"Najpierw cię ignorują. Potem śmieją się z ciebie. Później z tobą walczą. Później wygrywasz" - właśnie ten cytat jest doskonałą ilustracją tego, co wydarzyło się w ostatnich wyborach
Najpierw cię ignorują. Potem śmieją się z ciebie. Później z tobą walczą. Później wygrywasz
Mahatma Gandhi
Kanwą do amatorskiego klipu poparcia dla Andrzeja Dudy, który podbił Internet na finiszu kampanii prezydenckiej, były słowa Mahatmy Gandhiego: „Najpierw cię ignorują. Potem śmieją się z ciebie. Później z tobą walczą. Później wygrywasz”. I właśnie ten cytat jest doskonałą ilustracją tego, co wydarzyło się w ostatnich wyborach. Wygrana Andrzeja Dudy oznacza nowy rozdział w polskiej polityce. Niektórzy już teraz wieszczą koniec epoki permanentnego konfliktu, bo przebuduje się cała scena życia politycznego.
Poranek w Starym Sączu. Do domu Alojzego Dudy puka pani listonosz. Wchodzi do środka, a tam modlą się dzieci, dorośli i dziadkowie. W sumie było ze 20 osób, a więc musieli klęczeć aż w przedpokoju. Pani listonosz zatrzymuje się w drzwiach, zdziwiona widokiem. — Umarł ktoś? — pyta. — Nie, mówimy pacierz.
Ta opowieść doskonale pokazuje, z jakiej rodziny wywodzi się nowy Prezydent RP. Jest to dom bardzo ciepły, patriotyczny i naturalnie religijny. — Tak jak podczas górskiej wspinaczki trzymasz się mocno liny, tak w życiu trzymaj się wiary — tłumaczył ojciec dorastającemu Andrzejowi. Teraz tej „liny” musi się trzymać jeszcze mocniej, bo wspiął się bardzo wysoko.
Gdy spędzał wakacje w Starym Sączu, służył do Mszy św., tak jak wcześniej jego dziadek i ojciec. Sądecki kościół i klasztor Sióstr Klarysek jest wyjątkowym miejscem dla całej rodziny. Nawet córka Prezydenta ma na imię Kinga, na cześć świętej księżnej, która zrezygnowała z dworskiego życia, aby wstąpić do klasztoru w Starym Sączu.
Niestety, niektóre media i politycy już zaczęli krytykować „nadmierną religijność” głowy państwa. Nie podobały im się powyborcza wizyta na Jasnej Górze, modlitwa przed relikwiami św. Stanisława na Wawelu albo własnoręczne ratowanie Komunii św. podczas Święta Dziękczynienia.
— Tym, którzy atakują mnie za modlitwę i chodzenie do kościoła, chciałbym powiedzieć, że jako prezydent nikogo do modlitwy nie będę zmuszał — odpowiedział Andrzej Duda. — Ale też proszę, aby nikt mi nie zabraniał się modlić. Modliłem się przed kampanią, w trakcie kampanii i będę się modlił teraz.
Andrzej Duda urodził się, wychował i wykształcił w Krakowie, ale jego rodzina nie pochodzi z królewskiego miasta. W uproszczeniu można powiedzieć, że są trzy miejsca, gdzie prezydent ma swoje genealogiczne korzenie — Stary Sącz, Warszawa i m.in. Radomsko. Rodzina ojca to górale z Sądecczyzny, dziadek ze strony matki — Nikodem Milewski był warszawiakiem. Gdy wojna zabrała mu wszystko, wyjechał do Radomska, gdzie ożenił się z babcią przyszłego prezydenta. — Można powiedzieć, że połowa jego krwi pochodzi z Sądecczyzny, jedna czwarta z Warszawy i tyle samo z Radomska — mówi „Niedzieli” prof. Jan Duda, ojciec Prezydenta.
I choć Andrzej Duda nie jest rodowitym krakowianinem, to jednak atmosfera tego miasta, rodzinnego domu i środowisko, w którym się obracał, odcisnęły na nim największy ślad. — To, kim jestem i jaki jestem, zawdzięczam moim rodzicom, a także dziadkom. Oni nauczyli mnie szacunku do każdego człowieka, bez względu na jego status społeczny — podkreśla Prezydent RP.
Żonę Agatę poznał w liceum. Spotykali się przez wiele lat, aż wzięli ślub na czwartym roku studiów. Pierwsza Dama, tak jak i Prezydent, pochodzi z rodziny inteligencji krakowskiej. Jest córką poety i wykładowcy — prof. Juliana Kornhausera. Ich znajomi zgodnie podkreślają, że są dobrą, kochającą się rodziną. — Gdy byłam u nich w Krakowie, zobaczyłam ciepłe relacje między nim, żoną i córką. Widać, że poszliby za sobą wszędzie — mówi „Niedzieli” Małgorzata Wypych, której mąż, śp. Paweł Wypych, przyjaźnił się z Andrzejem Dudą. — Taka rodzina jest wielkim dobrem, które powinno być pod ochroną.
Prezydent uczył się w jednym z najlepszych krakowskich liceów, później wybrał studia prawnicze na Uniwersytecie Jagiellońskim. Z tą uczelnią wiązał swą przyszłość jako młody naukowiec. Samodzielności i odwagi uczył się w harcerstwie. — Choć obaj mieszkamy w Krakowie, poznaliśmy się 30 lat temu na zimowisku w Częstochowie. Później spotykaliśmy się jako licealiści i studenci tej samej uczelni. Andrzej jest osobą, która dba o przyjaźnie i pielęgnuje je — mówi „Niedzieli” Wojciech Kolarski, przyjaciel Prezydenta i były szef jego krakowskiego biura.
O tym, jak Prezydent traktuje przyjaciół, przekonała się w tragicznych chwilach Małgorzata Wypych. Wieczorem 10 kwietnia 2010 r. przyjechał do domu swojego przyjaciela Pawła, aby w tych trudnych chwilach wspierać jego rodzinę. — Znałam Andrzeja z opowiadań męża, ale osobiście poznałam go dopiero po tragedii. Dziś jest przyjacielem naszej rodziny i jestem pewna, że będzie bardzo dobrym prezydentem — podkreśla Małgorzata Wypych.
Prezydent został wychowany w rodzinie, dla której pieniądze i rzeczy materialne nigdy nie były najważniejsze. — Żyj uczciwie, pracuj ciężko, a życie cię nie zawiedzie, bo Opatrzność będzie nad tobą czuwała — powtarzali rodzice. Wystarczy wspomnieć, że małżeństwo naukowców przez 10 lat mieszkało z synem w 9-metrowym pokoiku. — Kiedy wreszcie kupiliśmy malucha, to traktowaliśmy go jak dodatkowy pokój — żartuje prof. Jan Duda.
Podobnie było z dr. Andrzejem Dudą, który w 2005 r. nie skorzystał z oferty intratnej posady w korporacji związanej z nieruchomościami. Wolał uczelniane „grosze” i pracę naukową. — Teraz też nie kandydował dla pieniędzy. Jako prezydent będzie zarabiał sześć razy mniej niż jako europoseł — mówi Michał Ciechowski, były asystent w jego biurze.
W 2005 r. na młodym prawniku poznali się politycy PiS, którzy potrzebowali fachowca do pisania ustaw. Gdy sprawdził się jako ekspert, dostał propozycję objęcia urzędu wiceministra sprawiedliwości. — I to jest tak jak z powołaniem, ono przychodzi nagle, kiedy się nie spodziewasz, ale wtedy już wiesz, że to twoja droga — tak wspominał swoje pierwsze polityczne kroki Prezydent.
Jednak cechy przywódcze wykazywał już w harcerstwie. Potrafił postawić przed sobą cele, a później konsekwentnie je realizował. — Jest niesłychanie rzetelny w tym, co robi. Gdy zdecydował się na politykę, wiedziałem, że osiągnie sukces. Nigdy jednak nie przypuszczałem, że tak szybko zajdzie na sam szczyt — podkreśla Kolarski.
Nie jest typem polityka, który rozpycha się łokciami, buduje zwalczające się frakcje albo zdobywa władzę, zarządzając sztucznym konfliktem. Dla niego liczą się: przyzwoitość, uczciwość, przyjaźń i praca. Gdy teraz buduje skład swojej kancelarii, to właśnie opiera się na przyjaciołach i osobach, które nigdy go nie zawiodły. — Wraz z wygraną Andrzeja w Polsce skończyła się pewna epoka. Przez osiem ostatnich lat system polityczny opierał się na konflikcie, który został specjalnie wykreowany na potrzeby PR — mówi Kolarski. — Jest człowiekiem, który traktuje politykę w klasycznym znaczeniu, czyli jako troskę o dobro wspólne.
Po skróconej kadencji Sejmu i przegranych wyborach został ministrem w Kancelarii Prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Jego obowiązkiem było m.in. sprawdzanie ustaw pod kątem zgodności z konstytucją. Prezydent ze swoim ministrem doskonale się rozumieli. Profesor prawa miał okazję podyskutować sobie z doktorem na poziomie akademickim. — Choć ich wizja Polski była bardzo podobna, to jednak Andrzej czasami miał odmienne zdanie od Prezydenta. I m.in. za to szef go bardzo cenił — podkreśla Jacek Sasin, który wówczas był wiceszefem kancelarii.
Andrzej Duda wielokrotnie odwoływał się do dziedzictwa śp. Lecha Kaczyńskiego. — Był mężem stanu, miał prawdziwą wizję. Poznałem idee państwa polskiego, którą prof. Lech Kaczyński w sobie nosił — mówił podczas swojej pierwszej konwencji. O tym, jak Andrzej Duda traktował pracę w kancelarii, przypomniał jeden z sędziów Trybunału Konstytucyjnego. Po śmierci Prezydenta były minister nadal chodził na rozprawy TK. — I choć nie miał już żadnych uprawnień, to siadał w zwykłych ławkach dla publiczności, by chociaż symbolicznie kontynuować swoją pracę dla głowy państwa. W ten sposób chciał dopełnić powierzoną sobie misję. To świadczy o klasie prawnika i człowieka — przypomina sędzia trybunału Wojciech Hermeliński.
8 kwietnia 2010 r. Andrzej Duda ostatni raz rozmawiał z Prezydentem i ze swoim przyjacielem Pawłem Wypychem. — Ja mam swoje lata i moje pokolenie będzie odchodzić, ale kiedy to będzie się działo, to na was spocznie ciężar prowadzenia polskich spraw — powiedział wtedy Lech Kaczyński.
Dwa dni później zginął Prezydent oraz minister Wypych. — 10 kwietnia Andrzej mógł być w samolocie. Wie, że ocalał spośród niewielu wysokich urzędników kancelarii — mówi Małgorzata Wypych. — Wydaje mi się, że świadomość bycia ocalonym jeszcze bardziej determinuje go do kontynuowania tej misji — dodaje.
Kampania wyborcza pokazała, że droga do zwycięstwa nie jest łatwa. Nawet polityczni przeciwnicy przyznają, że Andrzej Duda ciężko pracował na swój sukces. Odwiedził prawie wszystkie powiaty w Polsce, a Dudabus przejechał ponad 30 tys. kilometrów. Dziś śmiało można powiedzieć, że mamy pracowitego i upartego prezydenta.
Gdy się porówna zdjęcia z pierwszej konwencji prezydenckiej z fotografiami z wieczoru wyborczego, to gołym okiem widać, że Andrzej Duda stracił sporo kilogramów. — Nic dziwnego. To przecież był bardzo wyczerpujący codzienny wysiłek. Ja sam zrzuciłem siedem kilo — mówi Michał Ciechowski, który towarzyszył Prezydentowi w trasie po wyborczy sukces.
Tuż przed ciszą wyborczą w pierwszej turze zorganizowano kameralne spotkanie z kandydatem i jego córką. I choć był entuzjazm, to jednak nikt nie spodziewał się tego, co stanie się w niedzielę wyborczą. Badania zlecone dla sztabu wskazywały dużą przewagę Bronisława Komorowskiego. Wygrana w pierwszej turze dodała wszystkim skrzydeł i autentycznej wiary w zwycięstwo. — W poniedziałek zorganizowaliśmy niezapowiedziane spotkanie w Sochaczewie. Wystarczyło wysłać po południu kilka SMS-ów, aby przyszło kilkanaście tysięcy osób. Później już z każdym dniem tłum był coraz większy — wspomina Ciechowski.
Walka toczyła się do ostatniej minuty. Konwencja w czwartek, a później Dudabus i jazda w Polskę 24 godziny na dobę. — Pamiętam, jak Prezydent nam dziękował i mówił, że nas podziwia — wspomina Joanna Wieczorek, która jeździła w drużynie Dudy. — Zawsze pytał, czy coś jedliśmy, czy dobrze się czujemy. Ostatniej nocy chodził po autokarze z kocami i przykrywał tych, którzy ze zmęczenia zasnęli. Prezydent jest dobrym człowiekiem, który dobrze zaopiekuje się Polakami.
Kampania oparta na bezpośrednim kontakcie z wyborcami okazała się strzałem w dziesiątkę. Sztabowcy doskonale wiedzieli, że tylko w ten sposób można ominąć przekaz głównych mediów, które sprzyjały prezydentowi Komorowskiemu. — Andrzej Duda jest pracowity, młody i wysportowany. Wygrał wyścig wyborczy zarówno merytorycznie, jak i kondycyjnie — podkreśla Ciechowski.
Kampania toczyła się na ulicach, w mediach i pierwszy raz bardzo intensywnie w Internecie, zwłaszcza na portalach społecznościowych. Kilka dni po wygranej prezydent Andrzej Duda zwrócił uwagę na jeszcze jeden wymiar kampanii. — Wiem, że bardzo dużo ludzi modliło się za mnie. Może właśnie to był czynnik przesądzający? Udało się, bo kandydat był dobrze omodlony — mówił na spotkaniu z misjonarzami. — Teraz jednak modlitwy będę potrzebował jeszcze bardziej.
Na początku kampanii śmiano się z Andrzeja Dudy, że jest za młody, mało wyrazisty, a nawet za grzeczny i za miły. — To nie są wady, ale zalety. On jest uprzejmy, ale także stanowczy, zasadniczy i potrafi walczyć. Co więcej, jest odważny i honorowy — podkreśla Kolarski.
Po wygranych wyborach Prezydent spotkał się ze swoimi przyjaciółmi w Krakowie. Był szczęśliwy, że teraz będzie mógł zrobić więcej dobrego. Jego znajomi mówią, że jest osobą, której władza nie przytłacza, ale dodaje skrzydeł. Co ważne, chce pozostać tym samym człowiekiem. — Na pewno zmieni się charakter jego eskapady z przyjaciółmi w góry. Tym razem Biuro Ochrony Rządu będzie musiało potrenować nocne chodzenie razem z harcerzami po Gorcach — mówi Kolarski. — Prezydent już się umówił na jesienną wyprawę ze swoimi druhami.
Kiedy pyta się jego znajomych, przyjaciół, współpracowników o jakieś obawy, czy prezydent Andrzej Duda poradzi sobie na najwyższym stanowisku w Rzeczypospolitej, odpowiadają, że są spokojni. To człowiek dobry i doskonale przygotowany, aby służyć Polsce. Prezydent ma jedną ważną cechę — jak się za coś weźmie, to wkłada w to całego siebie.
Prof. Jan Duda patrzy na syna z wielką nadzieją, ale i z obawą. Wie, że Andrzej jako prezydent będzie miał wrogów. — Naturalne jest, że każdy rodzic z troską patrzy na swoje dziecko. Ale co ja mogę zrobić? — mówi. — Jedyne, co mi pozostaje, to zawierzyć wszystko Opatrzności Bożej, modlić się o siły i łaskę Ducha Świętego dla niego. O modlitwę w jego intencji proszę też Czytelników „Niedzieli”.
opr. mg/mg