Porozumienie premierów Morawieckiego i Netanjahu ma więc podwójną cenę. Coś na nim zyskujemy i czymś przyjdzie nam za nie zapłacić. Na tym świecie nic nie ma za darmo.
Porozumienie premierów Morawieckiego i Netanjahu ma więc podwójną cenę. Coś na nim zyskujemy i czymś przyjdzie nam za nie zapłacić. Na tym świecie nic nie ma za darmo.
Wydarzenia z 27 czerwca tego roku przejdą do historii. Nie tylko do historii Polski i Izraela, alby także Europy i świata. Już dzisiaj ich znaczenie można porównać chyba tylko do podpisania przez RFN i Polską porozumienia o granicy na Odrze Nysie w roku 1970, co parlament zjednoczonych Niemiec ratyfikował dopiero 16 grudnia 1991 r. Jedno i drugie wydarzenie w sposób symboliczny kończy bowiem pewną część sporów zaistniałych wskutek II wojny światowej. Nie oznacza jednak, że całościowy bilans roszczeń i strat uznano za uregulowany.
Wydźwięk wspólnej polsko-izraelskiej deklaracji, podpisanej 27 czerwca przez premierów Mateusza Morawieckiego i Benjamina Netanjahu jest dla nas bardzo korzystny. Co do tego zgadzam się z piszącym u nas o tym Jackiem Karnowskim i z jego bratem bliźniakiem Michałem, który na innych łamach uwrażliwia, że powinniśmy tę deklarację dobrze wykorzystać, wprowadzając ją do polskich i zagranicznych podręczników historii. Obydwaj szefowie rządów zgodnie stwierdzają, że „Holokaust był bezprecedensową zbrodnią, popełnioną przez nazistowskie Niemcy przeciwko narodowi żydowskiemu i wszystkim Polakom żydowskiego pochodzenia”. Już samo stwierdzenie o Polakach (!) żydowskiego pochodzenia, jako ofiarach Holokaustu ma swoją wartość. A do tego obydwaj przywódcy zgadzają się, że mówienie o „polskich obozach śmierci” jest nie tylko kłamliwe, ale jeszcze pomniejsza odpowiedzialność Niemcowe za ich zbrodnie. Potępiają „każdy indywidualny przypadek okrucieństwa wobec Żydów, jakiego dopuścili się polscy podczas II wojny światowej”. Jednocześnie przyznają jednak, że nie ma zgody na przypisywanie „Polsce lub całemu narodowi polskiemu winy za okrucieństwa popełnione przez nazistów i ich kolaborantów z różnych krajów”.
Potwierdzają, że Rządz RP na uchodźctwie i struktury Polskiego Państwa Podziemnego działały na rzecz ocalenia Żydów, a podziemne sądy wydawały wyroki skazujące za denuncjowanie Żydów i inne formy współpracy z niemieckim okupantem. Obydwa rządy odrzucają nie tylko antysemityzm, ale i …antypolonizm, opowiadają się za wolnością słowa i badań naukowych na temat Holokaustu.
Wszystko to brzmi tak pięknie. I trzeba na tym budować zarówno relacje Polsko-Żydowskie, jak i pozycję polski w świecie. Mając jednak w pamięci straszliwą awanturę rozpętaną przez ambasador Izraela w Polsce Annę Azari oraz wiele innych środowisk żydowskich na świcie po przyjęciu 27 stycznia w polskim parlamencie ustawy o IPN, trudno nie pytać o to co wpłynęło na tak radykalną zmianę wzajemnych relacji. Standardowa odpowiedź brzmi, że doprowadziły do tego poufne rozmowy premierów Morawieckiego i Netanjahu oraz powołanych przez nich zespołów. Stronę izraelską w negocjacjach według dziennika Haarec reprezentowali były dyrektor generalny MSZ Yassi Ciechanover oraz były doradca premiera Benjamina Netanjahu Jacob Negel. Nazwiska dwóch polskich negocjatorów zostały utajnione...
Tempo wydarzeń 27 czerwca było szalone, jak w filmie szpiegowskim. Najpierw zwołanie nadzwyczajnego posiedzenia Sejmu, na którym miano się zajmować …śmieciami. Błyskawiczne przegłosowanie zmian w ustawie o IPN, zwieszające karalność za nieprawdziwe oskarżenia Polski i narodu Polskiego o udział w Holokauście. Nie mniej błyskawiczne przyjście zmian przez senat, jeszcze togo samego popołudnia podpisanie ustawy przez prezydenta Andrzeja Dudę odbywającego akurat wizytę w Łotwie i wreszcie lekko opóźniona w stosunku do zapowiedzi, synchroniczna konferencja premierów w Warszawie i w Jerozolimie z podpisaniem historycznej deklaracji… Tylko James Bond tak potrafi.
Dlaczego tak nagle zmieniono ustawę, zanim na jej temat wypowiedział się Trybunał Konstytucyjny, o co wnioskował prezydent? Wszystko w ciągu niespełna ośmiu godzin? Można sobie oczywiście żartować, że Konstytucję 3 Maja też uchwalono znienacka. Tym razem pośpiech tłumaczony jest niechęcią do rozgrzebywania sprawy, co byłoby niekorzystne dla PiS. Wszystko jednak najpewniej zostało dopasowane do zaplanowanej na ten dzień konferencji premierów. Trzeba było zdążyć. Jaki jednak interes w tym wszystkim miał premier Netanjahu, który w tym roku walczy o reelekcje i musi czyś wykazać się przed wyborcami w Izraelu? Zwłaszcza, że to Izrael występował w tym sporze z pozycji siły. Prof. Yehuda Bauer z Yad Vashem zarzuca premierowi Natanjahu w wypowiedzi cytowanej przez Haarec, że Izrael zgodził się na wspólną deklarację „ponieważ dla państwa Izrael względy gospodarcze, bezpieczeństwa i polityczne są ważniejsze niż jakaś sprawa Holokaustu”.
To mogłoby wiele wyjaśniać. Polska szczególnie w ostatnich miesiącach kusi Izrael perspektywą wielkich kontraktów gospodarczych. W zamian za wsparcie Izraelskie w staraniach o odszkodowania wojenne od Niemiec mogliśmy obiecać Żydom udział w tych gigantycznych odszkodowaniach, zwłaszcza że w deklaracji mówi się o Holokauście Polaków żydowskiego pochodzenia. Do tego ciągle wisi nad nami amerykańska ustawa 447 i ciągle niezałatwiona sprawa reprywatyzacji. Gotowy projekt ustawy w tej sprawie, który miał być rozpatrywany w marcu tego roku, został zwrócony rządowi do dalszych analiz pod wpływem dyplomacji USA sugerującej „bardziej sprawiedliwy” niż tylko 20 proc zwrot powojennej wartości utraconych majątków. Czy jakieś zobowiązania w tym względzie padły z naszej strony przed wspólną deklaracją?
Ważniejsze od pieniędzy zdaje się jednak bezpieczeństwo Izraela i Polski. Izrael największe dla siebie zagrożenie upatruje dzisiaj w Iranie. Podczas spotkania z Kongresem Żydów Amerykańskich na początku marca tego roku premier Netanjahu zapowiedział powstrzymanie Iranu za wszelką cenę. – Musimy to zrobić i mamy możliwości, żeby to zrobić – mówił. 8 maja prezydent USA wypowiedział układ nuklearny z Iranem, wbrew stanowisku pozostałych jego pięciu sygnatariuszy. Ucieszyło to bardzo władze Izraela i Arabii Saudyjskiej. Równocześnie zaczęły się przygotowania do spotkania Donalda Trumpa z przewódcą Korei Północnej Kim Dzong Unem, które odbyło się 12 czerwca w Singapurze. W najbliższych dniach planowany jest szczyt Trup – Putin w Finlandii. Być może pośpiech w zmianie ustawy i podpisaniem wspólnej deklaracji wynikał z konieczności uprzedzenia tego szczytu? Niewykluczone bowiem, że wówczas USA zaakceptują aneksję Krymu i może coś jeszcze? Będą jakieś gesty wobec Rosji. Równocześnie Izrael łagodzi swoje zadrażnienia z Turcją, narastające po ostrzelaniu tureckiego konwoju u wybrzeży strefy Gazy. 26 czerwca Kneset zrezygnował z głosowania nad uznaniem rzezi Ormian w 1915 r. za ludobójstwo, co w Turcji doceniono. Izrael normalizuje także swoje relacje z odwiecznym wrogiem Iranu - Arabią Saudyjską. Wszystko to wygląda na zabezpieczanie tyłów przed decydującym starciem.
Jaką rolę w konflikcie z Iranem mogłaby odegrać Polska? Nie daj Boże, podobną do tej, jaka odegrała podczas inwazji na Irak przez 15 laty. Polska jest od dawna, a pod rządami PiS szczególnie proamerykańska i proizraelska. Izrael ma w tym interes, żeby za bardzo tego rządu nie osłabiać i nie doprowadzić do jego upadku. Wszyscy przywódcy najważniejszych państw Unii Europejskiej są przeciwko eskalowaniu konfliktu z Iranem. Po raz kolejny bylibyśmy więc w Europie rzecznikiem amerykańskich i izraelskich interesów. Może chodzić zarówno o działania polityczne, jak i o wysłanie polskich wojsk na kolejna nieswoją wyprawę. Trudno będzie jednak tego uniknąć. Argument będzie ten sam, co kiedyś: jeśli chcemy liczyć na wsparcie naszego bezpieczeństwa przez USA, to musimy być solidarni. Jest to również w interesie Izraela, ponieważ USA muszą znaleźć chętnych do podzielenia się odpowiedzialnością za ewentualną wojnę z Iranem.
Związek między naszym bezpieczeństwem a poprawą relacji z Izraelem pojawiał się wielokrotnie, choćby w wypowiedziach wicepremiera Jarosława Gowina. Politycy partii rządzącej już zaczęli się rozmarzać perspektywą stacjonowania większych jednostek US Army przy naszych wschodnich granicach. Pojawiły się hasła: „Bezpieczeństwo od zaraz”. W domyśle: zamiast czekania latami na zakupione w USA zestawy Patriot, własne okręty podwodne itp. Ze strony amerykańskiej też płyną sugestie o możliwości przeniesienia do Polski części amerykańskich wojsk stacjonujących w Niemczech. Czy naprawdę chcą tak zrobić, czy tylko podbijają stawkę w negocjacjach z Putinem? To się niebawem okaże. Irytuje to oczywiście Niemców nie ze względu na potencjalne osłabienie ich bezpieczeństwa, będą także ich bronić przed Rosją, ale z powodu utraty co najmniej 30 tys. miejsc pracy w szeroko rozumianej obsłudze jednostek. Tam bowiem Amerykanie za wszystko płacą. U nas, to my mielibyśmy płacić za amerykańską ochronę ok 2 mld USD rocznie. Alei tak nasi przywódcy uważają że byłoby to złapanie Pana Boga za nogi. Bo czy przy obecnym stanie relacji z Rosją mamy inne wyjście?
Tak więc porozumienie premierów Morawieckiego i Netanjahu ma więc podwójną cenę. Coś na nim zyskujemy i czymś przyjdzie nam za nie zapłacić. Na tym świecie nic nie ma za darmo.
"Idziemy" nr 27/2018
opr. ac/ac