Agroturystyka, letnisko i wczasy pod gruszą - to nie to samo
Nie jeździmy już na „letnisko” ani „wczasy pod gruszą”, te określenia wyszły z mody. Od kilkunastu lat uprawiamy, niestety, agroturystykę. Niestety, bo słowo to brzmi jakoś mało sympatycznie i obco.
Agroturystyka rozpleniła się w folderach, przewodnikach i internecie. Ambicją wiejskiej gminy jest, by zgodnie z modą mieć przynajmniej kilka gospodarstw agroturystycznych. Sprawę traktują serio także niektóre uczelnie, bo agroturystykę można studiować, oraz placówki doradztwa rolniczego organizujące szkolenia, seminaria i konkursy dla właścicieli gospodarstw agroturystycznych.
Pobieżne choćby przestudiowanie ofert nasuwa wątpliwość: Czy nie nazbyt pochopnie mianem „agroturystyki” określa się każdy rodzaj wyjazdu mieszczuchów na wieś? Agroturystyka ma swoją definicję. Wynika z niej, że gospodarstwo agroturystyczne musi być czynnym gospodarstwem rolniczym, a działalność na rzecz turystów — wynajmowanie kwater — jest tylko uzupełnieniem tego podstawowego profilu. W jednej z fachowych prac czytamy, że magnesem i wyróżnikiem stanowiącym o niepowtarzalności i unikalności agroturystyki jest „rytm życia gospodarstwa, wyznaczany terminami prac polowych i porami obrządku przy zwierzętach gospodarskich, przejawiający się charakterystycznymi zapachami, dźwiękami, barwami np. dźwiękiem baniek przy udoju, odgłosami bydła wypędzanego na pastwiska, pianiem kogutów, zapachem świeżego mleka”.
Ten sielski obrazek nie pozostawia wątpliwości, że o agroturystyce możemy mówić tylko w kontekście gospodarstwa rolnego, chociaż może to być oczywiście zarówno gospodarstwo hodowlane, jak i specjalizujące się w produkcji roślinnej, sadowniczej lub innej — ale zawsze rolniczej.
Skoro więc nie możemy już jechać na „letnisko” — bo to słowo wyszło z użycia — i musimy być agroturystami, warto przynajmniej wiedzieć, że wielopokojowy pensjonat niemający zaplecza rolniczego, choć położony na wsi, nie jest gospodarstwem agroturystycznym, nawet jeżeli w nazwie używa tego określenia. Wynika to także z przepisów, które rozróżniają „gospodarstwa agroturystyczne”, czyli takie, które utrzymują się z rolnictwa, wynajmują najwyżej 5 pokoi i są zwolnione z podatku, oraz gospodarstwa prowadzące działalność wczasową na szerszą skalę, które odpowiadają określeniu „turystyka wiejska” i z podatku nie są zwolnione.
Województwo śląskie, choć mocno zurbanizowane i uprzemysłowione, ma 400 gospodarstw agroturystycznych, najwięcej na północy — w rejonie Częstochowy i na południu — w Beskidach. Stanisława Caban, główna specjalista ds. agroturystyki Śląskiego Ośrodka Doradztwa Rolniczego w Częstochowie, mówi: — W połowie lat 90. w rejonie Częstochowy gospodarstw agroturystycznych było 16, teraz jest ich ponad 100. Kilkanaście lat temu na agroturystykę rolników trzeba było namawiać, potem nastąpił wysyp ofert, teraz jednak przybywa ich znacznie wolniej.
Właściciele mają różne doświadczenia: niektórzy rezygnują z wynajmowania kwater, inni, gdy przekonają się, że turystyka jest opłacalna, rozbudowują bazę noclegową i zaczynają działalność na większą skalę.
— Dla rolników, którzy chcą rozpocząć działalność agroturystyczną, barierą są finanse, bo zwykle trzeba przeprowadzić remont pokoi, zainwestować w sanitariaty, wyposażenie, parking i atrakcyjne otoczenie domu — mówi Stanisława Caban. — Potencjalnych wczasowiczów, minimalistów, którzy pytają o możliwość wczasów ze spaniem na sianie lub mówią „wystarczy miska do mycia, byleby było codziennie mleko prosto od krowy”, jest niewielu.
Pomocne dla rolników są szkolenia organizowane przez ośrodki doradztwa rolniczego, które dają wiedzę o możliwościach starania się o kredyty i środki pomocowe, a także orientację w przepisach odnoszących się do tego typu działalności. Zresztą — zdaniem doradców — w sytuacji zmieniających sie przepisów, np. wchodzących obecnie unijnych przepisów sanitarnych, właściciele gospodarstw co kilka lat powinni takie kursy ponawiać.
Kolejnym zagadnieniem związanym z prowadzeniem tego typu gospodarstwa jest promocja. Nie wystarcza już wywieszenie tabliczki z napisem: „gospodarstwo agroturystyczne”. Dlatego niezależnie od powszechnych dziś indywidualnych stron internetowych, bogato ilustrowanych zdjęciami, gospodarstwa agroturystyczne reklamują się na stronach gminnych i powiatowych, są obecne na targach turystycznych i dożynkach, a przede wszystkim łączą w stowarzyszenia, których celem są działania marketingowe.
W ostatnich latach, w związku z coraz większą konkurencją, sposób prowadzenia gospodarstw agroturystycznych wyraźnie się zmienia. Właściciele starają się, by przedstawić w ofertach coś oryginalnego, znaleźć w obrębie swojego gospodarstwa lub w okolicy jakąś lokalną specjalność. Najczęściej proponują mieszczuchom możliwość obejrzenia „na żywo” zwierząt hodowlanych: koni, owiec, kóz czy królików, kuszą świeżym mlekiem, serem lub potrawami regionalnymi. Oprócz zwierząt rodzimych znakami firmowymi niektórych gospodarstw jest hodowla: szynszyli, pawi, strusi, a nawet lam czy alpak. Wielu właścicieli zapewnia o obfitości jagód i grzybów w pobliskich lasach, zaprasza na pokazy pieczenia chleba i wyrabiania masła w tradycyjny sposób, a odważnym proponuje dojenie krowy.
Promowaniu agroturystyki sprzyja atrakcyjna okolica. Dlatego właściciele gospodarstw agroturystycznych często dopingują władze samorządowe na swoim terenie do budowania ścieżek rowerowych, szlaków turystycznych, ścieżek przyrodniczych, organizowania imprez plenerowych, odnawiania zabytków.
Agroturystyka to jedna z propozycji na urlop. Ma swoich zwolenników, chociaż są tacy, którzy nad wypoczynek w gospodarstwie rolnym przedkładają kurorty z hałaśliwymi deptakami i zatłoczone plaże w modnych miejscowościach. Znawcy tematu twierdzą, że wraz z pogarszającymi się warunkami życia w miastach, nasilającym się ruchem samochodowym i rosnącym hałasem, tych pierwszych będzie przybywać.
opr. mg/mg