Każdy poprotestować sobie może...
Najbardziej stronniczy są ci dziennikarze,
którzy uważają się za neutralnych.
Wiosna zachęca do spacerów na świeżym powietrzu. Jednak rodzinne spacery po lesie traktowane są w naszych czasach jako niechlubny relikt poprzedniego systemu. Ludzie nowocześni i postępowi nie spacerują już po leśnym buszu, lecz środkiem eleganckich ulic. Najlepiej jeśli są to ulice szerokie i pokryte nową nawierzchnią asfaltową. Nie chodzi tu bowiem o jakieś pospolite spacery, lecz o marsze protestacyjne. Oczywiście powód protestu nie odgrywa tu żadnego znaczenia. Liczy się jedynie zdrowie obywateli. Dotlenić można się przecież równie dobrze maszerując w proteście przeciw obowiązkom uczniów, jak i w proteście przeciw obowiązkom nauczycieli.
Marzeniem tych, którzy protestują, jest uliczny spacer w towarzystwie politycznie poprawnych dziennikarzy oraz w blasku telewizyjnych kamer. Nie chodzi tu o snobizm, a jedynie o poczucie bezpieczeństwa. Tam bowiem, gdzie pojawiają się dziennikarze, tam też przybywają — niczym husarze — policjanci na koniach. Pilnują oni tego, by spacerowicze uczciwi „inaczej” nie zanieśli do swoich skromnych mieszkań drogiego sprzętu audiowizualnego roztargnionych dziennikarzy. Istnieje bowiem uzasadnione podejrzenie, że dla tego typu spacerowiczów nowoczesny sprzęt multimedialny byłby nieużyteczny.
Mimo tego, że postępowi obywatele spacerują ruchliwymi zwykle arteriami Warszawy, to jednak zachowują oni zdrowy rozsądek oraz wrażliwość ekologiczną, gdyż blokują ruch kołowy. Przyczyniają się przez to do redukcji spalin, które zatruwają naszą stolicę. Modne jest obecnie spacerowanie w małych grupkach, zwanych przez niektórych dziennikarzy tłumem demonstrantów. Nic więc dziwnego, że wiosenne marsze mnożą się jak grzyby po jesiennym deszczu. Każdy przecież chce się załapać do jakiejś grupki spacerowiczów. Ci, którzy dołączają się dopiero w końcowej fazie spaceru, z wieczornych „Wiadomości” dowiadują się o celu ulicznego przemarszu, w którym wzięli czynny udział.
Niektóre spacery nobilitują bardziej niż inne. Do dobrego tonu należy obecnie maszerowanie z tymi, którzy publicznie obnoszą się ze swoją zmniejszoną tolerancją na bliskie więzi z osobami drugiej płci. Niektóre miasta - pozbawione statusu stolicy - zakazały tego typu ulicznych spacerów w obronie szyb i zawartości sklepów. Omal nie doprowadziło to do wybuchu trzeciej wojny światowej, gdyż za naszą zachodnią granicą odezwali się dzielni wojownicy, którzy zagrozili, że przyjadą do Polski po to, by spacerować po naszych ulicach. Spokojniej pod tym względzie było jedynie w Moskwie. Tam również władze zabroniły hamowania ruchu kołowego na ulicach, lecz w tym przypadku odważni bojownicy nie grozili już najazdem na Moskwę. Jest to zupełnie zrozumiałe, gdyż tam i klimat znacznie chłodniejszy jest niż u nas, a i do gułagów nie tak daleko, jak z Warszawy.
Niewiele mniejszą chwałę przynoszą obecnie marsze normalności. Uczestnicy tych spacerów publicznie przyznają się do swojej tolerancji wobec legalnych związków z osobami płci innej niż własna. Tego typu spacerowiczów policja traktuje z ograniczoną życzliwością. Być może dzieje się tak z tego powodu, że akurat ta grupa spacerowiczów maszeruje ulicami w towarzystwie własnych dzieci, co w oczywisty sposób grozi chaosem komunikacyjnym. Prawdopodobnie służby porządkowe już dawno w ogóle usunęły by dzieci z polskich ulic, gdyby nie kierowały się troską o ludzi dorosłych, którym ktoś w przyszłości powinien wypłacać emerytury.
Ostatnio modne stały się również spacery reklamujące gratis nowego Ministra Edukacji Narodowej, a nawet Sportu. Okazuje się, że są jeszcze w naszym konsumpcyjnym społeczeństwie wolontariusze zdolni do zupełnie bezinteresownego spacerowania. Dzięki temu niebywale wzrósł poziom świadomości społecznej naszych obywateli, gdyż teraz niemal każde dziecko zna nazwisko przynajmniej jednego ministra. Spacery za i przeciw temu ministrowi są wyjątkowo bezinteresowne z tej oczywistej racji, że odbywają się one zanim ów reklamowany na ulicach minister zdołał cokolwiek zrobić.
Zupełnie natomiast interesowne są uliczne spacery lekarzy i pielęgniarek. Kto jak kto, ale służba zdrowia wie, że bezruch szkodzi zdrowiu i zwiększa ryzyko miażdżycy oraz zawału serca. Protestujący lekarze stanowczo dementują pojawiające się tu i ówdzie plotki, iż wyszli na spacer tylko dlatego, że znudziło im się już poruszanie ich luksusowymi limuzynami. Równie stanowczo dementują pogłoski, jakoby stężenie bakterii w naszych szpitalach doszło już do takiego poziomu, że mogą tam przebywać wyłącznie ludzie o końskim zdrowiu, a lekarze się do nich raczej nie zaliczają. Najskromniejsza nawet pensja wystarczy przecież na zakup kilkudziesięciu paczek papierosów.
Dla dziennikarzy najciekawsze są spacery uliczne bandytów, zwanych żartobliwie pseudokibicami. W tym przypadku są to już nie tyle spacery, co raczej jogging, a czasem nawet szkoła przetrwania. Przy okazji tego typu ulicznego joggingu policjanci mają okazję zweryfikować własną kondycję z tej prostej racji, że przy wycofywaniu się na lepsze pozycje trzeba z reguły biec znacznie szybciej, niż w czasie ataku.
W obliczu mody na spacery może dziwić fakt, że z wiosennych marszów protestacyjnych rezygnują ludzie bezrobotni. Wydaje się, że akurat oni mają uzasadnione powody do tego, by protestować. Ich absencja na ulicach naszych miast i miasteczek ma jednak całkiem racjonalne uzasadnienie. Otóż kto jak kto, ale ludzie bezrobotni nie mają czasu na spacery z tego prostego powodu, że pracują zwykle na dwóch etatach, bo to i praca na czarno, i w dodatku w szarej strefie. Tym, którzy nie studiowali ekonomii, należy się wyjaśnienie, że szara strefa to ta gałąź gospodarki, która regulowana jest wyłącznie zasadami wolnego rynku. Niestety mocą jakieś tragicznej pomyłki akurat tę najbardziej wolnorynkową część gospodarki w bezwzględny sposób zwalczają państwa, które wprowadziły gospodarkę wolnorynkową.
My — dziennikarze!
Z wiosennych spacerów najbardziej zadowoleni jesteśmy my — dziennikarze, którzy z wrodzonej pokory nazywamy samych siebie piątą, a nie pierwszą władzą. Relacjonowanie spacerów na świeżym powietrzu to znacznie zdrowsza praca niż pisanie sprawozdań z nudnych posiedzeń ważnych gremiów, szczelnie zamkniętych w dusznych pomieszczeniach, w których dym papierosowy dyskretnie miesza się z zapachem trunków zwanych w szkołach substancjami psychotropowymi. Na szczęście są to substancje groźne jedynie dla dzieci i młodzieży, gdyż zniekształcają one stany świadomości. Substancje te są zupełnie bezbronne wobec ludzi z tak zwanych elit społeczeństwa, gdyż w ich przypadku raczej nie ma już czego zniekształcać.
Niepokój środowiska dziennikarskiego budzi jedynie to, że wkrótce mogą wyjść na ulice rozsierdzeni kierowcy, którzy są ignorantami, gdyż nadal myślą, że ulice przeznaczone są dla samochodów, a nie dla pieszych. W obliczu ewentualnych spacerów kierowców rząd mógłby bowiem wprowadzić zakaz spacerowania po ulicach. Skutecznym sposobem na ukrócenie ulicznych spacerów byłoby przywrócenie - obowiązkowych w poprzednim ustroju - procesji pierwszomajowych. Na ile jednak znam życie, to i tym razem rząd spóźni się z działaniem. Na szczęście w sukurs przyjdzie nam matka natura, która skutecznie rozwiąże problem ulicznych spacerów, zsyłając nam lipcowe upały. Dzięki temu radykalnie zwiększy się utarg właścicieli ogródków piwnych. Zmniejszą się natomiast drastycznie dochody dziennikarzy.
Na szczęście w przyszłym roku wiosna prawdopodobnie powróci.
opr. mg/mg