Bilans przedstudniówkowy

Odpowiedź na pytanie - Kto na tym zarobi? - w odniesieniu do Euro 2012 nie jest jednoznaczna

"Idziemy" nr 10/2012

Ks. Henryk Zieliński

Bilans przedstudniówkowy

Odpowiedź na pytanie „Kto na tym zarobi?” w odniesieniu do Euro 2012 nie jest jednoznaczna. Niewątpliwie miasta, w których za 100 dni odbywać się będą rozgrywki piłkarskie, zyskały nowoczesne, choć ciągle jeszcze wymagające poprawek, obiekty sportowe. W przypadku Warszawy organizacja mistrzostw była bodźcem do wyjścia z patowej sytuacji wokół dawnego Stadionu Dziesięciolecia. Funkcjonowanie w centrum miasta największego w Europie bazaru o raczej azjatyckim charakterze było dla stolicy i uciążliwe, i kompromitujące. Mieszkańcy Kamionka i elitarnej niegdyś Saskiej Kępy mogą zatem odetchnąć od uciążliwego sąsiedztwa. Czy tysiące kibiców, którzy pojawią się w zacisznych niegdyś uliczkach i w Parku Skaryszewskim, będą powodem do radości i zysku – to się dopiero okaże.

Budowa Stadionu Narodowego była jedną z najdroższych inwestycji sportowych na rzecz Euro 2012. Pochłonęła do dzisiaj, według oficjalnych danych ministerstwa sportu, 1 752 miliony złotych netto. Brutto przekroczy zapewne 2 miliardy złotych. Pieniądze w całości pochodzą z budżetu państwa. Ale to nie wszystko. Koszt utrzymania stadionu ma się kształtować na poziomie 30 milionów złotych rocznie. Czy na siebie zarobi? Szanse są niewielkie, bo jest to jedyny z nowych obiektów w Polsce i na Ukrainie, z którego nie będzie na stałe korzystał żaden klub piłkarski. W zasięgu wzroku stolica wybudowała przecież niedawno za sumę ok. pół miliarda złotych nowoczesny stadion wydzierżawiony Legii Warszawa, należącej wraz z TVN do holdingu ITI. Dla Polonii Warszawa, bez specjalnych rabatów, nowy stadion jest zwyczajnie za drogi. Narodowe Centrum Sportu jako gestor stadionu liczy zatem na organizację w tym miejscu imprez rozrywkowych, promocyjnych i kulturalnych.

Prócz dających się przeliczyć na pieniądze zysków z Euro 2012 nie mniej ważne jest budowanie wśród sportowców, kibiców i telewidzów pozytywnego wizerunku Polski i miast będących gospodarzami rozgrywek. Euro 2012 może być okazją do pochwalenia się przed światem i do podniesienia samooceny Polaków. Naród potrzebuje czasem pewnych wydarzeń i dokonań, a choćby i kosztownych igrzysk, które będą go jednoczyć i stanowić punkt odniesienia na dziesiątki lat. W końcu trzeba mieć jakiś powód do narodowej dumy bardziej współczesny niż Trasa Katowicka i niegdysiejsze sukcesy „Orłów Górskiego”. Stadiony jednak nie wystarczą. Pozostaje jeszcze cała infrastruktura. A z tą jest gorzej niż źle. Szczególnie w Warszawie. Rozkopane i dziurawe ulice, brak mostów, odrapane kamienice zaledwie paręset metrów od Stadionu. Ale tym, co najgorzej chyba może świadczyć o Polsce, jest stan polskich dróg i autostrad. Już teraz bywa to przedmiotem kpin na zagranicznych portalach.

Niezrealizowane obietnice doskonałych dróg, którymi przed pięcioma laty karmił nas Donald Tusk można próbować tłumaczyć światowym kryzysem i tysiącem innych przyczyn. Można i ludzie pewnie znowu w to uwierzą. Ale jak odpowiedzieć na pytanie, które usłyszałem niedawno w Poznaniu, a które nie dotyczyło długości autostrad, ale kierunku ich budowy? Dlaczego z Poznania, Wrocławia czy Krakowa łatwiej jest dzisiaj dojechać do Berlina niż do stolicy Polski? Czy budowanie w pierwszym rzędzie dróg prowadzących za granicę jest skutkiem naszych kompleksów i bałaganiarstwa? Czy – jak mówili Wielkopolanie – zdradą naszych narodowych interesów. Jeśli tak, to jest to wina nie tylko PO, ale wszystkich, którzy rządzili Polską w minionym dwudziestoleciu. I to musi nas martwić.

opr. aś/aś

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama