Wspomnienie z piątku 13 kwietnia...
Piątek, trzynastego kwietnia, Warszawa, całkiem pod wieczór. Za kilkanaście minut dobiegnie końca pierwszy dzień XIII Targów Wydawców Katolickich. To jeden z najszczęśliwszych dni w moim życiu. Właśnie dostałam całą paczkę z „Niezawodną radością”. Moja pierwsza książka... Miała ukazać się tuż po Targach... A oto niespodziewanie trzymam ją w rękach już dzisiaj! To właściwie pamiętnik, ale o tym nie wie prawie nikt poza moim sercem... Jeszcze kilka kroków i stoję już przy dobrze mi znanym przejściu dla pieszych. Po drugiej stronie kościół pod wezwaniem św. Bonifacego...
Córeńko, dlaczego ty dźwigasz takie ciężary? — pyta ze współczuciem starsza pani. Razem czekamy na zielone światło dla pieszych. Miło mi, że mimo moich osiemnastu lat nieznajoma kobieta potraktowała mnie jak dziewczynkę. Dziwię się tylko temu, że ktoś może radość traktować jak ciężar. Ale ta pani przecież nie wie, że niosę całą paczkę „Niezawodnej radości”. Wyciągam jeden egzemplarz. To dla pani w prezencie... Proszę wziąć! - wręczam książkę mojej rozmówczyni i patrzę w jej oczy, z których promieniuje święta szlachetność. - Ale ja nie mogę tak po prostu brać prezentów od obcych ludzi... - starsza pani mówi raczej do siebie niż do mnie. Nieśmiało bierze książkę i patrzy na żółtą okładkę. Proszę pani, to książka o radości... A radość jest zawsze zaskakującym darem — wyjaśniam kobiecie, której oblicze zakwitło w tym momencie niespodziewaną radością. „Przepraszam, że się śpieszę. Biegnę na spotkanie z Kimś Ważnym” — już teraz nie pamiętam, czy słowa te wypowiedziałam na głos do tamtej kobiety czy też usłyszałam je jedynie we własnym sercu...
Przebiegam przez ulicę. Po chwili jestem już w świątyni. Pragnęłam pierwszy egzemplarz książki pokazać Jezusowi. To On jest przecież najbardziej niezawodną radością! Chyba nie pogniewa się na mnie o to, że pierwszy egzemplarz mojej książki dostała tamta nieznajoma kobieta... To przecież właśnie On uczy mnie tego, że istnieją ludzie nieznajomi, ale nie powinni istnieć ludzie niekochani... Cieszę się, że w tym momencie jestem sama w kościele. Na wszelki wypadek klękam przy jednym z filarów. Tego wieczoru nie mogę ręczyć za to, co wyłoni się spod moich powiek. Wtulam się w ciszę tego miejsca. Jest mi radośnie... Po chwili wraca wspomnienie sprzed dwóch lat. Drugi dzień Jedenastych Targów, sobota, 2 kwietnia 2005. Klęczałam wtedy w tym samym miejscu. Tyle, że tamtego wieczoru w tej świątyni było mnóstwo ludzi. Wręczenie nagród... Koncert... O godzinie 21 Eucharystia w intencji Jana Pawła II. Lęk, że z tej strony życia zostaniemy bez niego... I radość, że miłość jest silniejsza od śmierci. I że jest radosna...
W czasie tamtej Mszy św. przypominałam sobie różne spotkania z tym Niezwykłym Człowiekiem... Koniec października 2004 roku. Pamiętny telefon z telewizji. Telefon, na który już nie liczyłam... Tak, to pewne! Jedziemy na imieniny do Ojca Świętego! Znalazło się miejsce dla wszystkich dzieci z naszego programu! Tworzenie tego programu było moim radosnym marzeniem od wczesnego dzieciństwa. Ale Ktoś przygotowywał mi jeszcze większą radość... „Wręczysz Solenizantowi medal „Sieje je” od naszej grupy... „ — głos pani Lidii brzmiał w słuchawce zwyczajnie. Dobrze, że nie mogła przez słuchawkę telefonu zobaczyć w tym momencie moich oczu...
Kilka dni później zaczęła się radosna podróż, która nie mieściła się w moich wcześniejszych marzeniach! 4 listopada 2004 roku... Naprawdę podchodzimy do Tego Człowieka! To nie sen... To radość! Klękam przed Ambasadorem Boga i całuję jego lewą dłoń. A on kładzie mi na głowie swoją prawą rękę i błogosławi. Nasze spojrzenia spotykają się przez chwilę, której nie potrafię opisać czasem. To nie ułamek sekundy. To ułamek wieczności... Jan Paweł patrzy mi w serce i uśmiecha się... To mój drugi chrzest... Odtąd nie chcę już marzyć o czymś mniejszym niż o tym, by spełniać Boże marzenia, którymi ten Staruszek fascynuje i zachwyca nawet tych ludzi, w których umarły już marzenia o świętości... Ostatnie ziemskie imieniny Jana Pawła i jego dłoń na mojej głowie... „Jesteś ostatnią osobą, której on tak pobłogosławił” — nigdy nie zapomnę tego sms-a, który Dominik przysłał mi o godz. 21. 41. Cztery minuty po przejściu z życia doczesnego do Żywej Miłości, która jest radością...
To już dwa lata i jedenaście dni od tamtego wieczoru i od tamtej wieczornej Eucharystii w tym kościele... W tym momencie nie jestem już sama w świątyni... Obok mnie pojawiają się kolejne osoby, które chcą rozmawiać z radosną Miłością. „Dziewczynko, wysypały ci się książki z paczki” — jakiś starszy pan pochylił się nade mną i zaczął zbierać rozsypane książki. Nie zauważyłam nawet, kiedy paczka przechyliła się i pozwoliła, by książki mogły zaimprowizować małą wystawę na posadzce kościoła. „Nie płacz, przecież nic się nie stało” — nieznajomy uśmiechnął się do mnie w dziwnie znajomy sposób. „Wiem, że to łzy radości” — dodał szeptem i rozpłynął się w mroku kościoła...
Muszę już wracać do domu. Idę z paczką „Niezawodnej radości” pod pachą. Za kilka minut powinnam dotrzeć na przystanek autobusowy. Przez chwilę poczułam się trochę nieswojo i samotnie... Jak to dobrze, że radość to nie nastrój, ale sposób istnienia tych, którzy kochają. I jak to dobrze, że Jan Paweł II upewnia nas o tym, że radość nie ma granic, gdyż fantazja miłości jest bezgraniczna...
Mijam kolejnych przechodniów. Większość z nich to młodzi ludzie. Wielu z nich wygląda tak, jakby nigdy nie spotkali radości... „Ej, ty! Masz może papierosa?” — pyta mnie jakiś chłopak, gdy docieram do przystanku autobusowego. „Nie, nie mam papierosa. Mam radość”- odpowiadam odruchowo i siadam na dworcowej ławce. Chłopak podchodzi bliżej. Bezceremonialnie zagląda do paczki, którą postawiłam obok siebie. „O, masz tu tylko książki... I to o jakiejś radości” — stwierdza wyraźnie rozczarowany. Siada obok mnie. Nie ma chyba więcej niż szesnaście lat. „Dasz złoty pięćdziesiąt? Brakuje mi do piwa... Wiesz, jutro sobota... Nie idzie się do szkoły, to można się dziś trochę zabawić...” — wyjaśnia i spogląda w moją stronę. Przez chwilę widzę jego niebieskie oczy, które nie są w stanie ukryć niepokoju i smutku. „Ty chyba nie szukasz papierosów, piwa ani zabawy, lecz radości...” — powiedziałam i zapatrzyłam się w nadchodzący zmierzch. Zaczęłam modlić się w jego intencji.
Po chwili nieznajomy chłopak raz jeszcze zagląda do mojej paczki z książkami, wyciąga jedną z nich i zaczyna czytać. „Co!?... największym smutkiem RADOŚCI są ludzie młodzi, piękni i bogaci, którzy nie kochają.. Skąd o tym wiesz? — chłopak przerwał milczenie. „Wyczytałam to w oczach pewnego Człowieka, który jest Ambasadorem Miłości. To on mnie upewnił o tym, że w doczesności potrzebujemy wiary, nadziei i miłości i że najbardziej radosna z nich jest miłość” — powiedziałam półgłosem, a oczami serca znowu zobaczyłam Jana Pawła II i jego błogosławiącą dłoń.
opr. mg/mg