• Echo Katolickie

Dyskretny przewodnik

Duch Święty jest kluczowy w życiu Kościoła i każdego wierzącego. Tymczasem tak niewiele o Nim wiemy i tak rzadko Go wzywamy...


Rozmowa z ks. kan. dr. Tomaszem Bielińskim, dyrektorem Szkoły Nowej Ewangelizacji Diecezji Siedleckiej, opiekunem duchowym Wspólnoty Jednego Ducha.

Ojcowie Kościoła mówili, że Jezus i Duch Święty to ramiona Ojca wyciągnięte w kierunku człowieka. Pierwsze ramię, Jezus, jest znane. O Duchu Świętym wiemy niewiele, a to, co słyszymy, często bywa niezrozumiałe. Kim On właściwie jest?
Już jako kleryk przeczytałem w jakiejś książce, że Duch Święty to „Wielki Nieznany”. Od tamtego czasu minęło 30 lat, a ja twierdzę, że ta prawda jest, niestety, aktualna w życiu wielu ochrzczonych. Owszem, powszechnie wiadomo, że Duch Święty jest Trzecią Osobą Boską, ale ilu ochrzczonych ma z Nim żywą relację?

A jak On działa w naszym życiu?


Duch Święty udziela się wielorako - napisał św. Paweł w Pierwszym Liście do Koryntian. Działa np. przez sakramentalne znaki. Przyzywamy Go przy chrzcie, bierzmowaniu, podczas Eucharystii, przy namaszczeniu chorych, w sakramencie pojednania i pokuty, w momencie święceń kapłańskich czy wreszcie w małżeństwie. Jego łaska działa za każdym razem, gdy Kościół wychodzi do człowieka z orędziem zbawienia. A jak doświadczyć Ducha Świętego? W Ewangelii św. Jana Jezus zachęca: „«Jeśli ktoś jest spragniony, a wierzy we Mnie - niech przyjdzie do mnie i pije! Jak rzekło Pismo: Strumienie wody żywej popłyną z Jego wnętrza». A powiedział to o Duchu, którego mieli otrzymać wierzący w Niego”. Zatem, by doświadczyć „mocy z wysoka”, należy spełnić cztery warunki: być spragnionym Ducha Świętego, wierzyć w Niego, przyjść do Kościoła oraz pić, czyli przyjąć Go. Niestety, choć otrzymaliśmy Ducha Świętego podczas chrztu i bierzmowaniu, ciągle tak mało On ma nas... do swej dyspozycji.

Może dlatego, że - choć to karkołomne - Pana Boga możemy sobie wyobrazić. Wiemy, jak wyglądał Jezus, przez co Ojciec i Syn są nam bliżsi. Tymczasem Duch Święty jakby się ukrywał…

To prawda, że łatwiej nam rozmawiać z Bogiem Ojcem, bo każdy z nas miał lub ma tatę. Z kolei Syn Boży przyjął ludzkie ciało, dzięki czemu łatwiej nam Go ujrzeć oczami wiary. Jeśli jednak Objawienie nam mówi, że Duch Święty istnieje, to może nie warto skupiać się na tym, jak On wygląda, ale na samym fakcie, że jest obecny przy nas. Przecież właściwie każdy z nas zna doświadczenie tęsknoty za kimś, kogo kochał, a kto bezpowrotnie odszedł. Choć takiej osoby nie widzimy, to jednak potrafimy z nią prowadzić dialog. Wielu z nas po śmierci bliskiej osoby nadal w pewien sposób z nią „rozmawia”, przywołując jej obecność. Relacji z Duchem Świętym można doświadczyć na różne sposoby, np. przez ruchy charyzmatyczne, przeżycie rekolekcji Seminarium Odnowy Wiary czy Kursu Nowe Życie, który oferuje nasza szkoła. To właśnie w trakcie takich rekolekcji uczestnikom proponowana jest modlitwa wstawiennicza o napełnienie nowymi darami Ducha Świętego. Słyszę potem ich świadectwa, gdy opowiadają o doświadczeniu nowej wewnętrznej siły, rosnącym pragnieniu pełnienia woli Bożej, głodzie czytania słowa Bożego, bardziej świadomym uczestniczeniu w Eucharystii czy przypływie miłości do bliźniego. To są właśnie owoce Ducha Świętego.

W jakich sytuacjach warto wzywać Ducha Świętego?


W każdej. Kiedy budzę się rano, zawsze proszę Go, by przeprowadził mnie przez ten dzień, pomagając odczytywać wszystko, co się wydarzy przez pryzmat Ewangelii. Warto też przyzywać Ducha Świętego przy podejmowaniu ważnych decyzji, które mogą skutkować na lata, np. gdy bierzemy kredyt, rozważamy budowę domu, idziemy do sądu itp. Z całą pewnością Duch Święty objawi Swą moc, gdy zaprosimy Go, by leczył nasze zranienia duchowe, ponieważ są takie krzywdy, których po ludzku nie da się przebaczyć, ale dzięki Niemu stanie się to możliwe. Warto uświadomić sobie, że choć Duch Święty jest odrębną osobą, zawsze działa w jedności z Ojcem i Synem. Jest taka modlitwa Ojców Kościoła: „Przyjdź, Panie Jezu. Amen! Przyjdź, Duchu Święty. Amen! Prowadźcie nas do Ojca. Amen”. Prosta, krótka, w której jednocześnie wzywamy całą Trójcę. Modlę się nią, kiedy wychodzę na ambonę, gdy idę do konfesjonału czy w innych sytuacjach. Wyraża ona prawdę, że tam, gdzie jest Duch, jest Jezus, a także doświadczenie miłości Boga Ojca.

„Przyjdź z darem pokoju, radości, mądrości…” - wołamy. Czy czasami nie traktujemy Ducha Świętego jako kuriera firmy przesyłkowej?
To prawda. Tymczasem Ducha Świętego trzeba traktować podmiotowo, a nie przedmiotowo. To nie jest nasz służący, ale Osoba Boska. Musimy pamiętać, że to my - i to jest nasze szczęście - jesteśmy Jego sługami. Życie w Duchu Świętym jest życiem w poczuciu stałego bezpieczeństwa. To z kolei owocuje wewnętrznym pokojem. Zmniejsza się bowiem ryzyko błędów, gdy mamy tak wspaniałego doradcę. I nawet, jak coś nam nie wychodzi, możemy mieć pewność, iż Bóg kontroluje sytuację.

Kościół wymienia siedem darów Ducha Świętego. Jaką rolę odgrywają one w naszym życiu?

Owe dary są niezbędnym orężem bojowania, o czym pisze św. Paweł w Liście do Efezjan, gdyż jak zauważa: „Nie toczymy walki przeciw krwi i ciału, lecz przeciw zwierzchnościom, przeciw władzom, przeciw rządcom tego świata, przeciw pierwiastkom duchowym zła na wyżynach niebieskich”, czyli przeciw istotom inteligentniejszym od nas ludzi. Na szczęście, mając rzeczonych siedem darów, możemy wygrać tę bitwę. Na przykład dar pobożności jest łaską myślenia po Bożemu, a nie po swojemu. Nie polega on na spędzaniu długich godzin na modlitwie, lecz takim jej przeżywaniu, by nas przemieniała. Szatan bowiem chce, byśmy myśleli i w konsekwencji żyli po swojemu, a nie po Bożemu. Oto jeden z przykładów, które uzasadniają tezę, iż owych siedem darów jest niczym oręż do walki ze złym duchem.

A czym jest natchnienie Ducha Świętego i na czym ono polega w codzienności?

Jeśli mamy z Nim żywą relację, czuwając by grzech ciężki jej nie zniszczył, to pozostajemy otwarci na głos Ducha Świętego. Jesteśmy wówczas niczym radar, który wyłapuje właściwy sygnał. W konsekwencji wiemy, co jest wolą Bożą, więc nasze decyzje są dobre - to właśnie natchnienie. Nie zawsze jednak jest to łatwe, ponieważ nawet gdy wiemy, co jest wolą Pana, często decyzja zawiera w sobie pewne ryzyko, wydaje się być niewygodna, trudna lub kosztowna.
Jako młody ksiądz podczas tzw. kolędy trafiłem do pewnego domu. Małżonkowie w wieku ok. 70 lat, ponad 40 lat w sakramentalnym związku, chodzący do kościoła itd. Po modlitwie i błogosławieństwie domu zaczynamy miłą rozmowę, a ja czuję, że muszę zadać im „trudne” pytanie. Podejmuję ryzyko i pytam: „Było w tym roku u państwa Boże Narodzenie?”, Odpowiadają, że jak najbardziej, była wigilia, kolędy itd. „A czy byliście na rekolekcjach, u spowiedzi, Komunii św.?” - drążę temat. Żona potwierdza, ale dodaje: „Mąż niech odpowiada za siebie”. Na co jej ślubny przyznaje się szczerze, że nie spowiadał się od… 56 lat. Zamurowało mnie. W myśli proszę: Duchu Święty, skoro Ciebie posłuchałem, to teraz pomóż mi. Co mam powiedzieć? „Co ty się martwisz?! To Jezus umarł za tego człowieka, a nie ty” - słyszę w sercu delikatny szept. No tak, przecież słowa Jezusa mają moc - dociera do mnie i wtedy mówię do mężczyzny: Nie będę pana nawracał. Widzę pana w kościele, żonę, która jest szczęśliwa, córkę, z której możecie być dumni. Jednak przypominają mi się właśnie słowa z Apokalipsy św. Jana, gdzie Jezus mówi: „Oto stoję u drzwi i kołaczę: jeśli kto posłyszy mój głos i drzwi otworzy, wejdę do niego i będę z nim wieczerzał, a on ze Mną”. Nie mam wątpliwości, że Jezus stoi teraz przed Pana sercem i puka. Co więcej - jestem pewny, że pan słyszy to pukanie. Życzę zatem, żeby miał pan odwagę otworzyć i oby pan zdążył. Dziękuję za kolędę. A wtedy ten zacny senior podrywa się i pyta, kiedy możemy się umówić na spowiedź. Trzy dni później wyspowiadał się. Trwało to trzy godziny, a ja ani razu mu nie przerwałem. Jako 13-latek został wywieziony z rodzicami na Syberię, a oni odejmowali sobie od ust, byle syn przeżył. Przeżył, choć rodzice nie. Dlatego ten nastolatek stwierdził: „Boga nie ma”. Potem wcielono go do Ludowego Wojska Polskiego, a tam Boga również nie było. Po 1989 r. zaczął powoli chodzić do kościoła. „Tylu kapłanów znają moje dzieci, nieraz przychodzili do nas na herbatę, kolację, a żaden nie miał odwagi zapytać, czemu nie widzi mnie u Komunii św. A ksiądz, taki młokos, to zrobił” - usłyszałem. I co by było, gdybym nie posłuchał natchnienia?

Dziękuję za rozmowę (DY).
 

Echo Katolickie 22/2022

 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama