Jakie właściwie jest imię Boga i co nam ono mówi o Bogu?
Otaczają nas zewsząd różne imiona ludzi - słyszymy je, zapamiętujemy i często używamy. Jeżeli znamy czyjeś imię, to osoba ta żyje w pewien sposób w naszej pamięci, możemy też używać jej imienia w różnych sytuacjach. Imieniem kogoś przywołujemy i w pewien sposób zmuszamy do zauważenia nas. Samo też wymówienie imienia sprawia, że dana osoba wydaje się być obecna wśród nas. Czy możemy to wszystko odnieść do imienia Boga? Czy imię Boga podobne jest do imion ludzi? Jakie właściwie jest Jego imię?
Zacznijmy zagadkowym fragmentem z małego dziełka Mikołaja z Kuzy „O Bogu ukrytym":
Poganin: Co wielbisz?
Chrześcijanin: Boga.
Poganin: Czym jest Bóg,
którego wielbisz?
Chrześcijanin: Nie wiem.
Poganin: Więc z taką powagą wielbisz
coś, czego nie znasz?
Chrześcijanin: Wielbię dlatego właśnie,
że nie znam.
Nie należy oczywiście rozumieć słów chrześcijanina dosłownie. Nie chce on powiedzieć, że nie zna Boga, ale że nie zna Jego imienia. Trzeba też zauważyć, że rozmawia z poganinem, który jako politeista nadawał bardzo różne imiona swym bogom. Dlaczego jednak chrześcijanin mówi, że nie zna imienia Bożego? Czy jest to tylko figura stylistyczna? Chęć zaciekawienia rozmówcy? Nie. Chrześcijanin naprawdę nie zna imienia Bożego. Dodajmy, że nie zna go też nikt z nas.
Jak wiadomo, Żydzi nie wymawiali imienia Bożego, raz w roku robił to jedynie arcykapłan. Dla Żydów bowiem imię Boga było samym Bogiem, było niewysłowioną świętością, której człowiek pod groźbą śmierci nie mógł w żaden sposób dotknąć. Poznanie czyjegoś imienia w ich rozumieniu było jakby częściowym uchyleniem drzwi do poznania istoty jakiegoś człowieka, gdyż imię było nierozerwalnie z nim związane. Nie było tylko przypadkową nazwą, którą rodzice nadali swojemu dziecku - z sobie tylko znanych powodów - ale zawierało jakby w zalążku przeszłość ich rodu i historię narodu. Wydarzenie, jakim było dla Żydów poznanie imienia Boga, było jakby rozpoczęciem na nowo ich losów, od teraz już na zawsze włączonych w dzieje objawiającego się Boga.
Chrześcijaństwo, wyrosłe w bliskości judaizmu, zmieniło radykalnie stosunek do imienia Bożego, które przestało być traktowane jako samodzielna i odrębna świętość, ale zachowało tę samą cześć i bojaźń wobec świętości Boga. Obecnie imię Boga w różnych językach i pod różnymi szerokościami geograficznymi wymieniane jest bardzo często, zarówno w oficjalnie sprawowanym kulcie, jak i w prywatnych modlitwach czy praktykach religijnych. Imię Boże pada też z głośników radiowych i telewizyjnych, pojawia się na łamach gazet, książek, ulotek reklamowych. Wobec takiego wielo- i pustosłowia cisną się nieraz na usta słowa Mistrza Eckharta: „Czemu paplesz o Bogu? Cokolwiek mówisz o Nim, jest nieprawdą". Eckhart (1260-1327), pełniący w ciągu życia wysokie funkcje w zakonie dominikańskim, uważał bowiem, że Bóg jest niepojmowalny i nienazywalny i dlatego można mówić o Nim tylko w terminach negatywnych, czyli takich, które mówią, czym On nie jest.
Można powiedzieć, że bardzo przyzwyczailiśmy się do częstego określania Boga różnymi nazwami, czy przywoływania imienia Bożego w bardzo licznych sytuacjach, zapominając o przestrzeganiu drugiego przykazania. Czasami większy szacunek przywiązuje się do imion i nazwisk ludzi. Pracownicy firmy w czasie oficjalnych rozmów i załatwiania interesów nie odważyliby się niedbale i bez szacunku nazywać swojego przełożonego.
Z częstego używania imienia Bożego wynikają dobre i złe konsekwencje. Dobrze jest wymieniać imię Boże we właściwym miejscu i czasie, jeżeli ma to służyć godnemu uwielbieniu Boga, oraz gdy w modlitwach prywatnych, wymieniając imię Boże, czujemy głęboką więź i troskę Boga. Trudno by nam było prowadzić życie religijne, gdybyśmy mieli nie wymieniać imienia Bożego. Czulibyśmy się jakby oddaleni od Boga, który powoli stawałby się niedostępną i odległą osobą, którą znamy coraz mniej. Zły natomiast można robić użytek z imienia Bożego, gdy wykorzystuje się je jako swego rodzaju amulet w chwilach nieszczęścia lub gdy świadomość, że znamy imię Boże, powoduje, iż wydaje się nam, że Bóg nie jest żadną tajemnicą, żadną niedostępną dla nas świętością, lecz osobą, którą dobrze znamy i wiemy, jak się zachowa w trudnych dla nas sytuacjach. Oba warianty sprowadzają wzywanie imienia Boga na płaszczyznę magii, w której posiadając czyjeś imię - jak wierzą jej zwolennicy - mamy nad nim jakąś władzę.
Co należy jednak w takiej sytuacji uczynić? Czy mamy wrócić do żydowskiego pojmowania imienia Boga, czy też wprowadzić jakiś regulamin form i częstotliwości używania imienia Bożego? Żadne z tych, przyznajmy szczerze, nierealnych możliwości nie musi być w ogóle branych pod uwagę, gdyż chrześcijaństwo ma własną, dobrze uzasadnioną i osadzoną w tradycji metodę, która określa sposoby przyznawania Bogu imienia. Chodzi tu o tzw. teologię negatywną, której wielkimi mistrzami byli Pseudo-Dionizy Areopagita i Mikołaj z Kuzy.
Pseudo-Dionizy Areopagita żył prawdopodobnie w V wieku, a swój wielki autorytet zawdzięczał temu, iż uznawano go za ucznia św. Pawła (Dz 17, 34). Dzieła Pseudo-Dionize-go kilkakrotnie tłumaczono na łacinę, a komentowali je prawie wszyscy najwięksi myśliciele chrześcijańscy, jak na przykład Jan Szkot Eriugena, Albert Wielki, Bonawentura, Tomasz z Akwinu. Pseudo-Dionizy w języku pełnym metafor i symboli wyrażał przekonanie, iż Bóg jest absolutnie niepojmowalny dla zmysłów i rozumu, dlatego też nie może zostać nazwany w żaden bezpośredni sposób. Możliwe jest to tylko przy zastosowaniu swoistej operacji, na którą składają się trzy etapy. Pierwszy, zwany teologią afirmatywną (katafatyczną), przypisuje Bogu określenia, które pochodzą z Pisma Świętego, takie jak Jeden, Wszechmocny, Sprawiedliwy itd. Drugi etap, zwany teologią negatywną (apofatyczną), polega na zaprzeczeniu, iż określenia te odnoszą się do Boga w taki sam sposób jak do stworzeń. Jedność bowiem Boga, czy Jego sprawiedliwość, jest całkiem inna niż jedność i sprawiedliwość orzekana w odniesieniu do rzeczy stworzonych. Trzeci etap, zwany teologią najwyższą, stwierdza, iż imiona Boga przewyższają swym znaczeniem to, w jaki sposób człowiek używa ich w odniesieniu do stworzeń. Zatem, przykładowo, Bóg nie jest Sprawiedliwy, ale jest Ponad-Sprawiedliwością, nie jest Życiem, ale jest Ponad-Życiem. Pseudo-Dionizy pisał o Bogu: „Ta najdoskonalsza przyczyna wszystkiego jest bowiem ponad wszelkim potwierdzeniem i ponad wszelkim zaprzeczeniem; wyższa nad wszystko, całkowicie niezależna od wszystkiego i przenosząca wszystko". Oznacza to, że żadne imię nie może objąć Boga, gdyż jest On nieskończenie doskonalszy od tego, na podstawie czego przyznaje się Mu jakieś imię.
Mikołaj z Kuzy (1401-1464), aktywny uczestnik soboru w Bazylei, legat papieski i kardynał Kościoła uważał, że imię Boga radykalnie różni się od innych imion, gdyż każda nazwa nadawana jest w związku z odróżnieniem jednej rzeczy od drugiej. Bogu zaś, w którym nie ma żadnego podziału, nie może przysługiwać imię własne, w rozumieniu imion nadawanych rzeczom stworzonym. Poza tym imię Boga jest samym Bogiem, więc zupełnie poznać je może tylko osoba, która sama jest Bogiem. Według kardynała z Kuzy, „Bóg nie jest niczym z tego, co można powiedzieć - ani prawdą, ani intelektem, ani światłem".
Z tego wszystkiego wynika, iż przypisywane Bogu określenia odnoszą się do Niego w nieskończenie małym stopniu, gdyż pochodzą one z cech świata zmysłowego: „Żadne więc z określeń pozytywnych, które jakby rzutują na Niego coś, co oznaczają, nie może Mu być przysądzone, jako że nie jest On w większym stopniu czymś niż wszystkim". Każde określenie szczegółowe ma przy tym swoje przeciwieństwo, tak więc gdy na przykład nazywamy Boga prawdą, to nasuwa się pojęcie fałszu, więc określenia takie nie oddają absolutnej doskonałości Boga.
Pozytywne określenia Boga są niezbędne, gdyż opiera się na nich kult religijny, jednak wymagają one dopełnienia przez określenia negatywne, które chronią przed traktowaniem Boga jako czegoś stworzonego lub złączonego ze światem. Powtarzając za Pseudo-Dionizym, stwierdza kardynał z Kuzy, że negacje, które odejmują Bogu wszystko co niedoskonałe, są prawdziwsze od innych określeń.
Problem imienia Bożego i języka, w jakim możemy mówić o Bogu, jest też jednym z największych problemów mistyków, którzy boleśnie doświadczają niemożności wyrażenia w zwykłym języku swoich niezwykłych dla większości śmiertelników doświadczeń. Stąd biorą się u nich różne próby stworzenia innego sposobu wyrażania doświadczanej rzeczywistości, który choć w niewielkim stopniu umożliwiałby przekazanie określonych treści. Kiedy więc jedni będą tworzyć specjalny mistyczny język, inni będą posługiwać się językiem zwykłym, ale wyrażając się w sposób paradoksalny i łamiący reguły logiki, jeszcze inni używać będą języka lirycznego bądź posługiwać się będą najbardziej wyszukaną abstrakcją. Przykładem niech będą słowa mistrza Eckharta, który we właściwym sobie stylu napisał: „Ja twierdzę, że poznanie czegoś w Bogu i nadanie Mu odpowiedniego do tego imienia równa się zapoznaniu Go. On jest ponad imionami i ponad naturą, (...) nauczmy się wyzbywać złudzenia, że możemy nadać Bogu jakieś imię, którym byśmy Go wystarczająco wysłowili i wywyższyli. On jest ponad imionami i niewysło-wiony".
Jakie wnioski płyną z poznanej chrześcijańskiej i mistycznej teorii imienia Bożego? Czy może ona wpłynąć na indywidualną religijność? Nie tylko może, ale i musi, gdyż w przeciwnym razie zagrozi nam spowszednienie imienia Bożego czy traktowanie go jako amulet. Niektórzy mogą jednak poczuć się zniechęceni takim podejściem do imienia Bożego, takim „skomplikowaniem" sprawy, gdyż zastosowanie tej nauki wymaga wiele wysiłku i trudu. Wysiłku ciągłego pamiętania, że żadne imię, którym nazywamy Boga, nie może objąć calej Jego doskonałości i świętości oraz trudu oczyszczania imienia Boga z elementów, które mogą powodować, iż będziemy traktować Boga jak człowieka, którego imię znamy, i który nie jest dla nas żadną tajemnicą. Droga ta warta jest podjęcia, a efekty mogą nas zadziwić. Wzrastająca świadomość świętości i tajemnicy imienia Boga pozwoli nam lepiej oddawać Bogu cześć i chwałę, a przez to na powrót zaczniemy Go nazywać, ale już świadomi tego, że On wszystko przekracza. Odnajdziemy własne imię Boga, może takie same, którego używaliśmy przedtem, ale jakże inaczej będziemy je rozumieli. Najlepiej oczywiście, żeby imię Boga pochodziło z Pisma Świętego, gdyż wtedy mamy większą pewność, iż nie błądzimy, gdy z pokorą przyjmujemy Jego imię, które On sam nam objawił.
opr. mg/mg