Taktyka unikania konfrontacji światopoglądowej jest na dłuższą metę zgubna dla PiS, dla jego wyborców i dla Kościoła.
Do końca kadencji starego parlamentu pozostało już niewiele ponad dwa tygodnie. Od chwili ukonstytuowania się nowego sejmu, czyli od 12 listopada, stary traci uprawnienia. Zresztą już w tej chwili nie podejmuje istotnych decyzji. Jedną z ostatnich było przyjęcie uchwały potępiającej akty agresji i pogardy wobec katolików. To potrzebny, aczkolwiek tylko symboliczny głos. W sferze ustanawiania prawa jest gorzej.
Dzisiaj możemy już powiedzieć z całą pewnością, że 12 listopada do kosza trafi obywatelski projekt „Zatrzymaj aborcję”, chociaż znajduje się pod nim rekordowa ilość podpisów: ponad 830 tys.! A przecież PiS, idąc przed czterema laty do władzy, obiecał większy szacunek dla ustawodawczych inicjatyw obywatelskich, niż to było za rządów PO-PSL. Tymczasem ten projekt obywatelski od listopada 2017 r. „utknął” w sejmowej Komisji Polityki Społecznej i Rodziny. W lipcu 2018 r. trafił do specjalnej podkomisji pod kierownictwem posła Grzegorza Matusiaka (PiS), która w tej sprawie nie odbyła ani jednego posiedzenia (!). W projekcie chodziło nie o całkowity zakaz aborcji, ale o wycofanie przyzwolenia na zabijanie nienarodzonych dzieci w przypadku podejrzenia u nich ciężkiej choroby lub trwałego uszkodzenia ciała. Zgodnie zaś z zasadą dyskontynuacji projekty obywatelskie, które wpływają do sejmu danej kadencji i nie zostaną w tej kadencji rozpatrzone, ulegają przedawnieniu.
Zasada dyskontynuacji dotyczy również wniosku złożonego w październiku 2017 r. przez 107 parlamentarzystów do Trybunału Konstytucyjnego w podobnej sprawie. Grupa posłów z Bartłomiejem Wróblewskim (PiS) na czele wnioskowała o rozpatrzenie zgodności z konstytucją tzw. przesłanki eugenicznej do aborcji. Desygnowana przez PiS prezes Trybunału Konstytucyjnego Julia Przyłębska od dwóch lat nie wyznaczyła nawet daty rozpatrzenia wniosku, choć wszystkie wymagane konsultacje już się odbyły. Pozytywną opinię o wniosku wydał zarówno ówczesny marszałek sejmu Marek Kuchciński, jak i minister sprawiedliwości i prokurator generalny Zbigniew Ziobro. Z naszych informacji wynika, że projekt orzeczenia w tej sprawie jest gotowy. Orzeczenia takiego, jakie jedynie jest możliwe. Ale go nie ma i chyba nie będzie. O niezgodności aborcji eugenicznej z konstytucją mówił na naszych łamach były prezes Trybunału Konstytucyjnego Andrzej Zoll. Za jego prezesury w 1997 r. orzeczono że niezgodne z konstytucją jest przyzwolenie na aborcję z przyczyn społecznych. Wówczas rządziło SLD, a Trybunał wydał decyzję w ciągu kilku miesięcy.
Na rozpatrzenie wniosku autorstwa Bartłomieja Wróblewskiego Trybunał Konstytucyjny ma już tylko dwa tygodnie. Tylko tyle, aby ocalić corocznie życie około tysiąca poczętych dzieci, u których podejrzewa się chorobę. I tylko tyle, aby uratować reputację Trybunału oraz moralne prawo PiS do reformowania całego wymiaru sprawiedliwości. Trybunał Konstytucyjny nie może być narzędziem uprawiania bieżącej polityki, ma wyrokować o zgodności lub niezgodności aktów prawnych z konstytucją, niezależnie od tego, komu to będzie na rękę, a komu nie. Argumenty zdeklarowanych popleczników PiS, że wyrok Trybunału obciąży partię rządzącą odpowiedzialnością za zmianę ustawodawstwa, której część społeczeństwa nie chce, są dyskredytujące i dla Trybunału, i dla PiS. Sugerują bowiem, że nawet po stronie PiS w niezależność Trybunału Konstytucyjnego pod obecnym kierownictwem nie wierzy już nikt i paradoksalnie za prezesury prof. Andrzeja Rzeplińskiego wniosek miałby większe szanse na pozytywne rozpatrzenie. Szczerze chciałbym się w tej sprawie mylić.
Taktyka unikania konfrontacji światopoglądowej jest na dłuższą metę zgubna dla PiS, dla jego wyborców i dla Kościoła. Wobec nieprzerwanej ofensywy ideologicznej na lewicy prowadzi do erozji naturalnego zaplecza prawicy, którym z zasady są ludzie o postawach chrześcijańskich i patriotycznych. Mogą oni tracić zaufanie do instytucji państwa, poczuć się zlekceważeni przez obecne władze i zdradzeni, jak choćby ów piętnastoletni Jakub Baryła z Płocka, na którego nasłano kuratora sądowego, bo z krzyżem w ręku stanął na drodze aktywistom LGBT – wzorując się na ks. Ignacym Skorupce. Marsze LGBT rozlewają się na kolejne miasteczka, w szkołach organizowane są „tęczowe piątki”, przed kuriami biskupimi urządza się proaborcyjne harce. To wszystko pod rządami PiS. I przy zbyt małej aktywności Kościoła. Tego się nie da przeczekać.
"Idziemy" nr 43/2019
opr. ac/ac