Rozmowa z proboszczem, który przyjął do swojej parafii w Ventimiglia we Włoszech ponad stu uchodźców, o zaangażowaniu wspólnoty w pomoc emigrantom
Z Francesco Marcoaldim, proboszczem, który przyjął do swojej parafii w Ventimiglia we Włoszech ponad stu uchodźców, o zaangażowaniu wspólnoty w pomoc emigrantom rozmawia ks. Mirosław Tykfer
Kilka tygodni temu zamknięto obóz dla uchodźców, który znajduje się niedaleko parafii, gdzie Ksiądz jest proboszczem. Wy ich przyjęliście.
– Rząd postanowił zamknąć obóz z powodów higienicznych. Uchodźcy błąkają się wszędzie, głównie zajmują plaże, są pod mostami i śpią wzdłuż rzeki. Ponad stu uchodźców dotarło do naszej parafii. Przyjęliśmy ich. Najpierw zatrzymali się w dużej sali pod kościołem, bo tam mamy prysznice, a następnego dnia czekali, żeby ktoś konkretnie im pomógł. Bardzo wspiera nas Caritas. Uważam, że nie mogliśmy tych ludzi zostawić, ale idąc za głosem papieża Franciszka, powinniśmy integrować ich z naszą wspólnotą.
To brzmi idealistycznie, a jakie są Księdza osobiste odczucia?
– Jestem przekonany, że naszym zadaniem jest budowanie mostów, a nie murów. Poza tym Ewangelia mówi o miłości bliźniego i my staramy się to robić. Kiedy zjawili się u nas uchodźcy, nie wszyscy mieszkańcy byli na nich otwarci. To była jednak tylko pierwsza reakcja. My ich przyjęliśmy. Jeśli zdarzy się coś podobnego w przyszłości, zrobimy to samo. Przyprowadziła ich tutaj wojna, bieda, głód i brak pracy tam, gdzie mieszkali dotychczas. Czasami toczą się wojny domowe, i to od dawna. Pozostawiają więc swoje rodziny, a wielu z nich nigdy już ich nie zobaczy.
Skąd przyszli?
– Większość z nich to ludzie młodzi, między 20. a 28. rokiem życia. Jest też młodzież poniżej 18. roku życia. Pochodzą głównie z Sudanu, Somalii, Etiopii, Nigerii i innych krajów Afryki. Prawie wszyscy to muzułmanie. Dotarli do nas ci, którzy przeżyli. Starsi i słabsi umarli lub zginęli w drodze.
Co zamierzają?
– Przyjęli naszą pomoc z ogromną wdzięcznością. Po zamknięciu obozu postanowili ruszyć do Francji, ale policja zagrodziła im drogę. Chcą dostać się do Francji, bo tam mają już swoich krewnych i przyjaciół. Większość z nich jest jednak samotna i chce zacząć nowe życie we Francji, gdzie ich zdaniem będzie to łatwiejsze niż we Włoszech. Ponadto pochodzą często z byłych kolonii francuskich, więc mówią po francusku. Francja zamknęła jednak granice i nie wpuszcza nikogo bez wizy.
Mówił Ksiądz, że parafianie nie zawsze reagowali pozytywnie.
– Teraz bardzo nam pomagają. Przynoszą odzież i jedzenie. Bardzo wspomagają Kościół. Dzięki obecności uchodźców buduje się między nami jeszcze większa wspólnota. Robimy wszystko, żeby emigranci zaznali choć trochę spokoju i mieli gdzie przenocować. Oddaliśmy muzułmanom jedną z naszych sal katechetycznych, żeby mogli się modlić w czasie ramadanu. Nasze parafie otwierają dla nich swoje domy. Staramy się też uczyć języka arabskiego, żeby się lepiej z nimi komunikować.
Włosi od lat przyjmują emigrantów. Czy nie są tym zmęczeni?
– Nasz naród bardzo dobrze zna emigrację, bo w przeszłości sami uciekaliśmy z Włoch. Wiemy, jak nas traktowano i czego wtedy potrzebowaliśmy. Popatrzmy na Lampedusę, gdzie wciąż przybywają emigranci, a ludzie tam mieszkający nie buntują się, ale nadal pomagają. Dlatego dziwimy się, że rząd zamyka niektóre ośrodki dla uchodźców. My naprawdę chcemy pomagać, nieustannie. Czujemy też, że moglibyśmy ofiarować znacznie więcej, ale nie mamy odpowiednich struktur.
Oczekujecie pomocy ze strony innych krajów?
– Tak. Jednak nie wszystkie kraje gotowe są przyjąć tych, którzy już u nas są. Mimo to nie rezygnujemy z tego, co robimy. Pomagamy sobie między parafiami.
Wasz biskup jest bardzo zaangażowany w pomoc uchodźcom i zachęca proboszczów do współpracy.
– Nasz biskup bardzo pomaga i księża są bardzo zjednoczeni. Nie mamy wątpliwości, że trzeba to robić. W naszym seminarium w ostatnim czasie przyjęliśmy osiemnastu emigrantów. Biskup prosi też o współpracę władze samorządowe, ale nie zawsze znajduje zrozumienie. Zdarza się, że nasi politycy zachowują się tak jak w innych krajach europejskich. Bardzo zabiegają o poparcie tych, którzy negują przyjmowanie uchodźców.
Nie obawiacie się, że to wszystko prowadzi do chaosu w Europie?
– Jesteśmy zbyt skoncentrowani na Europie, a to nie jest tylko nasz problem. To są zmiany globalne i dotyczą wszystkich kontynentów. Dlatego uważam, że kraje europejskie powinny widzieć to na sposób światowy i być gotowe do otwarcia swoich drzwi. Poza tym naprawdę wielu emigrantów jest przygotowanych do pracy, bywa, że bardzo profesjonalnie. Chociaż nie ukrywam też problemu braku całkowitego przygotowania u niektórych. Jest to jednak rola rządów, a nie Kościoła. My pomagamy, przyjmujemy, ale to rządy państw muszą przemyśleć politykę integracyjną.
Skąd u Księdza tak silne przekonanie, że trzeba przyjmować. Uchodźcy to problem bardzo skomplikowany i nie ma prostej odpowiedzi.
– Przez 37 lat byłem misjonarzem w Afryce. Rozumiem ich problemy. Znam je bezpośrednio i może dlatego nie szafuję łatwymi osądami.
Ksiądz mówi o uchodźcach z wielkim zrozumieniem. Przedstawia ich jako ludzi gotowych do pracy i wdzięcznych za pomoc. Natomiast w telewizji widzimy bijących się ze sobą emigrantów czy nawet wyrządzających krzywdę innym. Widzimy przykłady braku wdzięczności za przyjęcie. Mnie nie dziwi lęk, który się wtedy rodzi.
– Takie przypadki są bardzo rzadkie. Mówiąc najprościej, powiedziałbym, że oni są po prostu zmęczeni, i to bardzo. Bywa, że tracą nadzieję. Warto pamiętać, że zdarzają się też przypadki bardzo niewłaściwych zachowań z naszej strony. Bywają wykorzystywani do bardzo nisko opłacanej pracy. Nie zawsze są traktowani z odpowiednią życzliwością przez służby publiczne i z tego powodu czują się odepchnięci. Sytuacja ogólnie jest jednak bardzo spokojna.
opr. ac/ac