O ukrytym i publicznym życiu Jezusa
Po chrzcie Janowym otworzyła się dla Jezusa droga publicznej aktywności — po latach ukrytego życia. Chrzest upewnił Go co do Jego powołania Syna Bożego w trudnej roli Baranka przyjmującego i znoszącego grzech świata. Duch, który wtedy na Niego zstąpił i na Nim spoczął, dalej Go prowadził. O dziwo, droga nie zaprowadziła od razu do ludzi, tylko na pustynię, gdzie się pojawił inny duch, usiłujący zwieść Jezusa, wskazać inną drogę. Pokusy były subtelne, sugerowały, jak osiągnąć sukces u ludzi. Objawienie synostwa Bożego miało się dokonać według idei kusiciela jego własnymi sposobami: magicznymi sztuczkami, które by rzuciły tłumy na kolana, zaspokoiły potrzebę sensacji, nowych idoli... Czy kuszący duch okłamał Jezusa, gdy Mu pokazał wszystkie królestwa świata (Łk 4,5n.), zapewniając, że należą do niego, do diabła, gotowego podzielić się tą władzą, pod warunkiem że Jezus uzna jego panowanie? Wiemy, że Chrystus oparł się pokusie, gdyż oparciem było dla Niego poddanie się Ojcu, jedynemu Panu. Jednak zły duch nie dał za wygraną i zanim jego władza zwróciła się przeciwko Jezusowi, zaczął od innej strony wpływać na Jego drogę. Rzeczywiście wykazał swą diabelską moc nad potężnym Herodem — wykorzystał słabość władcy, którego doprowadził, jakby wbrew jego woli, do zgładzenia Jana Chrzciciela. To faktycznie wpłynęło na dalsze kroki Jezusa. Gdy posłyszał, że Jan został uwięziony, usunął się do Galilei (Mt 4,12).
Wygląda to jak unik z Jego strony, jak gdyby w obliczu władzy złego chciał zejść mu z drogi i powrócić do Galilei, gdzie przez lata żył w ukryciu. Wrażenie pogłębia się, gdy przyjrzymy się słowu, którym ewangelista Mateusz określił Jego postawę. To samo pojęcie „usunięcia się” (po grecku: anachóreó) pojawiło się w Ewangelii kilka razy już wcześniej i zawsze w obliczu zagrożenia, które zmuszało ludzi, by się usunęli. Słyszymy to najpierw o magach, nazywanych potocznie trzema królami. Gdy po widzeniu Dziecka otrzymali we śnie objawienie, by nie wracali do Heroda, wtedy (tłumacząc dosłownie): „inną drogą usunęli się do swego regionu” (por. Mt 2,12). To samo zagrożenie spowodowało następnie, że także Józef otrzymał we śnie nakaz, po którym nocą z Dzieckiem i Jego Matką „usunął się do Egiptu” (por. Mt 2,14). Kiedy z kolei miał stamtąd powrócić, usłyszał, że w Izraelu panuje syn Heroda, którego także można było się bać. Otrzymał wtedy znów objawienie we śnie, by „usunął się w strony Galilei” (por. Mt 2,22). Tu rodzina zatrzymała się w Nazarecie — na długie lata. Nazwano ten okres ukrytym życiem Jezusa, pozostał On tu bowiem aż do momentu, gdy wyszedł do Judei, by przyjąć chrzest Jana. Jednak jeszcze raz „usunął się do Galilei”, choć opuścił Nazaret i zamieszkał nad Jeziorem Galilejskim, w Kafarnaum. Do Judei powrócił później, gdy już był gotów na śmierć...
Uderza to ciągłe usuwanie się Jezusa, zakończone śmiertelnym usunięciem. Mogło się wydawać, że postępował jak „anachoreta” szukający życia w ukryciu, by uniknąć złego. Dla Jezusa wszakże było jasne, że zło, które Mu zagrażało, samo czuło zagrożenie ze strony wcielonego Syna Bożego. Również objawienia związane z dzieciństwem ukazywały, że droga życia Jezusa była spełnianiem woli Boga nieustannie prowadzącego swego Syna. Stąd usunięcie się do Galilei mogło być odczytane jako spełnienie proroctwa co do tej krainy, uważanej przez Izraelitów za pogańską: Lud, który siedział w ciemności, ujrzał światło wielkie, i mieszkańcom cienistej krainy śmierci wzeszło światło (Mt 4,16). To znaczy: jeśli nawet mogło powstać wrażenie, że Jezus objawiający Bożą światłość usunął się wobec mocy ciemności działającej w Judei, Jego światło mimo wszystko zajaśniało tam, gdzie Żydzi widzieli tylko ciemną krainę śmierci. Już u początku działalności Jezusa Jego usunięcie się zapowiada tajemnicę końca; wejdzie On wtenczas ostatecznie do krainy śmierci, by Jego światło rozjaśniło ciemności, rozproszyło mroczne złe moce, które Go nie pojęły, bo właśnie tam, gdzie liczyły na zwycięstwo, zostały zwyciężone.
Światło dla świata w osobie Jezusa zajaśniało na początku w Galilei. Kraina, która dla Starego Testamentu była cienistą krainą śmierci, staje się w Nowym Testamencie ziemią rodzinną i miejscem Ewangelii wcielonego Syna Bożego. Tu zaczęło się głoszenie Dobrej Nowiny Jezusa: Czas się wypełnił i bliskie jest królestwo Boże. Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię (Mk 1,15). Na górze blisko Jeziora Galilejskiego nastąpiło wybranie Dwunastu — wspólnoty uczniów o symbolicznej liczbie, która wskazywała powołanie nowego Izraela, Chrystusowego Kościoła (por. Mk 3,13n.). Zanim uczniowie prawdziwie dojrzeli do swego powołania, mieli jeszcze przejść przez próby, trudne doświadczenia kulminujące w przejściu Jezusa przez mękę zakończoną śmiercią na krzyżu. Wszyscy trzej ewangeliści synoptycy wskazują podobną dynamikę wydarzeń. Najpierw uzdrowienia jako znaki mocy Chrystusa wywierają wielkie wrażenie, także na uczniach, a Piotr w ich imieniu wyznaje pierwszy, że Jezus jest oczekiwanym Mesjaszem- Chrystusem. Jezus uznaje to, lecz od owego momentu zaczyna mówić o czekającej Go śmierci, wzywając uczniów do pójścia Jego śladem — drogą krzyża. Do tego dołącza kolejne doświadczenie, jeszcze w Galilei: tajemnicze przemienienie na górze...
Mówimy, że góra ta to Tabor, choć Ewangelia nie podaje nazwy miejsca, gdzie nastąpiło przemienienie. Wydarzenie stanowi kulminację działalności Jezusa w Galilei. Wypełnia się początkowa zapowiedź ewangelisty o cienistej krainie śmierci, w której wzeszło światło. To światło zajaśniało na górze jeszcze jaśniej, ale na razie — tylko dla wybranych uczniów. Dotychczasowe zdarzenia poświadczały Boską moc Jezusa pośrednio — przez uzdrawiające dzieła, jakich dokonywał. Usunięcie się na górę miało przygotować uczniów na dzieło niezwiązane z działaniem i dlatego bardziej tajemnicze. Przemienienie na górze w Galilei zaszło, jak opisuje ewangelista Łukasz, podczas modlitwy Jezusa (Łk 9,28). To zapowiedź innego przemienienia, które także dokonało się na górze, wspomnianej w Ewangelii wyraźnie jako Góra Oliwna (Mt 26,30). W ogrodzie Getsemani na Górze Oliwnej ci sami wybrani uczniowie — Piotr i dwaj synowie Zebedeusza — byli świadkami kolejnej, decydującej modlitwy Jezusa. Wszystko wskazywało na to, że czeka Go śmierć i Jezus po raz ostatni pytał Ojca, czy istotnie taka jest Jego wola. Wcześniejsze przemienienie na górze w Galilei wcale tego nie przesądzało — potwierdzało jedynie świadectwo Jana Chrzciciela znad Jordanu, przekazane przez Ojca: To jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie (Mt 3,17; 17,5). Dopiero przemienienie na górze w Judei przyniosło dopełnienie, gdy stało się jasne dla samego Jezusa, że jako Syn umiłowany przez Ojca musi przyjąć ukrzyżowanie, nie dlatego, jakoby Ojciec miał upodobanie w Jego śmierci, tylko ze względu na ludzi, gdyż ulegają złemu, którego nie da się znieść inaczej jak w postawie Baranka...
Co znaczy przeto światło nazywane światłością Taboru? To światło wschodzące na tle ciemności świata, zapowiadające nowe życie — przemienione mocą Bożej miłości. Jest ono bardziej tajemnicze od słońca, które wprawdzie też ożywia, jednakże wszystkie jego wschody zapowiadają późniejszy zachód — w nieustającym cyklu życia przyrody.
Syn Boży poddał się temu prawu, kiedy stał się Synem Człowieczym. On także musiał umrzeć, usunąć się ze świata widzialnego. Kiedy jednak zgodził się być usunięty przez ludzi, wtedy sam objawił nowe prawo i nowe życie. Na świecie, gdzie życie rozwija się nieustannie przez uśmiercanie, zadawanie śmierci, Jezus objawia życie Boże zdolne nie zadać, ale ponieść śmierć, albowiem jest od niej silniejsze — prawdziwie nieśmiertelne. Światło Taboru to światło przemieniające życie człowieka na ziemi. Sama przyroda świadczy o Stwórcy, jak o tym śpiewali nasi przodkowie na nieszpory: „Gdzie wschodzi słońce i kędy zapada, niechaj świat Bogu chwałę opowiada”. Jezus jednak, ukrzyżowany Syn Boży, wschodzi jako Słońce nieznające zachodu. W Jego świetle przemijanie przemienia się, wydobywa z czasu wieczność.
„Gdzie wschodzi słońce i kędy zapada...” Te liturgiczne słowa zapamiętał Czesław Miłosz, gdy jako dziecko uczestniczył w nabożeństwach nieszpornych. Stały się te słowa tytułem poematu uznanego za opus magnum jego poezji. Poeta zdradził w jednej z rozmów, że najpierw pojawił się początek, określony jako „Posłuchanie”, chodzi bowiem o słuchanie i wysłuchanie głosu we wnętrzu piszącego; później wyjaśnia on, że natchnienie dotyczy nie treści, ale formy: „Rytm, inkantacja nie daje wyrazów”. Odzywające się głosy poruszają pamięć, otwierają więcej niż osobiste wspomnienia. Dlatego przytoczone są w poemacie także kroniki z przeszłości mówiące o rodzinnych stronach Miłosza. Zdarzenia z dzieciństwa stają przed nim jak żywe. Pisząc o sobie jako chłopcu, dodaje: „Widzi, co widzę dotychczas (...) / Patrzył, jakby od razu rzeczy zmieniała pamięć. (...) To znaczy zbierał co trzeba na jakiś ostatni moment, / Kiedy z okruchów ułoży świat już doskonały”. Tę postawę wyjaśnia pod koniec poematu z odwołaniem się do teologicznego pojęcia apokatastasis. Oto jego słowa: „Należę (...) do tych, którzy wierzą w apokatastasis. / Słowo to przyobiecuje ruch odwrotny, / Niż ten, co zastygł w katastasis, / I pojawia się w Aktach Apostolskich, 3,21. / Znaczy: przywrócenie”. Poeta podsumowuje w końcu: „Każda rzecz ma więc dla mnie podwójne trwanie. / I w czasie, i kiedy czasu już nie będzie”.
Chodzi tutaj o tajemnicę pamięci. Życie ludzkie niesie z sobą wiele bólu, który przenika także przyrodę pełną wzajemnego pożerania jednych istot przez inne... Jak refren powracają w poemacie słowa: „Życie niemożliwe, ale było znoszone”. To znoszenie dokonuje się dzięki przejściu, możliwemu w obecnym życiu, gdy pamięć otwiera się na wspomniane „podwójne trwanie”. Poeta przeczuwał tę prawdę wcześniej, o czym świadczą znane słowa wzywające, by „z ruchu podjąć moment wieczny / Jak blask na wodach czarnej rzeki” (Notatnik: Brzegi Lemanu). Wprawdzie kontekst odsłania, że wtedy poeta myślał raczej o wieczności ruchu niż o trwaniu pamięci, jednak określenie „moment wieczny” dobrze wyraża tajemnicę trwania w czasie tego, co wieczne. W późniejszym komentarzu do poematu Miłosz ilustruje tajemnicę mitologicznym obrazem oczyszczenia pamięci dzięki przeprawie po śmierci przez rzekę Letę, gdy „zapomina się wszystko, co było cierpieniem, sama pamięć zostaje oczyszczona”. Zauważa: „To mniej więcej łączy się z apokatastasis” w sensie „przywrócenia wszystkich momentów w ich formie oczyszczonej”.
Pamięć oczyszczona — czy to będzie możliwe dopiero po śmierci? Nierzadko czujemy, że pamięć obciąża nas, utrudnia życie. Dlatego rodzi się pokusa, by po prostu zapomnieć o trudnych przejściach z przeszłości, jakby wykreślić je z pamięci grubą krechą... Nie daje to jednak prawdziwej wolności, bo zepchnięte do wnętrza przeżycia będą zatruwać od środka, dojdą do głosu w naszych obawach i niepokoju w obliczu prawdy. Z drugiej strony także przy dobrej woli sami nie dajemy sobie rady z odzywającymi się złymi wspomnieniami. Nawet osoby wierzące mówią: „przebaczam, ale nie potrafię zapomnieć”, a wtedy zło mimo wszystko dalej uniemożliwia jasne, dobre spojrzenie na drugiego człowieka.
Ewangelia pokazuje, że Jezus uzdrawia do głębi, przywraca nie tylko zdrowie, które kiedyś i tak utracimy w śmierci, ale daje życie wieczne, Boże. Symbolizuje to woda żywa — zapowiedziana w rozmowie z Samarytanką (J 4,10n.). Kobieta pragnie Bożego daru, jednak aby mogła przyjąć uzdrowienie, musi najpierw uświadomić sobie zło swego życia. To właśnie przypomina Jezus, gdy doprowadza ją do wyznania: Nie mam męża. Tak odsłania się jej bolesna przeszłość i teraźniejszość, nareszcie „zgodnie z prawdą” (4,18). Przemiana, jaka dokonała się w kobiecie, wyraża się w jej świadectwie wobec innych: Pójdźcie, zobaczcie człowieka, który mi powiedział wszystko, co uczyniłam: Czyż On nie jest Mesjaszem? Odmieniona kobieta nie boi się prawdy, spotkała ją bowiem w Osobie, która jest Prawdą. Pamięć oczyszcza się, gdy rozpoznajemy, że nasze życie zostało przyjęte przez samego Boga.
opr. mg/mg