Rozdział z książki 'Głęboko wstrząśnięci. Samooczyszczenie Kościoła', dotyczącej serii skandali o podłożu seksualnym w Kościele, Wydawnictwo M 2002
Wydawnictwo "M", Kraków 2002
ISBN 83-7221-472-7
Relacja pomiędzy psychologią i duchowością wciąż wzbudza jeszcze w niektórych środowiskach żywe emocje.
Przyczyn tego stanu rzeczy jest wiele. Jedną z najważniejszych jest rozdwojone, by nie powiedzieć rozbite, spojrzenie na człowieka i jego problemy. Z jednej strony mamy spojrzenie psychoterapeutyczne, pozbawione wymiaru duchowego, które usiłując uchwycić istotę problemów emocjonalnych, tak bardzo koncentruje się na samym wymiarze psychicznym, iż bezwiednie pomija znaczenie czynnika religijnego. Jest rzeczą zaskakującą, jak małą rolę niektórzy terapeuci w procesach terapeutycznych swoich pacjentów przypisują ludzkiej wolności oraz motywacji duchowej.
Z drugiej zaś strony mamy do czynienia z „duchowością" pojedynczych środowisk i osób oderwaną od ziemi, która pomniejsza i lekceważy psychiczny i emocjonalny wymiar człowieka. Trudno „taką duchowość" nazwać chrześcijańską. W dokumentach Stolicy Apostolskiej, szczególnie zaś Kongregacji Wychowania Katolickiego, istnieją jasne wskazania, na jakich zasadach winna układać się współpraca pomiędzy pomocą terapeutyczną a pomocą duchową.
Czy analiza psychologiczna może stanowić pomoc w kierownictwie duchowym? Jeśli tak, to na czym ta pomoc polega?
Jan Paweł II w Pastores dabo vobis stwierdza, że „w konkretnych przypadkach i przy spełnieniu ściśle określonych warunków, kierownictwo duchowe może być wspomagane, ale nie zastępowane, przez pewne formy analizy czy pomocy psychologicznej". Ponadto w tym samym dokumencie Papież stwierdza, że kompetentnie prowadzone kierownictwo duchowe „jest sztuką pedagogiczną i psychologiczną, nakładającą wielką odpowiedzialność na tego, kto się tego zadania podejmuje". I choć kierownictwo duchowe nie może być mylone i zastępowane przez psychoterapię, to jednak świat ludzkiej psychiki i emocjonalności nie może być w żaden sposób pominięty w pomocy kierownictwa duchowego. Pomoc psychoterapii w całej dynamice kierownictwa duchowego dotyczy - w normalnych przypadkach - przede wszystkim pierwszego, wstępnego etapu. O ile kierownictwo duchowe jest bardzo pomocne od dzieciństwa do starości, w każdym wieku i na każdym etapie życia, to psychoterapia tylko w pewnym okresie i to w bardzo ograniczonym zakresie czasowym. Zbędne przedłużanie psychoterapii nie pomaga bynajmniej we wzroście ludzkim i duchowym.
Gdzie przebiega granica między kompetencjami księdza i psychologa?
Nie jest łatwo odpowiedzieć na tak postawione pytanie. Granica ta inaczej może przebiegać w sytuacjach poszczególnych ludzi. Udzielając pomocy człowiekowi, zarówno ksiądz, jak i terapeuta, musi czuć się odpowiedzialny za całego człowieka, a nie tylko za ten wycinek jego problemów, którymi się zajmuje. Stąd też trudno wytyczyć granice pomocy psychologicznej czy też pomocy religijnej. I choć ksiądz i terapeuta zajmują się innymi sferami w człowieku, to jednak winni pomagać zawsze całemu człowiekowi. Jeżeli na przykład ksiądz poprzez swoje niewłaściwe rady duchowe doprowadziłby penitenta do rozstroju nerwowego, nie może zasłaniać się faktem, że nie jest psychologiem.
Stolica Apostolska mówi, że kierownictwo duchowe jest także „sztuką psychologiczną". Z drugiej strony zaś terapeuta nie może dawać pacjentowi rad, które lekceważą jego doświadczenie duchowe czy religijne, zasłaniając się tym, że nie zna teologii moralnej, czy też nie zna się na religii. Obaj — ksiądz i terapeuta — winni pomagać człowiekowi uwzględniając zarówno jego sferę emocjonalną, jak i duchową. Być może pytanie trzeba by postawić inaczej: jak winna układać się współpraca pomiędzy księdzem i terapeutą?
Badania socjologiczne wskazują, że tam, gdzie zanika spowiedź, rośnie zapotrzebowanie na psychoterapię. Czy psychoterapia nie jest konkurencją dla spowiedzi?
Rzeczywiście, są takie badania. Kościół nie obawia się psychoterapii jako konkurencji dla spowiedzi. Są to bowiem dwa zupełnie odmienne sposoby pomagania człowiekowi, które bynajmniej nie wykluczają się, ale wzajemnie dopełniają. Spowiedź jest pomocą przede wszystkim nadprzyrodzoną; psychoterapia - pomocą czysto ludzką. Jan Paweł II w przemówieniu do Penitencjarii Apostolskiej z 1998 roku podkreśla, że „nieuzasadnione są (...) oczekiwania tych, którzy chcieliby przekształcić sakrament pojednania w praktykę psychoanalizy, lub psychoterapii. Konfesjonał nie jest i nie może być alternatywą dla gabinetu psychoanalityka, czy psychoterapeuty".
W tym samym przemówieniu Papież przestrzega, by księża w konfesjonale nie rozwiązywali problemów psychologicznych. Nie można bowiem oczekiwać od spowiedzi, podkreśla Jan Paweł II, że „spowoduje ona wyleczenie stanów w ścisłym sensie patologicznych". Ojciec święty zachęca spowiedników, by odsyłali peni-tentów wymagających terapii medycznej „do uczciwych i kompetentnych specjalistów". Ksiądz, który pomaga ludziom w sposób zaangażowany, szybko odkrywa granice swoich umiejętności psychologicznych i odruchowo szuka „uczciwych i kompetentnych", świeckich współpracowników, do których mógłby odesłać bardziej zranionych penitentów. Korzystając w razie potrzeby z pomocy psychologicznej, konieczna jest nam jednak świadomość, że dla wzrostu duchowego decydująca jest otwartość przed Bogiem i zaufanie do Niego.
Jestem pod wrażeniem słów Jana Pawła II, które napisał do nas, księży, w Liście na Wielki Czwartek 2000: „Wielokrotnie ludzka słabość szafarzy przesłoniła w nich oblicze Chrystusa. (...) Wybierając ludzi takich, jak Apostołowie, Chrystus nie miał złudzeń: na takiej właśnie ludzkiej słabości położył sakramentalną pieczęć swojej obecności". Takie właśnie pokorne wyznanie ludzkiej kruchości i grzeszności wobec bezmiaru miłosierdzia Bożego decyduje o losach człowieka.
Czemu zatem tak naprawdę ma slużyć pomoc psychologiczna? Czy nie chodzi w niej jedynie o większy komfort psychiczny?
W ludzkim działaniu wszystko zależy od motywacji wewnętrznej — od postawy serca. Psychoterapia jest pewnym narzędziem, sposobem pomagania. Ale serce człowieka decyduje, jak on używa danego narzędzia. Kompetentni terapeuci mówią czasami, iż niekiedy zgłaszają się do nich osoby, które winny szukać raczej pomocy duszpasterza. Kiedy człowiek żyje niemoralnie, wówczas jest rzeczą oczywistą, że także jego życie psychiczne, wcześniej czy później, zacznie się rozsypywać. W takiej sytuacji pomoc terapeutyczna niewiele pomoże. Uczciwy terapeuta dyskretnie podpowie, że bardziej potrzebna byłaby pomoc duchowa.
Kiedy jednak człowiek prosi o pomoc terapeutyczną, ponieważ nie radzi sobie z własnymi emocjami, to oskarżanie go o szukanie jedynie komfortu psychicznego byłoby niesprawiedliwe. Psychoterapia — szczególnie na jej pierwszym etapie — przynosi raczej dyskomfort emocjonalny. Powracanie do starych problemów, zranień i krzywd nie jest przyjemne. Kiedy ktoś cierpi z powodu zaburzonych emocji, ma prawo do pomocy terapeutycznej. Wielu dziś szuka jej, ponieważ chce dojrzalej przeżywać swoje życie: mężczyzna chce być lepszym mężem i ojcem, kobieta lepszą żoną i matką. I chociaż tego rodzaju pomoc wymaga dyskrecji, to jednak osoby, które jej potrzebują, nie powinny się tego faktu wstydzić. Spotkania z terapeutą nie powinno się traktować zbyt uroczyście; ot, zwyczajna rozmowa o trudnych sprawach życia z człowiekiem życzliwym, doświadczonym i kompetentnym. Udając się na terapię, takich właśnie osób trzeba szukać.
Czy psychoterapia może być pomocna w życiu duchowym?
Jak najbardziej. Nie tylko psychoterapia, ale także każde inne ludzkie narzędzie stosowane w sposób uczciwy i kompetentny. Oto przykład. Kiedy ks. Michał Sopoćko spotkał S. Faustynę, dziś już świętą, i nie wiedział, co myśleć o jej niezwykłych doświadczeniach duchowych, poddał ją próbie i posłał do psychiatry. Zgodził się ją spowiadać, kiedy otrzymał od lekarza pozytywną opinię. Człowiek, który lepiej rozumie siebie i innych w sferze psychicznej i emocjonalnej, może być bardziej wolny wewnętrznie i dzięki temu może bardziej skoncentrować się na działaniu Boga, na modlitwie, szczególnie zaś na medytacji Słowa Bożego. Osoba korzystająca z psychoterapii intensywnie zajmuje się swoimi uczuciami w pewnym okresie, przeciętnie dwa, trzy łata, ale w tym celu, by przezwyciężyć trudności w tej sferze i stać się bardziej wolną.
Przedłużająca się pomoc terapeutyczna jest jednak środkiem nadzwyczajnym i nie należy jej zalecać tym, którzy jej nie potrzebują. Do większej świadomości siebie i własnych emocji można dojść też innymi, prostszymi drogami. Regularne medytowanie Słowa Bożego pod przewodnictwem doświadczonego kierownictwa duchowego daje człowiekowi także głęboki wgląd w świat swojej emocjonalności. Duch Boży przenika wszystko, także nasze nieuporządkowane uczucia. Człowiek, który odkryje miłość Boga i zaufa jej, nie obawia się żadnych swoich uczuć i jest w stanie nimi kierować, ponieważ doświadcza, że moc Boża przenika w nim wszystko.
Czy przedłużająca się terapia psychologiczna, z jej sposobem patrzenia na czlowieka i jego problemy, nie jest niebezpieczna dla życia duchowego?
Wszystko zależy od sposobu prowadzenia terapii, metody terapeutycznej, a nade wszystko od postawy samego zainteresowanego. Najlepsze metody terapii nie są magiczną sztuką. Jest to pomoc konkretnego człowieka, a człowiek nigdy Bogiem nie jest. Korzystając z terapii, trzeba mieć świadomość, że terapeuta tylko ujawnia ludzkie rany, otwiera je, pomaga rozumieć, współczuje, ale ich nie leczy. Rany może uleczyć jedynie Bóg, jeżeli powierzymy Mu je z zaufaniem. Stosowanie psychoterapii ma sens tylko wówczas, kiedy człowiek pragnie być bardziej dojrzały, otwarty na ludzi, pełniej odpowiedzialny za siebie.
Jeżeli pomoc terapeutyczna ma służyć życiu duchowemu, to w okresie jej trwania trzeba by głębiej angażować się w modlitwę, szczególnie medytację słowa Bożego, w życie sakramentalne, w kierownictwo duchowe. Uczciwy i kompetentny terapeuta może być wówczas traktowany jako „dobry anioł", który pomaga nam rozeznać się w dżungli naszych niedojrzałych i poranionych emocji. Przedłużanie terapii bez zaangażowania duchowego może rzeczywiście osłabiać w człowieku spojrzenie religijne.
Czy trudności psychiczne, zranienia emocjonalne mogą stanowić przeszkodę w rozwoju naszego życia duchowego? Spotkałam się ze stanowiskiem, że nasze życie duchowe w żaden sposób nie jest uwarunkowane naszym życiem psychicznym.
Temat jest bardzo szeroki i złożony. Bałbym się w tym kontekście jednoznacznych stwierdzeń. Kiedy mamy do czynienia z trudnościami psychicznymi, zranieniami emocjonalnymi, czy nawet chorobą psychiczną, to w każdej konkretnej sytuacji rodzi się pytanie: co to za stan i na skutek czego on powstał. Bywają ludzie ułomni psychicznie, którzy - otoczeni miłością bliskich osób - od dzieciństwa zachowują jakąś niezwykłą czystość wewnętrzną, pogodę ducha, radość życia, a ich niezwykłego życia duchowego możemy się jedynie domyślać; nie są bowiem w stanie sami o nim nic powiedzieć. Ich skupienie w czasie Mszy św., czy też sposób przyjmowania Komunii św., to tylko zewnętrzne znaki, które nakazują nam najwyższą ostrożność w ocenie ich życia duchowego. Pracowałem przez kilka miesięcy w Arce Jean Yanier w Trosly-Breuil. Spotykałem takich ludzi.
Z drugiej jednak strony pewne stany psychiczne są owocem głębokich zranień emocjonalnych, za które człowiek nie chciał i nie chce ponosić odpowiedzialności moralnej. Pielęgnowanie poczucia krzywdy, nienawiści, gniewu, trwanie w nałogach powoduje degradację psychiczną i takie stany ograniczają człowieka, także jego życie duchowe. Pierwszym owocem autentycznego zaangażowania duchowego, mówi św. Ignacy w Ćwiczeniach duchownych, jest porządkowanie swoich nieuporządkowanych uczuć. Dopiero po ich uporządkowaniu można szukać woli Bożej. Istotą życia duchowego jest szukanie we wszystkim Boga i Jego woli. Miłość Boga domaga się od człowieka odpowiedzialności.
Ostatnimi czasy księgarnie oferują nam duży wybór książek i poradników z dziedziny psychologii, które pełne są dobrych rad, jak sobie poradzić ze swoimi problemami życiowymi. Czy sądzi Ojciec, że czytając książki psychologiczne można naprawdę sobie pomóc i rozwiązać swoje problemy? Czy nie kryje się w tym jakieś niebezpieczeństwo ?
W moim odczuciu nie należałoby zbyt straszyć ludzi szkodliwością czytania książek, także książek psychologicznych. Proponowane nam poradniki psychologiczne są pewnym towarem. Im więcej towaru, tym większa ostrożność w dokonywaniu wyboru. Dziś musimy uczyć się rozeznania i wybierania: co czytać, co oglądać, czego słuchać. Są ludzie, którym przeczytanie jakiejś dobrej książki psychologicznej mogłoby trochę pomóc. Kiedy jednak ktoś ma poważne problemy emocjonalne, wówczas winien szukać najpierw życzliwej i kompetentnej pomocy bliźniego. Zaangażowana lektura psychologiczna w takich sytuacjach może być rzeczywiście szkodliwa, jeżeli jest ona traktowana jako alternatywa dla szukania pomocy u człowieka. Nie zawsze chodzi o pomoc terapeuty, czy nawet kierownika duchowego. Czasami chodzi najpierw o pomoc przyjaciela, rodzica, wychowawcy, duszpasterza. Może zbyt często dziś odsyłamy ludzi do specjalistów, zamiast usiłować im udzielić pomocy na naszą miarę.
Co, zdaniem Ojca, osiągamy łącząc pomoc ludzką - terapeutyczną, z pomocą duchową?
Można wskazać wiele pożytków. Chciałbym wskazać na jeden bardzo ważny: większa i głębsza duchowa świadomość siebie. I choć zależy ona przede wszystkim od wiary w Boga, to jednak dojrzała wiara domaga się prawdziwego poznania samego siebie w sferze emocjonalnej. Nieuporządkowane emocje, szczególnie lęk, gniew i nienawiść, zagłuszają i dławią oddanie się Bogu i pełniejsze otwarcie na Jego miłość. „Nie znając prawdziwie siebie, mówi M. B. Pennington, nie postrzegamy rzeczy na tyle jasno, by móc dokonywać tych wyborów, których powinniśmy dokonywać". Zasadniczym wyborem, jakiego nieustannie powinniśmy dokonywać, jest sam Bóg i Jego wola.
I jeszcze jeden problem. Wydaje się, że grupy modlitewne Odnowy w Duchu Świętym, podobnie jak inne ugrupowania o charakterze otwartym, w jakiś szczególny sposób przyciągają osoby poranione przez życie, lub chore psychicznie. Obecność w grupie takiego brata czy siostry jest nieraz trudnym wyzwaniem, tak dla odpowiedzialnych, jak i pozostałych osób. Co Ojciec radziłby robić w takich sytuacjach?
Dzięki Bogu, że są grupy, które przyciągają ludzi poranionych emocjonalnie, czy nawet chorych psychiczne. W naszej rzeczywistości polskiej kościół czy parafia to nieraz jedyne miejsce, gdzie ci ludzie mogą się udać. Tacy ludzie są jednak bardzo wymagający. Jeżeli wspólnota przyjmuje takie osoby, to musi w jakiś sposób wziąć za nie odpowiedzialność. Jest to rzeczywiście wielkie wyzwanie dla danej wspólnoty. Brać odpowiedzialność za osobę poranioną emocjonalnie wcale nie znaczy traktować ją jak niemowlę, zaspokajając wszystkie jej kaprysy. Wspólnota winna zaproponować konkretny program pracy ludzkiej i duchowej, stawiać mądre i dostosowane do ich możliwości wymagania. Nie powinna ich jednak obarczać taką odpowiedzialnością we wspólnocie, której nie potrafią udźwignąć. Takie osoby nie mogą dominować, ponieważ wspólnota straci swój charakter religijny, a stanie się grupą ludzi żywiących się jedynie własnymi, niedobrymi emocjami.
Jest rzeczą bardzo ważną, aby osoby psychicznie niezrównoważone nie były nigdy dopuszczane do animowania wspólnotą. Jeżeli nawet we wspólnocie jest wiele osób z problemami, to wspólnota jako całość nie może nigdy stracić zdrowego rozsądku. W takich sytuacjach pewne praktyki, np. tzw. dar proroctwa, muszą być poddane głębokiemu rozeznaniu. Osoby niezrównoważone emocjonalnie nie powinny w ramach wspólnoty ranić słabszych psychicznie od siebie. Kiedy we wspólnocie są osoby z głębszymi problemami emocjonalnymi, zaangażowanie rozsądnego i ofiarnego duszpasterza, bywa nieraz warunkiem jej dobrego funkcjonowania.
Rozmawiała MARIOLA ORZEPOWSKA
opr. mg/mg