Wszystko jest po coś

Czyli życie ma sens, prawda?

Wszystko jest po coś

Krzysztof Ziemiec, Mira Suchodolska

Wszystko jest po coś

Wydawnictwo M
ISBN: 978-83-7595-418-0



Książkę dedykuję wszystkim kobietom, które – jak pokazuje nasza polska historia – zawsze potrafiły stawić czoła największym wyzwaniom. A w sytuacjach ekstremalnych umiały odnaleźć w sobie nadludzkie pokłady sił i zachowując opanowanie, ochronić to, co najważniejsze – czyli dom i rodzinę.

Krzysztof Ziemiec

fragment książki:

WSTĘP DO WYDANIA DRUGIEGO

Dwudziesty drugi czerwca 2008 roku. To był gorący letni wieczór. Marzyłem, by po męczącym dniu jak najszybciej położyć się do łóżka i zasnąć. Czasami jednak nasze plany idą w jedną stronę, a życie zakręca w drugą. Ogień, który nagle pojawił się w naszym mieszkaniu, właściwie zmienił wszystko! To był przypadek. Zapaliła się parafina kosmetyczna, pozostawiona na kuchence gazowej. Dzieci już spały, a pożar bardzo szybko ogarniał kolejne pomieszczenia. Stawaliśmy się coraz bardziej bezradni. W pewnym momencie było już tak dramatycznie, że myślałem, by żegnać się z najbliższymi, że nie uda się nikogo uratować. Ale – po raz kolejny tego wieczoru – życie wzięło zakręt. Co prawda wygodne łóżko w domu zamieniłem na łóżko szpitalne, ale dałem radę! Przeżyliśmy! Przezwyciężyłem ból, strach i swoje słabości. Nie poddałem się i poniekąd wywalczyłem drugie życie. Może dlatego, że jest jeszcze wiele zadań do wykonania?

Kiedy dziś, kilka lat po wypadku, ktoś pyta mnie o zdrowie, a te pytania wciąż dość często się pojawiają, nie wiem, co mam odpowiedzieć. Nie chcę nikogo urazić jakimś banałem, ale z drugiej strony, właściwie nie mam nic do powiedzenia. Po latach nie myślę o tym, co wtedy zaszło. Nie dlatego, że postanowiłem wyrzucić z siebie wszystko, co złe, ale dlatego, że dziś życie postawiło przede mną nowe zadania. Mam cel i idę do przodu, nie widzę powodu, by patrzeć za siebie.

Kiedy w czerwcu 2008 roku trafiłem do szpitala, nie miałem pojęcia, co się ze mną stanie. Wszystkie moje wcześniejsze plany stały się nieistotne. Chciałem tylko dalej żyć! Potem marzeniem był powrót do tak zwanego normalnego życia, czyli do samodzielności. Nawet kilka miesięcy po wypadku nie było to wcale pewne. Ale udało się. Wróciłem. Wkrótce potem dałem się namówić na opowiedzenie swojej historii. Sam sceptycznie podchodzę do długich wywiadów znanych ludzi. Bałem się, że dla wielu będę kolejnym zapatrzonym w siebie celebrytą, nastawionym na sprzedaż prywatności.

W marcu 2010 roku siedzieliśmy z Mirą przy kawie; ja opowiadałem, ona słuchała i notowała. Pierwsze wydanie naszej książki ukazało się pod koniec 2010 roku. Nie mogłem wtedy nawet przypuszczać, jak wiele dobra może z tej opowieści wyniknąć. Jak wiele zmieni ona w moim życiu i w życiu innych ludzi. Nawet nie marzyłem o tym, że nasza rozmowa przy kawie będzie oparciem i pomocą dla tak wielu osób. Nasza książka stała się opowieścią o wygrywaniu życia, o walce o zdrowie, ale także o zmaganiu się ze słabościami i o poszukiwaniu sensu istnienia.

Dzisiaj, dwa lata po pierwszym wydaniu książki, widzę, że wciąż daje ona nadzieję i siłę wielu osobom. Tym, którzy stają oko w oko z problemami – wydawałoby się – niemożliwymi do przezwyciężenia. Moje wspomnienia z pobytu w szpitalu i długiej rehabilitacji są po to, aby dać ludziom do myślenia. Aby przygotować niektórych na miękkie lądowanie w razie życiowego wirażu. Celowo opowiadam o domu rodzinnym, o młodości, szkole, harcerstwie i moim sposobie wychowywania dzieci. To wszystko daje mi siłę. Daje nam siłę. Bez tego moja opowieść byłaby niepełna.

Jestem pewien, że gdyby nie bliscy, którzy byli przy mnie w najtrudniejszych chwilach, nie miałbym siły walczyć. Gdyby nie moja wiara, nie widziałbym w tej walce sensu. Wszystko jest po coś. Cierpienie również. Nie myślimy o tym, gdy wszystko dobrze się układa. A gdy się nie układa? Jeśli wierzymy w Boga, dopiero wtedy zaczynamy rozumieć, że Ktoś napisał scenariusz nad naszymi głowami. Jestem przekonany, że i dla mnie Ktoś napisał scenariusz. Przekonuję się o tym każdego dnia. Opowiadam o tym w książce. Opowiadam też w czasie licznych spotkań z czytelnikami. Staram się moją historią podtrzymywać na duchu, staram się dawać siłę innym.

Kiedy pytam sam siebie, po co był ten wypadek, to cierpienie, odpowiadam sobie: może właśnie po to? By dać innym nadzieję, że można! Że się da! By dać innym siłę do walki. Może dziwić, że zło i cierpienie potrafi dać tyle dobra! Gdyby nie mój wypadek, nie byłoby tej książki, tych spotkań, tylu krzepiących rozmów. Nie byłoby może docenianych przez widzów programów telewizyjnych, jak choćby Niepokonani w TVP1. Tekstów, które wciąż piszę jako felietonista, tylu społecznych spraw, w które się angażuję...

Jestem przekonany, że wszystko dzieje się po coś. Mój wypadek był po to, żeby dać świadectwo innym. Wierzę, że to ma sens, że w dniu wypadku dostałem „z góry” nową listę zadań. Do tego przekonania musiałem jednak dojrzeć. Zdałem sobie z tego sprawę dopiero po wypadku. Dzisiaj oddaję do rąk czytelnika drugie wydanie swojej książki. Na okładce pierwszego wydania było moje zdjęcie. Twarz człowieka doświadczonego przez los w sposób wyjątkowy. Na okładce drugiego wydania jest już inna twarz. Człowieka pogodzonego z życiem, który z nieszczęścia w przeszłości czerpie siłę na co dzień. I chce się tą siłą podzielić z innymi.


Krzysztof Ziemiec
Warszawa, czerwiec 2012 roku

WSTĘP

Czyli życie ma sens, prawda?

Ten wywiad miał nie powstać z kilku zasadniczych powodów. Pierwszy to ten, że nie oglądam telewizji i sama propozycja zrobienia wywiadu rzeki z gościem, który pokazuje się na szklanym ekranie, zabrzmiała dla mnie aberracyjnie. Jednak spotkałam się z nim z przyczyn kurtuazyjnych i zrobił na mnie przyjemne wrażenie. Choćby z tego powodu, że nie miał pretensji o to, iż spóźniłam się około dwóch godzin. Nie z arogancji, ale dlatego, że się zgubiłam w drodze na spotkanie. Jeździłam jak oszalała wszystkimi obwodnicami wokół Warszawy, a Krzysztof cierpliwie tłumaczył mi drogę przez telefon.

Kiedy wreszcie zjawiłam się na miejscu – zziajana, zdenerwowana – kupił mi ciasteczko i kawę, a co więcej, nie dał po sobie poznać, że jest wściekły. Ani że go boli, choć potem, podczas rozmowy, dekodowałam jego wiercenie się, zmienianie pozycji ciała, mimowolne grymasy.

Dżentelmen w każdym calu, zero gwiazdorzenia i lansiarstwa. Raczej chłopak, którego każda matka nastolatki chętnie widziałaby na niedzielnym obiedzie. Ale to też nie jest lans.

Potem wywiad miał nie powstać, bo Krzysztof robił remont mieszkania i nie miał czasu. A później ja nie miałam.

A kiedy już oboje mieliśmy czas i polubiliśmy się, wyszło na jaw, że dyktafon, na którym nagrywałam nasze rozmowy, zepsuł się. I zamiast rozmów wyszło „szszsz czczcz”. Nic nie można było zrozumieć. Przyjaciel mojej przyjaciółki wyczyścił te szumy w studiu muzycznym na tyle, na ile się dało, a potem młodzi niewolnicy – Karolu, Kubo, dziękuję – przepisywali to, mieląc w ustach przekleństwa. Ale to nie koniec.

I nie chodzi nawet o to, że zmieniłam pracę, co nie sprzyja pisaniu „na boku”, bo człowiek jest zajęty od rana do wieczora. Jakoś grzebałam w tych literach, korespondując z Krzysztofem mejlowo. Potem szlag trafił mój komputer. Oczywiście nie robiłam kopii. Ale znowu się udało. Dziękuję, Jacku, że odzyskałeś mój dysk. Potem komputer zepsuł się na dobre. I mój mąż oddał mi swój w wieczyste użytkowanie.

Spisałam, napisałam… Czy było warto?

Nigdy wcześniej nie spotkałam człowieka tak absolutnie szczerego i prostolinijnego jak Krzysztof. Nie waży słów, nie kalkuluje, nie kluczy. Na każde pytanie odpowiada bez umizgów. Jeśli nie wie, zastanawia się. Drapie się po głowie i po swędzących bliznach. Kiedy zaczyna mówić, co chwilę wtrąca słowo „prawda?” – taki przecinek, podpórkę słowną, a jednocześnie upewnienie się, że to, co powiedział, nie jest kompletną bzdurą. Kiedy redagowałam ten wywiad, najpierw powyrzucałam te wszystkie niezliczone „prawdy” Krzysztofa. A potem je pracowicie przywracałam, bo bez nich Ziemiec przestawał być Ziemcem, prawda? Życzę miłej lektury.

Mira Suchodolska

opr. aś/aś

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama