Podróż jezuity do Ziemi Świętej z Biblią jako przewodnikiem
W świecie doskonałym odwiedzalibyśmy miejsca związane z życiem Chrystusa w następującej kolejności: rozpoczęlibyśmy w Betlejem, pojechali do Nazaretu, następnie nad Morze Galilejskie, i zakończyli pielgrzymkę w Jerozolimie. Ponieważ jednak wymagałoby to przelotu ze Stanów do nieistniejącego jak dotąd Portu Lotniczego w Betlejem, nie mogliśmy zaplanować podróży w ten sposób. A zatem Nazaret, miejsce, gdzie rozpoczyna się historia Jezusa, wypadło nam odwiedzić w połowie naszej pielgrzymki.
Po kilku dniach zwiedzania, zgodnie z sugestią o. Doana, Jerozolimy i okolic (napiszę o tym później), udaliśmy się z George'iem do położonego tuż obok Instytutu biura wypożyczalni Avis. Transakcja wymagała niewiele mniej formalności niż złożenie wniosku o kredyt hipoteczny, jednakże pewnego wczesnego ranka wynajęliśmy za rozsądną sumę mały szary samochód, za kilka tysięcy szekli GPS-a, a za darmo wzięliśmy mapę. GPS-a, co dziwne, nie wypożyczyliśmy w Avisie, ale na podejrzanie wyglądającej stacji benzynowej naprzeciwko. Uczynna pracownica wypożyczalni oceniła czas trwania podróży do Galilei, położonej na północny wschód od Jerozolimy, na cztery do pięciu godzin.
GPS nie był zbyt zainteresowany pokierowaniem nas we właściwą stronę. Choć George to doskonały kierowca (tzn. lepszy ode mnie) i z Jerozolimy wyjechaliśmy bardzo sprawnie, to szybko okazało się, że zabłądziliśmy. Z początku trasa wydawała się prosta: należało tylko znaleźć drogę nr 90 wijącą się na północ wzdłuż po zachodniej stronie Jordanu i jechać nią do Morza Galilejskiego. Szybko jednak stało się jasne, że jesteśmy daleko od jakiejkolwiek główniejszej drogi, pośrodku suchego, pofalowanego pustkowia pokrytego szarozielonymi krzaczkami.
W miarę, jak droga robiła się coraz węższa, cierpliwość George'a słabła. Kto mógłby go za to winić? W pewnym momencie GPS kazał nam skręcić w prawo. Wjechaliśmy w głębokie koleiny.
- Uhm. Gdzie my jesteśmy?? - Spytał
- Szilo - odpowiedziałem, sprawdzając na mapie.
- Ta, pewnie - najwyraźniej George wątpił w to, że znajdujemy się w pobliżu jednego z wielkich miast Starego Testamentu, gdzie przez wiele lat spoczywała Arka Przymierza. - Dokąd chcemy jechać? Wpiszę w GPS.
Chcieliśmy jechać na północ, do Galilei, i wzdłuż Jordanu, znalazłem na mapie miejsce, które byłoby po drodze.
- Gligal.
- No daj spokój!
Kolejne sławne miasto Starego Testamentu, szczególnie znaczące w życiu Saula - między innymi został tam obwołany królem.
Ale rzeczywiście tak wypadła nam droga. Wciąż nie mogłem wyjść z podziwu, że legendarne nazwy miejscowe z Biblii pojawiają się nagle w najzwyklejszych okolicznościach: na zwykłej mapie, na pomazanym sprayem drogowskazie, w codziennych rozmowach.
- Strasznie się wczoraj jechało do Betlejem - powiedział któregoś razu przy obiedzie jeden z jezuitów. Mimo wszystko nie mogło to przebić zdania „Gehenna jest prześliczna”.
Nasz GPS upierał się przy skrętach w prawo, sprawdziłem mapę. George powoli jechał imitacją drogi. Wkrótce pojawił się izraelski posterunek. Młody, ciemnowłosy mężczyzna z bródką i z przewieszoną przez ramię bronią podszedł groźnie do naszego samochodu. Później dowiedziałem się, że Szilo to żydowskie osiedle, co wyjaśniało posiadanie przez tego człowieka broni.
- Świetnie, pilocie - stwierdził George. - Zapytaj faceta z karabinem.
Facet z karabinem posiadał zerową znajomość angielskiego, moja znajomość zaś hebrajskiego ograniczała się do pięciu wyrażeń: „Dziękuję”, „Proszę”, „Cześć”, „Do widzenia” i „Pokój”, przy czym ostatnie trzy brzmią tak samo.
- Rzeka Jordan? - Spytałem
Zmrużył oczy, zdjął karabin z ramienia i wbił lufę w swoje lewe przedramię.
- Dead! Dead! Dead! - powiedział. Ojoj... - A potem w lewo - dodał z uśmiechem. Zaskoczyłem, o co mu chodzi. Mamy jechać tą drogą do końca[6] a potem skręcić w lewo. Rzekoma groźba w istocie okazała się pomocną poradą.
- Toda! - Odpowiedziałem
Zasalutował, a ja wróciłem do samochodu.
- Dobra robota - ocenił George. - Cieszę się, że nas nie zastrzelił.
Po kilku minutach pędziliśmy drogą nr 90 przez Dolinę Jordanu. Po godzinie dotarliśmy nad Morze Galilejskie.
Najpierw dostrzegliśmy je zza drzew, jadąc przez Tyberiadę. Chabrowo-błękitna woda i różowe skały na przeciwległym brzegu wydały mi się najpiękniejszym widokiem, jakie oglądały kiedykolwiek moje oczy. „Jezus oglądał to samo!” - pomyślałem. Nie przez szybę wypożyczonego samochodu, ale oglądał. Dzięki dziesięcioleciom lektury wydań Pisma Świętego ilustrowanych kiepskimi czarnobiałymi zdjęciami Morza Galilejskiego natychmiast rozpoznałem otaczające je wzgórza, które w mglistym letnim słońcu wyglądały niczym zmięta różowa tkanina.
Jechaliśmy dalej wzdłuż zachodniego brzegu Morza na północ, do franciszkańskiego domu pielgrzyma na Górze Błogosławieństw. Gdy liczba budynków między szosą a morzem zmniejszyła się, widok stał się lepszy. Nie mogłem oderwać oczu
- Jezus oglądał to samo - powiedziałem.
- Tak - odparł George. - Niezłe, co?
Gdy zobaczyłem tabliczkę „Kafarnaum”, niemal roześmiałem się z radości. Miasto, które sam Jezus na czas swojej działalności w Galilei uczynił swoim domem. Miasto, w którym mieszkał Piotr. Miejsce będące świadkiem wielu cudów. Miejsce, które chciałem zobaczyć najbardziej ze wszystkich. Ale nie udawaliśmy się prosto do Kafarnaum (lub też, jak głosił drogowskaz, do Kfar Nahum, co po przetłumaczeniu oznacza „wieś Nahuma” czy też może „Nahumowo”). Najpierw musieliśmy znaleźć dom pielgrzyma na Górze Błogosławieństw.
- O - odezwałem się pokazując łagodnie opadające zbocze wzgórza - to musi być to.
Spojrzeliśmy obaj na pokryte suchą trawą wzgórze, na którego szczycie stał imponujący, szary kościół. Po kilku próbach udało nam się wjechać na górę i dostrzec niewielki znak wskazujący drogę do klasztoru.
Do tej pory nocowałem w niezliczonych domach pielgrzyma i klasztorach. Spodziewałem się nieatrakcyjnego budynku z pokojami wielkości garderoby umeblowanymi następująco: wąskie metalowe łóżko z nierównym materacem, skrzypiącym drewniany krzesłem, niewielkim biurkiem, a jeśli mielibyśmy szczęście, to i umywalki z przeciekającym kranem. Mieliśmy się zakwaterować we franciszkańskim domu pielgrzyma, a więc prowadzonym przez zakon znany z umiłowania prostoty, ubóstwo musiało więc panować skrajne.
Zajechaliśmy na podjazd, z prawej strony wyłonił się przed nami okazały trzypiętrowy budynek z piaskowca. Z lewej stał budynek marmurowy, wszystko wskazywało na to, że zupełnie nowy, przed jego frontem znajdowała się duża fontanna. Zastanawiałem się, co to takiego. Ten budynek z pewnością był zbyt wytworny, by stanowić część franciszkańskiego kompleksu. Na drugim końcu posiadłości rozciągało się przed nami skrzące się w słońcu Morze Galilejskie.
Gdy wysiedliśmy z samochodu, żar uderzył we mnie niczym kowadło. Bardzo wilgotne kowadło. Musiało być z pięć tysięcy stopni. Po schodach prowadzących do budynku z piaskowca zbiegła do nas dziarska kobieta w białym habicie
- Bienvenue, mes péres - przywitała nas z uśmiechem. - Jestem siostra Telesphora.
A więc to ta uprzejma zakonnica, z którą korespondowałem. Po szczęśliwie krótkiej w tym ogłuszającym upale konwersacji ruszyliśmy z naszymi bagażami do budynku z piaskowca.
- O, nie. Ojcowie nie zamieszkają w TYM budynku - zaprotestowała.
To najgorsza rzecz, jaką może usłyszeć gość wspólnoty zakonnej. W tłumaczeniu oznacza to: nie mamy dla ciebie miejsca w głównym domu, więc musimy cię umieścić gdzieś, gdzie jest znacznie gorzej. Gdy w czasie nowicjatu pracowałem w Kingston na Jamajce usłyszałem te same słowa, zaprowadzono mnie do pomieszczenia, w którym pod sufitem znajdowało się (zamieszkałe!) gniazdo os. Podczas pobytu we Wschodniej Afryce usłyszałem te same słowa odwiedzając wspólnotę zakonną na północy Sudanu, po czym wskazano mi ziemiankę, w której tłuste robaki nocami z wściekłością uderzały w moja moskitierę. Jezuita, który ślubował przecież ubóstwo, da sobie radę, ale rozczarowanie pozostaje.
- Tam ojcowie się zatrzymają - dodała wskazując budynek po drugiej stronie podjazdu. Spojrzałem na niego. Lśnił w oślepiającym słońcu
- Naprawdę? - zapytałem. - A co to za budynek?
- Nasz nowy hotel - odpowiedziała z uśmiechem. George wytrzeszczył oczy. Potaszczyliśmy nasze walizki za fontannę. Weszliśmy do klimatyzowanego lobby, w którym stały wyściełane białą skóra kanapy.
- Dzień dobry. Nazwiska ojców? - zapytała kobieta zza eleganckiego drewnianego biurka.
To musiała być jakaś pomyłka. Mieliśmy się zatrzymać w prostym, franciszkańskim domu pielgrzyma. Jednakże po kilku sekundach wręczyła nam karty pełniące rolę kluczy. Gdy prowadziliśmy nasze walizki po wyłożonych wykładziną dywanową korytarzach, niemal się roześmiałem. Kiedy ujrzałem swój pokój, roześmiałem się już naprawdę: dwa bardzo wygodne łóżka, nieskazitelnie czysta łazienka, telewizor i panorama Morza Galilejskiego za ogromnymi oknami.
Gdy porównaliśmy z George'em nasze pokoje, zeszliśmy do naszej gospodyni.
- Siostro - odezwałem się - te pokoje są... niewiarygodne!
- Czego ojcowie oczekiwali? - Zapytała.
- Cóż. Jesteście franciszkankami - odparłem, - więc oczekiwałem czegoś... prostszego.
- To my jesteśmy franciszkankami, proszę ojca. Nasi goście nie.
Tego samego popołudnia, pełen emocji intuicyjnie otworzyłem Ewangelię wg św. Marka w miejscu, w którym Jezus nad brzegami Morza Galilejskiego po raz pierwszy powoływał rybaków. Powiedział „pójdźcie za Mną” - i powiedział to właśnie tu. W tym momencie Ewangelie wydały mi się bardziej ziemskie, bardziej namacalne, bardziej rzeczywiste niż kiedykolwiek wcześniej. Spojrzałem na błękitne morze nie dowierzając własnym oczom.
Czerwona kopułka w oddali wydała mi się znajoma. Przypomniałem sobie jej reprodukcję na okładce przewodnika „Ziemia Święta” Jerome'a Murphy'ego-O'Connora. Co to było? Wyłowiłem książkę spośród bagażu. Podpis brzmiał: „Grecka cerkiew prawosławna w Kafarnaum nad Morzem Galilejskim na tle Wzgórz Golan".
Kafarnaum! Przyznam otwarcie, że rozpłakałem się, gdy zdałem sobie sprawę z tego, że patrzę na miasto Jezusa, być może z jednego z miejsc, z których On sam na nie patrzył. Tam, tuż nad wodą. Oczywiście, że nad samym brzegiem, to dlatego Piotr, rybak, zbudował tam sobie dom. To znaczy - tutaj.
- Jezus tu był - powtarzałem w myślach. - Jezus tu był
* * * * *
Codzienne śniadania we franciszkańskim domu pielgrzyma zasługują na osobny komentarz. Były iście gargantuiczne. Co rano szliśmy obaj z hotelu do owego skromniejszego budynku klasztornego, gdzie siostry wraz z pracownikami świeckimi nakrywały dwa długie stoły miejscowymi frykasami: daktylami, figami oliwkami, owocami wszelkiego rodzaju, płatkami - z myślą o Amerykanach - oraz jogurty, sery, grzanki, rogale [tosty, croissanty - kwestia wyboru, którą konwencję przyjmiemy], ciastka i ciasteczka, biszkopty, kawy, herbaty i soki, a także mięsa z tajemniczą szynką włącznie. Ponieważ nie było obiadu jedliśmy tyle, by starczyło nam do obiadokolacji.
Pewnego dnia udaliśmy się do Kursi, miejsca uzdrowienia opętanego Gerazeńczyka. Jezus wyrzucił wówczas „legion” demonów z opętanego i posłał je w pasącą się nieopodal trzodę świń, które natychmiast ruszyły pędem do morza i utonęły.[7] Następnego dnia przy śniadaniu George stwierdził:
- Ta szynka jest wyśmienita. Może to z tych świń, jak myślisz?
Dziś jednak naszym punktem docelowym był Nazaret. Uzbrojeni w wystarczającą ilość żywności do końca dnia (o ile nie tygodnia) zanieśliśmy zapasy do samochodu: kilka butelek wody, mapę Avisu, przewodnik Murphy'ego-O'Connora, smartfony, aparaty i Biblię. Jeszcze w Stanach postanowiliśmy, że każdy dzień będziemy rozpoczynali modlitwą i czytaniem fragmentu Pisma Świętego odpowiedniego dla miejsca, które mamy tego dnia zwiedzić. Dziś, w samochodzie, przy szumie klimatyzacji, przeczytaliśmy fragment o Zwiastowaniu, przejmującej rozmowie Maryi z Aniołem Gabrielem.
Do Nazaretu dotarliśmy łatwiej, niż przypuszczaliśmy - w ciągu mniej więcej godziny od Kafarnaum. Po drodze minęliśmy niewielki drogowskaz wskazujący miasto Nain, gdzie Jezus wskrzesił z martwych jedynego syna wdowy z tego miasta[8]. Gorzej było ze znalezieniem drogi do śródmieścia, ponieważ w granicach miasta znaki drogowe były mniejsze. Ponadto drogowskazy z piktogramem oznaczającym kościół (czarny trójkąt zwieńczony krzyżem) były pomazany czarnym sprayem.
Za czasów Jezusa Nazaret był pipidówą [tak można przetłumaczyć tekst angielski - ale możemy złagodzić na prowincję, zaścianek itd.] liczącą 200 do 400 mieszkańców, którą jeden z uczonych określił mianem „mało znaczącego przysiółka”[9]. Ów niezbyt imponujący status był przyczyną sarkastycznej riposty Apostoła Natanaela na wieść o miejscu pochodzenia Mesjasza: „Czyż może być co dobrego z Nazaretu?”[10]
A jednak, choć miasto to nie jest wspominane na kartach Starego Testamentu, w czasach Jezusa mogło cieszyć się pewną sławą w kontekście religijnym. Niektórzy mieszkańcy należeli do klanu tzw. „Nazarejczyków”, głoszących, że są potomkami króla Dawida. niektórzy uczeni przypuszczają, że oba słowa pochodzą od hebrajskiego słowa „necer” oznaczającego odrośl, latorośl. Zatem miejscowi mogli uważać się za „latorośl Jessego”, ojca Dawida. Sama nazwa Nazaret oznacza „wieś latorośli”[11] Było więc to mało znaczące, może wręcz śmiechu warte miejsce dla obcych, ale dla tych, którzy tu mieszkali, było ono być może miejscem świętym, związanym z nadejściem Mesjasza.
Obecnie Nazaret to rojne miasto położone na wzgórzach. Domy, sklepy, kościoły, meczety poupychane są obok siebie, a małe samochodziki warkocząc gnają z zawrotnymi prędkościami po wąskich ulicach.
Nad miastem zamieszkałym obecnie przez chrześcijan i muzułmanów dominuje szara kopuła stojącej na stromym wzgórzu Bazyliki Zmartwychwstania. Bazylika ukończona w 1969 r jest ogromna. Wewnątrz górnego kościoła wysokie sklepienie krzyżowe wspiera się na betonowych kolumnach. Kolorowe malowidła na ścianach, przedstawiające Maryję, to dar ponad dwudziestu narodów, świadectwo powszechnej miłości do Matki Jezusa. Obecny kościół zbudowano na ruinach kilku poprzednich, z których najstarszy pochodził z około czwartego wieku.
Obecny dolny kościół jest zlokalizowany tak, że pod jego środkowa częścią znajduje się wapienna grota, która w dniu naszej wizyty była pełna turystów. To jest właśnie Grota Zwiastowania, wapienna jaskinia w której miał zjawić się Anioł Gabriel, by zwiastować Maryi narodzenie Jezusa.
Na znajdującym się wewnątrz groty niewielkim ołtarzu znajduje się wyjątkowy napis, na który jeszcze w Jerozolimie zwrócił naszą uwagę O. Doan. Ponieważ ołtarz znajduje się za żelazną kratą, trzeba się uważnie przypatrzeć, by go zauważyć.
W obrazach, rzeźbach przedstawiających Zwiastowanie często pojawia się jedna z dwóch fraz: Ave Maria - od pierwszych słów Anioła skierowanych do Maryi według Ewangelii Łukaszowej, albo Verbum caro fatum Est - według Ewangelii Janowej (Słowo stało się ciałem).
Ale tu, w tym miejscu, napis głosi: Verbum caro hic factum est. Słowo stało się ciałem tutaj.
Chwyciłem zimne żelazo dłońmi i modliłem się zastanawiając się, czy skierowane do Maryi słowa, tak dobrze znane chrześcijanom, po raz pierwszy padły właśnie tutaj. Czy też gdzieś tuż obok.
Mimo tak istotnego faktu, jak zamieszkiwanie tutaj Jezusa przez około 30 lat i mimo, że mówi się o Nim często jako o „Jezusie z Nazaretu” - w głównym kościele tego miasta czci się nie Jego młodość, czy Jego pracę, jako cieśla, w tym mieście, ani nawet nie Jego późniejsze nauczanie w synagodze (za co Go stąd wypędzono). Ale Jego Matkę i moment, w którym dowiaduje się, że porodzi Dziecię.
Osoby, które decydowały o wyborze wezwania bazyliki, rozumiały zapewne, że tak, jak te inne wydarzenia z życia Jezusa były ważne, tak ważne było coś jeszcze: wyjątkowe okoliczności Jego narodzin. Zatem nasza podróż do życia Jezusa rozpoczyna się od spojrzenia na Jego Matkę oraz historii Jej niecodziennego spotkania z tym, co Boże.
*****
Ewangelia Łukaszowa szybko przechodzi do przedstawienia swego głównego bohatera: Jezusa z Nazaretu. Po krótkim wstępie, w którym wyjaśnia czytelnikom, że chce „przekazać po kolei” „opowiadanie o zdarzeniach, które się dokonały pośród nas” Łukasz rozpoczyna swoją Ewangelię od opisania narodzin Jana Chrzciciela.
Gdy Zachariasz pełni swoje kapłańskie obowiązki w Świątyni Jerozolimskiej, pojawia się Anioł Gabriel, który zapowiada, że jego żona, Elżbieta, starsza wiekiem i uznawana za niezdolną do poczęcia dziecka, urodzi syna. Mają, mówi Gabriel, nadać mu imię Jan.
Zachariasz, co nie jest zaskoczeniem, wątpi. „Po czym to poznam?” Za tę wątpliwość pozostaje głuchy aż do momentu narodzin dziecka. Elżbieta zaś pozostaje pięć miesięcy „w ukryciu".[12]
Około pół roku później dzieje się coś jeszcze bardziej nadzwyczajnego. „W szóstym miesiącu” - pisze św. Łukasz - „posłał Bóg anioła Gabriela do miasta w Galilei, zwanego Nazaret".
Tym przejmującym zdaniem Łukasz przekazuje nam nie tylko to, że anioł (greckie słowo brzmi angelos i oznacza posłańca) został posłany przez Boga, ale również, że został on posłany do konkretnego miejsca. Łukasz bardzo dba o stronę historyczną, jego Ewangelia będzie dokładnie określała miasteczka i miasta, miesiące i żydowskie święta oraz władców aktualnie rządzących, by umiejscowić swoją relację w czasie i przestrzeni. Jeśli ktoś wyobraża sobie Boga jako istotę odległą od czegoś tak banalnego, jak ludzka historia, to tu Bóg wybiera konkretny czas (szósty miesiąc), konkretne miejsce (Nazaret) i konkretną osobę (Maryję). Teologowie określają to mianem „zgorszenia konkretu".
Anioł przychodzi do niewiasty imieniem Maryja, która była przyrzeczona Józefowi. Ten rodzaj zaręczyn stanowił formalne porozumienie w kwestii małżeństwa, trwające rok. Kobieta była zwykle dość młoda, nieraz poniżej dwudziestu lat[13]. Był to kontrakt z mocą obowiązującą. Tym samym Maryja w sensie praktycznym musiała być uznawana za żonę Józefa.[14] Dlatego właśnie później, gdy Józef odkryje, że Maryja jest w ciąży, będzie miał wszelkie prawo rozwieść się z Nią. Ponadto Łukasz przekazuje nam, że Józef pochodził z rodu Dawida.
Słowa skierowane przez anioła do młodej niewiasty są chyba najsłynniejszym pozdrowieniem Nowego Testamentu. Chaire kecharitomene to greckie słowa tłumaczone zwykle „bądź pozdrowiona, łaski pełna”. [autor podaje stosowane w języku angielskim tłumaczenie alternatywne oznaczające mniej więcej „witaj, wybrana”, co porównuje do powitania kosmity, który właśnie wylądował na Ziemi. Nie znam podobnego tłumaczenia w j. pol. W przypisie wyjaśnienie wymowy dla angielskiego czytelnika - autor w transkrypcji stosuje makron nad e i o odpowiadającym literom h i w. Tutaj - do rozstrzygnięcia (i przypis, jeśli potrzebny, do zredagowania) chyba przez filologa klasycznego?]
Odtworzenie pięknej greckiej gry słów jest chyba niemożliwe, ale materiały źródłowe podają piękny zbiór wyjaśnień określenia użytego przez anioła wobec Maryi: „obdarzona łaską, bardzo umiłowana, obdarzona bożą łaską”[15]. Użyty w wypowiedzi czas gramatyczny wskazuje, że Maryja już została obdarowana. To nie nawiedzenie Anioła zsyła łaskę, Bóg to uczynił. Chociaż Maryja nie ma wysokiego stanowiska, jak Zachariasz; choć najprawdopodobniej jest uboga; choć jako niezamężna kobieta zajmuje niskie stanowisko w hierarchii społecznej; Bóg Ją miłuje - hojnie.
Maryja zapowiada wszystkich tych chrześcijan, którzy według ludzkich standardów będą uznawani za niegodnych Bożej łaski. Ale Bóg widzi inaczej.
- Pan z Tobą - kontynuuje anioł.
Nie dziwi zaskoczenie, zmieszanie czy jak chcą niektóre przekłady przestrach Maryi. Spotkanie z tym, co Boże, często rodzi lęk. Wyczuwając jej reakcję anioł dodaje:
- Nie bój się, Maryjo.
Anioł wyjaśnia, że Maryja porodzi syna. Chłopiec otrzyma imię Jezus (Iesous po grecku). Hebrajskie imię Jeszua, jako forma skrócona imienia Jozue (Jehoszua), następcy Mojżesza, było wówczas popularne. Imię to oznacza „Bóg pomaga” lub „Bóg zbawia".
W A Marginal Jew, swym mentorskim studium poświęconym Jezusowi historycznemu ks. John P. Meier, profesor Nowego Testamentu na Uniwersytecie Notre Dame zauważa, że przez większość okresu opisanego w Starym Testamencie Izraelici nie nosili imion wielkich patriarchów czy matron. Dopiero na wiek czy dwa przed czasami Jezusa nastąpił zryw uczuć „narodowo religijnych” w Palestynie. Fakt, że zarówno Matka Jezusa, jak i Jej mąż nosili imiona zaczerpnięte ze Starego Testamentu (Miriam i Józef) może oznaczać, że przyszedł On na świat w rodzinie, która uczestniczyła w tym pragnieniu przebudzenia, ugruntowania żydowskiej tożsamości w czasach panowania Rzymu.[16]
Dziecię Maryi będzie „Synem Najwyższego”, mówi Anioł (w dalszej części Ewangelii wg św. Łukasza podobnym mianem określa Jezusa opętany)[17]. Posiądzie tron praojca, Dawida i będzie panował nad domem Jakuba.
- Nad królestwem, któremu nie będzie końca - słyszy Maryja.
Młodą niewiastę bardziej niż przyszłe czyny jej syna interesuje to, co ma nastąpić już teraz: stan błogosławiony. Pyta więc anioła wprost:
- Jak się to stanie, jestem przecież dziewicą?
Gdy Zachariasz zadał pytanie o to, jak dojdzie do narodzin jego syna, anioł udzielił wyjaśnienia, ale jednocześnie sprawił, że ogłuchł, jakby karał go za zwątpienie. Maryję anioł traktuje łagodniej, udzielając jej tajemniczego objaśnienia: Duch Święty „zstąpi” na Nią. I jeszcze raz podkreśla rolę jej dziecka: „będzie nazwane Synem Bożym”.
Na wypadek, gdyby Maryja wątpiła, Anioł dla potwierdzenia posługuje się przykładem żony Zachariasza, Elżbiety, która jest krewną Maryi. Mówi: „jest już w szóstym miesiącu ta, która uchodzi za niepłodną” (czytelnik już o tym wie). W końcu następuje jedno z najbardziej wyrazistych w Biblii stwierdzeń o Bożej wszechmocy: „Dla Boga bowiem nie ma nic niemożliwego”
Maryja podejmuje decyzję:
- Oto Ja służebnica Pańska - mówi. Użyte zostało greckie słowo doule, sługa, niewolnik. - Niech Mi się stanie według twego słowa! - Wtedy anioł odchodzi od Niej.
*****
Historia Zwiastowania zawsze mnie porusza. Przez wiele lat zastanawiałem się, czym przyciąga mnie właśnie ten konkretny fragment Ewangelii. Czy to wtargnięcie tego, co nadzwyczajne w codzienne życie zwyczajnej niewiasty? Czy to, w jaki sposób pojedyncza decyzja - Maryjne tak - zmienia bieg historii? Czy to, jak Bóg wybiera najbardziej nieoczekiwane osoby do wypełnienia swoich zamiarów wobec świata?
Wszystko to w pewien sposób do mnie przemawia, ale jest jeszcze coś bardziej osobistego. Im więcej rozważam ten fragment, tym bardziej dostrzegam, że wydaje się, iż zawiera on opowieść o rozwoju osobistej relacji z Bogiem. To, co się dzieje w przypadku Maryi, dzieje się również u nas.
Przede wszystkim to Bóg ma pełną inicjatywę. To Bóg rozpoczyna rozmowę z Maryją i Bóg rozpoczyna rozmowę z nami wkraczając w nasze życie w sposób nieoczekiwany. Jakiś fragment Pisma Świętego do nas szczególnie przemawia, słowa pociechy z ust przyjaciela w czas zamętu poruszają nas do łez, oszałamia radość wywołana widokiem jesiennych liści oświetlonych popołudniowym słońcem. Myślimy wtedy: dlaczego czuję tę tęsknotę, wdzięczność, zdumienie?
To właśnie Bóg nawiązuje rozmowę. A gdy zrozumiemy, że to Boży głos, cóż się dzieje? Czasem bywamy wdzięczni. Ale równie często czujemy lęk - jak Maryja.
Lęk jest powszechną reakcją na sprawy Boże. Jeśli zdamy sobie sprawę, że to właśnie Bóg może nas pociągać do siebie, instynktownie się wycofujemy. Myśl o Bogu wkraczającym w „szczegółowość” naszego życia może budzić lęk. Czasem podczas rekolekcji, gdy czuję, że właśnie otrzymałem odpowiedź na długotrwały problem, czy zrozumienie, które jak się wydaje nie pochodzi ode mnie (coś jak „niemożliwe, żebym sam na to wpadł”), czuję lęk czy też, jak to opisuje tłumaczenie Ewangelii w przypadku Maryi, właśnie „zmieszanie”. Bóg zwraca na nas uwagę. Jak mamy się nie bać?
Możemy również zmagać się z obrazem Boga zwracającego na nas uwagę wbrew naszej małości, innymi słowy: „kto, ja?!” Współczesnym wierzącym może sprawiać trudność docenienie tego aspektu życia Maryi, szczególnie pod wpływem takich wizerunków Maryi, jakie zdobią Bazylikę Zwiastowania - trzymetrowe mozaiki przedstawiające silną, dumną kobietę - ale musimy pamiętać, kim była Miriam z Nazaretu. Po pierwsze, była kobietą. Po drugie, była młoda. Po trzecie, najprawdopodobniej była uboga i mieszkała w prowincjonalnym miasteczku. Była w końcu Żydówką mieszkającą w kraju rządzonym przez Cesarstwo Rzymskie. Biorąc to wszystko pod uwagę, można pozycję Maryi uznać za bardzo niską. By użyć współczesnego porównania, można wyobrazić sobie, że Bóg objawia się jakiejś dziewczynie z afrykańskiej wioski.
Aby uśmierzyć ten lęk, anioł łagodnie Ją pociesza:
- Nie bój się, Maryjo.
Wśród pierwszych słyszanych przez Maryję słów są również te, które często podczas swojej działalności będzie wypowiadał jej syn, np. gdy będzie szedł po wodzie na oczach swoich przelęknionych uczniów. Być może Maryja dzieliła się z Jezusem swoimi własnymi doświadczeniami. Dlaczego miałaby tego nie robić? Kto wie, czy Maryja nie powtarzała tych uspokajających słów przelękniętemu chłopcu, zdezorientowanemu młodzieńcowi czy zaniepokojonemu mężczyźnie:
- Nie bój się, Jezu.
Następnie Anioł udziela jej wyjaśnień. Znów podobnie jak w naszym przypadku. Weźmy przykład młodej osoby z wpływowego środowiska, która czuje powołanie do innego życia. Nie jest to oczywiście coś tak spektakularnego, jak rozmowa Maryi z aniołem, ale wciąż jest to spotkanie z łaską. Wyobraź sobie, że profesor na uczelni prosi cię, byś zastanowił się nad ewentualnością pracy wśród ubogich, w krajach rozwijających się. Jesteś z początku oszołomiony - ja? - ale wyczuwasz w tej propozycji echo głosu Boga. Gdy początkowe zaskoczenie ustąpi, profesor opisuje, jak będzie wyglądało życie w tych dalekich krajach. Będziesz mieszkał na głębokiej prowincji, będziesz musiał nauczyć się nowego języka, będziesz daleko od rodziny i przyjaciół, ale spotkanie z tymi, którzy żyją w ubóstwie przemieni cię. To właśnie czyni anioł, gdy Maryja przezwycięża swój niepokój. Pomaga Jej rozeznać.
W tym momencie prawdopodobnie spytałbyś razem z Maryją:
- Jakże się to stanie?
Być może właśnie ten aspekt życia Maryi najbardziej nakłada się na nasze życie. Czujemy się nieodpowiednimi osobami z punktu widzenia tego, do czego, jak się wydaje, wzywa nas Bóg - nawet jeśli jesteśmy pewni, że to właśnie Bóg wzywa. Ma to miejsce nie tylko w przypadku wezwania do czegoś nowego i fascynującego, ale również w przypadku nagłych zwrotów wypadków, które powodują, że nasze życie pogrąża się w ciemnościach Choroba. Utrata pracy. Zerwana przyjaźń. Kto nie powiedział „jakże się to stało”?
Klika lat temu u mojego ojca stwierdzono raka płuc. Gdy usłyszałem o tym przez telefon, od matki, byłem zdjęty przerażeniem. Wtedy, już po czterdziestce, miałem znajomych, którzy musieli towarzyszyć swoim rodzicom podczas choroby terminalnej i już oczyma duszy widziałem przyszłość. Bolesne wizyty w szpitalu, przykre rozmowy, uczucia potężnego lęku i straty. W końcu straszliwa rzeczywistość oglądania cierpienia i śmierci ojca. Wiedziałem, że Bóg chce, bym to przyjął, ale chciałem powiedzieć: „jakże się to stanie? jak ja to zniosę?” Maryja pyta tak samo.
Odpowiedź anioła jest taktowna. Nie grozi on Jej za Jej zuchwałość zadawania pytania, nie obciąża jej fizyczną dolegliwością za to, że się odezwała, jak Zachariasza[18].
Po prostu mówi jej, by rozejrzała się wokół siebie:
- Oto również krewna Twoja, Elżbieta, poczęła w swej starości syna i jest już w szóstym miesiącu ta, która uchodzi za niepłodną.
Czasem werset ten interpretowany w ten sposób, że Anioł przekazuje coś, o czym Maryja nie wiedziała: „Oto tajemnica - Elżbieta jest w ciąży". Bardziej jednak prawdopodobne jest to, że Maryja, krewna Elżbiety, usłyszała już zdumiewającą nowinę o ciąży starszej kobiety. Według mnie Anioł mówi: „Wątpisz, że Bóg tak uczyni? Więc spójrz, co już uczynił". Spojrzenie wstecz pomaga Maryi spojrzeć w przyszłość. Świadomość prowadzi do zaufania.
Często stykam się z ludźmi dotkniętymi strasznymi nowinami. W takich momentach nawet najpobożniejszy człowiek może zacząć wątpić w obecność Bożą. Często pomocą w odzyskaniu ufności może by zadanie sobie pytania: „Czy w przeszłości Bóg był z tobą w trudnych chwilach?”
W ten sam sposób, w jaki Anioł zmienia kierunek myślenia Maryi poprzez zwrócenie Jej uwagi na wydarzenie, które już zaszło, jakiś przyjaciel może ożywić naszą pamięć:
- Czy w przeszłości zdarzało się - mógłby zapytać - że miałeś wrażenie zamętu, a teraz widzisz, że Bóg cię prowadził?
Często w takich wypadkach po zastanowieniu odpowiemy:
- Gdy o tym przypomniałeś, pamiętam, że gdy wydawało mi się że już chyba nie dam rady, ktoś lub coś pomogło mi stawić czoła trudnościom. Bóg był ze mną.
Pamięć o Bożym działaniu w przeszłości umożliwia nam zmierzenie się z przyszłością.
Maryja, umocniona, mówi „tak”. Trzeba zauważyć, że czyni to w absolutnej wolności. nikt Jej nie przymusza. Miała pełną wolność, by powiedzieć „nie”. Podejmuje decyzję nie pytając o to żadnego mężczyzny. Nie prosi Józefa o pozwolenie. Nie mówi również Aniołowi, że musi zapytać ojca. Młoda kobieta żyjąca w czasach patriarchalnych podejmuje decyzję o przyszłym królu. Ktoś o niewielkiej władzy zgadza się wydać na świat kogoś potężnego:
- Niech Mi się stanie według twego słowa!
Pewna bliska znajoma mówiła mi, jak ważny jest ten fragment dla niej jako matki. Powiedziała, że co tydzień modli się wierszem „Zwiastowanie” autorstwa Denise Levertov [poetka brytyjska i amerykańska, żyła w l. 1923-1997 - przyp. tłum.]. Oto jego fragment: „Lecz mówi się nam o cichym posłuszeństwie. Nikt nie wspomina / o odwadze. / Ożywczy Duch nie wszedł w Nią bez Jej zgody. / Bóg czekał". Wiersz ten wraz z fragmentem Ewangelii „przypominają mi” - opowiadała mi ta znajoma - „bym z wdzięcznością i odwagą wyrażała zgodę na obecność Boga w moim życiu". Wyraźniej dostrzegła tę rzeczywistość po urodzeniu dwojga dzieci. „Nie umiem wyrazić, jak wielkie znaczenie ma w moim życiu ta wolność do odpowiadania Bogu, a odpowiadanie poprzez ciało jeszcze wzmacnia to znaczenie".
Dzięki Bożej pomocy świat zmierza ku czemuś nowemu, czemuś, czego być może nawet sama Maryja nie była w stanie w pełni zrozumieć - może aż do Zmartwychwstania. Pamiętajmy, że Maryja dowiedziała się, że Jej syn będzie Synem Bożym, ale nie, że zostanie umęczony, zabity na krzyżu a następnie zmartwychwstanie [przepraszam, nie jestem recenzentem, ale z punktu widzenia zwykłego czytelnika, w kontekście proroctw ST (np. Iz) i edukacji Najśw. Maryi Panny w Świątyni kategoryczność tego „nie” nieco zgrzyta - uwaga tłum.]. Maryja zgadza się na przyszłość, której nie zna. Jest przykładem, jak pozwolić, by Bóg wykonał Boże dzieło, bez zastanawiania się nad tym, jak będzie ono wyglądało.
Gdy mówimy Bogu „tak”, efekty zwykle nas zaskakują. Mówimy „chcę” podczas ślubu i otrzymujemy błogosławieństwa daleko wykraczające ponad to, cośmy sobie mogli wyobrazić. Obejmujemy stanowisko nauczyciela, po czym nasze życie zmienia się dzięki naszym uczniom. Słowem - mówimy Bogu tak i doświadczamy zupełnej przemiany.
*****
Historia pierwszego w niniejszej książce cudownego wydarzenia to dobra okazja do postawienia pytania, które będzie się podczas naszej pielgrzymki do życia Jezusa przewijać bardzo często: Czy to naprawdę się stało? By zacząć odpowiadać na to pytanie, spójrzmy, w jaki sposób pisano Ewangelie.
Można wyróżnić kilka oddzielnych etapów ich powstawania[19]. Pierwszym z nich była sama publiczna działalność Jezusa. Drugim „ustna tradycja”, gdy informacje o Jezusie z Nazaretu ludzie przekazywali sobie właśnie ustnie, osobiście. W tym czasie nie było większej potrzeby sporządzania relacji pisemnych: uczniowie i wyznawcy Jezusa podobnie jak inni naoczni świadkowie byli bezpośrednio dostępni by służyć opowieściami z pierwszej ręki, niewątpliwie barwnymi, o swoich spotkaniach z Jezusem. Prawdopodobnie wręcz tryskali entuzjazmem i pragnieniem udzielania odpowiedzi tym, którzy pytali:
- Co powiedział? Co zrobił? Jaki był?
Niektóre wydarzenia miały wielu świadków, inne garstkę, niektóre jedynie jednego[20]. Ale póki są bezpośredni świadkowie, nie trzeba książek. Ponadto prawdopodobnie większość pierwszych uczniów była niepiśmienna.
Już jednak na tak wczesnym etapie można dostrzec możliwość pojawiania się różnic między różnymi tradycjami ustnymi. Po pierwsze nie każdy świadek musiał opisać dane wydarzenie dokładnie tak samo. Każdy mógł podkreślić nieco inny aspekt, zależnie od tego, co odebrał jako istotne, uderzające. Ponadto, jak wskazuje jeden z uczonych, N. T. Wright, Jezus jako wędrowny nauczyciel prawdopodobnie wielokrotnie powtarzał te same rzeczy, choć mógł formułować je nieco inaczej kierując do innych słuchaczy. „Niewątpliwie musiały narastać lokalne odmiany".[21] Widzimy więc, że już na tak wczesnym etapie do relacji o Jezusie wkradały się pewne zmiany. Świadomość tego faktu pomoże znaleźć odpowiedź na pytanie o to, dlaczego Ewangelie nie zawsze są zgodne ze sobą nawzajem.
Gdy ci bezpośredni świadkowie umarli, a przy tym stało się jasne, że Jezus nie wróci wkrótce, jak niektórzy oczekiwali, rozpoczął się następny etap. Wymagał on pracy redakcyjnej ze strony tych, którzy opracowywali w pierwotnym Kościele Ewangelie, znanych ogólnie jako „ewangeliści”, Mateusz, Marek, Łukasz i Jan. Słowa „Ewangelia” i „ewangelista” pochodzą od greckiego euangelion, oznaczającego dobrą nowinę, dobrą wieść. Z czasem Kościół uznał cztery z tych ksiąg za zatwierdzone czyli „kanoniczne” Ewangelie ze względu na ich szeroki zasięg, prawowierność teologiczną oraz ich pochodzenie od Apostołów.[22]
Każdy z ewangelistów pisał swoją relację pod kątem nieco innego odbiorcy, dlatego też każdy kładł nacisk na nieco odmienne fragmenty relacji, pomijając to, co inny autor mógł uznać za istotne, czy też dodając ustępy, które inny mógł uznać za mniej znaczące. Podczas procesu redagowania autorzy ci dodawali również różne komentarze i poprawki wyjaśniające czy stanowiące zachętę, których mogło nie być w oryginalnych relacjach bądź tekstach. Np. taki autor jak Łukasz mógł uznać za konieczne wyjaśnienie pewnych żydowskich praktyk religijnych, które mogły być nieznane jego czytelnikom. Ewangelista taki jak Mateusz, który pisał przede wszystkim dla odbiorcy żydowskiego - już nie.
Treść trzech z Ewangelii - Mateusza, Marka i Łukasza - ściśle splata się ze sobą. Istnieją konkurencyjne teorie co do tego, w jaki sposób są one między sobą powiązane, jest jednak oczywiste, że są. Większość uczonych przyjmuje, że pierwsza powstała Ewangelia wg św. Marka, którą ewangelista ten napisał dla nieżydowskiej wspólnoty ok. 70 r. Ewangelia wg św. Mateusza napisana ok. 85-90 r., kierowana przede wszystkim do odbiorcy żydowskiego, to rozszerzona i przeredagowana wersja Ewangelii św. Marka, rozbudowana o inne opowiadania w tym np. o narodzeniu Jezusa. Łukasz, choć sam najprawdopodobniej był poganinem (nie-Żydem), znał jednak w pewnym stopniu żydowskie tradycje pisząc, mniej więcej w tym samym czasie, co Mateusz, swoją Ewangelię. również on nawiązywał do Marka i on także uzupełnił swoją relację innymi opowiadaniami. Zarówno Marek, jak i Łukasz w znacznym stopniu opierali się na niezależnym źródle wypowiedzi, znanemu wśród uczonych jako „Q”, od niemieckiego Quelle - źródło.
Choć Mateusz, Marek i Łukasz starannie redagowali swoje księgi pod kątem określonych grup czytelników, ich Ewangelie są na tyle podobne, że są określane mianem Ewangelii Synoptycznych, ponieważ zawierają one liczne fragmenty, które można rozpatrywać łącznie (gr. syn-opis - patrzenie razem).
Ewangelia wg św. Jana, napisana nieco później, najprawdopodobniej dla chrześcijan we wschodniej części Basenu Morza Śródziemnego pod koniec pierwszego wieku znacznie się różni od Ewangelii Synoptyków. W opowieści Janowej pojawia się kilka dobrze znanych postaci, o których trzy pozostałe Ewangelie nawet nie wspominają, np. Nikodem, ślepiec od urodzenia, Samarytanka czy Łazarz. Niewiele wydarzeń z publicznej działalności Jezusa zapisanych przez Jana odpowiada tym u Synoptyków.
Sam Jezus wydaje się w Ewangelii Janowej inny. Nie jest już wędrownym głosicielem przypowieści, czy też twardo stąpającym po ziemi cieślą, za pan brat z galilejskimi rybakami. Jezus u Jana często przypomina raczej wszechwiedzącego mędrca, który przemawia uroczyście, wręcz niczym prorok: „Ja jestem drogą i prawdą, i życiem”[23]. Mnie samemu Jezus Janowy wydaje się bardziej boski niż ludzki. Joseph A. Fitzmyer SJ, naukowiec zajmujący się Nowym Testamentem, ujmuje to następująco: „Jaki obraz Jezusa byśmy mieli mając jedynie czwartą Ewangelię? Czy wiedzielibyśmy coś więcej o człowieczeństwie Jezusa?”[24]
Daniel J. Harrington SJ, mój profesor od Nowego Testamentu na Boston College, mawiał na zajęciach, że Nowy Testament przekazuje nam „ogólny zarys życia Jezusa". Możemy sobie wyobrazić, mówił, ewangelistów siedzących za swoimi biurkami, nad kawałkami papieru zawierającymi spisane przypowieści i przysłowia, rozmowy z uczniami i dyskusje z przywódcami religijnymi, a także opowiadania o uzdrowieniach i innych cudach, dobierających je razem, uwypuklających jedną kwestię a pomijających inną, by stworzyć pełną opowieść.
Ale nie całkiem pełną, czy też drobiazgowo precyzyjną. Nie znaczy to, że Ewangelie nie są prawdziwe czy precyzyjne. Tyle, że uważni czytelnicy dostrzegą pewne problemy z chronologią. Ogólnie rzecz biorąc Ewangelie są zgodne ze sobą nawzajem zarówno jeśli chodzi o treść opowieści, jak i o kolejność zdarzeń. Przede wszystkim u Synoptyków, którzy często przytaczają wypowiedzi Jezusa słowo w słowo, Jego czyny są niemal identyczne. Gdy Jezus powołuje poborcę podatkowego imieniem Lewi (bądź Mateusz), wypowiada we wszystkich trzech Ewangeliach Synoptycznych te same słowa: „Pójdź za Mną”[25].
Jednakże w niektórych miejscach Ewangeliści - którzy nie byli, jakbyśmy dziś powiedzieli, zawodowymi historykami - różnią się w istotnych szczegółach. W Ewangeliach Synoptycznych Jezus odbywa tylko jedną podróż do Jerozolimy, podczas gdy w Ewangelii Janowej kilka. Opowieść o Narodzeniu Jezusa w Ewangelii wg św. Mateusza przedstawia Maryję i Józefa jako mieszkających w Betlejem, uciekających do Egiptu, a następnie po raz pierwszy przenoszących się do Nazaretu podczas, gdy u Łukasz Maryja z Józefem najpierw mieszkali w Nazarecie, udali się w podróż do Betlejem przed rozwiązaniem, po czym powrócili do domu. U Marka ani u Jana takich przekazów nie ma w ogóle. W niektórych fragmentach Ewangelii Jezus opowiada swoje przypowieści bez wyjaśniania mimo, wydawało się, niezdolności uczniów do zrozumienia przekazu. W innych udziela wyjaśnień, by pomóc im zrozumieć („Ziarnem jest słowo Boże...”). W jednej z relacji o Błogosławieństwach Jezus mówi: „Błogosławieni jesteście wy, ubodzy". W drugiej: „Błogosławieni ubodzy w duchu”[26]. Jeśli chodzi o kwestie bardziej newralgiczne, niektóre relacje o Zmartwychwstaniu różnią się dość znacznie. Według niektórych Zmartwychwstały Chrystus zjawia się jako istota materialna, w innych, jak się wydaje, przenika mury.
Nieraz te różnice stanowią odbicie różnych intencji Ewangelistów. Np. Łukasz przejawia w swojej Ewangelii wielką troskę o ubogich (być może dlatego wolał napisać o „ubogich” zamiast o „ubogich w duchu”). W innych jednak przypadkach nie jest tak łatwo pojąć przyczyny różnic pomiędzy Ewangeliami.
Co zatem Jezus czynił? Co w rzeczywistości mówił? Opierając się na czterech Ewangeliach w większości przypadków jesteśmy w stanie to stwierdzić. Czasem jednak trudno to określić z całkowitą precyzją.
Ponadto nawet pobożnemu chrześcijaninowi może byś trudno pogodzić różnice w prezentacji faktów na kartach Nowego Testamentu. Ważne więc, by czytając Pismo Święte używać wiary i rozumu, by jak najlepiej zrozumieć opowieść, jej kontekst i znaczenie. Ewangeliści nie zawsze są zgodni, ponieważ dysponowali różnymi źródłami, ich wspólnoty miały różne potrzeby a oni sami różne aspekty mogli uznać za ważne. Przy okazji - żaden z nich nie uważał za istotną relacji o dzieciństwie czy młodości Jezusa. Zapewne jako współczesne biografie Ewangelie otrzymałyby słabe recenzje! Ale oni nie pisali biografii ani dzieł historycznych; oni pisali dokument religijny, by pomóc ludziom zrozumieć i uwierzyć w Jezusa Chrystusa.
*****
A jeśli, nawet biorąc pod uwagę różne zamiary autorów, trudno uwierzyć w Ewangelie? Ja nie miałem z tym problemu, ale rozpoczynając naszą pielgrzymkę do życia Jezusa musimy poruszyć kwestię wiary i niewiary. Historia Zwiastowania to dobry moment, by zacząć. Jak to się stało? Gdybyśmy tam byli, co byśmy widzieli?
Czy Zwiastowanie wyglądało tak, jak na różnych wyobrażeniach artystycznych? Czy Anioł był skrzydlatą istotą, jak na obrazach Boticellego, ubranym w różową tunikę, delikatnie trzymającą lilię w dłoni i klękającą u stóp Maryi, która całą sobą się wycofuje?
Czy tak jak na filmach, jak w mini serialu „Jezus z Nazaretu” Franco Zeffirellego z 1977 r., gdzie Anioła widzimy jako snop światła, ale słyszymy tylko tę część rozmowy, którą stanowią wypowiedzi przelęknionej Maryi?
Jak to było?
Czy tak jak to, czego my sami doświadczamy na modlitwie? Kiedyś podczas rekolekcji modliłem się tym fragmentem i wyobrażałem sobie, że ślady stóp idącego po suchej, nazaretańskiej ziemi anioła porastają trawą. Anioł wszedł do domu Maryi, ujął Jej dłoń i przekazał Jej wieść, którą miał przekazać. Maryja, zanim odpowiedziała, milczała dłuższą chwilę, zastanawiając się bez pośpiechu. Mimo lęku mogła powiedzieć „tak”, ponieważ myślała nie tylko o trudnościach, który mogły ją czekać, ale również o dobrych rzeczach. Zaufała Bogu, że będzie dla Niej dobry, po czym z radością udała się do swojej krewnej, Elżbiety, by powiedzieć jej:
- Będę miała Dziecko.
Trudno sprecyzować źródła, na których opierają się te właśnie fragmenty Ewangelii. Z jednej strony tylko Maryja mogła przekazać opowiadanie o Jej rozmowie z Aniołem. John Meier w A Marginal Jew pisze: „O ile teoretycznie Maryja mogła być pierwotnym źródłem niektórych przekazów z dzieciństwa Jezusa, twierdzenie, że jest Ona bezpośrednim źródłem jakiegokolwiek fragmentu w dzisiejszym kształcie napotyka na poważne problemy. Po pierwsze Maryja nie może być źródłem wszystkich relacji o dzieciństwie Jezusa zawartych zarówno u Mateusza, jak i u Łukasza, ponieważ, jak zobaczymy, relacje te u Mateusza i u Łukasza są rozbieżne w niektórych punktach kluczowych, czasem ich przekazy są wręcz sprzeczne.
Innymi słowy, gdyby Maryja była źródłem, na którym opierał się Mateusz, czemu nie zawarł on opowiadania o rozmowie z aniołem w swojej relacji o narodzeniu Jezusa? Zamiast tego Ewangelia wg św. Mateusza skupia swoją uwagę na Józefie, który otrzymuje wiadomość o dziecku Maryi we śnie.
Skąd ta rozbieżność? Mateusz mógł uwypuklić wątek Józefa, ponieważ pragnął podkreślić, że Jezus jest związany z rodem Dawida - z którego pochodzi właśnie Józef. Inną możliwą przyczynę rozbieżności podpowiedziała mi uczona, specjalistka z dziedziny Nowego Testamentu Amy-Jill Levine, autorka analizy żydowskich korzeni Jezusa zatytułowanej The Misunderstood Jew: Ewangelia według św. Mateusza podaje, że ojciec Józefa miał na imię Jakub. Józef Mateusza to „sny miewający” [tłumaczenie starsze, BT ma „wyjaśniacz snów”, sformułowanie użyte w Pwt 13,2], tak jak dawniejszy Józef, syn innego Jakuba, opisany w Księdze Rodzaju.
Być może koncentrując się na Józefie Mateusz chciał wykazać symboliczne zakorzenienie Jezusa w historii Izraela.
Prawdopodobnie obie relacje są wierne: Maryję nawiedził Anioł, zaś Józef dowiedział się o tym we śnie.
Prawdopodobnie zatem Łukasz przekazał prawdziwą historię Zwiastowania, którą usłyszał od Maryi, lub od kogoś, kto ją usłyszał właśnie od Niej. Przecież Maryja żyła jeszcze podczas publicznej działalności Jej Syna i najpewniej jeszcze jakiś czas po powstaniu wspólnoty wczesnochrześcijańskiej. Dlaczego nie miałaby przekazać tych wiadomości?
Może stało się to inaczej, np. we śnie? Znów - dlaczego nie? A może opowiadanie o Aniele było jedynym sposobem, jakim Maryja umiała przekazać swoje niewytłumaczalne zetknięcie z tym, co Boże. Aby opisać spotkanie z Bogiem, wywierające nieraz ogromne wrażenie, ludzie często muszą uciekać się do metafor: to było jak sen, ale byłem na jawie. Tak jakbym słyszał Boży głos, ale nie do końca. Wyglądało tak, jakbym czuł słowa, ale były one tak wyraźne, jakbym je słyszał. Trudno ubrać w słowa doświadczenia mistyczne.
Joseph A. Fitzmeier SJ odpowiada na nasze pytanie bez ogródek: „Co tak naprawdę tam zaszło? Nigdy się nie dowiemy".[27] Nie możemy bezpośrednio poznać doświadczenia Maryi. I nigdy nie poznamy - poza tym, co przekazał nam Łukasz.
Rozważając ten fragment przez wiele lat doszedłem do wniosku, że albo spotkanie Maryi z Gabrielem przebiegało dokładnie tak, jak opisuje to ów fragment, albo doświadczyła wyjątkowego spotkania z Bogiem, które mogła opisać jedynie odwołując się do motywu posłańca z niebios, zrozumiałego, biorąc pod uwagę żydowskie przekazy o aniołach. Swoje przeżycia, które, jak później pisze Łukasz, „zachowywała” i „rozważała” w swoim sercu, przekaże uczniom po śmierci i zmartwychwstaniu swojego Syna, gdy wszystkie te sprawy nabiorą pełniejszego znaczenia.[28] Relacje te były przekazywane ustnie, osobiście, i szczególnie cenione we wspólnocie, dla której Łukasz pisał swoją Ewangelię, dlatego zawarł je w niej.
Czy można jednak sądzić, że zdarzenie to mogło przebiegać właśnie tak, jak Łukasz je opisuje?
Mówiąc wprost - tak. Bóg może wszystko. Skoro może stworzyć wszechświat z niczego, to spowodowanie w cudowny sposób ciąży u młodej kobiety wydaje się drobną sprawą. Współczesny umysł może mieć trudność z przyjęciem cudu na wiarę. Jednak wiara taka tkwi w samym sercu Ewangelii. Jeśli nie chcemy za Thomasem Jeffersonem odrzucić wszystkiego, z czym nam nie po drodze, co wyprowadza nas poza obszar tego, co uznajemy za możliwe, jesteśmy wezwani do wiary w zamianę wody w wino, uzdrawianie chorych i wskrzeszanie zmarłych. Poczęcie w cudowny sposób nie wykracza poza Boże możliwości.
Inne wydarzenia z życia Jezusa mogą wydawać się bardziej do przyjęcia i być może były bardziej wiarygodne dla pierwotnego Kościoła. Dlaczego? Bo inaczej niż w przypadku Zwiastowania, byli świadkowie, którzy mogli je potwierdzić, czasem jedna czy dwie osoby, czasem kilkadziesiąt. A czasem, jak w przypadku nakarmienia pięciu tysięcy - cóż, właśnie pięć tysięcy mogłoby zaświadczyć o tym, co widzieli. Ten cud jest na tyle zdumiewający, że opisują go wszystkie cztery Ewangelie.[29]
Nic, co opisano w Nowym Testamencie, nie wykracza poza Boże możliwości. Maryja rozumiała to. Zatem, gdy Anioł powiedział „dla Boga bowiem nie ma nic niemożliwego”, odpowiedziała „tak”.
*****
Mając już pewien obraz tego, czym są Ewangelie, w jaki sposób powstały, jak ważne jest ich studiowanie, możemy zrozumieć, w jaki sposób ich lektura prowadzi do wiary. Tak, Ewangelie napisało czterech różnych autorów, na cztery różne sposoby, dla czterech różnych grup odbiorców, ale wszystkie opowiadają o tym samym: życiu, śmierci i zmartwychwstaniu Jezusa. Czytając je jako współcześni wierzący czy poszukujący staramy się zrozumieć ich kontekst, nie zaś szukać słabych punktów. Czytamy nie dla podważania jakichś szczegółów, ale po to, by spotkać Jezusa. Czytamy zatem w świetle rozumu, oczami wiary. A nawet ci czytelnicy, którzy nie są chrześcijanami i którzy nie pragną poświęcić swojego życia Jezusowi, mogą dopuścić możliwość wspaniałomyślnego wzięcia ewentualnych sprzeczności podczas lektury w nawias.
W ten sposób przechodzimy do ostatniej części Zwiastowania. Kilka lat temu omawiałem ten fragment z moją znajomą, siostrą Janice. Rozmawialiśmy o tym, że relacja stanowi odbicie życia osoby wierzącej: Bóg nawiązuje rozmowę, my się lękamy; Bóg nas pokrzepia i mówi, czego żąda; my wątpimy; Bóg przypomina wydarzenia z przeszłości i pomaga nam zaufać; mówimy „tak”; i wreszcie, dzięki Bożej łasce, możemy dać światu coś nowego.
- Zapomniał ksiądz o najważniejszym - powiedziała wtedy. - Anioł odszedł od Niej!
Miała rację. Wówczas nastał dla Maryi czas zawierzenia. Kto wie, czy do czasu Zmartwychwstania przeżyła jeszcze jakiekolwiek doświadczenie tak wpływające na przemianę, jak Zwiastowanie. W Ewangelii wg św. Łukasza czytamy, że Maryja „rozważała” wszystkie te sprawy w swoim sercu. Zrozumienie ich mogło Jej zająć całe lata.
Głębokie doświadczenia duchowe zwykle wzbudzają uczucia pewności i zaufania. Ale z biegiem czasu możemy zacząć się zastanawiać, czy te wydarzenia rzeczywiście miały miejsce. Możemy tez już nigdy więcej nie doświadczyć czegoś aż tak głębokiego. Gdy w 2007 r. opublikowano dzienniki Matki Teresy zatytułowane „Pójdź, bądź moim światłem” ku zdumieniu wielu czytelników okazało się, że po pewnym mistycznym przeżyciu, jakie miało miejsce w młodości, resztę swych dni spędziła bez szczególnego poczucia obecności Bożej podczas modlitwy. Reszta życia upłynęła jej na rozważaniu szeregu tych wcześniejszych doświadczeń i zachowywaniu w sercu.
|
fragment pochodzi z książki:
James Martin SJ Jezus
|
Maryja żyła na tyle długo, by być świadkiem cudownych czynów dokonanych przez Jej Syna. Była na weselu w Kanie, gdy Jezus przemienił wodę w wino, miała też być świadkiem Jego obecności po Zmartwychwstaniu. Ale w latach, jakie upłynęły pomiędzy tymi momentami - gdy Jezus był niemowlęciem, dzieckiem, młodzieńcem - mogła zadawać to samo pytanie, które zadają dziś wierzący: czy to naprawdę miało miejsce? Czy to rzeczywiście Bóg? Jak mam uwierzyć?
Według Ewangelii Łukaszowej po Zwiastowaniu Maryja pośpieszyła do Elżbiety, która nosiła w swym łonie Jana Chrzciciela. Trudno wyobrazić sobie, by Maryja nie rozmawiała o swoim doświadczeniu z samą Elżbietą, zaufaną i starszą kobietą, i z jej mężem Zachariaszem, pobożnym mężczyzną przesiąkniętym naukami Starego Testamentu. Oboje zapewne uważnie wysłuchali niecodziennej opowieści Maryi, dając wyraz swoim przemyśleniom na temat Jej doświadczenia w świetle tradycji żydowskich. Ale nawet mimo wsparcia ze strony mądrej Elżbiety i jej uczonego męża, Maryja wciąż mogła nie mieć pewności.
Ostateczną odpowiedź otrzymała w Niedzielę Wielkanocną. W odpowiednim czasie, jak my.
Ale najpierw zaufanie.
*****
Zwiastowanie
Łk 1,26-38
W szóstym miesiącu posłał Bóg anioła Gabriela do miasta w Galilei, zwanego Nazaret, do Dziewicy poślubionej mężowi, imieniem Józef, z rodu Dawida; a Dziewicy było na imię Maryja. Anioł wszedł do Niej i rzekł: «Bądź pozdrowiona, pełna łaski, Pan z Tobą,».
Ona zmieszała się na te słowa i rozważała, co miałoby znaczyć to pozdrowienie. Lecz anioł rzekł do Niej: «Nie bój się, Maryjo, znalazłaś bowiem łaskę u Boga. Oto poczniesz i porodzisz Syna, któremu nadasz imię Jezus. Będzie On wielki i będzie nazwany Synem Najwyższego, a Pan Bóg da Mu tron Jego praojca, Dawida. Będzie panował nad domem Jakuba na wieki, a Jego panowaniu nie będzie końca». Na to Maryja rzekła do anioła: «Jakże się to stanie, skoro nie znam męża?» Anioł Jej odpowiedział: «Duch Święty zstąpi na Ciebie i moc Najwyższego osłoni Cię. Dlatego też Święte, które się narodzi, będzie nazwane Synem Bożym. A oto również krewna Twoja, Elżbieta, poczęła w swej starości syna i jest już w szóstym miesiącu ta, która uchodzi za niepłodną. Dla Boga bowiem nie ma nic niemożliwego». Na to rzekła Maryja: «Oto Ja służebnica Pańska, niech Mi się stanie według twego słowa!» Wtedy odszedł od Niej anioł.
[4] Ps 122(121). O „wstępowaniu do Jeruzalem” mówi również Chrystus w Mt 20,18 (przyp. Autora, w polskich tłumaczeniach wyrażenie to zostało zachowane w Biblii Wujka: „Oto wstępujemy do Jeruzalem”, BT natomiast: „Oto idziemy do Jerozolimy” - uwaga tłum.)
[5] Łk 9,3 (przyp. Autora)
[6] Gra słów. „Dead” znaczy martwy, ale „dead end”, to dosłownie „ślepa ulica” (lub ogólniej koniec drogi, tak, że nie można kontynuować jazdy).
[7] Mt 8,28-34; Mk 5,1-20; Łk 8,26-39
[8] Łk 7,11-17
[9] Bargil Pixner, With Jesus through Galilee, According to the Fifth Gospel, str. 16
[10] J 1,46
[11] Bargil Pixner, With Jesus through Galilee, According to the Fifth Gospel, str. 14-17
[12] Łk 1,24
[13] W kwestii szacowanego wieku Maryi podczas narzeczeństwa Amy-Jill Levine, współautorka The Jewish Annotated New Testament odesłała mnie do Talmudu Babilońskiego
[14] The Jewish Annotated New Testament str. 4. Narzeczeństwo formalizowano poprzez kontrakt małżeński (hebr. ketubah)
[15] Max Zerwick SJ i Mary Grosvenor, A Grammatical Analysis of the Greek New Testament, str. 171
[16] John P. Meier: A Marginal Jew, Volume One: The Roots of the Problem and the Person str. 205-208
[17] Łk 8,28
[18] Niektórzy uczeni wskazują na następującą różnicę między Zachariaszem a Maryją: Zachariasz prosi o wyrozumiałość, zaś Maryja po prostu zastanawia się, w jaki sposób dojdzie do ciąży. Albo, być może, Zachariasz jako starszy i kapłan, wykształcony w wierze, powinien był okazać tej wiary więcej
[19] Proces ten opisuje John P. Meier w swojej książce A Marginal Jew, Vol. One str. 41-48. Opinię o wieloetapowym procesie powstawania Ewangelii podzielają niemal wszyscy specjaliści z dziedziny Nowego Testamentu.
[20] Niektóre osoby pojawiające się w Ewangeliach, jak np. Szymon Cyrenejczyk, który pomagał Jezusowi nieść Krzyż podczas Męki, również mogli przekazać bezpośrednie relacje.
[21] N. T. Wright, Jesus and the Victory of God, str. 170
[22] Daniel J. Harrington, S.J., w Jesus: A Historical Portrait, str. 7. Tradycyjnie uznaje się, że Marek opierał się w znacznej mierze na świadectwie Piotra, Łukasz należał do środowiska Pawła a Jan był kojarzony „Umiłowanym Uczniem” wspominanym w jego Ewangelii.
[23] J 14,6
[24] Joseph A. Fitzmyer, S.J., A Christological Catechism, str. 8.
[25] Mt 9,9; Mk 2,14; Łk 5,27
[26] Łk 6,20; Mt 5,3
[27] Joseph A. Fitzmyer, S.J., The Gospel According to Luke, I-IX, str. 335.
[28] Łk 2,19
[29] Mt 14,13-21; Mk6,30-44; Łk 9,10-17; J 6,1-14 - lub też więcej niż pięć tysięcy: św. Mateusz dodaje: „nie licząc kobiet i dzieci".
opr. ab/ab