Niesprawiedliwa demokracja

Dziś każdy obywatel ma możliwość bycia reprezentowanym. Problem tkwi jednak w tym, że niektórzy ze względu na swój status i bogactwo mają na to większe szanse niż inni

Dziś każdy obywatel ma możliwość bycia reprezentowanym. Problem tkwi jednak w tym, że niektórzy ze względu na swój status i bogactwo mają na to większe szanse niż inni.

Niesprawiedliwa demokracja

W czasie gorącego sporu wokół Trybunału Konstytucyjnego wielokrotnie przywoływano zasadę prymatu prawa. „Obrońcy” konstytucji powoływali się na fragment, który mówi, że „Rzeczpospolita Polska jest demokratycznym państwem prawnym”, zapominając, że to tylko część art. 2. Jak on brzmi w całości? „Rzeczpospolita Polska jest demokratycznym państwem prawnym, urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej”. Według konstytucji system demokratyczny nie może istnieć bez wspierania sprawiedliwości społecznej. Tyle teoria. W praktyce żyjemy w czasach powiększających się nierówności społecznych.

W popularnym przekonaniu demokracja to rządy ludu, technika rządzenia, w której większość obywateli decyduje o losach państwa. Taka definicja jest jednak anachroniczna i bardziej pasuje do opisu starożytnych Aten niż współczesnych państw, gdzie prawa zagwarantowane są dla wszystkich. Od czasów demokracji ateńskiej minęły setki lat, podczas których liczne rewolucje społeczne i gospodarcze zmieniły nasz pogląd na demokrację. W czasach, w których uznajemy prawa każdego człowieka, rządy większości muszą respektować także sytuację choćby najmniejszej mniejszości. W przeciwieństwie do dawnych demokracji, dzisiaj każdy obywatel ma możliwość bycia reprezentowanym. Problem tkwi w tym, że niektórzy ze względu na swój status i bogactwo mogą być reprezentowani bardziej niż inni. Realizowanie zasad sprawiedliwości społecznej oznacza prowadzenie takiej polityki, w której posiadany majątek czy przynależność grupowa obywateli nie mają decydującego znaczenia. Sprawiedliwość bowiem oznacza równość szans, pozycji i statusu społecznego.

Nowoczesne zmiany

O ile w przypadku zmian przeprowadzanych przez rządzące ugrupowanie można pytać o to, czy są zgodne z zasadami demokratycznego państwa prawnego, o tyle zmiany, które chce wprowadzić partia Nowoczesna uderzają w konstytucyjny postulat realizacji sprawiedliwości społecznej. W myśl pierwszego projektu, swój status straciłyby związki zawodowe, a to dzięki ich obecnej pozycji w systemie prawnym możliwa jest skuteczna obrona praw pracowniczych. W sytuacji gdy w Polsce lawinowo wzrasta liczba pracowników zatrudnionych tymczasowo (w 2001 r. było to niemal 12 proc., w 2014 już ponad 28 proc.), a najczęstsze wypłacane wynagrodzenie maleje względem średniej krajowej, problemem staje się brak ochrony pracowników, a nie ich uprzywilejowana pozycja.

Druga propozycja zakładała zmniejszenie finansowania partii politycznych poprzez obniżenie subwencji budżetowej i wprowadzenie wyższego poziomu finansowania od osób fizycznych. Taka zmiana silniej uzależni partie od finansów osób prywatnych. Obecny model gwarantuje, że to obywatele są mocodawcami i to od nich zależy, ile pieniędzy trafia do ugrupowań w ramach subwencji budżetowych. Finansowe uniezależnienie partii politycznych od wyników wyborczych może doprowadzić do zachwiania pozycji obywateli w państwie.

Proponowane zmiany mogą spowodować dalszy proces pogłębiania się nierówności społecznych oraz osłabienia reprezentacji politycznej nie tylko biedniejszych warstw społecznych, ale także klasy średniej. Brak reprezentacji przekłada się na niemożliwość wyrażenia poglądów, co sprzyja dalszemu powiększaniu się nierówności.

Amerykańskie nierówności

Przykładem na to jest sytuacja w Stanach Zjednoczonych. W nadchodzących wyborach prezydenckich liczą się przede wszystkim kandydaci dwóch partii politycznych: republikanów i demokratów. Aby otrzymać nominacje tych partii, kandydaci rywalizują w prawyborach, które mają wyłonić ostatecznych kandydatów obu ugrupowań na prezydenta. Wśród republikanów w grę wchodzi parę nazwisk, lecz u demokratów na razie o partyjne poparcie walczy dwoje polityków: była pierwsza dama Hillary Clinton i senator ze stanu Vermont, syn żydowskiego emigranta ze Słopnic w Małopolsce, Bernie Sanders. Clinton jest zwolenniczką istniejącego status quo, natomiast propozycje Sandersa są bardziej rewolucyjne: od wprowadzenia bezpłatnego szkolnictwa wyższego, po regulacje korporacji finansowych z Wall Street.

W walce o nominację partyjną dużą rolę odgrywają środki finansowe zebrane w czasie kampanii wyborczej. Wpłacać pieniądze mogą zarówno indywidualni obywatele, jak i instytucje. Wśród 20 największych wpłacających na kampanie Hillary Clinton są wielkie banki (Citigroup, Goldman Sachs, Morgan Stanley), globalne korporacje (Time Warner) czy międzynarodowe firmy prawnicze (DLA Piper). Wśród 20 największych mecenasów kampanii Bernie Sandersa są przede wszystkim związki zawodowe, reprezentujące m.in. nauczycieli, listonoszy czy pracowników fabrycznych. Co istotne, jedna wpłata dokonana przez bank Citigroup na rzecz komitetu Clinton jest większa niż 10 największych wpłat razem wziętych na rzecz kampanii Sandersa. Tym, co także różni kandydatów Partii Demokratycznej, jest ilość małych wpłat od indywidualnych obywateli. Średnia wpłata dla Hillary Clinton to około 100 dolarów, natomiast średnia wpłata dla Berniego Sandersa jest czterokrotnie mniejsza. Obaj kandydaci zebrali porównywalne kwoty, co oznacza, że zdecydowanie więcej wyborców wsparło w ten sposób senatora z Vermontu. Jeszcze w styczniu było to 2,5 mln wyborców, co oznacza, że Sanders pobił rekord ustanowiony w kampanii wyborczej przez obecnego prezydenta Baracka Obamę.

Ten przykład każe zapytać o jakość demokracji. Który z kandydatów jest w rzeczywistości reprezentantem społeczeństwa działającym na korzyść obywateli? Hillary Clinton, wspierana w dużym stopniu przez wielkie banki i międzynarodowe korporacje, czy Bernie Sanders, który otrzymuje pieniądze od tysięcy indywidualnych obywateli i organizacji stających na straży interesów pracowników. Mając w pamięci kryzys finansowy z 2008 r., spowodowany przez międzynarodowe instytucje finansowe, można by mieć spore wątpliwości co do słuszności dopuszczania ich do decyzji politycznych.

Problem, przed jakim staje dziś amerykańska demokracja, dotyczy nierówności w statusie wielkich korporacji i pozycji obywateli. Amerykańska konstytucja już w pierwszym zdaniu podkreśla nadrzędną rolę, jaką w państwie pełnią obywatele. Wydaje się jednak, że rzeczywistość polityczna weryfikuje konstytucyjne wartości.

Polski problem

Polska konstytucja wyraźnie łączy kwestie demokratycznego państwa prawnego oraz sprawiedliwości społecznej. Dziwi więc, że w sytuacji narastających nierówności społecznych to problem sprawiedliwości, a raczej jej braku, nie stanowi przyczyn sporu politycznego. Warto zauważyć, że od 1996 r. dwukrotnie wzrosła liczba gospodarstw domowych o wydatkach nieprzekraczających minimum biologicznej egzystencji. Wyliczenia Głównego Urzędu Statystycznego wskazują, że prawie połowa gospodarstw domowych nie ma możliwości pokrycia nieoczekiwanego wydatku przekraczającego 1000 zł. Z tych samych wyliczeń wynika, że w około 38 proc. gospodarstw domowych nie ma pieniędzy na przynajmniej jeden tydzień wakacji. Wydatki na pomoc społeczną w stosunku do PKB Polski maleją od 2005 r.

Pogłębianie się nierówności społecznych stanowi złamanie postanowień konstytucyjnych. Nie najlepiej świadczy także o jakości polskiej demokracji, która przez lata może funkcjonować, zapominając o realizacji własnych zasad. Proponowane przez opozycję zmiany wcale jej nie pomogą, lecz mogą skierować w stronę Ameryki borykającej się z problemem reprezentacji zwykłych obywateli.

opr. ac/ac

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama