Osobiste przymioty kandydata w wyborach prezydenckich są ważne, ale nie ważniejsze od kwestii programowych. To one wzbudzają największe wątpliwości
Dyskusje na temat poglądów i wyborczych szans Szymona Hołowni na fotel prezydenta zataczają coraz szersze kręgi. Bardzo gorąco zrobiło się na pewno w środowiskach katolickich. I to zarówno tych, które wyraźnie sprzyjają partii rządzącej, jak i grup mniej politycznych, związanych raczej z działalnością duszpasterską. W opinii dyskutantów niezwiązanych bezpośrednio z działalnością kościelną dominuje pogląd, że Szymon Hołownia jest postacią ciekawą, nietypową dla „plemiennego” podziału naszego społeczeństwa. Niewielu jednak z nich twierdzi, że ma on rzeczywiście szansę być prezydentem, i powątpiewa w jego zdolności przywódcze i polityczne.
Dużo ciekawsza jest natomiast debata wewnątrzkościelna. Oto nagle pojawił się na scenie politycznej człowiek, wobec którego nie wiadomo, jak się ustosunkować: z jednej strony należy go zakwalifikować do „kościelnej lewicy”, jak miał powiedzieć Władysław, syn Władysława Bartoszewskiego, a z drugiej trudno mu zarzucić odejście od nauczania Kościoła w jakimkolwiek punkcie. W oczach wielu młodych ludzi jest on na pewno postacią znaną i bardzo cenioną. I to Szymon Hołownia, obok o. Adama Szustaka, ma dzisiaj zdecydowany wpływ na wiarę młodych ludzi i ich sposób postrzegania Kościoła. Zaskoczony byłem również tym, jak wielu czytelników „Tygodnika Powszechnego” traktuje z największą powagą publikowane w nim jego felietony. Hołownia nie jest już dzisiaj jedynie pop-menem od „tabletek z krzyżykiem”, nie jest też zwykłym showmanem z programu „Mam talent”. To człowiek poważny i dobrze wykształcony. Tylko czy to wystarczy, aby sięgnąć po fotel prezydenta? Czy Szymon Hołownia rzeczywiście potrafi odpowiedzieć na pytania, które stawia mu w „Przewodniku” Jacek Borkowicz (s. 11)? Czy nawet najbardziej trafne opinie wobec aktualnej sytuacji Kościoła i społeczeństwa, wypowiadane z pozycji recenzenta, przesądzają o spójności wizji dla Polski, jaką Hołownia chciałby zaprezentować Polakom?
Nie piszę tego, aby do Szymona Hołowni zniechęcać. Jestem od tego daleki. Za bardzo cenię go jako dziennikarza i działacza społecznego. Ogromnie podziwiam jego zaangażowanie w fundacjach „Dobra Fabryka” i „Kasisi”. Chcę też, aby „Przewodnik” zachował w kampanii wyborczej jak największą neutralność. Na samym początku tej jego drogi chciałbym powiedzieć, że jest człowiekiem odważnym. I bez względu na wyniki wyborów życzę mu powodzenia. Wiele z jego poglądów osobiście podzielam. Z innymi jest mi zdecydowanie nie po drodze. I nie stosowałbym wobec Hołowni żadnej etykiety typu „katolewica”. To jest dość proste włożenie kogoś do szuflady, z której trudno się potem wychylić z własnymi poglądami.
Obawiam się jednak, że proklamowanie przyjaznego rozdziału Kościoła od państwa jako jednego z fundamentalnych haseł programowych jest szalenie niebezpieczne. W praktyce może to oznaczać nic innego jak rozpętanie burzy, w której on sam zaginie. Bo co to w praktyce miałoby oznaczać? Rozumiem, że niektórzy księża czy biskupi w sojuszu ołtarza z tronem wyraźnie przesadzają. Rozumiem, że jako wspólnota Kościoła mamy w tej kwestii wiele jeszcze do zrobienia, aby zachować większy dystans. Ale co ma się wydarzyć po drugiej stronie? W jakim sensie państwo miałoby się bardziej dystansować? Mówię państwo, nie politycy. Rozumiem, że politycy mają wiele do zrobienia. Nie powinni wykorzystywać Kościoła do własnych politycznych celów. Ale czy prezydent ma władzę, żeby mówić politykom, jak mają się zachowywać i co mówić? Prezydent może wpływać na działania instytucji państwowych, ale nie bezpośrednio na polityków. A jeśli zapytamy o instytucje państwa, to co ma się zmienić?
Dobrze, zgadzam się, że można czuwać nad rzetelnością działań tych instytucji. Ale co więcej? Czy dzięki tak postawionej tezie programowej nie rozpęta się coś, co trudno będzie zatrzymać i poukładać? Panie Szymonie, naprawdę ma Pan to na tyle dobrze przemyślane, żeby właśnie jako katolik, sprawnie i dla dobra obu stron, Kościoła i państwa, kampanię wyborczą poprowadzić?
ks. Mirosław Tykfer, redaktor naczelny „Przewodnika Katolickiego”
opr. mg/mg