To, jak media niemieckie prezentują polskich pracowników, jest częścią szerszego problemu: tego, jak Niemcy pojmują europejską solidarność
26 marca 2020 główny program niemieckiej telewizji państwowej ARD poruszył w swoim programie publicystycznym „tagesthemen” problem polskich pracowników medycznych w Niemczech, a raczej ich dotkliwego braku z powodu koronawirusowych obostrzeń. Temat tak ważny, że poświęcono mu trzecią część odpowiednika Panoramy w TVP. Choć audycja ta była komentowana w polskich mediach — pisała o tym m. in. Aleksandra Rybińska w portalu wpolityce.pl — chcę do niej wrócić, bo jej autorzy powiedzieli w niej więcej niż zostało to przekazane i powiedzieli więcej niż chcieli powiedzieć.
Zamknięta granica to dotkliwy brak dojeżdżającego polskiego personelu, który wolał spędzić czas zarazy z rodzinami kosztem niemieckich pracodawców. Dla dziennikarzy to przykład braku europejskiej solidarności.
Już w tym momencie można przytoczyć wiele przykładów niemieckiej solidarności: od siedmioletniego szlabanu dla polskich pracowników po naszym wejściu do Unii i niesławnego gazociągu pod Bałtykiem. Wspomnę tylko o aktualnym problemie polskich kierowców, wobec których Niemcy wraz z Francją przeforsowały regulacje dyskryminujące, utrudniające ich pracę zagranicą a będącą sprzeczne zarówno z zasadą swobody przepływu ludzi, towarów i usług, jak i postulowaną europejską solidarnością. Czyżby więc praca polskich pielęgniarek była przejawem europejskiej solidarności a kierowców już nie? Niezupełnie, polscy kierowcy dalej są w Niemczech pożądani ale jako pracownicy firm niemieckich a nie polskich. Polskim firmom transportowym pokazano solidarny środkowy palec.
Wróćmy jednak do audycji. Zamknięcie granic spowodowało duże kłopoty w szpitalach w przygranicznych landach, gdzie znaczną część personelu, zarówno lekarzy jak i pielęgniarek, stanowią dojeżdżający do pracy Polacy. Dyrekcje proponowały im — łaskawcy! — dwutygodniową pracę z bezpłatnym noclegiem a później dwa tygodnie kwarantanny w Polsce. Ku zaskoczeniu pracodawców, chętnych brak.
Autorzy audycji nie zastanowili się, dlaczego system opieki zdrowotnej, z którego tak dumni są — i słusznie — Niemcy, funkcjonuje dzięki importowi gorzej opłacanych pracowników ze Wschodu. Gdzie podziali się niemieccy lekarze i pielęgniarki, którzy przecież kiedyś w tych szpitalach pracowali? Zabrakło solidarności, czy błąd w systemie? Dlaczego nie zwiększa się ilości miejsc na studiach medycznych, skoro brak lekarzy?
Kryteria przyjęć na studia medyczne są bardzo wygórowane. Nawet średnia 1,0 (po polsku 6,0) na świadectwie maturalnym, podstawowym kryterium rekrutacji kandydatów, nie daje pewności przyjęcia. A chętnych mnóstwo. Młodzi ludzie latami czekają, by dostać się na medycynę. Ale państwo niemieckie, miast tracić pieniądze na finansowanie bardzo drogich studiów, woli importować lekarzy wykształconych za pieniądze biedniejszych krajów. I nie byłoby z tym problemu, bo nikt tych lekarzy nie zmusza do pracy w Niemczech a problem tracenia wykształconych ludzi przez ich emigrację, powinno rozwiązywać każde państwo na swój sposób, gdyby nie robienie z tego testu na europejską solidarność.
Inną, poważniejszą kwestią omówioną w programie jest brak polskich opiekunek osób starszych i chorych. Ich sytuacja jest inna niż pracujących w szpitalach, bo mieszkają zwykle w domach swych podopiecznych ciągle, przez czas do trzech miesięcy. Trzy miesiące to czas, w którym przebywać można w Republice Federalnej jako turysta lub gość. Na dłużej trzeba już sformalizować swój pobyt. A z tym jest kłopot, bo opiekunki pracują zwykle na granicy prawa.
Opiekunki pracują praktycznie 24 godziny na dobę siedem dni w tygodniu. Taka praca łamie wszelkie prawa pracownicze w jakimkolwiek cywilizowanym kraju. Żadna Niemka nie zgodziłaby się na coś takiego, więc ściąga się Polki — mowa jest o kilkuset tysiącach.
Tu znów pojawia się pytanie, dlaczego niemiecki, bardzo dobry, system opieki działa jedynie dzięki niskoopłacanym pracownikom z biedniejszych krajów i odwoływaniu się do ich solidarności? Gdyby zatrudnić niemieckie opiekunki do całodobowej opieki, trzeba by zatrudnić ich kilka dla jednego chorego, by każda mogła pracować przepisowe osiem godzin przez pięć dni w tygodniu. Żadna ubezpieczalnia za to nie zapłaci. Dlatego zatrudnia się Polki, które za niewielkie, jak na Niemcy, pieniądze pracują za trzy albo i cztery. Oczywiście dla polskich opiekunek są to dobre zarobki, szczególnie w kontekście mizernych płac w polskiej służbie zdrowia. Jednak, biorąc pod uwagę rynek pracy w Niemczech, to czysty wyzysk a nie żadna solidarność.
Materiał podsumowuje dziennikarz telewizji MDR Tim Herden. Zaczyna od pomstowania na Polskę za brak solidarności. Później stwierdza, że Niemcy też nie są bez winy, bo również zamknęły granicę. Pozwalają ją wprawdzie przekraczać posiadającym umowę o pracę, ale polscy pracownicy takich umów nie mają. I żadnej refleksji dlaczego Polacy pracują na godziny, na umowach zlecenia itp., czyli po polsku na śmieciówkach. Przecież praca na umowach śmieciowych nie jest kaprysem polskich pracowników. Dziennikarz nie wspomniał też, że pracując na śmieciówkach a więc zwykle bez ubezpieczenia społecznego, polski pracownik nie będzie mógł skorzystać z dobrodziejstw systemu, dla którego teraz pracuje.
Temat kończy relacja z przybycia z Polski opiekunki. Czekający na nią na granicy organizator mówi, że o wiele mniej Polek decyduje się teraz na wyjazd do pracy. I ani słowa o tym, że nie jest skutek zamknięcia granicy, bo wyjechać z Polski można, lecz obaw z powodu gorszej sytuacji epidemicznej w Niemczech.
Organizator zawozi Polkę do domu podopiecznej. Widzimy powitanie, zadowoloną opiekunkę, szczęśliwą rodzinę chorej. Koniec, happy end.
Szkoda, że nie ma dalszego ciągu. A wyglądałby on tak, że po skończonej dniówce opiekunka nie wraca do domu, lecz zostaje na kolejne osiem godzin a później na następne i znów na kolejne i tak dalej przez najbliższe trzy miesiące.
Całość do obejrzenia:
https://www.youtube.com/watch?v=yyBah-0g-JA&feature=youtu.be
opr. mg/mg