Kościół ma prawo wypowiadać się na tematy polityczne. Nie oznacza to jednak, że duchowni mogą prowadzić agitację
Jak powiedział ks. abp Gądecki, Kościół jest uniwersalny i trzeba uważać, by nie uczynić go partyjnym. Ale każdy z wiernych świeckich - na ile ma ku temu zdolności - powinien włączać się w działalność społeczną, żeby nadawać społeczeństwu lepszy, bardziej ludzki kształt i w tym sensie nie można mówić o apolityczności Kościoła. Rzecz komplikuje się jeszcze bardziej jeśli mówimy o duchownych.
W sumie dobrze, że to się wydarzyło teraz, kiedy wyborcza machina jeszcze nie nabrała rozpędu, bo mogę przedstawić swoje refleksje i nie narazić się na zarzuty upolitycznienia, czy chęci wpływu na preferencje wyborcze. A jeśli nawet, to i tak do dnia wyborów wszyscy o tym zapomną, bo media na pewno dostarczą nam dużo innych atrakcji, abyśmy mieli się czym emocjonować i o co spierać. Jak się pewnie domyślacie chodzi o deklarację doskonale znanego i lubianego dominikanina o. Adama Szustaka, który zupełnie niespodziewanie dla jednych, a całkowicie przewidywalnie dla innych ogłosił, że po wielu latach niechodzenia na wybory, wreszcie się wybierze, aby oddać swój głos na Szymona Hołownię.
Za chwilę wrócimy do tego wydarzenia, ale najpierw chciałbym cofnąć się w czasie o kilkanaście lat. Rzecz, która bardzo mi utkwiła w pamięci, miała miejsce w Nowym Jorku. Pewnej niedzieli, za namową przyjaciół wybrałem się do Kościoła abisyńskiego (wspólnota, która w latach 30. ubiegłego wieku uchodziła za największy Kościół baptystyczny na świecie), w którym podczas liturgii można było posłuchać jednego z najbardziej znanych w Ameryce chórów gospel. Rzeczywiście chór śpiewał wspaniale, a ich brzmienie jak dla mnie, nie było typowo gospel, ale momentami zdawało się, że jesteśmy w operze. Naprawdę świetny chór. Nie o nim jednak chciałem napisać. Jak się okazało, wszyscy chętni do posłuchania znanego chóru, musieli po prostu wziąć udział w niedzielnej liturgii miejscowej wspólnoty. Oczywiście wszystko było dobrze przygotowane: normalni wierni wchodzili głównym wejściem, a widzowie byli przepuszczani inną drogą i po opłaceniu ceny za bilet byli wprowadzani na balkony. Tym co mnie szczególnie uderzyło w tamtej liturgii, oprócz oczywiście cudownej oprawy muzycznej, były trzy rzeczy. Dwie pierwsze wspomnę z kronikarskiego obowiązku, a na trzeciej zatrzymamy się przez chwilę. Otóż, po raz pierwszy w życiu wysłuchałem homilii wygłoszonej przez panią pastor (specjalnie na tę okazję kupiła sobie nową tunikę, przysięgam! Powiedziała to na początku kazania). Drugą rzeczą, którą zapamiętałem, były podziękowania złożone przez miejscowego pastora podczas ogłoszeń: dziękował jednemu z parafian za złożenie ofiary na Kościół w wysokości miliona dolarów! Myślałem, że spadnę z ławki, jak usłyszałem kwotę, ale oklaski wspólnoty były dość powściągliwe, więc może byli przyzwyczajeni do takich sum. Ale najbardziej utkwiło mi w pamięci, jak podczas tychże samych bardzo zresztą długich ogłoszeń, pastor bez najmniejszej żenady agitował za wyborem Baracka Obamy. Opowiadał, jak bardzo walczyli, aby Obama dostał nominację Partii Demokratycznej i że osiągnęli sukces, ale to dopiero połowa drogi, a właściwie początek, bo teraz muszą rzucić na szalę wszystkie siły, aby Obama został prezydentem. Nie mówił o żadnych wartościach, ale zupełnie otwarcie forsował konkretne nazwisko.
Specjalnie dzień później poświęciłem trochę czasu, aby zobaczyć jakie reperkusje pojawią się w mediach. Proszę sobie wyobrazić, że ku mojemu zaskoczeniu, nie było żadnych. Można się natomiast domyślać, jaki raban podniósłby choćby New York Times, gdyby analogiczna sytuacja miałaby miejsce na przykład w katolickiej katedrze św. Patryka. Nie wiem dlaczego, ale katolikom wolno mniej. Kiedy w roku 1960 John F. Kennedy ubiegał się o prezydenturę Stanów Zjednoczonych wygłosił pamiętne przemówienie. Jak wiadomo był katolikiem, a katolicy byli wówczas mocno dyskryminowani i przed nim żaden katolik nie był prezydentem. Kennedy chciał przekonać swoich oponentów, aby nie bali się katolickiego prezydenta, a jednocześnie uzmysłowić wszystkim, że jeśli nie zostałby wybrany tylko z powodu chrztu przyjętego w wierze katolickiej, to byłaby to wielka porażka Ameryki. Powiedział wtedy między innymi: „Wierzę w Amerykę, w której nastąpił rozdział Kościoła od państwa — w której żaden katolicki hierarcha nie powie prezydentowi (nawet katolikowi), co ma robić, a żaden protestancki pastor nie powie parafianom, na kogo mają głosować”. Te słowa Kennedy'ego, jak mogłem skonstatować wówczas w Nowym Jorku, ale też i dzisiaj, również w Polsce, w dalszym ciągu wydają się być wiążące, ale tylko dla katolików.
Wracamy do naszej rzeczywistości. I do o. Szustaka. Na pytanie jednego z internautów: „Ma ojciec jakieś zdanie na temat Szymona Hołowni?”, odpowiedział on w ten sposób: „Uwaga, teraz jest bardzo ważne zastrzeżenie, bo ja już wiem co zaraz będzie. To co teraz powiem jest tylko i wyłącznie moim prywatnym zdaniem, nie jest żadnym nauczaniem Kościoła, nie jest wypowiedzią Kościoła, nie jest zachętą do tego, by ktoś głosował tak albo tak, nikogo do niczego nie namawiam, nie uprawiam polityki i tak dalej. Chciałbym na to pytanie odpowiedzieć, bo ono mnie w ogóle cieszy. Tylko to jest, uwaga, moja prywatna sprawa (...). Po raz pierwszy od 23 lat pójdę na wybory. Od 23 lat nie byłem na wyborach. Wiem, grzech i w ogóle co to za patriota, co to za Polak. Nie byłem, bo nie ma w kim wybierać, nie ma zupełnie. Po raz pierwszy, kiedy będą teraz wybory prezydenckie pójdę na wybory i zagłosuję na Szymona Hołownię. Uwaga: to nie znaczyło to, co część z Was sobie pomyślała że znaczyło. Tak, bardzo się cieszę, że Szymon startuje na prezydenta. Szczerze mu współczuję, bo to co on sobie sam zrobił tą decyzją, a to co zrobił swojej rodzinie... musi mieć bardzo odważną żonę. Wielki szacun dla Szymona. Nawet jeśli mu się nie uda wygrać, to mam nadzieję, że przez samo to co będzie robił i już robi w trakcie kampanii, że to przyniesie dużo dobra. Takie jest moje zdanie na temat Szymona Hołowni, nikomu nic do tego. Takie jest moje zdanie. Nikomu nic do tego, w takim sensie proszę tego nie interpretować tak, jak tego nie powiedziałem. Nikogo do tego nie zachęcam. To moje, adamo-szustakowe zdanie, idę w tym roku po raz pierwszy na wybory”.
Oczywiście taka wypowiedź rozpętała dyskusję, której większa część, ze względu m.in. na „życzenia”, które padły pod adresem dominikanina nie nadaje się do cytowania. Ale też ponownie stanęły przed nami ważne kwestie, takie jak ta, czy duchowny ma prawo mieć swoje osobiste preferencje polityczne i tu chyba nikt nie ma wątpliwości. Ale jeśli pójdziemy dalej i zapytamy, w jaki sposób duchowny może je komunikować, zwłaszcza jeśli prowadzi kanał internetowy z milionami odsłon, to już nie będzie między nami jednomyślności. Bo czy zaznaczenie, że to prywatna sprawa załatwia wszystko? Czy można mówić o prywatnej sprawie do milionów osób? A przede wszystkim czy trzeba? Co z odpowiedzialnością za słowo? Czy osoba duchowna może zapomnieć, że chcąc czy nie chcąc, działając w mediach elektronicznych staje się trendsetterem, czyli tym który wyznacza trendy? Wydaje się, że ojciec Szustak sam się opamiętał, a może dostał jednak jakieś wytyczne od swoich przełożonych, bo dość szybko się wycofał, a właściwie nie wycofał swojego poparcia dla kandydata, ale przyznał, że było błędem jego publiczne zadeklarowanie. „Wiem i tak niektórzy powiedzą: mleko się rozlało, powiedziałeś, co powiedziałeś. Tak, tylko krowa się nie myli. Popełniłem błąd. Nie powinienem wyrażać publicznie jako ksiądz, jako reprezentant Kościoła katolickiego, swoich preferencji politycznych, które są, jakie są. Mogę o nich dyskutować w prywatnych rozmowach bardzo chętnie, ale nie powinienem tego robić publicznie, i tutaj popełniłem błąd, za który bardzo przepraszam. Dziękuję tym, którzy potrafili się do mnie odezwać z szacunkiem, z miłością, żeby mi po prostu przekazać: ‘nie przemyślałeś tego'. Taka prawda, nie przemyślałem. Popełniam błędy jak każdy inny człowiek. Mam nadzieję, że ci, którzy mają dobrą wolę zrozumieją, co próbuję powiedzieć. Bardzo przepraszam, że upolityczniłem kanał ‚Langusty'. Zamierzam dotrzymać obietnicy, którą złożyłem jakiś czas temu, że tak nie będzie. Udało się przez trzy tysiące odcinków, więc mam nadzieję, że tak będzie znowu”.
Pamiętam, jak w 100. rocznicę odzyskania niepodległości przez Polskę o. Adam Szustak zamieścił na swoim portalu vloga, w którym mówił coś o... kubańskiej tradycji i właściwie słowem się nie zająknął o Polsce. Wtedy wielu jego widzów miało mu to za złe, ale on tłumaczył, że działa na zupełnie innym poziomie, że jego te rzeczy nie interesują, patrzy szerzej, jest ponad tym. Zdziwiłem się wówczas, bo osobiście bliższa jest mi postawa choćby kard. Wyszyńskiego, dla którego patriotyzm był bardzo istotny i tak sobie myślę, że mając tak wielką rzeszę słuchaczy, nie byłoby niczym złym, wskazać im na czym polega miłość do Ojczyzny, ale z drugiej strony, skoro się „tego” nie ma to z pustego i Salomon. Ale tym bardziej zaskoczyło mnie jego „wejście” w politykę właśnie teraz. I jego sprostowanie nic w tym sensie nie zmieni. Armia jego followersów dostała wytyczne. Bardzo konkretne. Trzeba jednak pamiętać, że odcinek ewangelizacji, na którym działa o. Szustak, to bardzo trudny teren i trzeba się za niego modlić, bo przykład choćby ks. Międlara jest na wyciągnięcie ręki.
I zmierzamy do końca tych refleksji. Osoba duchowna zawsze będzie identyfikowana z Kościołem, który reprezentuje. I jakkolwiek denerwuje mnie dysproporcja w rozliczaniu z neutralności i apolityczności duchownych katolickich i tych związanych z innymi wyznaniami to jednak nie ulega dla mnie wątpliwości, że nie powinniśmy jako ludzie Kościoła sugerować konkretnych osób. Przede wszystkim dlatego, że to są tylko ludzie, którzy czasem sobie nie zdają sprawy z presji, jaka jest normą w kręgach władzy. Są też ludzie, którzy zabiegają o poparcie Kościoła, a potem szybko zmieniają poglądy. Są ludzie wreszcie, których władza i pieniądze deprawują. Nie można autorytetu Kościoła angażować w takie przedsięwzięcia. Kościół ma stać na straży ewangelicznych i chrześcijańskich wartości, które są niezmienne. Niektórzy ludzie polityki przyjmują je autentycznie za swoje własne, inni udają, a inni jeszcze cynicznie wykorzystują. Zbyt wiele mieliśmy przykrych doświadczeń w tych sprawach, żeby jeszcze grzeszyć naiwnością.
opr. mg/mg