Historia Marii Magdaleny

Fragmenty książki p.t. "Jezus Chrystus. Biografia"

Historia Marii Magdaleny

Peter Seewald

Jezus Chrystus. Biografia


Dom Wydawniczy Rafael,
Rok wydania: 2012,
ISBN: 978-83-7569-264-8

fragmenty:

Historia Marii Magdaleny

Magdala, kwiecień 29 roku

Niebo rozpalał błękit. Na polach nad pierwszymi zbiorami trudzili się kosiarze tnący zboże, wiązacze snopów i kroczące za nimi zbierające opadłe kłosy kobiety. Osły dostojnym krokiem zwoziły pękate mendle na grzbietach, a na klepiskach dzieci poganiały wielbłądy zaprzęgnięte do ciężkich walców wygniatających złote ziarna jęczmienia.

Jezus kroczący po wyżynie galilejskiej z wielobarwnym orszakiem sprawiał wrażenie karawany. Czasami wypoczywali w cieniu srebrzystych zagajników oliwnych, gdzie usypiało ich miarowe cykanie cykad. Pozostawili za sobą zgiełk codzienności, pracę i rodzinę. Nigdy nie czuli się tak wolni, nigdy dotąd nie towarzyszył im tak radosny, nieomal gorączkowy nastrój.

Ile jeszcze pozostało czasu? Czy wystarczy go na doprowadzenie misji do końca? „Niech będą przepasane biodra wasze, miejcie też opatrzone lampy” — upominał Mistrz.

Wysoka, szczupła sylwetka, falujące włosy, spokojny, budzący ufność ton głosu — sam Jezus był taki jak zawsze. Tylko odbiór Jego uległ przemianie. Czuło się nieogarnioną pełnię nowego, które się stawało, wielkiego, zupełnie innego i tajemniczego, co przejawiało się w Nim dobitną siłą promieniującą na nich z każdego Jego słowa, z każdego kroku, Jego niezachwianą pewność, co musi się stać i co się stanie. „Powiedziałem wam o tym, zanim to nastąpi, abyście uwierzyli, gdy się to stanie” — zwykł mówić.

Nie posiadał osła ani własnego skrawka roli, a występował niczym król, mówiąc o nowym królestwie niebios. „Czas się wypełnił i bliskie jest już władztwo Boga (...) Wy jesteście z niskości, a Ja jestem z wysoka, wy jesteście z tego świata, a Ja nie jestem z tego świata”. „Nazywacie Mnie «Nauczycielem» i «Panem» i dobrze mówicie, bo nim jestem. I jeden jest tylko nauczyciel, Mesjasz!” (Mt 23,10) — mówił.

Pośród stronników Jezusa wędrujących wraz z Nim przez miasta i wsie przybywało coraz więcej kobiet. Niektóre z nich uwolnił od chorób lub złych duchów, inne, jak żona Chuzy, zarządcy u Heroda, czy pewna Joanna, były czymś na podobieństwo charity-ladys. „Wszystkie one usługiwały im ze swego mienia”, przy czym nie da się obecnie ustalić, czy chodziło o dotacje finansowe, czy też o usługę honorową.

Na końcu długiej procesji wędrowały Matka, Jego ciotki i pewna uczennica, która obok Maryi miała się stać jedną z najbardziej znanych niewiast z kart Nowego Testamentu. Nienajmłodsza, niepozorna z wyglądu i ciężko chora. Najprawdopodobniej żadna inna postać biblijna nie została tak nadużyta, skrzywiona i obrzucona brudem, jak Maria Magdalena, czy to gdy przedstawiano ją jako bohaterkę feminizmu czy grzesznicę i ladacznicę, czy też na zmianę wdowę po Janie Chrzcicielu lub też seksualną partnerkę Jezusa. I być może żadna inna nie miała w sobie tyle światła jak ta matka Courage wiary, pierwsza emancypowana kobieta świata.

Jezus leczył i wyzwalał, przy czym Jego wkład na rzecz emancypacji rodzaju żeńskiego miał niemniejsze znaczenie niż udostępnienie wiary Izraela poganom. W gruncie rzeczy to dopiero zwrócenie się ku kobietom umożliwiło perfekcyjne otwarcie na uniwersalność. Nie do pomyślenia, co by się stało, gdyby chrześcijaństwo bez tej wolności, komplementarności i piękna weszło w świat potrzebujący dopiero gruntownego odświeżenia wiary, choć upłynęło bez mała dwa tysiące lat, zanim ludzkość zdobyła się pójść śladem Chrystusowej nowości, nie mówiąc o samym chrześcijaństwie, wciąż na nowo pozostającym daleko w tyle za wskazaniami Jezusa.

 

W 29 roku Rzymem wstrząsnęła nieomal uznawana już za rzecz normalną intryga pałacowa. Tym razem po władzę sięgnął ambitny Lucjusz Aeliusz Sejan, komendant gwardii pretoriańskiej i namiestnik cesarski. Upadkowi jego spisku towarzyszy fala aresztowań i wyroków. Kilkoro spiskowców zostaje zmuszonych do odebrania sobie życia, innych z kolei skazuje się na śmierć przez zagłodzenie. Kulminację akcji odwetowej stanowi przesiedlenie czterech tysięcy rzymskich żydów, których przy tej okazji zmusza się do apostazji.

Imperium jest u szczytu potęgi, jednakże wyczerpało już zasób moralnej i obyczajowej kreatywności. Ideały filozofów o czystości myśli słów i czynów padły ofiarą moralności rynsztoka. Nie lepiej jest z fundamentami dotychczas powszechnie obowiązującej etyki. Rozpadają się niczym źle wzniesione obmurze. A co się tyczy rozwiązłości pozbawionej wszelkich hamulców warstwy wyższej i jej wyszukanych sposobów zaspokajania żądzy, to trudno je uznać za przyczynek mający za cel zbudowanie prostego ludu.

Tradycyjny panteon bogów nie sprawdził się w tych czasach ani jako użyteczny autorytet, ani też jako źródło oparcia, nie wspominając o odkupieniu. Bóstwa, nieustannie zaplątane we własne miłostki, dwulicowość i nieobliczalność, nie powodowały nic innego, jak tylko to, że wręcz zachęcały do występku. „Wenus, matka narodu rzymskiego, tańczy zakochana — opisuje współczesny autor publiczne przedstawienie — przedstawiona ze wszystkimi afektami kokieteryjnej zalotności w bezwstydnym naśladownictwie opętanej ekstazą bachantki”. Przy tym teatr „przepełniają dzikie śmiechy i grzmiący aplauz ludu”. Następnego dnia tym samym wyśmiewanym bogom składa się uroczyste hołdy.

Siedemdziesięciodwuletni Tyberiusz Juliusz Caesar Augustus, od dwudziestu ośmiu lat imperator Rzymu, próbuje temu przeciwdziałać. Nigdy nie okazywał entuzjazmu względem kosztownych igrzysk mających zadowolić żądnych rozrywki mieszkańców stolicy. W roku 18 uchwałą senatu zabroniono noszenia przezroczystych jedwabnych szat. Ustawa z roku 22 miała wreszcie ukrócić ekscesy podczas ucztowania. Również kroki podjęte przeciwko Sejanowi uzasadniono zwalczaniem rozpusty.

Tyberiusza uważano za odludka. Wielu mówiło o nim tristissimus hominum, „najsmutniejszy z ludzi”. Jego matce Liwii, będącej w zaawansowanej ciąży, narzucono rozwód, gdyż cesarz August chciał ją koniecznie pojąć za żonę. Młodzieniec liczył sobie dziewięć lat, gdy wygłaszał mowę pogrzebową przy marach swojego rodzonego ojca, który po odniesieniu wielu zwycięstw w Panonii, Ilirii, Recji i Germanii, skutecznie zapewniał bezpieczeństwo północnym rubieżom imperium. Ale ekspansja cesarstwa została zahamowana. Po klęsce Warrusa poniesionej w Lesie Teutoburskim państwo rzymskie uznało, że nie jest w stanie utrzymywać na stałe ośmiu legionów, czyli jedną trzecią własnego potencjału militarnego, tylko w prowincjach nad Renem. Cesarz przeforsował rygorystyczny program cięcia wydatków, okroił plany wielkich inwestycji (za wyjątkiem kilku świątyń oraz budowy dróg o militarnym przeznaczeniu w Galii, Afryce Północnej oraz Dalmacji), a także skonsolidował administrację oraz finanse. Pozostawił swojemu następcy 2,7 miliarda sestercji w kasie państwowej.

Trendy panujące w metropolii nie pozostały bez wpływu na mieszkańców prowincji.

Wielu Izraelitom Rzym kojarzył się z obrazem nowej nierządnicy Babilonu, a fakt, że jego imperatorzy rezerwowali dla siebie boską cześć, nie pomniejszał odrazy przed tą kulturą. Pojawiły się pogłoski o szczególnych upodobaniach władcy, który na odizolowanej wyspie Capri, jako pokryty odrażającymi wrzodami starzec, miał się oddawać wyszukanym, pedofilnym i sadystycznym igraszkom podczas kąpieli w termach. Do pałacu Tyberiusz sprowadził też swojego wnuka, późniejszego cesarza Kaligulę. Dziadka i wnuka — jak relacjonuje starożytny historyk Swetoniusz — łączyły wspólne upodobania sadystyczno-erotyczne.

Na tle rzymskiego marazmu pojawienie się Nazarejczyka mogło zabłysnąć niczym gwiazda polarna pośród mroków nocy. On był zupełnie inny. Zamiast o przyjemnościach cudzołóstwa mówił o ochronie małżeństwa, szczególnie żon. Bachusowemu rozpasaniu przeciwstawił miłosierdzie i miłość bliźniego. A pomimo tego, że w zorientowanym na szukanie przyjemności społeczeństwie czystość uważano za przywarę, pochwalił cnoty wstrzemięźliwości i szlachetności w uczuciach.

W obliczu świata pełnego intryg i zła, na kobietach pokroju Marii Magdaleny nowa nauka musiała wywrzeć wrażenie niezwykle postępowej i wyzwalającej. A kiedy Jezus nie roztrząsał niemoralności, lecz postulował doskonałość zgodną z boskim wzorem, przeciwstawiając bezbożność świętości, to odbierano Go nie jako konwencjonalnego moralistę, a progresywnego protagonistę i godny uznania wzorzec.

Jezus podobał się kobietom i one darzyły Go sympatią. Przystawały, gdy przechodził obok; spoglądały za Nim, gdy rozmawiał z pielgrzymami; przyprowadzały Mu swoje dzieci; wołały „Hosanna!”; dotykały poły Jego płaszcza i cieszyły się, gdy w jakikolwiek sposób mogły Mu usłużyć. „Błogosławione łono, które Cię nosiło i piersi, które ssałeś” — wyrażały swoje uznanie.

Kobiety nie musiały, tak jak mężczyźni, recytować codziennie Słuchaj, Izraelu czy też trzy razy do roku pielgrzymować do Jerozolimy, lecz był to raczej wyraz wykluczenia od praw niż uwolnienie od obowiązków. Chociaż dziewczętom oszczędzano studiowania prawa Mojżeszowego, to tym samym pozbawiano je możliwości zdobycia wykształcenia. „Spal raczej księgę niż miałbyś ją dać kobiecie do nauki” — brzmiało ówczesne orzeczenie rabbich. W obrębie świątyni jerozolimskiej wyznaczono im miejsce na osobnym dziedzińcu. Dojście do miejsca przewidzianego dla mężczyzn lub ku ołtarzowi uniemożliwiała im duża spiżowa brama. Ponieważ podczas miesięcznej słabości uchodziły za nieczyste, nie wolno im było w tych dniach wejść nawet na Dziedziniec Pogan. Zakaz ten rozciągał się także na okres czterdziestu dni po urodzeniu chłopca. Jeśli potomstwo było płci żeńskiej, czas ten podwajano. W synagogach wyznaczano im miejsce odgrodzone od reszty pomieszczenia barierkami i kratami. Później tak zwany babiniec przeniesiono na emporę, dostępną nie przez główny portal, lecz mającą osobne wejście.

Tam, gdzie kobiety nie mają praw przed bogiem, tam nie mają ich też w społeczeństwie. Najpierw stanowiły własność ojca, potem małżonka. Ich lekceważenie w domach modlitwy odpowiadało statusowi przed sądem, gdzie składane przez nie zeznania nie miały żadnej siły dowodowej. Jeśli niemowlę okazywało się dziewczynką, narodziny dziecka traktowano jak wypadek śmierci w rodzinie. Do osiągnięcia dwunastego roku życia ojciec miał prawo sprzedać córkę jako niewolnicę własnemu ziomkowi. To, że nie mogły same szukać sobie kandydata na męża, rozumiało się samo przez się, przy czym na wypadek, gdy córki dysponowały majątkiem, prawo przepisywało małżeństwo z krewnym.

Chcąc móc oddalić żonę, mężczyzna musiał wprawdzie odkryć w niej coś „odrażającego”, ale nie chodziło przy tym o pochwycenie jej na cudzołóstwie. Wystarczył przypalony posiłek lub też pojawiające się oznaki starzenia. Zasadniczo żądano, aby żona pogodziła się z obecnością jednej lub dwóch konkubin, przy czym ze względu na sytuację materialno-gospodarczą przypadki takie bardzo rzadko zdarzały się pośród prostego ludu.

„Życie toczące się na forum publicznym to sprawa mężczyzn — wywodził współczesny Jezusowi żydowski filozof Filon z Aleksandrii. — Istotom żeńskim przystoi staranie o dom i przebywanie w jego zaciszu, przy czym dziewice powinny chronić się w tylnej jego części”. W warunkach wiejskich panowały mniej surowe zwyczaje. Dziewczęta chodziły do studni po wodę, prały bieliznę w potoku, pracowały przy zbiorach oliwek lub też zarabiały, pomagając przy obróbce ryb. W Jerozolimie natomiast było ogólnie przyjęte przesłanianie przez kobiety poza domem twarz chustą oraz opaską, której końce opadały na podbródek. Jeszcze chętniej widziano, gdy niewiasta wcale nie opuszczała czterech ścian. Kiedy jednak przebywały już na ulicy, dobrym obyczajem było niewdanie się z nimi w rozmowę. Rabbi i uczeni uważali wręcz za wykroczenie nawet spojrzenie w ich stronę.

Poza judaizmem ranga społeczna kobiety była oczywiście jeszcze niższa. Nierzadko odmawiano im nawet ludzkiej natury. Grecki uczony Pitagoras twierdził, że zostały stworzone przez złą zasadę, która dała także początek chaosowi i ciemności. W cesarstwie rzymskim kult Mitry, dominujący w życiu religijnym aż do rozpowszechnienia się chrześcijaństwa, całkowicie wykluczał kobiety ze swoich rytów.

 

Podejście Jezusa do kobiet ukazuje zupełnie inny styl. Przez zwierzchników religii zostają odrzucone, On natomiast przygarnia je. Ale nie dla taniego efektu, żeby zaraz o nich zapomnieć. To przecież kobieta, Samarytanka przy studni, jest pierwszym świadkiem Jego objawienia jako Mesjasza. To (anonimowa) kobieta namaszcza Go w Betanii, zanim wyruszy do Jerozolimy, aby umrzeć na krzyżu. I to kobiecie wolno pierwszej zobaczyć Go po zmartwychwstaniu.

Spotkania Nazarejczyka z mężczyznami są, mówiąc dosadnie, po wielokroć konfrontacją i sporem. Często też kosztują wiele trudu, gdyż apostołowie nie zawsze okazują się wystarczająco pojętni. Są kłótliwi i dwulicowi (jak faryzeusze), sceptyczni i cyniczni (jak Natanael), wyrachowani i gotowi do użycia przemocy (jak Jan i Jakub) czy też uparci i wyniośli jak Tomasz niechcący uwierzyć, zanim nie zobaczy na własne oczy.

Natomiast kobiety pojawiają się na kartach Nowego Testamentu jako ciekawe, otwarte, cierpliwe i ufające Bogu. Nigdy nie sprawiają wrażenia zepsutych, nawet jako jawnogrzesznice. Nie żywią nigdy złych myśli (jak faryzeusz Szymon). Nie są hulakami ani też jak bogacze napełniający spichrze. Nie są też nieczułe, jak lewita mijający obojętnie bliźniego pobitego przez złoczyńców.

Szczególnie w relacji do Jezusa kobiety ukazują się jako pokorne i gotowe na cierpienie (jak Maryja podporządkowująca się bezwarunkowo wezwaniu Bożemu pomimo kłopotów, jakie z tego wynikają); siostrzane i przewidujące (jak Elżbieta przyjmująca swoją krewną i rozumiejąca wyroki Opatrzności); uważne i szczere (jak Samarytanka przy studni); pełne ufności i wiary (gdyż pozwalają sobie pomóc i ufają zbawczej sile zawierzenia); delikatne i czułe (jak jawnogrzesznica namaszczająca Jezusa); troskliwe i ofiarne (jak niewiasty, które usługują Jezusowi swoim mieniem); czujne i wierne (jak „pobożne kobiety” pod krzyżem; żyjące wiarą i nadzieją (jak owe przybyłe do grobu) i wreszcie jako poznające, jak Maria Magdalena, która idąc za Jezusem poniekąd doznaje oświecenia.

Żałość wdowy z Nain tak wzrusza Chrystusa, że wskrzesza jej syna. „Niewiasto, wielka jest twoja wiara — chwali z kolei kobietę kananejską — niech ci się stanie, jak chcesz” (Mt 15,28). Zaraz u początku swojej misji uzdrawia teściową Szymona Piotra, przywraca do życia córkę Jaira, leczy z dolegliwości niewiastę cierpiącą od dwunastu lat na krwotok. Wreszcie jest i ta nieznajoma, dla której pierwszy i jedyny raz wypisuje kilka słów na piasku. Nikt nie zdołał się dowiedzieć, czego dotyczyło to przesłanie, lecz ratuje ono życie domniemanej cudzołożnicy. „Kto z was jest bez grzechu, ten niech pierwszy rzuci w nią kamieniem”— wprawia w zakłopotanie stojących wokoło mężczyzn.

Przy tym Jezus nie jest ani zniewieściały, ani feministą. Według przekazu ewangelii prezentuje typowo męskie cechy. To poskramiacz złych duchów, skuteczny lekarz, mistrz nauczający zebrane tłumy, wzorowy wychowawca przywołujący do porządku swoich uczniów, lecz również chroniący ich przed niebezpieczeństwami i zabiegający o ich rozwój, ojcowska postać darząca kobiety szacunkiem („moja córko”) i uznająca ich prawa, a także przygarniająca dzieci.

To również przywódca ludu sprowadzający swoich podopiecznych na prawą drogę z wielką odpowiedzialnością, miłością i wyrozumiałością, ale też niezbędną surowością. To nawet strateg wysyłający swoich misjonarzy do wrogo nastawionego świata. Jezus to prawdziwy mężczyzna będący wzorem dla nowego, lepszego społeczeństwa, który w swoim byciu mężczyzną jednoczy w sobie również komponenty żeńskie pozostające niewykorzystane przez niżej rozwiniętych przedstawicieli własnego gatunku.

Ponieważ sam nie jest żonaty, wykracza poza zwykły schemat, lecz się mu nie sprzeciwia (także prorocy, jak Jeremiasz czy Jan Chrzciciel, pozostawali bezżenni). W przeciwieństwie do celibatariuszy, na przykład ze wspólnot mnisich czy też świeckich wspólnot esseńczyków odgradzających się surowo od płci przeciwnej, przestaje nieprzymuszenie z jej przedstawicielkami. Koncentracja na własnej rodzinie przeszkadzałaby Jego powołaniu w Izraelu tak samo jak i ponadczasowej misji — jak definiują teolodzy — jako „oblubieńca całej wspólnoty zbawczej”. „Oto moja matka i moi bracia — mówi sam Jezus — bo kto pełni wolę Ojca mojego, który jest w niebie, ten Mi jest bratem, siostrą i matką” (Mt 12,49). Pewnego dnia jeden z faryzeuszów imieniem Szymon zaprosił Jezusa do siebie na posiłek, a kiedy zajął miejsce za stołem, zjawiła się „kobieta prowadząca w mieście życie grzeszne” (Łukasz), przynosząc alabastrowy flakonik olejku. „Stanąwszy z tyłu u nóg Jego, płacząc zaczęła łzami oblewać Jego nogi i włosami swej głowy je wycierać. Potem całowała Jego stopy i namaszczała je olejkiem”.

Zapadła przygniatająca cisza. Zebrani faryzeusze mieli zamiar przyjrzeć się z bliska tak nagle słynnemu rabbiemu, ale nie stać ich na żadną oznakę szacunku. „Gdyby On był prorokiem, wiedziałby, co za jedna i jaka jest ta kobieta, która się Go dotyka” — mówi gospodarz sam do siebie. Nagle Gość zwraca się do faryzeusza: „Szymonie, mam ci coś do powiedzenia”. „Powiedz, Nauczycielu”. „Pewien wierzyciel miał dwóch dłużników. Jeden był mu winien pięćset denarów, a drugi pięćdziesiąt. Ponieważ nie mieli z czego oddać, podarował dług jednemu i drugiemu. Który więc z nich będzie go bardziej miłował?”. „Sądzę, że ten, któremu więcej darował”. „Słusznie osądziłeś. Widzisz tę kobietę? Wszedłem do twego domu, a nie dałeś Mi wody do nóg. Ona zaś łzami oblała moje nogi i wytarła swoimi włosami. Nie powitałeś Mnie pocałunkiem, a ona, odkąd weszła, nie przestaje całować moich stóp. Nie skropiłeś olejkiem mojej głowy, ona zaś wonnym olejkiem skropiła moje nogi. Dlatego mówię tobie: Odpuszczone są jej liczne grzechy, bo wiele umiłowała. Komu zaś się mało odpuszcza, ten mało miłuje” (Łk 7,40 nn.).

Grzesznica potrzebuje tylko jednego skierowanego do niej wyzwalającego słowa. Jeśli ktoś ją zaakceptuje, zacznie znowu żywić szacunek dla samej siebie. Gdy Jezus ją dotyka, traci panowanie nad sobą. Płyną potoki łez. „Twoje grzechy są odpuszczone” — słyszy wypowiedziane przez Jezusa słowo przebaczenia.

Tradycja mówi, że Augustyn tak wzruszał się tą sceną, że za każdym razem, przywołując ją na pamięć, sam zalewał się łzami, gdyż nagle docierała do niego różnica pomiędzy wielką nawracającą się grzesznicą i małostkowym mężczyzną arogancko uważającym się w ciasnym sposobie myślenia za ideał pobożności. Uniewinnienie przez Boga — z możliwością, lecz także zadaniem nowego początku: „Twoja wiara cię ocaliła”. Ma' essalame!, „Idź w pokoju”.

Giovanni Papini tak pisze o grzesznicy: „Płacze nie tylko nad swoją hańbą, płacze także nad swoją wyrwaną z mocy zła duszą, cudownie odzyskaną czystością, odwołanym na zawsze wyrokiem wiecznego potępienia. Jej łzy to szczęście ponownych narodzin, radość z odkrytej prawdy, szczęście z nagłego nawrócenia oraz odzyskania zatraconej duszy”.

 

Nauczanie Jezusa oraz Jego postawa stanowią wyzwanie dla każdej dwulicowej moralności, która przyobleczona w szaty moralnego oburzenia krytykuje drzazgę w oku bliźniego, nie dostrzegając belki we własnym. Jezus nie ma zamiaru zamazywać różnic pomiędzy grzechem i nie-grzechem, niemniej doskonale zna moralną nędzę człowieka niepotrafiącego się oprzeć pokusie i niewłaściwym zachowaniom. To może się przytrafić również kapłanom. Kto z was jest bez winy, niech rzuci pierwszy kamień.

Przypadek Marii z Magdali jest zupełnie innej natury. Tylko co właściwie wiemy o kobiecie nazywanej przez Tomasza z Akwinu apostola apostolorum, „apostołką apostołów”? Czy naprawdę była femme fatale Ziemi Świętej, ladacznicą, która zrobiła karierę jako święta?

Jak wskazuje jej przydomek, Maria pochodzi ze zhellenizowanej Magdali będącej obok Tyberiady najznaczniejszą miejscowością nad Jeziorem Genezaret. To bogate miasto. Przekazane przez Talmud Migdal Nunaija (Wieża Ryb), podobnie jak grecka nazwa Tarychea (Miasto Solonych Ryb) wywodzi się od zlokalizowanych w nim manufaktur zajmujących się ich przetwórstwem. Oprócz rybołówstwa kwitnie tam drobna działalność gospodarcza, między innymi handel znanymi powszechnie gołębiami ofiarnymi. To portowe miasto z tawernami, w których obraca się cały świat, niekoniecznie uchodzi za wzór cnót. Gdy w roku 66 po Chrystusie rzymski wódz Tytus urządza tu krwawą jatkę, w opinii wielu uchodzi ona za karę Bożą. Upadek Migdal Nunaija to skutek bogactwa i rozpusty — jak czytamy w Talmudzie.

Maria zalicza się raczej do pokolenia matki Jezusa i jej sióstr wspominanych przez Biblię. Jeśli chodzi o jej sytuację rodzinną, to pozostaje nam jedynie oddać się spekulacjom. Jako osoba samotna mogła zarabiać na utrzymanie w jednej z przetwórni ryb. Możliwe, że z dowolnej przyczyny została odesłana przez męża. Niewykluczone też, że była wdową mającą dorosłe niezależne dzieci troszczące się o jej utrzymanie.

Ewangelia nic nie wspomina o jej spotkaniu z Jezusem. Łukasz wymienia początkowo Marię zwaną Magdaleną, jako jedną z kobiet w otoczeniu Jezusa. Adnotacja brzmi: „A było z nim Dwunastu oraz kilka kobiet, które uwolnił od złych duchów i od słabości: Maria, zwana Magdaleną, którą opuściło siedem złych duchów; Joanna, żona Chuzy, zarządcy u Heroda, Zuzanna i wiele innych” (Łk 8,2 nn.). To wszystko. Mateusz, Marek i Jan wspominają o niej dopiero w kontekście męki. Jest jedną z wielu kobiet idących za Jezusem z Galilei i usługujących Mu (por. Mt 27,55). Wspomina się, iż wraz z innymi stała pod krzyżem, towarzyszyła Jezusowi, gdy składano Jego ciało do grobu, a także zakupiła wonności, aby je namaścić.

Maria zwraca się do Jezusa pełnym szacunku tytułem rabbuni, „mistrzu”, „nauczycielu”. Wszystko inne kłóciłoby się z ogólnie przyjętymi zasadami tego środowiska i kręgu kulturowego. Odnosiło się to zwłaszcza do relacji z mężczyzną uważanym przecież przez grono zwolenników za Mesjasza i niemającym nic wspólnego z jednym z erotyczno-frywolnych potomków bóstw greckiego pochodzenia.

 

Jak jednak doszło do powstania obrazu postrzegającego nagle w Marii z Magdali jawnogrzesznicę? Istotnym przyczynkiem do tego zakłamania stała się Złota legenda dominikanina Jakuba de Voragine. W swoim zbiorze opowiadań spisanym około roku 1400 ten arcybiskup Genui przypisuje Marii z Magdali królewskie pochodzenie, czyni ją siostrą Łazarza oraz właścicielką zamku Magdalum położonego nad Jeziorem Genezaret. Według czcigodnego autora to stąd właśnie po śmierci Jezusa Magdalena wraz z rodzeństwem wyruszyli niemającym sternika statkiem na otwarte morze, aż wreszcie jako rozbitkowie znaleźli się któregoś dnia w Marsylii[2].

Pobudzona fantazja dawała artystom takim jak Tycjan (ok. 1533 r.) możliwość tworzenia erotycznych kompozycji niezbyt zaciekle tępionych za swoją niestosowność. Wielki malarz zdecydował się na przedstawienie piękności z obnażonym biustem w chwili głębokiego uniesienia, ze łzami skruchy w oczach i wzrokiem skierowanym ku niebu. Idea Marii jako szczęśliwej żony pojawiła się w latach osiemdziesiątych dwudziestego stulecia. Zbawiciel nie tylko uleczył Marię Magdalenę — jak stwierdził amerykański autor powieści sensacyjnych Dan Brown — lecz także spłodził z nią córkę Sarę, protoplastkę rodu Merowingów. Związek małżeński Jezusa i Marii, to według niego historycznie potwierdzony fakt. Jedynie dzięki „największej w historii ludzkości akcji tuszowania” udało się Kościołowi ukryć tę „wstydliwą tajemnicę”. Brown dodaje wyniośle: „Maria Magdalena stała się świętym naczyniem, kielichem, który zebrał królewską krew Chrystusa”.

Tymczasem kilku autorów wytoczyło sobie procesy odnośnie do praw autorskich do tego wymysłu, gdyż rzeczywistość i tak nie ma nic wspólnego z wytworem fantazji spiskujących przeciwko Jezusowi, nawet jeśli sam Brown prezentuje siebie jako odkrywcę faktów. Autor Kodu Leonarda da Vinci nie tyle odkrył fałszerstwo, co raczej bez skrupułów rozbudował je i wykorzystał. Na przykład nigdy nie istniał tajemny związek o nazwie Prieuré de Sion, założony podobno w roku 1099 w Jerozolimie w celu strzeżenia tajemnicy małżeństwa Jezusa z Marią z Magdali. Co do dokumentów tej organizacji wciągniętej w 1956 roku do francuskiego rejestru sądowego, to chodzi o sfałszowane rodowody przemycone do paryskiej Biblioteki Narodowej przez znanego fałszerza Pierre'a Plantarda.

Nigdy też nie istniała tak zwana dokumentacja Sangreal, obejmująca ponoć dziesiątki tysięcy zapisanych stron w czterech dużych skrzyniach a przedstawiająca tajemnice związane z Jezusem. Wskazówka, że całował On Marię Magdalenę w usta — główna poszlaka seksualnej tezy dotyczącej Nazarejczyka i Jego uczennicy — opiera się na piśmie apokryficznym gnostyckiej sekty z drugiej połowy III wieku, tak zwanej Ewangelii Filipa (zob. rozdział: Ewangelie — dodatek). Odnaleziony w egipskim Nag Hammadi manuskrypt ze względu na zły stan wykazuje jednak wiele braków. Uszkodzony tekst brzmi: Zba ał rię Mag lenę bardziej niż ucz cał ją sto w ta'[3].

Zdanie wcześniej jako prawdziwą towarzyszkę Zbawiciela podaje się w tym tekście mądrość. Jak niepewne są pisma apokryficzne, pokazuje tak zwana Ewangelia Tomasza cytująca następujące słowa Jezusa: „kobiety nie są godne życia”, a tylko „taka, która postępuje męsko, osiągnie królestwo niebieskie”. Wypowiedzi te stoją w jaskrawej sprzeczności z ewangeliami kanonicznymi.

Dla podsumowania: Marii nie należy utożsamiać ani z wymienioną przez ewangelię jawnogrzesznicą, ani też z kobietą, która namaściła Jezusa w Betanii. W tej kwestii od około stu lat panuje całkowita zgodność. „Nie ma żadnych historycznych przesłanek dokumentujących małżeństwo Jezusa z Marią Magdaleną — podkreśla profesor dogmatyki Manfred Hauke zajmujący się szerzej badaniami nad tą postacią — ani u ojców Kościoła ani też u gnostyków; nie wspominają o nim źródła żydowskie ani też pogańskie. W starożytności nie znajdujemy też żadnych wzmianek na temat naturalnego potomstwa Jezusa, nawet w polemikach żydowskich skierowanych przeciwko chrześcijaństwu i to wcale nie przebierających w słowach”.

Uczynienie z Marii grzesznicy to oczywiście nie tylko wina fałszerzy jak Dan Brown, lecz również wątpliwa zasługa jednego z papieży. W roku 591 Grzegorz I, przygotowując homilię na temat ewangelii, postanowił ułatwić sobie nieco zadanie i z trzech niezależnie działających na jej kartach kobiecych bohaterek zrobił jedną. W roku 1969 Kościół oficjalnie uznał to podejście za błędne, lecz było już za późno. W przeciwieństwie do katolików, Kościół prawosławny nigdy nie uległ pokusie postrzegania w Marii z Magdali grzesznicy, ponieważ nie interpretował ewangelii wbrew ich treści.

 

Co więc rzeczywiście się stało? Co można wyczytać z tej tajemniczej postaci?

Maria z Magdali przynależy do grona osób stojących z dala od wiary, jak dowodzi tego wskazówka o siedmiu dręczących ją demonach.

Pewnego dnia słyszy słowa Jezusa, które nią wstrząsają: „Kto ma przykazania moje i zachowuje je, ten Mnie miłuje. Kto zaś Mnie miłuje, ten będzie umiłowany przez Ojca mego, a również Ja będę go miłował i objawię mu siebie”.

Maria akceptuje ten proces ze wszystkim co ma i czym jest, z własną przeszłością, niepowodzeniami, często niewykorzystanymi zdolnościami. Spotkanie z Jezusem przemienia jej życie. Pozostaje w Jego otoczeniu, przyjmuje niepewne życie, podążając Jego śladami, i staje się uczennicą — aby wreszcie wyzwolić się spod mocy uzależnienia od nawyków i dosłownie stać się nowym człowiekiem, przemienioną.

Żeby pozostać w tym kontekście: Maryja, Immaculata, Niepokalana i łaski pełna jako Matka Jezusa była wolna od grzechu. Maria, uczennica, to pierwszy człowiek kompleksowo uwolniony od grzechów. Bóg przez Chrystusa uczynił z siedmiu plag siedem łask. Tym samym odpowiada ona oczekiwaniom pism Starego Testamentu, że w „dniach Mesjasza” zostanie pokonana moc szatana. O tyle więc nie tylko jest pierwszym świadkiem Zmartwychwstałego, lecz jako osoba pierwszym świadectwem nadchodzącego królestwa Bożego.

W przeciwieństwie do wszystkich innych chorych, w wypadku Marii z Magdali ewangelie wymieniają liczbę, jest nawet jedyną osobą wspomnianą przez nie z imienia, do której się ona odnosi. To święte siedem. Symbol ten działa jak swego rodzaju szata mająca pomóc obserwatorowi w rozpoznaniu całej głębi zdarzenia. Maria nie była winna, natomiast była ofiarą opanowaną przez demony, zwodzące, wpędzające w depresję, zwątpienie, po prostu w chorobę. „Pojęcia «grzech» i «opętanie» nie oznaczają w Biblii tego samego” — wyjaśnia teolog Kalus Mertes. Liczebnik siedem oznacza tu poniekąd całość obejmującą nie tylko to, co światowe, lecz także sferę duchową.

Jeśli więc chodzi o Marię z Magdali, to oznacza to, że znajdowała się cała pod władzą złego ducha i została zupełnie/całkowicie uzdrowiona, na ciele i na duszy. Jako przemieniony przez Jezusa człowiek może znowu grać na siedmiu strunach swojego bytu, tych, które były rozstrojone — w siedmiu tonach wszechświata wprawiającego duszę w harmonijne drgania. Pojednali się w niej ponownie Bóg i świat. Innymi słowy, stała się czystego serca.

Wydarzenia, które nastąpiły po śmierci i zmartwychwstaniu Jezusa, jasno dowodzą tej przemiany. Do Jego grobu wczesnym rankiem przybywa również apostoł Jan: „Ujrzał i uwierzył” — donosi ewangelia, aby zaraz podkreślić jej prymat, gdyż Jan milczy i podporządkowuje się tej kobiecie. Maria pozostała przez cały trudny czas. Tylko ten, kto pozostaje, może poznać. Jej wyznaczono zadanie, które mogło spocząć na aniele: jako pierwsza obwieszcza zmartwychwstanie Syna Bożego — po czym zaraz i wciąż na nowo, jako kobieta, zanosi tę wiadomość apostołom. Mężczyźni niechaj są kapłanami, za to kobiety potrafią lepiej widzieć. Teologia zdrowego rozsądku — jak demonstruje nam postawa Marii Magdaleny — pozostaje poniekąd połową prawdy, jeśli nie dojdzie do niej teologia serca.

 

Jezus traktował kobiety z szacunkiem, nauczał je, czynił uczennicami, czym stworzył zupełnie nową komunikację z uciśnioną częścią społeczeństwa. Był to niezaistniały dotąd akt, po raz pierwszy w historii dający kobietom jako religijnie i społecznie pełnowartościowym osobom udział w elementarnych sprawach życia. Nikt inny poza Jezusem nie chciałby podjąć się przeforsowania wyzwolenia kobiety: ani król, ani arcykapłan, ani filozof. Do tego potrzebna była wolność i suwerenność myślenia idącego od Boga. Nikomu też to by się nie udało. Do tego należało dysponować autorytetem osoby, której nie krępowały stare prawa.

Dopiero w kontekście sytuacji kobiet da się pojąć i ocenić zerwanie Jezusa z tabu i Jego rewolucyjny przewrót:

ˇ        Respektuje kobiety jako partner i podkreśla ich pełną wartość.

ˇ        Umacnia ich prawną pozycję w małżeństwie.

  • Wyzwala je z uzależnienia od ojca i męża, otwierając drogę ku Bogu („Tylko jeden jest wasz pan”).
  • Uwalnia kobiety od jednostronnego przywiązania do domu.
  • Naucza je w kręgu swoich uczniów, dając przez wykształcenie religijne równy udział w zasobach ducha.
  • Uprzednio niezdolne do dawania świadectwa czyni pierwszym świadkami zmartwychwstania i daje im zdolność do czynności prawnych oraz godność.

Podobnie jak udoskonalił prawo Mojżeszowe, Jezus udoskonala również religię przystępną jak dotąd jedynie dla połowy społeczeństwa. To brzemienne w skutki działanie, gdyż stwarzając kobietom równouprawniony dostęp do królestwa Bożego, do Ojca, przydzielony im poniekąd z drugiego rzędu i bocznym wejściem, zagwarantowuje im także prawo do duchowych dóbr wychodzące poza ciasno wydzielone miejsce przy ognisku domowym. Dobra nowina oraz królestwo Boże stanowią wspólną własność mężczyzn i kobiet. Dla Syna Bożego to nie teoria. Daje tego przykład, integrując po raz pierwszy obie płcie, aby pojednać je ze sobą na nowym, wyższym poziomie.

To nie przypadek, że Mąż z Nazaretu w odnotowanej przez Marka dyspucie z faryzeuszami orzeka w kontekście pełnionych przez obie płcie ról: „Na początku stworzenia Bóg stworzył ich jako mężczyznę i kobietę”. Jezus demonstracyjnie powołuje się na pierwszą relację o stworzeniu, zgodnie z którą mężczyzna i kobieta zostali stworzeni jednocześnie i z równymi prawami[4]..Przeczy ona ujęciu, jakoby kobieta z natury była czymś gorszym, ponieważ nie została stworzona bezpośrednio przez Boga, a z żebra mężczyzny (i to wyraźnie — jak przetłumaczył Luter — jako jego pomocnica). W wersji Jezusa nie ma o tym mowy. Mężczyzna i kobieta są „z jednego ciała” — różni co do płci, lecz równouprawnieni.

Jak przełomowa droga została tym sposobem wskazana młodemu chrześcijaństwu, ukazuje także przykład Marii Magdaleny oraz okoliczności po śmierci Jezusa. Jeśli wiara w zmartwychwstanie Nazarejczyka stanowiła już sama w sobie niezwykłą trudność, to sytuacja jeszcze się zaostrza, gdy wydarzenie to poświadcza ktoś przynależący do „mniej wartościowej” grupy, kogo wypowiedzi zwykło się traktować niczym monety niemające żadnej wartości. Oczywiście i to zrządzenie mieści się w ramach dotychczasowej logiki, bo wieść o narodzinach Chrystusa nie dociera przecież do dumnych ekspertów, lecz najpierw do prostych pasterzy.

Wreszcie ukazuje się w tym także nieuznawana za możliwą do istnienia siła uczynienia wiary zdolną do funkcjonowania w społeczeństwie i to w najtrudniejszych okolicznościach. Z tego punktu widzenia kobiety stały się wielokrotnie świadkami. A skoro nie przemilczano tych tak krępujących dla apostołów szczegółów — orzeka kapucyn Raniero Cantalamessa — „to stanowi to jeden z najpewniejszych znaków prawdy i historycznej wiarygodności Ewangelii”.

 

Na uczniach Jezus wywarł wrażenie swoim nauczaniem oraz autorytetem Mesjasza, natomiast na uczennicach uzdrawiającą siłą swojej miłości. Pierwsi poszli za nim z szacunkiem (i w odpowiednim dystansie), te ostatnie służąc, zainspirowane i natchnione miłością. Kobiety nie chciały najpierw pojąć ducha Ewangelii, lecz dać się mu porwać. Nie chodziło im o popchnięcie do przodu „wielkiej sprawy” czy też uzyskanie osobistych korzyści, tylko o możliwość lepszego, osobistego przyjrzenia się i osądzenia z bliska. „Wielce umiłowała” — ocenia Jezus motywy grzesznicy, która namaściła Mu nogi.

Znamienne, że na koniec kobiety obalają utarty wizerunek własnej płci, gdyż to one, a nie mężczyźni, są wiernymi, które pozostały w orszaku; silnymi, które trwają pod krzyżem; pokornymi, gdyż nie pytają z wyrachowaniem o najlepsze miejsca w raju; i odważnymi, ponieważ i one przechodzą przez mękę, gdyż nie zarzucają posłuszeństwa i są na tyle mężne, aby spojrzeć prawdzie w oczy.

Tym sposobem obrazem emancypacji staje się również staruszka-mateczka, tak często będąca przedmiotem niewybrednych żartów, siedząca z pozoru tak naiwnie i samotnie w ławce kościelnej, niewzruszona i niezależna od zabieganej codzienności, którą tak fascynuje się nadęty świat mężczyzn, że nie dostrzega rzeczywiście ważnych spraw życia.

Jezus nie znosi różnic pomiędzy mężczyznami i kobietami i nie tworzy gender generation z nijaką płcią społeczno-kulturową. Nie zrywa też ze zróżnicowanymi zadaniami. Urząd pasterski i władzę sprawowania sakramentów powierza mężczyznom, lecz wprowadza równowagę, ukazując kobiety jako wzorzec wiary i definiując istotę/naturę swojego Kościoła w macierzyńsko-żeńskiej formule. Naprzeciw rozesłania uczniów staje więc pozostanie uczennic. Jednym daje władzę wypędzania złych duchów, inne zatrzymuje przy sobie, aby lepiej mogły Go naśladować.

Maria Magdalena ukazuje, czym może być wiara: otrzymywaniem i przyjmowaniem. Przyjmowaniem obecności Jezusa. A także akceptowaniem. Bo Jezus to nie szarlatan mówiący: „Ja cię uzdrowiłem”, lecz: „Twoja wiara cię uleczyła”. Nie twoje pieniądze, sukcesy czy też uznanie ani też wiedza. Nazarejczyk posuwa się jeszcze krok dalej. Zrównuje wiarę z życiem. Bez niej nie ma właściwie prawdziwego życia. Nie-wiara znaczy tyle co nie-życie, a to już tylko eufemizm śmierci. Kto nie wierzy, ten przynależy do grona zmarłych, nawet jeśli jeszcze nie umarł.

Maria z Magdali to nie patronka ladacznic, a raczej tych kobiet z Ameryki Łacińskiej, które wychodząc na ulice z fotografiami uprowadzonych mężów i synów w ręku, nie zapominają o nich, ciągle się spodziewając ich zmartwychwstania. Uosabiają one nie tyle emancypację kobiecości, co w ogóle człowieka; emancypację prowadzoną nie przeciwko Bogu, lecz z Nim i ze względu na Niego. Kto sprowadza tę relację do seksualności, ten ją pomniejsza. Pozbawia ją tego, co emancypacyjne, i odwagi wiary. Zredukowanie Marii do roli tajemnej kochanki Jezusa czy też jawnogrzesznicy, to nic innego, jak przeciwne emancypacji i wrogie kobietom działanie. Zaledwie Jezus uwolnił ją spod władzy złego ducha, poświadczył jej siłę poznania i pierwszym zwiastowaniem dobrej nowiny złożył u stóp przestrzeń publiczną, a już staje się pin-up-girl religii, nie mogąc pozbyć się wiecznotrwałego znamienia tego, co wiecznie kobiece, uwodzicielskie, zasługujące na karę.

Kobiety odgrywają zagadkową rolę już w rodowodzie Jezusa. Wymienia się pięć niewiast i wszystkie mają być matkami. Clou całej sprawy: żadna z nich nie spłodziła potomstwa z własnym mężem. „W wypadku Boga trzeba liczyć się z tym — komentuje teolog Klaus Berger — że rozbija namiot swojego zbawienia również pomiędzy grzesznikami”.

Możliwe też, że język liczb podaje nam i w tym wypadku kolejną informację.

Grono pięciu protoplastek to nie tylko liczba symbolizująca człowieka, lecz także kwintesencję (łac. quinta essentia — przyp. tłum.) rzeczy, a więc tego, o co rzeczywiście chodzi, ukryty w stworzeniu sens łączący ze sobą ducha i materię. Piąty punkt jest poniekąd miejscem najwyższym, siedzibą tego, co boskie. Wyraża to forma piramidy, gdzie zwieńcza on szczyt kwadratowej podstawy. Pięć niewiast stanowi otwarcie w drzewie genealogicznym Jezusa, przez które wdziera się światłość niewidzialnego Boga. Tym samym kwintesencja kobiecości ukazana zostaje jako wręcz kwintesencja życia: miłość.

Miłość jest mocniejsza od śmierci. Tylko ona wybawia i ratuje. Jak stwierdził św. Paweł: „Wiedza wbija w pychę, miłość zaś buduje”.

Czy zmartwychwstanie byłoby w ogóle możliwe bez kobiet? Przecież Chrystus może się objawić jedynie osobom niemającym żadnych zastrzeżeń? Załóżmy, że gdyby przy Jego grobie znaleźli się tylko apostołowie, to czy nie zaczęliby najpierw dyskusji o tym, czy zmartwychwstanie a) jest teoretycznie możliwe, b) praktycznie do przeprowadzenia i c) teologicznie ma sens? Wielu stoi tam po dzień dzisiejszy czy to jako teologowie, dziennikarze, a nawet duchowni, dyskutując bez końca dalej, na ile cała ta historia jest prawdziwa, aby potem, opanowani męską obawą przed koniecznością wyznania tego, o czym wiemy już od apostołów, tym łatwiej umknąć, nie pozostawiając po sobie śladów.

 



[2] W prowansalskim St.-Maximin-la-Sainte-Baume do dziś otacza się czcią domniemane miejsce jej pochówku, między innymi jako patronki uwiedzionych kobiet, fryzjerów, ogrodników oraz fabrykantów perfum. Zgodnie z mniej kwiecistą legendą Maria wraz z Matką Jezusa udały się do Efezu, aby tam założyć wspólnotę chrześcijańską. Tam też miała zostać pochowana.

[3] Na podstawie zachowanego fragmentu naukowcy wypracowali następującą wersję: „Zba[wiciel] [miłow][Ma]rię Mag[da]lenę bardziej niż [wszystkich] ucz[niów, i],  cał[ował][czę]sto w [us]ta.

[4] „Stworzył więc Bóg człowieka na swój obraz, na obraz Boży go stworzył: stworzył mężczyznę i niewiastę” (Rdz 1,26).

opr. ab/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama