O stosunkach polsko-amerykańskich
„...a wasz proamerykanizm opisałbym tak: Polacy mają podobne do Amerykanów spojrzenie na wiele spraw."
Christopher R. Hill, ambasador USA w Warszawie
Swego czasu głośny autor bestsellerów John Gray napisał książkę pt. „Mężczyźni są z Marsa, a kobiety z Wenus", w której wyjaśniał różnice między płciami w codziennym zachowaniu. Parafrazując tytuł tej pracy, amerykański politolog Robert Kagan ukuł twierdzenie, że „Amerykanie są z Marsa, a Europejczycy z Wenus". Chodziło mu o podkreślenie, że rozejście się dróg USA i Europy Zachodniej w sprawie wojny w Iraku nie było wynikiem innej kalkulacji politycznej w tym jednym przypadku, ale ma swoje daleko głębsze podłoże w sferze mentalności, kultury, moralności i religii. Coraz większa liczba Europejczyków, a dotyczy to już nie tylko Francuzów, zaczyna definiować swoją tożsamość w opozycji wobec Stanów Zjednoczonych.
Jest zastanawiające, że z tego „wenusjańskiego" chóru (nie licząc Wielkiej Brytanii, którą łączą z USA specyficzne więzi) wyłamują się nowo przyjęte do UE kraje Europy Środkowej, zwłaszcza zaś Polska. Na nasz entuzjastyczny proamerykanizm zwracał uwagę już Marek Hłasko w swych „Pięknych dwudziestoletnich", opisując, jak to w latach pięćdziesiątych przechodzący pod ambasadą USA warszawiacy zdejmowali kapelusze i pochylali z szacunkiem głowy przed gwiaździstym sztandarem. Stany Zjednoczone były bowiem postrzegane jako jedyna skuteczna zapora przed pochodem komunizmu.
Także dzisiaj Polska jest najbardziej proamerykańsko nastawionym krajem na Starym Kontynencie. O ile antyamerykanizm doczekał się w Europie Zachodniej nawet miana „sportu narodowego", o tyle w Polsce jest on „dyscypliną" niemal w ogóle nie uprawianą. Antyamerykańskie demonstracje w Madrycie, Paryżu czy Brukseli gromadzą tłumy, w Warszawie - pojedyncze niedobitki. Jeśli mieszkańcy Europy Zachodniej za główne zagrożenie dla pokoju na świecie uważają dziś Stany Zjednoczone oraz Izrael, to Polacy nie podzielają tego zdania.
Proamerykańska polityka Warszawy spowodowała, że Polskę nazywać zaczęto „koniem trojańskim" USA w Europie lub - jak pogardliwie mówią w Brukseli, Berlinie lub Paryżu -„osłem trojańskim".
To charakterystyczne, że Polska była jedynym państwem w Europie i jednym z czterech na świecie (obok Izraela, Nigerii i Filipin), w którym -według sondaży - większość obywateli życzyła triumfu w ostatnich wyborach prezydenckich George'owi W. Bushowi.
Jak pisał Marcin Król: „W tych wyborach większą niż dawniej rolę odgrywały postawy religijne, kulturowe i obyczajowe. (...) Na tym tle konsekwencje zwycięstwa Busha ukazują się w nowym świetle. Otóż Amerykanie, co widać coraz wyraźniej, tym także różnią się od Europejczyków, że religia i obyczaje stanowią rosnący, a nie malejący, czynnik przy podejmowaniu decyzji wyborczych. Nie tyle więc samo zwycięstwo Busha, ile jego przyczyny, mogą prowadzić do dalszego odsuwania się Nowego Świata od Starego".
Na początku XX wieku wybitny myśliciel niemiecki Max Weber sformułował tezę, w myśl której w miarę postępu technologicznego następować będzie „odczarowywanie świata" i odchodzenie od religii. Warunkiem rozwoju cywilizacyjnego jest więc nieuchronna sekularyzacja. Wiele osób, widząc rozmiary laicyzacji w Europie Zachodniej, chętnie przyznawało rację Weberowi.
A jednak teza ta okazała się błędna, a jej najlepszym weryfikatorem stały się Stany Zjednoczone. Otóż USA są państwem nie tylko najbardziej rozwiniętym ekonomicznie na świecie, lecz również najbardziej rozbudzonym duchowo wśród krajów cywilizacji zachodniej. Przywiązanie do wartości religijnych odgrywa wielką rolę w życiu publicznym USA, a na Boga powołuje się każdy prezydent, niezależnie od tego, czy reprezentuje obóz republikanów, czy demokratów.
W tym sensie Polska wykazuje również pewne podobieństwo do Stanów Zjednoczonych. W ciągu ostatnich piętnastu lat nasz kraj dokonał wielkiego skoku cywilizacyjnego, a jednak modernizacja ta nie spowodowała gwałtownej laicyzacji. Katolicyzm nie utracił swej żywotności. Polska stała się jedynym krajem na świecie, któremu udało się przejść w warunkach demokracji od ustawy proaborcyjnej do ustawy chroniącej życie nienarodzonych. Byliśmy też jedynym państwem, które stanowczo upierało się przy wpisaniu dziedzictwa chrześcijańskiego do preambuły Konstytucji UE.
Gdyby w Polsce odbyło się referendum dotyczące legalizacji związków homoseksualnych, takie jak odbyło się niedawno w jedenastu stanach USA, to zakończyłoby się zapewne podobnym wynikiem jak w Ameryce -czyli zdecydowanym odrzuceniem tego rodzaju pomysłów. Rezultat podobnego głosowania w krajach Europy Zachodniej nie byłby już taki oczywisty. Czyżby świat wartości podzielanych wspólnie przez „Marsjan" i „Wenusjan" coraz bardziej się kurczył?
Robert Kagan zwracał uwagę, że o ile dla Amerykanów nadal jednym z podstawowych instrumentów uprawiania polityki jest stosowanie siły oraz przymusu, o tyle Europejczycy wyrzekli się już tych narzędzi, preferując raczej negocjacje i perswazję. Wydaje się, że doświadczenie historyczne Polaków skłania ich w tym względzie ku Amerykanom. Pamięć o konferencjach w Monachium i w Jałcie czy też o tym, że Francuzi nie chcieli „umierać za Gdańsk", sprawia, że z nieufnością odnosimy się do tych, dla których - jak mówi Jacques Chirac - „wojna jest zawsze najgorszym z rozwiązań". Zaszczepiło nas to przeciwko pacyfizmowi i sprawiło, że z większą sympatią odnosimy się do zasady „przeciwstawiania się złu".
Nie trzeba zresztą sięgać aż tak w głąb historii. Otóż jednym z najważniejszych czynników, który spowodował upadek Związku Sowieckiego i uzyskanie przez Polskę niepodległości, była twarda polityka, jaką prowadził wobec Moskwy w latach osiemdziesiątych ówczesny prezydent USA Ronald Reagan. W stolicach Europy Zachodniej jego postawa wywoływała często protesty jako zbyt konfrontacyjna, militarystyczna i niebezpieczna. Znajdujący się pod parasolem ochronnym NATO politycy europejscy woleli rozmiękczać Sowietów łagodnymi metodami, stąd francuska detente czy niemiecka Ostpolitik.
Kiedy generał Jaruzelski ogłosił stan wojenny, najostrzej zareagował właśnie Reagan, wprowadzając sankcje w handlu z PRL. W orędziu Bożonarodzeniowym do narodu polskiego w 1981 roku Reagan mówił: „My, ludzie wolnego świata, stoimy dzisiaj zjednoczeni z naszymi polskimi braćmi i siostrami. Ich sprawa jest naszą sprawą. Ogarnijmy ich dzisiaj naszą modlitwą. (...) W tegoroczną noc wigilijną w oknie Białego Domu będzie palić się świeczka jako mały, lecz jakże wymowny symbol naszej solidarności z Polakami. Dlatego zwracam się z prośbą do swoich rodaków, Amerykanów, by w jutrzejszą noc uczynili to samo. Niech będzie to symbol poparcia dla kroków, które podejmujemy w celu wspomożenia dzielnych mieszkańców Polski w ich niedoli".
Kontrastowało to z postawą wielu przywódców zachodnioeuropejskich. Dla kanclerza Niemiec Helmuta Schmidta najważniejsze było, że w Warszawie panuje porządek, a francuski minister spraw zagranicznych Claude Cheysson 13 grudnia 1981 roku oświadczył krótko: „Oczywiście nic nie zrobimy".
Nic więc dziwnego, że Polacy wolą „demokratyczny mesjanizm" Amerykanów od pacyfizmu i kapitulanctwa Europejczyków z Zachodu. Toteż kiedy Waszyngton postanowił wybudować w ramach nowego systemu obrony tzw. tarczę antyrakietową, Polacy nie tylko przyjęli to z zadowoleniem, lecz również zgodzili się udostępnić swoje terytorium do stworzenia odpowiednich instalacji. Nie trzeba dodawać, że w większości stolic Europy Zachodniej, podobnie zresztą jak w Moskwie, pomysł budowy tarczy antyrakietowej spotkał się z gwałtownym oporem.
W ogóle na, zachodzie naszego kontynentu coraz częściej rozlegają się głosy, by skończyć z militarną obecnością Amerykanów w Europie. Polacy się temu stanowczo sprzeciwiają, wiedzą bowiem, że jest to najlepsza gwarancja bezpieczeństwa w naszym regionie. Europa zresztą pokazała, że sama nie jest w stanie poradzić sobie ze swoimi problemami - to interwencja Stanów Zjednoczonych położyła kres rzezi na Bałkanach, której Europa przyglądała się bezradnie. Nawet spór o małą bezludną wysepkę między Hiszpanią a Marokiem musiał rozwiązywać sekretarz stanu USA Colin Powell.
Wszystko to sprawia, że - używając słownictwa Roberta Kagana -Polacy są na Wenus raczej Marsjanami.
opr. mg/mg