Kto powiedział, że aniołowie nie mogą pojawiać się na ziemi pod postacią rybaków z wyspy Lampedusa, z których wywodzi się ród Bartolów?
Doktor Pietro Bartolo wcale nie przypomina anioła. Na lekarza też nie wygląda. Kanciasta sylwetka, twarz o grubych rysach, mocne, spracowane dłonie. Ale kto powiedział, że aniołowie nie mogą pojawiać się na ziemi pod postacią rybaków z wyspy Lampedusa, z których wywodzi się ród Bartolów? A wszyscy, którzy mieli szczęście poznać doktora Pietro, nie mają wątpliwości, że jest aniołem.
Anioła muszą widzieć w nim przede wszystkim nieprzebrane rzesze nieszczęśników, którzy ratując się przed wojną, śmiercią od kuli albo z głodu, upokorzeniem i beznadzieją, porzucają wszystko, co składa się na ich stare życie, i ruszają w nieznane, by dostać się do raju na ziemi, jakim jawi się im Europa. Jeśli uda się im przeżyć tułaczkę przez pustynię i morze, a także niewolę u piratów, którzy odbierając im resztki dobytku i godności, szmuglują ich z Afryki do Europy, doktor Bartolo jest pierwszym człowiekiem, który wita ich w niewielkim lampeduskim porcie, bramie do nowego świata i życia. Jako lekarz od ponad dwudziestu już lat przyjeżdża tu, by udzielić pierwszej pomocy ocalałym – według jego własnych rachunków jest ich już co najmniej ćwierć miliona – lub orzec zgon tych, którzy ostatniego etapu tułaczki nie przeżyli. O sobie mówi zaś, że w swoim sześćdziesięcioletnim życiu widział zbyt wiele śmierci i cierpienia. Więcej niż człowiek widzieć powinien.
„Spotkałem każdego z nich. Cała moja egzystencja została naznaczona przez to morze, które wyrzuca na swój brzeg ludzkie życia i ciała. To właśnie mi wyznaczył los, że będę dotykał tych ciał jako pierwszy. Kiedy stają przede mną i natrafiają na przyjazne spojrzenie, jestem już dla nich nie tylko lekarzem, który ich bada, ale kotwicą ratunkową, kimś, kto może przywrócić im nadzieję. A mówiąc prościej, jestem jedyną osobą, której mogą opowiedzieć o swoim dramacie”, mówi lekarz z Lampedusy. „Ludzie mi mówią: musiałeś już do tego przywyknąć, ale to nieprawda. Nie da się przywyknąć do potworności. Jestem po to, żeby udzielać pomocy, ale zdaje się, że i sam jej potrzebuję”.
Jako szesnastoletni chłopak omal nie utonął podczas rybackiej wyprawy. Może dlatego tak bliska stała mu się niedola uciekinierów, którzy łaknąc godziwego życia, wędrują do Europy, tam, gdzie spodziewają się je znaleźć. A może kieruje nim tylko miłość bliźniego, jakiej uczy jego chrześcijańska wiara. Życie lekarza z Lampedusy mogłoby za ucieleśnienie tej miłości bliźniego uchodzić, być jej najlepszym świadectwem.
Ale historia o doktorze Bartolo to także opowieść o nas samych i dzisiejszym świecie, pogubionym i przerażonym, a jeszcze tak niedawno sytym i pewnym siebie, i swojego jutra. Jest to przypowieść o bezdennej i wciąż się pogłębiającej przepaści między bogatymi i nędzarzami, i niemożliwej do powstrzymania współczesnej wędrówce ludów, będącej wyzwaniem i próbą dla naszych zachodnich systemów zabezpieczeń przed zagrożeniami, gospodarczej wydolności, naszej moralności i wiary.
„Kiedy słyszymy o tysiącach uchodźców, którzy każdego dnia przybywają na nasze wybrzeża, z trudem potrafimy nadać im jakąś tożsamość, nie sprowadzać wszystkiego do samych liczb”, mówi Bartolo. „Pół biedy, jeśli jest nam przynajmniej przykro, że ci ludzie znoszą okrutne cierpienia lub umierają przed dotarciem do upragnionego celu. Ale zawsze działa to tak, jakbyśmy oglądali jakiś film. Jakbyśmy uważali ich – być może nieświadomie – za istoty ludzkie z psychiką inną od naszej, w mniejszym stopniu zasługującą na uwagę”.
Książka „Lekarz z Lampedusy” to opowieść o tym, że człowiek ma prawo się bać, ale ma też obowiązek widzieć w drugim człowieka. Dopiero to tak naprawdę czyni nas ludźmi.
Wojciech Jagielski,
recenzja książki Lekarz z Lampedusy
Pietro Bartolo, Lidia Tilotta, "Lekarz z Lampedusy. Opowieść o cierpieniu i nadziei", JEDNOŚĆ
Książka jest >>TUTAJ<<
opr. ac/ac