Szpilek nigdzie nie wbijam

Rozmowa o samorządach i samorządowości z prezydentem Gdyni

Panie Prezydencie — to pytanie kieruję do wytrawnego praktyka — na czym właściwie polega istota samorządowości?

— Na spełnianiu marzeń społeczności lokalnej. Samorząd można oczywiście postrzegać w kategoriach struktur, organizacji czy też instytucji, ale tak naprawdę one są zbudowane wyłącznie po to, by tworzyć rozwiązania na odpowiadające potrzeby i aspiracje społeczności lokalnych. W moim najgłębszym przekonaniu to właśnie samorząd jest polem służby publicznej, realizowanej możliwie blisko obywatela, której podstawowym celem jest wychodzenie mu naprzeciw. Na pewno nie jest to miejsce do uprawiania tzw. wielkiej polityki.

Tę opinię wygłasza człowiek, który na co dzień posługuje się hasłem „moja partia to Gdynia”. Rzeczywiście, trudno odbierać to inaczej niż jako jawny manifest samorządowej apolityczności.

— Nie ma w tym stwierdzeniu żadnego przypadku, tak jak przypadkiem nie jest fakt, że partie polityczne niespecjalnie lubią takich apolitycznych kandydatów. Cały czas na politycznych salonach źle widziany jest ktoś, kto wymyka się z takich ram polityki, która uprawiana jest centralnie, troszkę w kategoriach myślenia „nasze armie” i „nasze struktury”.

Mam, niestety, mocno ugruntowane wyobrażenie, że kiedy rozpoczyna się kampania samorządowa, to gdzieś tam w Warszawie partyjni sztabowcy siedzą przy ogromnym stole i wbijają szpileczki w mapę miasta: o, tu mamy swojego, tam mamy swojego, a tutaj jeszcze nie. Przy takim podejściu nie liczą się jednak sprawy ważne dla społeczności lokalnej, a jedynie wygranie kolejnego boju o strefy politycznych wpływów.

Pańskie słowa potwierdzają, niestety, opinię wielu ekspertów bolejących nad przeniesieniem partyjnych wojenek na samorządowe plansze do gry...

— Samorząd traktowany jest bardzo często jedynie jako narzędzie, wprawka, swoista przestrzeń do partyjnych eksperymentów. Młodemu aktywiście partyjnemu mówi się: idź, poćwicz się trochę w samorządzie, a jak się czegoś nauczysz, to wtedy trafisz do prawdziwej, poważnej polityki.

Tymczasem miasto, gmina — obojętnie czy mówimy o stolicy kraju, czy o mikroskopijnej społeczności gminnej — jest wartością i celem samym w sobie. To nie może być środek do celu. Działając w samorządzie, trzeba mieć głębokie przekonanie, że będąc w takim miejscu, należy z całym poczuciem odpowiedzialności realizować potrzeby lokalne — często naprawdę bardzo złożone — i to one są całym sensem tej pracy.

W takim razie, ile godzin spędza w pracy „najlepszy polski prezydent” — według praktycznie wszystkich istniejących samorządowych rankingów?

— Och, to bardzo trudne pytanie. Tak naprawdę, żeby nieźle kierować samorządem, trzeba traktować to jako pasję, przygodę, jako coś, co jest jednym z najważniejszych wyzwań w życiu. I właściwie nie sposób wskazać jednego konkretnego momentu, w którym kończy się pracę. Pomijam już fakt, że mój telefon dzwoni do północy, a niekiedy także w środku nocy, albo że dopiero w domu, kiedy rodzina idzie spać, mogę po cichu, spokojnie usiąść do czytania dokumentów. Mówię przede wszystkim o takim permanentnym myśleniu o wszystkim tym, co jest ważne dla miasta, o nieustannym obserwowaniu jego życia, a także o bardzo istotnej dla mnie formule konsultacji z mieszkańcami. Staram się wykorzystywać naprawdę każdą okazję do rozmowy z gdynianami i poznawania różnych punktów widzenia na konkretne sprawy.

Częściowo odpowiada Pan na moje następne pytanie, związane z rekordowym poparciem wyborczym dla Pańskiej osoby. W 2002 r. otrzymał Pan 77 proc. głosów wyborców, a cztery lata później prawie 86 proc. — to absolutny rekord w metropolitalnej skali kraju. Zdradzi Pan swoją receptę na tak mocny mandat do rządzenia w imieniu gdynian?

— Wszyscy skupiają się na wysokim odsetku wyborczym dla Wojciecha Szczurka, ja jednak chciałbym zwrócić uwagę na inną bardzo ważną kwestię, mianowicie na fakt, że praca w samorządzie jest pracą zespołową. To nie jest fenomen czy kwestia jednego człowieka — choć oczywiście lider ma jakieś tam znaczenie i ja od tego nie uciekam — ale całego zespołu ludzi, wysokiej klasy fachowców, którzy od wielu lat pracują w gdyńskim samorządzie i z którymi łączy mnie tożsama wizja rozwoju naszego miasta. I to oni są tak naprawdę źródłem całego tego sukcesu wyborczego.

Bardzo ważnym elementem, który pozwala skutecznie realizować nasze działania — zarówno te okołopolityczne, jak i inne, wynikające wprost z potrzeb samorządowych — jest możliwość pozapolitycznej formuły współdziałania z większością w radzie miasta. Prawdziwą miarą sukcesu mojego komitetu wyborczego jest więc tak naprawdę obecny podział miejsc w radzie miasta, w której na 28 mandatów aż 19 należy do naszego klubu radnych „Samorządność”.

... a zaledwie dziewięć do partii politycznych.

— Co sprawia, że wszystkie partie polityczne są właściwie w opozycji. Uczestniczą oczywiście w procedurach, zgłaszają swoje pomysły i są elementem takiej naturalnej krytycznej oceny, natomiast ich obecność nie tworzy żadnego przymusu negocjacyjnego. Sprawy miasta załatwiamy bez politycznych targów.

Niestety, w wielu innych miejscach kraju miałem okazję zaobserwować właśnie ową drugą, złą stronę polityki w wymiarze lokalnym: zdominowane politycznie rady, które zamiast pracować dla rozwoju miasta, permanentnie ze sobą negocjują i ugrywają jakieś swoje polityczne sprawy.

Mam wrażenie, że Gdynia pod Pańskimi rządami gra na bardzo wielu fortepianach — z jednej strony stawiacie na wysoką jakość usług dla mieszkańców, z drugiej organizujecie muzyczny Open'er Festiwal czy Nagrodę Literacką Gdyni, a jeszcze z innej budujecie Narodowy Stadion Rugby.

— W tej wielotorowości działań także nie ma przypadku. 20 lat temu zaczynaliśmy naszą przygodę samorządową w zupełnie innym mieście. Ponad 60 proc. gospodarczej aktywności Gdyni uzależnione było od gospodarki morskiej, a w centrum miasta wisiały wielkie tablice z napisem: „Stocznia miejscem pracy dla najlepszych”. Później jednak, na skutek niekorzystnych cyklów koniunkturalnych na świecie, a także błędów popełnianych przez kolejne rządy, owo morskie piętno w olbrzymiej części zniknęło z gospodarczej mapy miasta.

Od początku mieliśmy więc świadomość, że musimy tak przebudowywać miasto, aby w sposób bardzo płynny, nieskokowy, przygotować je na nowe wyzwania. Ot, choćby w sferze edukacyjnej — na początku lat 90. zaledwie 10 proc. młodzieży gdyńskiej kończyło szkoły o statusie maturalnym. Dziś czyni tak ponad 94 proc. Priorytetem była więc budowa nowej jakości życia w Gdyni. Bo to właśnie ona przyciąga nowoczesny biznes i inwestycje.

Przez czyste ulice i ambitne przedsięwzięcia kulturalne do wielkich pieniędzy?

— Tak. Wysoka kultura i sukces sportowy pojawiają się najczęściej w tych miejscach, gdzie istnieje wysoki poziom jakości życia. To jest prawidłowość, która potwierdziła się właściwie na całym świecie. Zadowolenie mieszkańców jest bowiem szansą na budowanie pewnej ogólnej wartości dodanej i to nie tylko w sferze zaspokajania podstawowych egzystencjalnych potrzeb.

A stocznia?

— Jest mi oczywiście niezmiernie smutno, ilekroć patrzę na martwą bramownicę Stoczni Gdyńskiej. Upadek stoczni był ogromnym dramatem dla bardzo wielu mieszkańców naszego miasta. Ale dzisiaj musimy też myśleć o przyszłości. Mamy naprawdę wiele atutów, by pokazać światu współczesną Gdynię jako nowoczesne, intensywnie rozwijające się miasto.

I tak sobie myślę, że jeśli istnieje jakaś informacja, która dociera do Londynu na temat naszego miasta, to nie jest nią przekaz o gospodarce morskiej, ale o miejscu, w którym odbywa się Open'er — jeden z najlepszych europejskich festiwali muzycznych. Każdy, kto na taki festiwal przyjedzie, zobaczy nowoczesne, wychodzące do morza miasto, które ma piękną architekturę i pogodnych, uśmiechniętych mieszkańców. I może wtedy pomyśli sobie, że warto tu przyjeżdżać, inwestować czy zamieszkać. Tak to właśnie działa. To nie jest jakaś gra w igrzyska dla ludu, to jest tak naprawdę gra na czynniki rozwojowe, które w XXI w. trzeba budować właśnie w taki sposób.

Z perspektywy reszty kraju Trójmiasto jawi się trochę jako taki nierozwiązywalny węzeł gordyjski. Gdynia to byt samodzielny czy też raczej organiczna część większej trójmiejskiej całości?

— W wielu komentarzach pojawia się najczęściej taka właśnie prosta dychotomia: albo odrębne byty, albo jedno miasto. Tymczasem rzeczywistość trójmiejska jest o wiele bardziej złożona. Zaczynając od tego, że w skład Trójmiasta wchodzi tak naprawdę siedem miast.

Przepraszam, ile?

— Siedem, bo trzeba jeszcze uwzględnić Rumię, Redę, Wejherowo i Pruszcz Gdański — z czego dwa miasta większe od Sopotu — które mają różną historię, tradycję, demografię i socjologię.

To wszystko są oczywiście odrębne byty miejskie, które w olbrzymiej części samodzielnie załatwiają bardzo wiele swoich spraw. Ale jednocześnie są miastami bardzo blisko ze sobą powiązanymi, którym łatwiej wiele rzeczy rozwiązywać wspólnie. I to jest chyba ta właściwa idea metropolizacji, polegająca na szukaniu obszarów wspólnego działania, zwłaszcza w dziedzinie promocji, rozwiązywania problemów komunikacyjnych, działań w zakresie ochrony środowiska czy bezpieczeństwa. Do tego nie potrzeba tworzyć jakiegoś sztucznego, jednolitego tworu. Wręcz przeciwnie — odrębna podmiotowość, patriotyzm lokalny i specyficzny element lokalnej więzi to czynniki, które bardzo silnie spajają społeczność oraz odgrywają bardzo ważną rolę w życiu miasta. I choćby tylko z tego powodu pomysł, by Gdynia zatraciła swoją tożsamość i zlała się w jeden organizm miejski z Sopotem i Gdańskiem nie uzyskałby u nas akceptacji ani dziś, ani w żadnej dającej się przewidzieć przyszłości.

Podkreśla Pan często swój silny emocjonalny stosunek do Gdyni. Czy potrafiłby więc Pan wskazać swoje jedno ukochane samorządowe dziecko?

— Postawił pan kolejne bardzo trudne pytanie. Samorząd jest tak zróżnicowanym obszarem aktywności, że żadna pojedyncza rzecz nie jest tą najważniejszą. Zarządzanie miastem to myślenie całościowe, dostrzeganie jednocześnie ludzi młodych i starych, bogatych i biednych. To jest fenomen, który dostrzeżony i realizowany wiarygodnie, przekłada się potem na akceptację społeczną. Jeśli jednak miałbym szukać jednego właściwego słowa klucza, to będzie nim wspomniana już przeze mnie wcześniej jakość życia. A składają się na nią wszystkie elementy działalności miejskiej, poczynając od bezpieczeństwa, miejsc pracy i ochrony środowiska, a na wysokiej kulturze kończąc. W czasie ostatnich kilkunastu lat udało się zrealizować w Gdyni setki dobrych projektów, na wiele z nich miałem bezpośredni wpływ, część jest efektem pracy mojego zespołu, ale cieszą mnie niezmiernie wszystkie.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama