jej matki, która przecież dobrze wiedziała, co się naprawdę stało z jej dzieckiem. A mimo wszystko oboje dobrowolnie zechcieli być bohaterami mediów. Z odsłoniętymi twarzami, pod własnym imieniem i nazwiskiem uczestniczyli w konferencjach prasowych i stawali przed kamerami. Pewnie nie uświadamiali sobie, że od tej chwili już na zawsze stracili prawo do prywatności i niezależnie od wyroku sądu już zawsze będą kojarzeni z tą tragedią i z kłamstwem, którym przez jakiś czas zwodzili nie tylko miliony zwykłych obywateli, ale nawet medialne wygi. Właśnie to kłamstwo, może nawet bardziej niż tragiczna śmierć ich córki, stało się potem głównym motorem furii, z jaką do matki dziecka zaczęła się odnosić część społeczeństwa i mediów. Bo ludzie nie lubią się przyznawać, że dali się tak łatwo oszukać. To ubliża ich mniemaniu o sobie, o ich inteligencji – mówił o tym niedawno na łamach „Idziemy” prof. Andrzej Zybertowicz. Dlatego ludzie poczuli się jakoś osobiście dotknięci. I dlatego biskup sosnowiecki Grzegorz Kaszak apeluje, aby doświadczenie to nie zabiło w nas wrażliwości na inne ludzkie dramaty, z jakimi zetknie nas przyszłość.
Próbując wykreować przez media swój nieprawdziwy wizerunek, ci młodzi ludzie wyrządzili sobie straszliwą krzywdę. Byli złudnie przekonani, że jeśli coś powiedzą w telewizji albo na łamach jakiegoś brukowca, to taka będzie oficjalna wersja wydarzeń. Nie chodzi o to, aby ich z tego powodu oskarżać, tylko żeby wyciągnąć z tego wnioski. Podobną naiwnością wykazał się przecież nawet były premier Kazimierz Marcinkiewicz, który z własną niewiernością obnosił się w mediach, licząc na społeczną aprobatę i narzucenie opinii publicznej swojej narracji. Ba, chęć zaistnienia w mediach zgubiła niektórych biskupów, księży i zakonnice! Zostali przemieleni przez system, o którego mechanizmach nie mieli pojęcia. Zabawa z mediami przypomina czasem zabawę odbezpieczonym grantem. Z tą różnica, że w zabawie z mediami ryzyko śmierci – głównie cywilnej – jest chyba większe.
opr. aś/aś