O mgle, dezinformacji, rzetelności badania dowodów i instrukcjach uljanowskiej szkoły - czyli o żmudnym dochodzeniu do prawdy o katastrofie smoleńskiej
WIESŁAWA LEWANDOWSKA: — Strach rozmawiać, Panie Pośle! Wszelkie rozważania i dociekania prawdy o katastrofie smoleńskiej są dziś uważane za wielką niepoprawność polityczną. Media przekonują, że Polacy są znużeni tym tematem.
POSEŁ ANTONI MACIEREWICZ: — Być może wiele osób jest znużonych, właśnie z powodu niektórych mediów... Jednak ludzie umiejący samodzielnie myśleć — a ciągle jest ich większość — są raczej przerażeni tym, jak właśnie owe media i duża część „elity politycznej” związanej z PO i z lewicą atakują wszelkie dążenia do wyjaśnienia tragedii smoleńskiej. Zamykają nam usta tak samo, jak kiedyś w sprawie katyńskiej... Dziś mamy do czynienia z falą zakłamania i arogancji narastającą w skali niebywałej w historii Polski. W sposób niesłychanie brutalny atakuje się pamięć Prezydenta RP i w ogóle samo dążenie do prawdy.
— Pada argument, że skoro po roku skończyła się żałoba, można już krytykować zmarłych...
— To przecież właśnie w czasie żałoby padło oskarżenie, że „Prezydent ma krew na rękach” i w czasie żałoby premier Tusk nazwał bluźnierstwa przeciw krzyżowi „happeningiem”! Ci ludzie po prostu nie tolerują dążenia do prawdy... I wtedy, kiedy domaga się jej starsza pani składająca kwiaty pod Pałacem Prezydenckim, i wtedy, kiedy czyni to wybitna dokumentalistka Ewa Stankiewicz lub gdy o prawdę woła poseł na Sejm, albo ksiądz proboszcz poświęcający obelisk, a ostatnio — gdy żądają jej ludzie dobrej woli strojący grób Chrystusa symboliką nawiązującą do tragedii smoleńskiej. Obserwujemy coraz bardziej nerwowe reakcje tych „poprawnych politycznie” krytyków na samą myśl, że można dojść do prawdy w sprawie katastrofy smoleńskiej...
— Przeciętnemu odbiorcy codziennych informacji trudno w to uwierzyć. Właściwie od samego początku wielu z nas było przekonanych, że nigdy nie poznamy prawdy o tej katastrofie...
— Trudno się dziwić, skoro media i zainteresowani tym politycy robili wszystko, aby dezinformować społeczeństwo i manipulować opiniami. Tymczasem wiemy już bardzo dużo na temat przebiegu tych tragicznych zdarzeń! Moim zdaniem, prawda jest już bardzo blisko... Wiele spraw i wyjaśnień, które w ciągu ostatniego roku były rozpowszechniane tylko po to, żeby zmylić tropy i utrudnić rozpoznanie rzeczywistości, udało się już definitywnie odrzucić.
— Na przykład?
— Przełomowe znaczenie miało tu eksperymentalne sprawdzenie, czy piloci zasadnie korzystali z procedury odejścia na drugi krąg, czyli przerwania procedury lądowania, a konkretnie, czy użycie przez nich przycisku „odejście” nad lotniskiem niewyposażonym w system samonaprowadzający ILS było zgodne z procedurami i czy powinno być skuteczne. Wmawiano nam, że źle wyszkoleni polscy piloci użyli tego przycisku, nie mając pojęcia, że system w tym przypadku nie działa.
— Okazało się, że działa?
— Tak. Bo ta kwestia, jak większość problemów wokół wyjaśniania przyczyn katastrofy smoleńskiej, została sztucznie stworzona, by wprowadzić w błąd, zawładnąć umysłami ludzi, odwrócić uwagę od prawdy... Przeprowadzone niedawno loty eksperymentalne TU-154 M wykazały, że przycisk „odejście” nad lotniskiem bez systemu naprowadzania ILS jednak działa. Oczywiście, działa wówczas, gdy jest sprawny...
— Wcześniej nie było tej pewności, nie mieli jej nawet konstruktorzy tego typu samolotu?
— No właśnie! Tu dotykamy problemu dezinformacji w tej sprawie. Otóż nasz sejmowy Zespół badający przyczyny katastrofy smoleńskiej dysponuje skryptem używanym w szkole w Ulianowsku, która przygotowywała polskich pilotów obsługujących TU-154 M (otrzymaliśmy ten skrypt od uczestnika tych specjalnych kursów). Okazuje się, że w ulianowskiej szkole uczono, jak odchodzić w automacie za pomocą przycisku „uchod” („odejście”) na lotniskach niemających systemu ILS (zresztą wówczas lotniska krajów komunistycznych nie posiadały tego systemu!). Sprawa była więc od dawna oczywista, dobrze jednak, że te loty eksperymentalne w Polsce wykonano. Jeśli ich wynik zostanie podany do wiadomości, to może choć trochę zneutralizuje to zamieszanie wywołane przez raport MAK-u, który wprowadził dezinformację, że korzystanie z automatu było niedozwolone, było głupotą... Tę tezę w naszych mediach upowszechniali także polscy „eksperci”, m.in. płk Edmund Klich i inni...
— ...że niedoszkoleni polscy piloci podjęli próbę lądowania w niedozwolonym trybie?
— Tak. Polscy specjaliści odczytali sfałszowany przez Rosjan fragment zapisu czarnej skrzynki. Okazuje się, że wbrew rosyjskiej tezie, oni nie zamierzali lądować, lecz odwrotnie, chcieli odejść na drugi krąg! Z odczytanego w Polsce zapisu wynika, że kapitan Protasiuk na wysokości 100 m wydał komendę: „odchodzimy”...
— Jednak nie odeszli...
— No właśnie! Pytanie, dlaczego nie odeszli? Zwolennicy rosyjskich tez wprowadzili dezinformację: nie odeszli dlatego, że samolot leciał „w automacie”, a piloci nie wiedzieli, że na lotnisku, na którym nie ma ILS, nie działa też system automatycznego odejścia po naciśnięciu przycisku „uchod”. Naciśnięcie tego przycisku — tłumaczą dalej Rosjanie — spowodowało tylko stratę cennych sekund, przez co już nie udało się uratować samolotu, zawinili więc źle wyszkoleni polscy piloci... Tak sformułowana teza dała pretekst do następnej, bardzo brutalnej i bezwzględnej fali nagonki na śp. kpt. Protasiuka.
— Teza, że zawinił „czynnik ludzki”, czyli polscy piloci, jest chętnie powtarzana nie tylko przez stronę rosyjską. Pana zdaniem, można ją już uznać za zdecydowanie nieprawdziwą?
— Tak. Z zapisów rozmowy w kabinie wynika, iż na minutę przed katastrofą piloci mówią, że podejdą do 100 m i odejdą „w automacie”. Przygotowali się do takiego właśnie działania i postanowili je wykonać, ponieważ wiedzieli, że można je było wykonać! Zresztą wiedzieli też o tym rosyjscy kontrolerzy lotu na wieży w Smoleńsku, którzy słyszeli tę zapowiedź i ją zaakceptowali. Gdyby taki manewr był niemożliwy — mieli obowiązek ostrzec o tym polskich pilotów. Wykonywany manewr był działaniem rutynowym, zgodnym z instrukcjami przekazywanymi polskim pilotom od 1985 r. przez specjalistów rosyjskich wykładających w szkole w Ulianowsku. Mamy tu zatem do czynienia z klasyczną piętrową dezinformacją, której celem jest zrzucenie odpowiedzialności na pilotów i na jakoby złe ich wyszkolenie oraz brak kompetencji. A z drugiej strony — chodzi tu także o zaciemnienie całego rzeczywistego przebiegu katastrofy...
— Przekazane przez Rosjan kopie zapisów czarnych skrzynek wskazują jednak na winę pilotów...
— Z tych zapisów wynika, że piloci podjęli decyzję schodzenia poniżej 100 m, czyli lądowania... i dopiero na 70 m — i to mierząc od poziomu ziemi, a nie poziomu pasa startowego — padła komenda „odchodzimy”. Prawda jest inna — komenda „odchodzimy” naprawdę padła już na 100 m nad poziomem pasa! W polskim stanowisku wysłanym do MAK-u informuje się o odczytaniu przez polskich specjalistów całości tekstu i wskazuje się Rosjanom konieczność korekty. Ustalenia te zostały zignorowane zarówno przez Rosjan, jak i przez główne media w Polsce oraz przez polityków rządu premiera Tuska...
— Dlaczego w polskich mediach cały czas słyszymy jednak coraz mocniejsze sugestie o winie polskich pilotów?
— Rzeczywiście, ani rząd, ani główne media nie chcą wziąć pod uwagę oficjalnego stanowiska Rzeczypospolitej. Dodajmy: jedynego oficjalnego stanowiska RP! Wyjaśnienie jest tylko jedno: to stanowisko sformułowane przez komisję techniczną kierowaną przez płk. Grochowskiego jest niewygodne dla premiera Tuska i jego rządu, a także dla tych mediów, które od początku zaangażowały się w udowadnianie winy polskich pilotów i czynią to z nie mniejszą zaciekłością niż rząd premiera Putina. Skutek jest taki, że opinia publiczna nic nie wie o tym, jaki jest stan rzeczy i czeka na „polski raport”, choć on od dawna jest dostępny (dokładnie od 12 stycznia 2011 r.).
— Dlaczego tak się dzieje?
— Nie wiem! Ja o tym mówię głośno od 12 stycznia nieomal codziennie. I nikogo to nie obchodzi! Nie rozumiem, dlaczego tak trudno wydrukować w Polsce prawdziwy fragment zapisu czarnych skrzynek, dlaczego ten fakt zepchnięto w medialny niebyt, dlaczego nie istnieje w świadomości społecznej... Do tego stopnia nie istnieje, że pan premier podczas konferencji 21 kwietnia br. oświadczył, że nie są nam potrzebne oryginały czarnych skrzynek, ponieważ mamy znakomitą kopię... Ośmielił się powiedzieć, że nikt nie kwestionuje wiarygodności tej kopii! Otóż rządowa komisja płk. Grochowskiego wartość tej kopii zakwestionowała, posługując się zresztą ekspertyzami krakowskiego Instytutu Sehna. Zespół Parlamentarny, którym kieruję, także kwestionuje wiarygodność tej kopii i nawet złożyliśmy zawiadomienie o przestępstwie w tej sprawie. Rządowe i mainstreamowe informacje o tragedii smoleńskiej to kłamstwo na kłamstwie, nieliczenie się z faktami, byleby tylko przeforsować wygodny obraz sytuacji...
— Dlaczego strona polska nie kwapi się z ujawnieniem tych znanych już fragmentów prawdziwego obrazu?
— Trudno to zrozumieć. Zapewne wynika to z przekonania, że uda się podjąć rozstrzygnięcia prawne w oparciu o fałszywy obraz sytuacji, a później dochodzenie do prawdy, rozplątywanie tego węzła kłamstw będzie się ślimaczyło dziesiątki lat i nigdy nie zostanie ostatecznie rozstrzygnięte. Wzorem takich działań jest np. sprawa katyńska, śledztwo w sprawie odpowiedzialności Jaruzelskiego za morderstwo stoczniowców w 1970 r. czy odpowiedzialności Kiszczaka za morderstwo górników z kopalni „Wujek” w 1981 r. Polska w odróżnieniu od innych państw ma długą tradycję tolerancji dla zdrady... Ten akurat fragment prawdy dotyczący tragedii smoleńskiej, o którym mówimy, wyszedł na jaw, ponieważ zespół polskich ekspertów uparł się, żeby zapisać prawdziwy obraz odczytu w stanowisku RP przesłanym do Rosji. Ale trzeba zapytać, jak długo płk Grochowski będzie zdolny opierać się naciskom polityków rządowych? A przecież taki sens mają stale powtarzane słowa premiera czy też ministra Millera sugerujące winę pilotów... W efekcie prowadzi to do kompletnej dezinformacji opinii publicznej, która jest coraz bardziej skłonna uwierzyć w winę pilotów, którzy jakoby niepotrzebnie nacisnęli przycisk... Powtórzmy więc, by raz na zawsze było to jasne: polscy piloci nie lądowali! Na wysokości 100 m nad poziomem pasa startowego, czyli na właściwej wysokości do podjęcia takiej decyzji, postanowili odejść na drugi krąg. Wynika to jasno z zapisu czarnych skrzynek, których zapis komisja MAK sfałszowała. Niestety, jak wynika z raportu MAK, jacyś przedstawiciele strony polskiej mieli to fałszerstwo zaaprobować... Wiemy z pewnością, że brał w tym udział pan minister Jerzy Miller, ale być może oparł się on na opiniach innych specjalistów.
— Premier mówi dziś z zadowoleniem, że oryginały czarnych skrzynek są nam niepotrzebne, bo i tak dojdziemy do prawdy...
— Przykro jest słuchać takich bzdur, które w dodatku były wygłoszone w obecności prokuratora generalnego... Oburzające jest to, że prokurator generalny milczał, gdy padła ta zapowiedź złamania fundamentalnej zasady kodeksu postępowania karnego, zasady bezpośredniości, mówiącej o tym, że prokurator i sąd muszą opierać się na bezpośrednim badaniu dowodów, a nie na wątpliwych kopiach. A przecież w tym przypadku oryginały istnieją, a kopie zostały sfałszowane! Nie można więc zastępować oryginałów sfałszowaną kopią... Przypomnijmy jeszcze inne okoliczności, np. fakt, iż minister Miller musiał kilkakrotnie jeździć do Moskwy po kopie nagrań po tym, jak okazało się, że z nieznanych przyczyn brakuje na nich zapisu 17 sekund... A pokwitował odbiór jakoby wiarygodnych, zgodnych z oryginałem kopii... Później znów okazało się, że „zamazanie” i „zaszumienie” dotyczy kluczowych miejsc zapisu nagrania.
— Jak zatem rozumieć ten wielki optymizm premiera, który zapowiada dojście do prawdy bez oryginałów czarnych skrzynek?
— Moim zdaniem, to stwierdzenie premiera ma charakter ingerencji w przebieg śledztwa ... Jest rodzajem polecenia wydanego prokuraturze, która przez milczenie prokuratora generalnego ten nakaz akceptuje. To niebywałe upokorzenie dla prokuratury i dla zasady praworządności w Polsce...
— Pan prokurator generalny wybiera się właśnie do Moskwy...
— Nie wiem, jaki jest cel i sens tej wizyty, wiem tylko, że od czasu wspólnej konferencji z panem premierem należy traktować prokuraturę jako ubezwłasnowolnioną stwierdzeniem premiera, że Polska nie potrzebuje oryginalnych dowodów... Polskie śledztwo ma się zakończyć takimi samymi wnioskami — wskazał to w grudniu 2010 r. prezydent Miedwiediew — jak śledztwo rosyjskie. Oto prawdziwy łańcuch decyzyjny: Putin — Miedwiediew — Tusk — prokurator generalny — prokurator prowadzący śledztwo. Dodatkowo trzeba uwzględnić część mediów i pseudoekspertów gotowych potwierdzić każdą tezę wymierzoną w Polskę i w Polaków.
— W takim razie czemu ma służyć dyplomatyczna nota wysłana do Moskwy pod koniec kwietnia br.?
— W tej sprawie zadawałem ostatnio w Sejmie pytanie ministrowi spraw zagranicznych. Odpowiedź była — jak zwykle w tych sprawach — niejasna i wieloznaczna. Nie wiadomo, jaka jest treść tej noty, choć pan minister musiał przyznać, że nie jest ona tajna, jak zapewniał wicemarszałek Niesiołowski... Nie mając jednak tej noty na piśmie, z wyjaśnień szefa MSZ nie mogłem wywnioskować, czy Polska wystąpiła o natychmiastowy zwrot swojej własności, czyli wraku i oryginałów czarnych skrzynek, czy też nie wystąpiła... Liczę na to, że jest tam jednak zawarte żądanie natychmiastowego oddania nam polskiej własności. Bo to są dowody niezbędne do zakończenia postępowania komisji Millera i śledztwa prokuratorskiego. Trzeba jasno powiedzieć, że ten, kto zapowiada zakończenie tych postępowań bez dostępu do oryginałów głównych dowodów, przygotowuje fałszerstwo!
— Czy pocięty na kawałki wrak może być jeszcze dobrym dowodem? Dlaczego nie udało się go odzyskać odpowiednio wcześniej?
— Sprawa jest o tyle karygodna, że, jak wiemy od ekspertów, którzy byli w Smoleńsku i napisali nawet skargę do ministra Grabarczyka, to polski akredytowany Edmund Klich uniemożliwił im zbadanie wraku na miejscu. Ta skarga jest podstawą mojego wystąpienia do prokuratury przeciwko panu Edmundowi Klichowi. 2 lutego br. eksperci, którzy badali przyczyny katastrofy w Smoleńsku, napisali, że w wyznaczonym im przez Rosjan terminie zbadania wraku (kwiecień 2010 r.), Edmund Klich, którego obecność przy tym badaniu była przez Rosjan wymagana, po prostu nieoczekiwanie wyjechał z Rosji... Nieobecność pana Klicha spowodowała wycofanie zgody MAK na badania wraku przez polskich ekspertów. I nigdy więcej takiej możliwości Polacy nie otrzymali! Nie wiem, czy było to świadome działanie pana Klicha, czy zaniedbanie obowiązków służbowych o ogromnych konsekwencjach. Na pewno było to działanie wymierzone przeciwko śledztwu w sprawie katastrofy smoleńskiej.
— Niedawne słowa premiera o rychłym poznaniu prawdy, o ministerialnym wsparciu w dochodzeniu do prawdy, o podjęciu nacisków wobec strony rosyjskiej zabrzmiały jednak dość optymistycznie...
— Słowa pana premiera nie napawają optymizmem. Wręcz przeciwnie — są raczej zapowiedzią nowych matactw. Premier mówi dziś, że w czerwcu zostaną opublikowane „główne tezy” komisji Millera, tak by jeszcze przed wyborami Polacy poznali przyczyny smoleńskiej tragedii. Obawiam się, że jest to zapowiedź, iż mimo braku oficjalnego raportu wykorzysta się do walki politycznej np. oświadczenia samego ministra Millera. Raport komisji albo nigdy nie ujrzy światła dziennego, albo ex post zostanie dostosowany do tez politycznych. Pragnę przypomnieć, że cała sprawa odwlekania publikacji raportu Millera (pierwotnie miał się ukazać w lutym br.!) wynika z oporu ekspertów komisji płk. Grochowskiego, którzy nie chcą podporządkować się politycznym żądaniom Tuska i Millera. Oświadczenie premiera Tuska oznacza, że postanowił nie liczyć się z ekspertami ani ich stanowiskiem i forsować oskarżenia polityczne. Naprawdę optymistyczne jest tylko to, że analizy Zespołu Parlamentarnego powoli zbliżają nas do prawdy... Wiemy już, że piloci nie lądowali... Wiemy, że z jakichś — niestety, nieznanych jeszcze powodów — nie zadziałał przycisk odejścia na drugi krąg.
— Jak dojść do przyczyny niezadziałania przycisku „uchod”?
— Wierzę, że uda się poznać i tę tajemnicę... W taki sam sposób, w jaki poznajemy kolejne fakty z przebiegu katastrofy... Dziś już wiemy na pewno, że katastrofa w rzeczywistości miała miejsce na wysokości 15 m nad ziemią...
— Samolot rozpadł się 15 m nad ziemią?
— Tego nie chciałbym przesądzać, za to z badań amerykańskich ekspertów jasno wynika, że mniej więcej 30-28 m od szosy, na wysokości 15 m nad poziomem pasa startowego, przy prędkości 270 km/godz. o godz. 10.41.05 zostało wyłączone zasilanie dla systemu kierowania lotem FMS, a dane o miejscu, prędkości i wysokości samolotu w tym momencie zostały zapisane na dysku komputera centralnego samolotu TU-154 M. W tym samym momencie zatrzymały się też zapisy czarnych skrzynek. To był ten moment, w którym piloci utracili możliwość jakiegokolwiek działania... Najbardziej prawdopodobny przebieg wydarzeń jest następujący: gdy na wysokości 100 m przycisk „uchod” nie zadziałał, samolot zaczął opadać, na wysokości 70 m drugi pilot przejął ręczne wykonywanie manewru odchodzenia. Wtedy nastąpiło zauważalne przez wszystkich świadków dodanie obrotów silnikom. Maszyna już zaczynała się wznosić — wtedy nastąpiło coś, co sprawiło, że zostało wyłączone zasilanie systemu kierowania i doszło do katastrofy. Stało się to, powtórzmy, na wysokości 15 m nad poziomem pasa startowego, mniej więcej 60 m przed pierwszymi śladami zetknięcia się samolotu z gruntem. Co się w tym momencie stało, jaki był tego mechanizm, ciągle jeszcze nie wiemy...
— Odrzucono już bezapelacyjnie zamach jako przyczynę katastrofy. A Pan ma ciągle wątpliwości?
— Myślę, że w obecnym stanie naszej wiedzy zasadne byłoby raczej przekonanie o „działaniu osób trzecich”. Oczywiście nie można przesądzać o intencjonalności takiego działania, może było to np. związane z awariami przy remoncie samolotu... To osobna dyskusja, która powinna się jednak odbyć.
— Czy jest szansa na to, by kiedykolwiek się tego dowiedzieć, ustalić główną, pierwszą przyczynę?
— Tak. Przywiązuję bardzo wielką wagę do pracy polskich ekspertów, których nazwisk często nie znamy, a którzy jednak wyłuskują fragmenciki rzeczywistości. Z nich wyłania się powoli obraz wydarzeń. Jeszcze 2 tygodnie temu sam stawiałem sobie pytanie, co się stało, gdy kapitan na 100 m powiedział: „odchodzimy”... Teraz już wiem, że samolot nadal schodził w dół, ponieważ przycisk „odejście” był niesprawny... Niestety, wyraźnie zła wola rządu pana Tuska i dezorientacja dokonywana przez tę część mediów, która dominuje dziś w przestrzeni publicznej, sprawia, że te tak istotne fragmenty prawdy w ogóle nie docierają do świadomości społecznej.
— Ciągle przeszkadza ta smoleńska mgła. Co Pan sądzi o wątku sztucznie wytworzonej mgły, wokół którego wciąż skupiają się dyskusje?
— Nie ma żadnej wątpliwości, że można wytworzyć sztuczną mgłę, w działaniach wojskowych ma to często zastosowanie... Ale nie wydaje mi się, by ten kierunek badania z punktu widzenia dojścia do bezpośredniej przyczyny technicznej katastrofy był najważniejszy. Nie twierdzę, że sprawa mgły jest nieważna, ale bardzo obawiam się, że jest to wątek łatwy do medialnego ośmieszenia i dlatego często eksponowany...
— Niedawno z prowadzonego w Polsce śledztwa wyodrębniono wreszcie tzw. wątek cywilny, badający sposób przygotowania dwóch lotów do Smoleńska wiosną 2010 r. Czy nie należało tego zrobić wcześniej, czy teraz ten manewr dobrze służy całej sprawie?
— Wydzielenie tego wątku w taki sposób, w jaki zostało to dokonane, nasuwa najgorsze podejrzenia. Nie było żadnych przeszkód, aby zrobić to wcześniej; doszło do zaniechania, które — moim zdaniem — obarcza odpowiedzialnością Prokuraturę Generalną. Ponadto jest rzeczą niezrozumiałą, dlaczego rodziny ofiar nie otrzymują statusu osób pokrzywdzonych, tak jakby zakładano, że przygotowania nie miały żadnego związku z tragedią. Śledczy zdają się wychodzić z nieujawnionego założenia, że przygotowania nie miały żadnego wpływu na to, co się stało. To sugeruje uprzednie założenie winy pilotów. Czyli przesądzenie z góry tego, co dopiero trzeba by udowodnić, a co zresztą — jak dziś już wiemy — nie ma pokrycia w materiale dowodowym.
— Śledztwo cywilne owiane jest jeszcze chyba większą tajemnicą niż to wojskowe. Czy można to wytłumaczyć jego dobrem?
— Rzeczywiście, przesłuchano już kilkadziesiąt osób. Niestety, nie znamy ich nazwisk, mimo że chodzi tu także o osoby publiczne. Opinia publiczna powinna być poinformowana o tym, czy byli przesłuchiwani np. panowie ministrowie Klich, Arabski, Sikorski, premier Tusk, a także o tym, kto odmówił składania zeznań. Brak wiedzy na ten temat jest rzeczą niedopuszczalną w kraju demokratycznym. Wygląda na to, że niezależna prokuratura niezależnie chroni polityków. Nie rozumiem, dlaczego nie przesłuchuje się najważniejszych świadków, czyli ministrów odpowiedzialnych zarówno za organizację lotu, jak i za działania w trakcie lotu. To w trakcie lotu do ostatniego momentu były prowadzone dyskusje między kontrolerami wieży, ich dowództwem w Moskwie oraz MSZ rosyjskim i zapewne z polską ambasadą oraz z polskim MSZ, co do tego, na jakie zapasowe lotnisko odesłać można samolot. Moim zdaniem, przesłuchanie pana ministra Sikorskiego powinno należeć do kluczowych.
— Jakie są szanse sprowadzenia wraku, choćby na pamiątkę, oraz „niepotrzebnych” czarnych skrzynek?
— Trudno powiedzieć. Nawet gdyby przyjąć, że badanie przyczyn katastrofy odbywało się według konwencji chicagowskiej, to załącznik nr 13 mówi, że po zakończeniu badania wszystkie przedmioty będące własnością kraju, z którego pochodził rozbity samolot, wracają do tego kraju. Wrak samolotu, czarne skrzynki i wszystkie inne polskie przedmioty najpóźniej 12 stycznia 2011 r. (wtedy, kiedy MAK opublikował raport) powinny się znaleźć w Polsce. Nie dotarły jednak do Polski i nie wiadomo, czy i w jakim stanie zostaną nam w ogóle zwrócone. Przypomnę tu sposób „odzyskania” niesłychanie ważnego dowodu, jakim jest telefon satelitarny prezydenta. Było oświadczenie pani Anodiny, że telefon został zwrócony prokuratorowi Seremetowi i... oświadczenie pana prokuratora, że telefonu nie otrzymał... I na tym koniec sprawy — pozostała niewyjaśniona, zamarła pół roku temu... Wydaje się, że prawda jest taka, iż rząd premiera Tuska udaje, że domaga się zwrotu wraku i czarnych skrzynek, a tak naprawdę jest zainteresowany tym, by polscy eksperci nigdy tych dowodów nie zbadali. Tylko tym można tłumaczyć fakt, że akredytowany Klich uniemożliwił zbadanie wraku, a Jerzy Miller podpisał zgodę na pozostawienie czarnych skrzynek w Rosji.
— I nie ma na to mocnych? Nie potrzebujemy ani dowodów, ani pamiątek?
— Na to wygląda, premier jasno to przecież stwierdził. Tymczasem, nawet jeśli badanie katastrofy według konwencji chicagowskiej było absurdem, to skoro premier Tusk się na to zgodził, miał obowiązek dopilnować, aby 12 stycznia br. — kiedy zakończyła się procedura według konwencji chicagowskiej — ten wrak był już w Polsce... Tymczasem polski premier w cztery miesiące później wysyła tajemniczą notę, równocześnie publicznie zapewniając Rosjan, że żaden oryginał nie jest nam potrzebny. To jest objaw absolutnego lekceważenia państwa, przekroczenie uprawnień. To jest działanie, które powinno być osądzone przez Trybunał Stanu.
— Lekceważenie wynikające z beztroski, nieporadności, złej woli czy jakichś interesów?
— Nie chcę osądzać intencji pana premiera, ale uważam, że to jest przestępstwo.
— Mimo to podziela Pan optymizm premiera, że jesteśmy blisko prawdy?
— Tak, jesteśmy już bardzo blisko prawdy, tyle że nie ma ona nic wspólnego z matactwami forsowanymi przez premiera Tuska... I nie mam wątpliwości, że bylibyśmy bliżej już rok temu, gdyby rząd premiera Tuska chciał badać tę tragedię, a nie zajmował się uniemożliwianiem badania. Tu naprawdę nie ma żadnych wielkich cudów ani tajemnic — wystarczy rzetelne zbadanie oryginałów dowodów. Smutne jest to, że dochodzenie do prawdy o tej największej tragedii, jaka dotknęła Polskę, pokazuje złą wolę i współdziałanie ręka w rękę rządu premiera Tuska z rządem premiera Putina.
opr. mg/mg