Świadectwo prawdy

Ma rację prof. Dadak, że naszym celem nie powinno być samo tylko odparcie oskarżeń o udział w Holokauście, ale zdobycie zasłużonego uznania w świecie za to, co Polacy robili dla Żydów, gdy największe światowe potęgi zawiodły.

Ma rację prof. Kazimierz Dadak, pisząc w tym numerze „Idziemy”, że naszym celem nie powinno być samo tylko odparcie oskarżeń o udział w Holokauście, ale zdobycie zasłużonego uznania w świecie za to, co Polacy robili dla Żydów, gdy największe światowe potęgi zawiodły.

Piłatowe pytanie: „Cóż to jest prawda?” nie musi być przejawem cynizmu. Odpowiedź na nie może stanowić klucz do zrozumienia nie tylko posłannictwa Chrystusa, ale także ostatnich sporów polsko-żydowskich. Tak się bowiem składa, że Chrystus i Piłat reprezentowali po ludzku dwa różne światy, w których rzymskie i greckie rozumienie prawdy nie pasowało do tego, jak prawdę pojmowali Żydzi.

W cywilizacji grecko-rzymskiej prawda jest zgodnością naszego myślenia i mówienia z faktami i obiektywnym stanem rzeczywistości. Prawdę się odkrywa jako istniejącą niezależnie od naszej woli i akceptacji. W kulturze żydowskiej zaś prawda ma charakter intencjonalno-moralny. Prawdziwe jest to, co jest uznawane za słuszne i podporządkowane dobru. Nieprawdziwe zaś będzie to, co mu nie służy, choćby miało uzasadnienie w faktach. Ostatecznym punktem odniesienia w odróżnianiu prawdy od fałszu jest dla religijnego Żyda najwyższe dobro, którym jest Bóg. Dla człowieka niewierzącego, ale tkwiącego w mentalności żydowskiej, takim punktem odniesienia pozostaje własne „ja”, czego konsekwencją będzie uznanie, że każdy ma swoją prawdę. Dla syjonisty kryterium uznania czegoś za prawdziwe będzie dobro Żydów i państwa Izrael.

W rozbieżnościach między żydowskim i europejskim podejściem do prawdy mógł się pogubić nie tylko Piłat. Gubi się w nich także wielu współczesnych polityków, dziennikarzy. Bo jak rozumieć słowa premiera Izraela Beniamina Netanjahu, który podczas wizyty w Niemczech w październiku 2015 r. odpowiedzialnością za Holokaust obciążył… Palestyńczyków? Albo niedawną prowokację byłego ministra finansów Izraela Yaira Lapida o jego babci, którą rzekomo mieli zamordować Polacy razem z nazistami? W odpowiedzi na pytania polskich dziennikarzy, jak to możliwe – wobec faktów, że żadna z babć Lapida nie straciła życia podczas Holokaustu – zaległo milczenie. Podobnie jest z prowokacją izraelskiego dziennikarza Ronena Bergmana wobec premiera Mateusza Morawieckiego w Monachium. Jak to możliwe – pytają Polacy – żeby jego matka, rzekomo odznaczona przed wojną przez polskiego ministra edukacji, ratowała swoich krewnych przed Polakami, skoro podczas Holokaustu miała, jak sam gdzie indziej stwierdził, zaledwie pięć lat? Tutaj też nie należy spodziewać się odpowiedzi. Ale prowokacja się udała. Bo nie o fakty chodziło. Władze Izraela zdobyły argument do ataków na Morawieckiego i na Polskę. A zbrodnicza działalność choćby żydowskiej organizacji „Żagiew”? Choć była faktem, to w żydowskim rozumieniu nie jest prawdą.

Gdzie więc jest sens merytorycznego dialogu w sprawach historycznych między Polakami i Żydami? Zresztą – czy strona izraelska w ogóle takiego dialogu potrzebuje? Do dnia oddania do druku naszego tygodnika Izrael nie powołał nawet swoich przedstawicieli do wspólnego zespołu ds. dialogu prawno-historycznego, choć po polskiej stronie wszystko jest gotowe od dwóch tygodni. Nasza sytuacja coraz bardziej przypomina „rozmowę z radiem”.

Nie oznacza to bynajmniej, że w obronie naszego dobrego imienia nie możemy nic zrobić. Po pierwsze, jak radzi mój żydowski przyjaciel, kochający Polskę, nasz głos powinien być głosem pomordowanych podczas Holokaustu. Powinniśmy choćby wydawać w powszechnie rozumianych językach pozostawione przez nich zapiski i wspomnienia. One przemawiają na naszą korzyść. Po drugie, trzeba przypominać, że żaden inny naród podczas ostatniej wojny nie zrobił dla Żydów więcej niż Polacy. Temu nie zaprzeczają nawet Żydzi. Po trzecie, powinniśmy bardziej upamiętniać Polaków ratujących Żydów. Jak dotąd jedyny taki pomnik został odsłonięty przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Łodzi w roku 2009, z inicjatywy Jerzego Kropiwnickiego. W ubiegłym roku kaplicę upamiętniającą polskich Sprawiedliwych otwarto w Toruniu z inicjatywy o. Tadeusza Rydzyka. Taką funkcję pełni też Muzeum Ulmów w Markowej. Wciąż nie ma pomnika w miejscu stracenia rodziny Kowalskich w Ciepielowie. A już prawdziwym skandalem jest brak takiego pomnika w Warszawie, choć został przez rząd zapowiedziany w roku 2001 i ostatecznie miał być gotowy w roku 2015!

Ma rację prof. Kazimierz Dadak, pisząc w tym numerze „Idziemy”, że naszym celem nie powinno być samo tylko odparcie oskarżeń o udział w Holokauście, ale zdobycie zasłużonego uznania w świecie za to, co Polacy robili dla Żydów, gdy największe światowe potęgi zawiodły.

"Idziemy" nr 8/2018

opr. ac/ac

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama