Dopóki wiara będzie żywiołem naszego życia, pozostaniemy istotami świętującymi, istotami liturgicznymi
Wszystko, co ludzkie, ma dziejowy charakter, zostało bowiem wpisane w czas i przestrzeń, w nurt regularnej zmiany. Chcąc zrozumieć jakikolwiek element ziemskiej kultury, należy pamiętać o tym zasadniczym fakcie. Święto jako wydarzenie religijno-społeczne podlega również powyższemu dynamizmowi. Jest wszak wplecione w całość egzystencjalnych odniesień do rzeczywistości, zwłaszcza tej, która ma charakter transcendentny, wykraczający poza doczesne miary. Tęsknota za wskazaną sferą istnienia wydaje się atrybutywnie przynależna człowieczej naturze, dlatego żadna teza sekularyzacyjna nigdy w pełni nie może się zrealizować.
Dlatego też i święto, powiązane z myśleniem religijnym, nie zniknie z krajobrazów cywilizacyjnego doświadczenia ludzkości. Święto ma więc swoją historię, teologiczną treść, swoisty koloryt; doczekało się też wielu teorii, których autorzy próbują wyjaśnić jego istotę i specyficzny charakter. Chrześcijanie — i w tej kwestii — sporo zawdzięczają tradycjom antycznym, nie wyłączając kultury żydowskiej. Bez ich wpływu trudno by było zrozumieć, czym jest święto jako niezbędny element chrześcijańskiego kultu i chrześcijańskiej tożsamości.
Grecy akceptowali politeizm, czyli przekonanie, że istnieje wielki panteon bogów stworzonych w niewyrażalnych mechanizmach teogonii, wszechmocnych, wiecznie żywych i młodych, mogących przybierać różne postaci, na czele których stoi Zeus, nieukazujący się ludziom, lecz dający jedynie znaki. Niestety, owi bogowie często zachowywali się w sposób urągający moralności: kłócili się między sobą, wtrącali się w ludzkie sprawy. Jednakowoż nad tą boską, wieloraką rzeczywistością panował LOS, będący uosobieniem porządku i ładu kosmicznego, znamionujący pewnego rodzaju aktywność etyczną. Stąd struktura greckich miast-państw (poleis) w zasadniczy sposób formowała religijne zachowania mieszkańców, w tym również ich sposoby oddawania bogom czci, które w różnych miastach przyjmowały nieco inny wymiar.
Wszędzie jednak panowała stała zasada: do rdzenia życia religijnego należy przede wszystkim publiczny kult. Uczestnictwo w najróżniejszych jego przejawach jest obowiązkiem czy wręcz powinnością obywatela, którego losy wiążą się nierozerwalnie z instytucjami państwowymi. Bycie osobą religijną nie oznaczało konieczności przestrzegania określonych formuł dogmatycznych (takich po prostu nie było, gdyż Grecy nie dysponowali żadną świętą księgą na wzór Biblii, obca im była postać świętego założyciela religii i stały zestaw treści podanych do wierzenia), ani też nie obejmowało jednostkowych przeżyć wewnętrznych. Za główne kryterium religijności, za miarę pobożności uznawano udział w precyzyjnie ustalonym, zgodnym z tradycją kulcie z tej racji, że każdy wolny Grek miał służyć nieśmiertelnym bogom. Oni bowiem są jedynym punktem odniesienia we wszystkich sprawach życia; oni kierują dosłownie wszystkim, co się zdarza, zarówno w przestrzeni prywatnej, jak i wspólnotowej.
Na obrzeżach tak pojętej religijności znajdowała się oczywiście „wiara indywidualna” kwitnąca w orfizmie, w szkole pitagorejczyków, w ruchach dionizyjskich, w misteriach opisywanych przez Homera, propagująca duchowy styl bycia, ale stanowiąca jedynie margines tego, co należało do kręgu religijnych zobowiązań. Najważniejsze były funkcjonujące (we wciąż zmieniających się odmianach) mity, które za pomocą języka metaforycznego, obrazowego, poetyckiego opowiadały o prawdziwych działaniach bogów i duchów, dziejących się w zamierzchłych czasach, w niebie, na ziemi i w podziemiu, i uzasadniających wydarzenia teraźniejszości. One zawsze określały — szczególnie w sferze psychologicznej — rzeczywiste stany rzeczy.
Mit odróżniał się zdecydowanie od fikcyjnych wyobrażeń. W sensie narracyjnym był zbiorem naturalnie gromadzonej wiedzy (bez wskazania na konkretnego autora) zawartej w legendach, opowieściach, rytach, pełnych sprzeczności i paradoksów, wynikających z tego, że tworząca tę wiedzę myśl nie osiągnęła poziomu, z którego prawda i błąd są dostrzegalne. I chociaż to, co mity przedstawiają, nigdy się nie wydarzyło, to jednak jest zawsze jako analogicznie pojęty kosmiczny los człowieka. Mit to pewna forma opowiadania, zyskująca swój antropologiczny i dramatyczny wyraz przede wszystkich w różnego rodzaju rytuałach; wielka alegoryczna opowieść wskazująca, że wszyscy ludzie wywodzą się z jednego bytowego źródła, którego śladem są oni sami w ziemskiej czasoprzestrzeni.
Jego siła oddziaływania wiązała się przede wszystkim z tym, że pozwalał realnie uczestniczyć w rzeczywistości religijnej, ukrytej niejako pod zasłoną zewnętrznych obrzędów. W każdym razie mit umożliwiał uczestnictwo w tajemniczym wydarzeniu, które ma moc wyzwalania w uczestnikach danego rytu „duchowych emocji”, swego rodzaju „przekroczenia”, wewnętrznej transformacji. Sprawiał, że Grecy odczuwali niecodzienną jedność ze światem transcendentnym, ze świętym czasem, z „pierwszym czasem bogów”, przeżywali jakiegoś typu nieprzekazywalne innym ludziom ekstatyczne, wizyjne, zupełnie nowe, zdumiewające uniesienie. Może to oznaczać, że święto stanowiło samo centrum ludzkiego życia, a że pojawiało się jako dar bogów cyklicznie, zharmonizowane z naturalnym działaniem przyrody i całego kosmosu, umożliwiało każdorazowe wchodzenie w sferę tego, co święte. Udział w zbiorowym kulcie sprawiał, że umacniały się więzy pomiędzy ludźmi i bogami. Tym bardziej że za liturgiczną oprawę świąt byli odpowiedzialni urzędnicy państwowi, którzy czuwali nad organizacją krwawych bądź bezkrwawych ofiar, zbiorowych modlitw albo chorei (połączenie muzyki, tańca i śpiewu); zajmowali się również tymi aspektami kultu, które bezpośrednio wywodziły się z sztuki teatru i sportu.
W tym wyodrębnionym z codzienności czasie świętujący przywdziewali uroczyste stroje, dekorowali kwiatami posągi i groby czczonych bóstw, urządzali tańce, procesje, przedstawienia teatralne, nawiązujące do wydarzeń historycznych, śpiewali pieśni, uczestniczyli w radosnych ucztach. Podczas niektórych świąt (np. święta Apollona) w ogóle nie prowadzono żadnych wojen, przedłużając świętowanie na wiele dni. W ten sposób kwitła swego rodzaju pobożność obywatelska, raczej konwencjonalna, rytualna, pozbawiona głębszych akcentów duchowych, które dochodziły do głosu dopiero w misteriach, szczególnie w Misteriach Eleuzyńskich. Współudział w tych tajemniczych ceremoniach miał utwierdzać nadzieję, że możliwe jest osiągnięcie szczęśliwej nieśmiertelności.
W każdym razie podczas obchodów świątecznych — przy wykorzystaniu znaków symbolicznych — ludzie bywali wprowadzani w aurę nacechowaną obecnością bóstw, odkrywali w sobie chęć moralnej odnowy. To ważne, ponieważ w konfesyjnej codzienności polis dopuszczano na przykład prawo odwetu, zemsty, klątw bądź najprzeróżniejszych postaci niesprawiedliwości. Tymczasem nawet Zeus (zwłaszcza on) — twierdził chociażby Sokrates — nie może odpłacać złem za zło. Powinien czynić tylko i wyłącznie dobro. Kult ma być zasadniczo bezinteresowny w tym sensie, że pozbawiony egoistycznych motywów; ma prowadzić do „terapii duchowej”, do uporządkowania spraw duszy.
W Grecji doszło zatem do niecodziennej „reformacji”: etycznego wysublimowania bogów Homera, dzięki czemu zostali oni uwolnieni od różnych cech czyniących ich dla śmiertelnych przykładem do naśladowania dalekim od doskonałości. W efekcie tego procesu bogowie stali się istotami doskonale dobrymi, a ich stosunek do ludzi cechował się wyłącznie dobrocią i opiekuńczością. W związku z tym i święto zyskało nowy wymiar, mianowicie budowało społeczną przestrzeń, w której mogła dokonywać się wzajemna wymiana darów płynących z boskiej i — na zasadzie dziękczynnej reakcji — ludzkiej strony.
Chrześcijańskie święta wyrosły z pogańskiego podłoża europejskiej tradycji antropologicznej. Bezpośrednio jednak najbliżej im do świat ukształtowanych w zwyczajach Izraelitów, zapisanych na kartach Pisma Świętego. Początkowo wiązały się one z rytmem ciał niebieskich oraz z kulturą agrarną, później pojawiały się jako skutek przymierza zawartego z Jahwe, Stwórcą świata i człowieka, jak również wydarzeń tworzących żydowską historię zbawienia, zwłaszcza z faktem wyjścia z niewoli egipskiej, nadaniem ludowi Księgi Prawa i wędrówką ku Ziemi Obiecanej. Wreszcie skumulowały się na ideach związanych z nadejściem zapowiedzianego przez proroków Mesjasza, antycypacją czasów mesjańskich. Przyjęły one w ciągu dziejów kilka wersji (król podobny do Dawida, mesjański kapłan Aaron, wiara w proroka zwanego Taheb — „ten, który przywraca”, mesjasz cierpiący) i — w przeciwieństwie do późniejszych rozwiązań chrześcijańskich — miała się dokonać w sferze publicznej, w widzialnym horyzoncie życia zbiorowego. Opierając się na Torze, saduceusze czekali na nowego Mesjasza, faryzeusze na mesjasza z linii Dawida, a esseńczycy na mesjasza z linii Lewiego i Judy.
Te mesjańskie nadzieje profilowały mentalność narodu żydowskiego. Pomagały przetrwać najtrudniejsze chwile zagrożeń, pogromów i katastrof, ale też bywały powodem rozłamów w świecie żydowskim. Atmosfera świąt (np. Święta Namiotów) jednakowoż uciszała te emocje, przynosiła radość, że Królestwo Jahwe obejmie wszystkie narody, które nawrócą się do Boga, oczyszczą serca z grzesznych naleciałości, powrócą na drogi Przymierza. Istotne pozostawało, że treści świąt krystalizowały się w ramach wydarzeń historycznych, mających źródła w inicjatywie samego Boga; mniejszą zaś rolę zaczęły odgrywać (dawniej ważne) kwestie powiązane z aktywnością natury, kosmosu albo pracą na roli.
Liczyło się wspominanie, rozpamiętywanie zdarzeń przeszłych, uobecnianie ich w ramach działań liturgicznych, ukazujących poszczególne wydarzenia tkające żydowską historię zbawienia. I konstytutywne jest to, że właśnie owe zbawcze fakty rozpamiętywane w różnych uroczystościach świątecznych znalazły swe ukonkretnienie i upostaciowienie w Osobie Jezusa Chrystusa, Odwiecznego Słowa, które stało się ciałem (J 1,14). Dlatego Jego właśnie należy uznać za właściwego projektodawcę chrześcijańskiego modelu święta. Ma ono swą podstawę nie w ludzkiej aktywności, lecz w tym wszystkim, co dzieje się w świecie i w człowieku za sprawą Trójjedynego Boga, a czego wierzący doświadczają w porządku liturgii (słowo Boże, Eucharystia), w modlitwie i w sakramentach świętych. Chodzi o to, żeby rozpoznać sprawę pierwszoplanową: oto podczas celebracji liturgicznej uobecniamy zbawcze fakty, które kiedyś nastąpiły, a które teraz są aktualne, współtworzące naszą teraźniejszą obecność. Dzięki nim stajemy — by tak określić — twarzą w twarz z żywym Chrystusem, który przedstawia się w swym istotowym bogactwie. Jest darem dla nas, znakiem największej z możliwych łask. Odczuwamy wówczas radosne wzruszenie, niemal duchowe podniecenie. Jezus wybrał chleb i wino, wodę i olej, dotyk dłoni, pocałunek. W najzwyklejszy sposób przekazał Apostołom władzę i moc swego Bożego Serca, którego rytm odczuwamy i my, obecnie.
Eucharystia (szerzej: każde święto) jest w pierwszym rzędzie przyjmowaniem skutecznego daru Boga, poświatą wiecznego szczęścia w ziemskiej rzeczywistości. Spostrzegamy biały opłatek wzniesiony nad ołtarzem, odczuwamy smak chleba, a wierzymy, że realnie spotykamy samego Chrystusa. Kościół przywołuje słowa i gesty uczynione przez Mesjasza w Wieczerniku. Mamy więc do czynienia z identycznością między eucharystycznym pokarmem Kościoła a ciałem i krwią Chrystusa. Ten pokarm jest ciałem, które Jezus ofiarował podczas Ostatniej Wieczerzy; jest ukrzyżowanym ciałem Jezusa i dlatego, kiedy je spożywamy, głosimy śmierć Jezusa jako zbawczą i czynimy ją skuteczną; jest Ciałem i Krwią Wywyższonego, Chwalebnego, którego spożywanie włącza nas do duchowego ciała Jezusa Chrystusa.
Nigdy nie mogę się nadziwić i zadziwić zarazem, że ilekroć przyjmuję Komunię Świętą, prawdziwy Bóg przenika moje ciało, każdą komórkę, każdy zaułek mego wnętrza. Przepływa w krwi przeze mnie, od stóp do głowy. Trzeba o tym wciąż pamiętać, żeby nie popaść w jakieś liturgiczne samouwielbienie, kiedy zdajemy się przeceniać własne możliwości w tym względzie. Otóż w każdej sytuacji życia działamy w horyzoncie uprzedzającej miłości Bożej. W świątecznej akcji liturgicznej współdziałamy z Tym, który oddał życie za wszystkich ludzi, by mogli (już w odkupionej rzeczywistości) przezwyciężać własne grzechy, partycypować w liturgii niebieskiej, wychwalać Stwórcę Wszechrzeczy.
W tym sensie każda liturgia jest świętem czasu teraźniejszego, gdyż przeżywamy w nim realnie, w głębi osobistego ducha, z namacalnym wsparciem Ducha Świętego wszelkie słowa i czyny historii zbawienia, jesteśmy ich współczesnymi uczestnikami. Ale uwaga: dzieje się tak nie w sensie subiektywnego doznania, lecz w znaczeniu sakramentalnym, czyli stającym się jako uniwersalna norma ontologiczna. Wyrażając się mniej skomplikowanie: cały Kościół niejako doznaje łaski współobecności w mistycznym Ciele Chrystusa, w ramach święta, obudowanego modlitwą, służbą, wiarą. Przeżywa — dzięki Chrystusowej męce, śmierci i zmartwychwstaniu — realną Paschę, czyli przejście do życia nadprzyrodzonego.
Oznacza to z całą pewnością, że święto, na czele z Eucharystią, streszcza w sobie całą substancję wiary. Stykamy się wszak z prawdomównym słowem Boga. Warto temu słowu zaufać, starać się żyć w jego świetle. Bóg zniżył się do poziomu przygodnej ograniczoności, wszedł w ten wymiar życia i rozumienia. Wypełnił i uświęcił ludzki czas oraz przestrzeń. Podkreślmy przeto z pokorną dumą: ziemskie stworzenie nie mogło spotkać nic szlachetniejszego, piorunującego, zachwycającego ponad to wydarzenie. Umysł cichnie wobec ogromu tej tajemnicy, serce jednak żarzy się coraz jaśniej, coraz goręcej.
* * *
Podsumujmy. Święto chrześcijańskie celebruje główne wydarzenia z życia Jezusa, Jego Matki, świętych Pańskich. Jest oznaką wierności Ewangelii, lojalności słowu Bożemu, trwałej świadomości, że na Ziemi pojawiło się Słowo, które stało się Ciałem. Otrzymaliśmy szansę podźwigania się z grzechów, włączeni w sakramentalny porządek Kościoła. Z Bogiem czujemy się szczęśliwi. Z Nim zmartwychwstaniemy. Świętujemy, by nieustannie utwierdzać się w tej nadziei, umacniać sensowność podejmowanych w codzienności decyzji, otwierać się na wszystko, co niesie dookolna rzeczywistość, przeniknięta i uświęcona stwórczą miłością, włączona w kairos — czas zbawienia łączący organicznie to, co Boskie, z tym, co przyrodzone. Dopóki tedy wiara będzie żywiołem naszego życia, pozostaniemy istotami świętującymi, istotami liturgicznymi. Kto wie, może i w wiecznej szczęśliwości.