Wojna na górze

Odsłonięcie w Warszawie pomnika ofiar katastrofy smoleńskiej nie kończy napięcia wokół niej. Jeśli czegokolwiek jest zakończeniem, to jedynie obchodów miesięcznic smoleńskich.

Odsłonięcie w Warszawie pomnika ofiar katastrofy smoleńskiej nie kończy napięcia wokół niej. Jeśli czegokolwiek jest zakończeniem, to jedynie obchodów miesięcznic smoleńskich.

Było ich 96 – dokładnie tyle, ile ofiar katastrofy. Oprócz modlitwy, która będzie trwać, były one czymś zastępczym w sytuacji braku trwałego upamiętnienia owych ofiar w przestrzeni publicznej. Czymś podobnym – z zachowaniem proporcji – do układania krzyża z kwiatów w miejscu pierwszych spotkań św. Jana Pawła II z Polakami w Warszawie, zanim na placu Piłsudskiego stanął kamienny krzyż.

Opór władz Warszawy w sprawie pomnika smoleńskiego mógł wydawać się dziwny wobec faktu, że pomniki ofiar tej katastrofy od dawna stoją w wielu miastach w Polsce i zagranicą. Warszawa jest terenem najbardziej zapiekłego sporu nie tylko ze względu na swoją stołeczność, ale również dlatego, że jej włodarzem jest długoletnia wiceszefowa PO Hanna Gronkiewicz-Waltz. A największe partie w Polsce z katastrofy smoleńskiej uczyniły zasadniczą oś politycznego sporu. Aktualnym przejawem tego jest choćby odmowa udziału polityków PO i Nowoczesnej w odsłonięciu warszawskiego pomnika. Chociaż sam pomnik jest w swojej formie politycznie neutralny, to już ze strony polityków PO słychać zapowiedzi jego wyburzenia, gdy tylko uda im się powrócić do władzy.

Katastrofa smoleńska stała się cezurą, której nie da się pominąć w spojrzeniu na polską rzeczywistość. Na to, co było i co będzie. W tym sensie jest w naszych dziejach czymś analogicznym, tylko na większą skalę, jak katastrofa gibraltarska. Okoliczności tamtej do dziś budzą wątpliwości. Nie pozostała ona bez wpływu na miejsce Polski w pojałtańskim porządku. A Brytyjczycy, jako nasz strategiczny sojusznik, podjęli niedawno decyzję o utajnieniu swoich dokumentów na ten temat na kolejne 50 lat! Z katastrofą smoleńską jest podobnie. Nic już nie jest takie jak przedtem.

O tym, że nie da się przejść obok tego faktu, przekonał się sam Jarosław Kaczyński, który jeszcze w 2010 r. prowadził swoją kampanię prezydencką bez odniesienia do Smoleńska. Skutek był mizerny. Katastrofa, która całkowicie przemeblowała scenę polityczną w Polsce, jest więc paliwem większości sporów nie tylko międzypartyjnych, ale także cywilizacyjnych w naszej ojczyźnie. Co więcej, jest także instrumentem rozgrywania Polaków przez obce mocarstwa. Nie tylko Rosjanie grają katastrofą smoleńską! Grają nią również nasi zachodni sojusznicy.

Spór cywilizacyjny w kontekście katastrofy smoleńskiej wszedł w nową fazę wskutek frustracji środowisk, które były głównymi architektami kierunku polskiej transformacji. Wydawało im się, że po półwieczu komunizmu i dwóch dekadach budowania tzw. społeczeństwa otwartego bliskie są sukcesu w uwalnianiu Polaków od ich narodowej i chrześcijańskiej tożsamości. Widok tysięcy ludzi, których reakcją na wieść o katastrofie było wyjście na ulice z biało-czerwonymi flagami i wspólna modlitwa, był dla nich nie do zniesienia. Rozległ się skowyt o „zawłaszczeniu żałoby” przez Kościół i środowiska narodowe oraz o pozbawianiu ludzi „wyzwolonych” możliwości przeżywania tych dni na sposób inny niż chrześcijański i narodowy. Niebawem miało się to zmienić. Nowy prezydent elekt na łamach „Gazety Wyborczej” instruował, kto i co powinien zrobić z tzw. krzyżem smoleńskim. Dla wzmocnienia efektu pojawiali się przy tym krzyżu prowokatorzy, którzy ośmieszali nie tylko modlących się tam w dobrej intencji ludzi, ale i religijność oraz patriotyzm jako takie.

Pod tym krzyżem doszło do jawnego sojuszu budowniczych „społeczeństwa otwartego” z wyznawcami neomarksizmu skupionymi wokół środowiska Krytyki Politycznej. Zaczęła się wojna o wszystko i wszystkimi metodami. Trafnie, choć nie wprost, opisał jej kulisy Bronisław Wildstein w swojej powieści „Ukryty”. Kiedy go zapytałem, kto za tym ostatecznie stoi, odpowiedział: „Ktoś nie z tego świata, i ksiądz wie to lepiej niż ja”.

Wojna na górze, w której trudno się już połapać, toczy się wysoko ponad naszymi głowami. Nie tylko na forum międzypartyjnym czy międzynarodowym. Jest to ostatecznie konflikt o miejsce Boga w naszym świecie i w naszych sercach. Ludzie w tej wojnie często zmieniają fronty. Jedynym pewnym punktem odniesienia jest Jezus Chrystus. Jego trzeba się trzymać, żeby w tym zamęcie nie znaleźć się po złej stronie – po tej ostatecznie przegranej.

"Idziemy" nr 15/2018

opr. ac/ac

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama