Ustawa przeciwko rodzinie

O ustawie o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie

Ustawa przeciwko rodzinie

U Orwella bezpieka zowie się ministerstwem miłości. W tym kierunku poszedł nasz sejm, siłami PO i SLD i z podpisem jeszcze wtedy p.o. prezydenta, ogłaszając ustawę o przeciwdzialaniu przemocy w rodzinie, która faktycznie zabrania karcenia przy wychowaniu oraz poddaje rodzinę samowoli nowej, specjalnej struktury urzędniczej (ustawa z 10 czerwca 2010, wchodzi w życie 1 sierpnia). Ustawa ta jest nie do przyjęcia i z powodu błędnych rozwiązań, i z powodu sprzeczności z prawami nadrzędnymi.

Ponieważ w duchu Orwella przeciwnicy tej ustawy mogą być ogłoszeni zwolennikami bicia dzieci, autorytety polityczne i kościelne zazwyczaj mówią o niej ostrożnie. Śmielsze protesty wychodzą od rodziców, w których ta ustawa uderza bezpośrednio, ale media mało to nagłaśniają. Bez echa przeszły krytyki ze strony szczególnie kompetentnej, Krajowej Rady Kuratorów. A tymczasem ustawa ta może mieć na życie w Polsce wpływ większy niż jakiekolwiek wybory, o których się bębni miesiącami.

Rodzina czy państwo?

Zanim podejmę kwestie szczegółowe, muszę wskazać błędne założenie, jakie najwyraźniej stoi za ustawą. Piszący ją wyobrażali sobie, że władza państwowa może i powinna nadzorować rodziny, narzucać im zasady i rozbijać, jeśli uzna to za słuszne. Krótko mówiąc, uważają państwo za rzeczywistość nadrzędną.

Tym czasem rodzina jest zawsze i wszędzie podstawową społecznością ludzką, gdy państwo to zjawisko wtórne, właściwe cywilizacjom bardziej rozwiniętym materialnie. Arystoteles pokazywał, że państwo powstało jako pewna federacja rodzin i jest zorganizowane na jej wzór. Nie inaczej myśli Biblia, gdyż wyprowadza naród izraelski z rodziny Abrahama i Jakuba; władza państwowa w postaci królów pojawia się później i widziana jest krytycznie. Rozumiano też dawniej, że rodziny żywią państwo, gdyż w nich rodzą się i kształtują obywatele, zapewniający mu przetrwanie.

Wobec tego logicznego pierwszeństwa rodziny prawodawstwa mało się rodziną zajmowały, zostawiając jej sprawy władzy głowy rodziny. Takie rzeczy jak rejestracja małżeństw i kodeksy rodzinne to sprawa zlaicyzowanych państw ostatnich wieków. Dawniej należało to do prawa prywatnego lub wyznaniowego. Szkolnictwo państwowe, ograniczające prawa wychowawcze rodziców, istniało tylko sporadycznie. Jeśli dawni władcy zajmowali się rodziną, to po to, by ją wzmocnić: na przykład prawodawstwo rzymskie zachęcało do małżeństwa i posiadania dzieci.

Jeśli teraz władza państwowa powołuje do istnienia rozbudowany system nadzoru nad rodziną, świadczy to o myśleniu totalitarnym, przeciwnym czyjejkolwiek niezależności. Powtarzanie setki razy w tekście ustawy mantry „przemoc w rodzinie” świadczy o tym, że rodzina jest widziana jako środowisko podejrzane — gdy faktycznie, mimo ludzkich ułomności, daje ona nam oparcie materialne i moralne, którego państwo nie może zapewnić. Podstawowa i konieczna komórka społeczna, której zawdzięczamy miłość i wychowanie, jest przez żądną władzy biurokrację i lewicowych ideologów oczerniana jako siedlisko przemocy.

Skandaliczne przepisy

Lista niesłusznych stwierdzeń tej ustawy jest długa. Część z nich znajdowała się już w ustawie dawniejszej, z 2005 roku, ale jej szkodliwość była ograniczona. Na początek, ustawa ta uznała za rodzinę wszelkie osoby mieszkające razem, co przypomina słynne „w myśl niniejszej ustawy rak jest rybą”. Prawo nie powinno nazywać rodziną czegoś, co nią nie jest i w ogóle nie powinno używać słów w sensie sprzecznym z ogólnie przyjętym. Obecnie ustawa stosuje się do awantur w akademiku.

Groźniejsza jest definicja przemocy: należy przez to rozumieć jednorazowe albo powtarzające się umyślne działanie lub zaniechanie naruszające prawa lub dobra osobiste (...), w szczególności narażające te osoby na niebezpieczeństwo utraty życia, zdrowia, naruszające ich godność, nietykalność cielesną, wolność w tym seksualną, powodujące szkody na ich zdrowiu fizycznym lub psychicznym, a także wywołujące cierpienia i krzywdy moralne.

To również mało ma wspólnego z potocznym pojęciem przemocy. Przecież zaprowadzenie malucha siłą do domu, nie mówiąc już o klapsie, narusza jego nietykalność cielesną, zabranie podpitej nastolatki z dyskoteki — wolność seksualną (jeszcze parę lat i okaże się, że jest to obok gwałtu „przestępstwo przeciw wolności seksualnej”). Skarcenie małolata za głupotę może być uznane za naruszenie godności, a pozbawienie kieszonkowego albo rezygnacja z kupna komputera za źródło moralnego cierpienia. Ustawa zabrania karania i ganienia, narzucając permisywność!

To wszystko może być według ustawy powodem do szpiegowania rodziny, założenia jej przez gminną jaczejkę (pardon, zespół lub grupę) „niebieskiej karty”, gromadzenia poufnych danych, w tym o stanie zdrowia. I to w tajemnicy przed zainteresowanymi.

Co więcej, nie potrzeba wcale, by któraś z opisanych okoliczności faktycznie zaszła. Do „monitorowania” wystarczy podejrzenie, że rodzina jest „zagrożona wystąpieniem przemocy”! Wystarczy też donos z pomówieniem, zwany ładnie „zgłoszeniem dokonanym przez osobę będącą świadkiem przemocy w rodzinie”. Owe osoby zobowiązuje się do donoszenia. Praktycznie każdą rodzinę można będzie objąć takim nadzorem, jeżeli się zechce. Na przykład rodzinę kandydata na radnego z konkurencyjnej partii. Albo rodziny przeciwników ustawy.

Następnie, pracownicy socjalni i inni funkcjonariusze oraz włączeni do struktury delegaci organizacji społecznych (jakich? — czy maniakalnych rzeczników ścigania rodziców za klapsa?) nie poniosą żadnych konsekwencji w przypadku błędu czy nadużycia. Pracownik socjalny z policjantem i lekarzem/pielęgniarką mogą zabrać dziecko z domu rodzinnego (notabene jest to rozmywanie odpowiedzialności). W teorii w przypadku zagrożenia życia lub zdrowia, ale po pierwsze, co obejmuje „zdrowie”, po drugie zwrot dziecka wymaga decyzji sądu (który funkcjonariusze będą okłamywać), a po trzecie, jeśli żadnego zagrożenia nie było, czeka ich... zawiadomienie przełożonych o decyzji sądu. Którą ci i tak poznają, bo przecież o zabraniu dziecka wiedzieli.

Właściwym rozwiązaniem byłaby tu odpowiedzialność karna i cywilna za nadużycie władzy, psychiczne znęcanie się nad dzieckiem i pozbawienie wolności. Autorzy fałszywych „zgłoszeń” też powinni odpowiadać karnie.

Dalej czytamy, że zakazuje się stosowania kar cielesnych. Nie wiadomo dokładnie, co poza klapsem tu wchodzi. Przepis ten należy do kategorii groźnych nonsensów, które jednak dobrze brzmią. Pobicie, groźby, znęcanie się nad rodziną są już karane, aczkolwiek organy ścigania bywają mało efektywne. W tej chwili niweluje się różnicę między przestępstwem a normalnym skarceniem. Klapsy i porównywalne kary fizyczne nie wywołują żadnych złych skutków. Dla kilkuletniego dziecka lekki ból jest czytelnym sygnałem, że zrobiło coś złego — na tej zasadzie, że ból ostrzega przed dotykaniem gorącego. Przede wszystkim jednak to do rodziców należy wybór środków wychowawczych, takich czy innych. Tym bardziej, że mają oni obowiązek utrzymywać dziecko do pełnoletniości i ponoszą za jego czyny odpowiedzialność.

W ustawie jest jeszcze kilka dalszych szkodliwych punktów. Przewiduje się usuwanie sprawców tak rozumianej przemocy z mieszkania. Dasz klapsa, poprztykasz się z żoną — sad mógłby cię wygnać na ulicę... (także z własnego domu). Przewidziano też „uczestnictwo w oddziaływaniach korekcyjno-edukacyjnych” — w Chinach i Wietnamie zwano to reedukacją. I jeszcze „zakaz kontaktu z określonymi osobami” — czy pracownicy socjalni będą mogli zażądać od sądu, by ofiary nadużyć się do nich nie zbliżały? A kto się nie posłucha i pójdzie odwiedzić dziecko — do trzech lat więzienia.

Kiedyś opowiadano, że marksizm nie jest naukowy, bo gdyby był, wypróbowano by go najpierw na zwierzętach. Ale mamy już takie doświadczenie na ludziach. W Szwecji totalitarny eksperyment na rodzinie trwa od trzydziestu lat. Urzędnicy porywają z domów kilkanaście tysięcy dzieci rocznie, dzieci są zdemoralizowane, donoszą i stosują przemoc wobec rodziców, nauczycieli i rówieśników. Zniszczono zaufanie i miłość w rodzinach. (Znacie idylliczne „Dzieci z Bullerbyn”? Dziś by je zabrano rodzicom za brak nadzoru nad ich bezpieczeństwem i niewystarczające możliwości materialne...).

Sytuacja demograficzna Polski jest fatalna, 1,3 dziecka na młodą Polkę. Kto utrzyma emerytów? Z tą ustawą przybył nowy powód do unikania potomstwa.

Czy zdrowy rozsądek i wygodnictwo urzędników stępią ostrze ustawy? Może też być ona interpretowana ostrożnie. Na razie jest przeciwnie, skoro na stronie internetowej odnośnego ministerstwa (MPiPS) znajduje się poradnik pracownika socjalnego, który zachęca do możliwie szerokiego rozumienia przemocy, przesłuchiwania dzieci itd. Na okładce: Przemoc to przestępstwo. Potem dowiadujemy się, że przemoc to także popchnięcie i szczypnięcie. „Przemoc psychiczna”, to: wyśmiewanie, poniżanie, upokarzanie, zawstydzenie, narzucanie własnych poglądów, ciągłe krytykowanie, kontrolowanie, ograniczanie kontaktów, stosowanie gróźb, szantażowanie. A dalej: krytykowanie zachowań seksualnych. Bieda, której skutkiem jest niezaspokajanie podstawowych potrzeb rodziny, może się okazać „przemocą ekonomiczną”. Starczy?

Wbrew konstytucji

Większość Polaków, a nawet parlamentarzystów, to katolicy. Zacznijmy więc od sprzeczności z konstytucją chrześcijanina, Biblią. Zamiast przykazania: Czcij ojca swego i matkę swoją, uczy się dzieci „róbta co chceta” — a jak rodzice nie pozwalają i zawstydzają, stale krytykując, to pracownik socjalny wam pomoże.

Pismo Święte, przypomnę, dopuszcza karanie dzieci fizycznie, gdyż wychowanie obejmuje karcenie i napominanie. Czytamy: Kto kocha swego syna, często ćwiczy go rózgą, i podobnie (źródło: Syrach 30, 1 oraz 8-9; także 22, 6; analogicznie Księga Przysłów 13, 24; 22, 5; 23, 13-14). Bóg też karze. Miłość nie polega na pobłażaniu. Bez karania wychowa się ludzi nieodpowiedzialnych, którzy nie skojarzą złych czynów z przykrymi skutkami. Jakkolwiek by objaśniać powyższe zdania (tkwi w nich element obrazowej przesady), wynika z nich, że rodzice mają prawo do użycia kary cielesnej.

Głosujący za ustawą podają się przeważnie za katolików. Są to najwyraźniej katolicy popularnego w naszej polityce gatunku: chętnie odwiedzają biskupów przed wyborami. Stosowania zasad biblijnych i chrześcijańskich w życiu społecznym już to nie obejmuje. A jest jeszcze papieska Karta Praw Rodziny (1983)... Czy posłowie o niej w ogóle słyszeli? Czy rozumieją, że prawa rodziny, jak ogólnie prawa człowieka, mają charakter niezbywalny i nie zależą od przyzwolenia państwa? Chyba wolę ten zespół muzyczny, który ciskał po sali podartą Biblię, wołając, żeby spalić to g... — ohydne to, ale przynajmniej nie udają.

Ustawa narusza w wielu punktach Konstytucję RP. Jej preambuła stwierdza bowiem: Ustanawiamy Konstytucję (...) jako prawa podstawowe dla państwa oparte na (...) oraz na zasadzie pomocniczości umacniającej uprawnienia obywateli i ich wspólnot. Zasada pomocniczości głosi, że czym mogą się zająć obywatele i wspólnoty, winno być im zostawione. Prawodawstwo nasze zmierza w kierunku odwrotnym. Ustrój biurokratyczny, faktycznie u nas panujący, polega na tym, że szczebel wyższy rozciąga swoją władzę, gdzie tylko może, zostawiając niższym resztki. Ustawa ta stanowi jaskrawy przykład. Państwo odbiera uprawnienia rodzinie, wprowadzając masowy nadzór typu policyjnego w przypadku najlżejszego podejrzenia.

Traktowanie rodziny jako siedliska przemocy oraz podejmowanie bez kontroli sądowej i odpowiedzialności tajnych działań na skutek donosu czy podejrzenia narusza zasadę domniemania niewinności oraz prawa od rzetelnego procesu i do obrony (art. 42). W związku z zasadą, że RP jest państwem prawnym (art. 2), budzi sprzeciw narzucanie przepisów, które są zarówno sprzeczne z przeważającym zwyczajem, jak niewykonalne w praktyce. W obecnym brzmieniu ustawa zabrania wymagań przy wychowaniu i karcenia. Państwo prawa nie powinno narzucać niewykonalnego nonsensu.

Dalej: Każdy ma prawo do ochrony prawnej życia prywatnego, rodzinnego, czci i dobrego imienia oraz do decydowania o swoim życiu osobistym. (art. 47). Ustawa radykalnie ogranicza te prawa. Eksmisja z własnego domu omija art. 46, a szpiegowanie rodzin i donosy — art. 51, która dotyczy gromadzenia tylko niezbędnych informacji, dostępu do nich i prawa do ich poprawiania. Ustawa zmienia pojęcie kary cielesnej, kojarząc ją z rodzicami, gdy w Konstytucji (art. 40) dotyczy ono, tradycyjnie, kar wymierzanych przez władze, jak w dawnym prawie karnym.

Przepis o zabieraniu dzieci przez pracownika socjalnego stoi w sprzeczności z art. 48: ograniczenie lub pozbawienie praw rodzicielskich może nastąpić tylko w przypadkach określonych w ustawie i tylko na podstawie prawomocnego orzeczenia sądu. Wynika to stąd, że dziecko ma prawo do rodziców (zgodnie z konwencją praw dziecka ONZ) — czego w nowej ustawie zupełnie nie widać.

Nawet dotychczasowe przepisy wywołują wątpliwe skutki. Konkretny przykład. Sąd odbiera rodzicom dwunastoletniego chłopca. Są wszelkie powody, zaniedbanie, bicie. Przywieziony do domu dziecka płacze całą noc — z tęsknoty za domem. Przybędzie tysiące takich dzieci, z domów normalnych. Tymczasem rodzinom, także gorszym, potrzeba raczej pomocy i rady niż kar i konfiskaty dzieci!

Przede wszystkim jednak według art. 48: Rodzice mają prawo do wychowania dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami. Art. 53 wyszczególnia wychowanie moralne i religijne. Ustawa natomiast narzuca jako obowiązujący wzorzec wychowanie permisywne, bez dolegliwości i kar, a w dodatku swobodę seksualną małoletnich. Konstytucja mówi tu o dojrzałości dziecka i wolności sumienia.

Prawnik jeszcze by wskazał na dalsze, szczegółowe wady prawne w kwestii procedur, niejasnych zapisów i umocowania nowych struktur oraz ich finansowania. Właściwą drogą do obalenia tego antyrodzinnego i antywolnościowego knota legislacyjnego byłoby więc zaskarżenie jej w całości do Trybunału Konstytucyjnego (wraz definicjami rodziny i przemocy z ustawy z 2005 r.). Rzecznik Praw Obywatelskich Janusz Kochanowski, który zginął w Smoleńsku, przewidywał, że to uczyni. Czekamy, kto go teraz zastąpi.

Autor jest teologiem świeckim, profesorem na uniwersytecie w Olsztynie. Opublikował m.in. książki „Biblia o państwie” (2008), „Biblijny pogląd na świat” (2009), „Etyka Biblii” (2009).

Artykuł umieszczony w nieznacznie krótszej wersji w dzienniku „Rzeczpospolita” (30 VII 2010). Publikacja na Opoce za zgodą autora.

opr. aw/aw

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama