Z cyklu "Nadzieja poddawana próbom"
Co odpowiedzieć na zarzut, że chrześcijaństwo jest religią smutku i ofertą duchową dla ludzi, którym w życiu się nie powiodło? Zupełnie nie umiem polemizować z zarzutami, kiedy argumenty zaczerpnięte są z Pisma Świętego. Tu usłyszałem dwa takie argumenty: 1) Nigdzie w Ewangeliach nie znajdziemy słów: „błogosławieni, którzy się śmieją” ani: „błogosławieni radośni”, mamy tylko: „błogosławieni, którzy płaczą”; 2) o Panu Jezusie Ewangelie dwa razy wspominają, że płakał, ale nigdy nie wspominają o tym, żeby się śmiał lub żartował. Ten ostatni argument sformułowano mi nawet w postaci twierdzenia, że Pan Jezus nigdy w życiu się nie śmiał.
Zygmunt Krasiński pisze w którymś ze swoich listów o poczuciu niesmaku, a poniekąd i krzywdy, jaką odczuł podczas delektowania się Mojżeszem Michała Anioła. Mianowicie wbiegła do muzeum grupa turystów, którzy natychmiast zaczęli się prześcigać w krytykowaniu arcydzieła. Krasińskiego ogarnęło przykre wrażenie, jakby pchły oblazły tę rzeźbę i po niej skakały.
Otóż nie powinniśmy się w taki sposób włączać do dyskusji o naszej wierze, że utrwala to tylko w naszym rozmówcy postawę jej krytykowania i osądzania. Wydaje się, że słuszniej jest w ogóle nie wtrącać się w czyjeś perorowanie na temat chrześcijaństwa lub Kościoła. Chyba że mamy szansę w taki sposób wejść w to perorowanie, że zmieni się ono w autentyczną rozmowę albo przynajmniej uda się nam zwrócić uwagę perorującego na jakiś autentyczny aspekt poruszanego przez niego tematu.
Zastanawiam się, jak sam bym się próbował zachować w opisanej przez Pana sytuacji. Gdyby takie rzeczy mówił mój znajomy, być może udałoby mi się powiedzieć mu w sposób zwyczajny i szczery, bez ukrytych podtekstów: „Wybacz mi, że po mnie tak mało widać, iż chrześcijaństwo jest religią radości. Ale uwierz mi, że radość jest jednym z najważniejszych owoców mojej wiary, że chrześcijaństwo bez radości jest czymś martwym, a w każdym razie czymś jałowym”. Gdybym umiał takie słowa powiedzieć prawdziwie, kto wie, może właśnie w tym momencie zaczęlibyśmy naszą prawdziwą rozmowę o sensie wiary.
Nie sposób jednak takiej rozmowy sobie zaplanować. Może zacząłbym ją inaczej, od próby zwrócenia uwagi na niestosowność wymądrzań się na temat zdania: „Błogosławieni, którzy płaczą”. W końcu zdanie to ma swój kontekst, który należy uszanować. Jest ono jednym z Ośmiu Błogosławieństw i wystarczy nieco wczytać się w ich duchowy nastrój, żeby wiedzieć, iż błogosławieństwo dotyczy tylko płaczu mądrego i sensownego: „Błogosławieni, którzy płaczą nad nędzą lub krzywdą bliźniego, jeśli płacz ten skłania ich do okazania mu solidarności”; „Błogosławieni, którzy płaczą nad swoim grzechem, jeśli płacz ten jest początkiem ich nawrócenia”; „Błogosławieni, którzy płaczą w obliczu panoszenia się zła, jeśli płacz ten umacnia do odważnego trwania przy Bożych przykazaniach”. Otóż mądry płacz zawsze kończy się radością. W tym błogosławieństwie wyraźnie to zresztą napisano: „albowiem oni będą pocieszeni”.
A może próbę rozmowy rozpocząłbym od skomentowania twierdzenia, że Pan Jezus się nie śmiał. Słusznie Pan zauważył, że to tylko w Ewangeliach nigdzie się o tym nie wspomina. A z tego spostrzeżenia wynika mniej więcej tyle samo, co z zauważenia, że Ewangelie nigdzie nie mówią o tym, żeby Pan Jezus się mył, czesał albo ubierał.
Skoro jednak już ktoś ten temat porusza, można wykorzystać to jako okazję do zastanowienia się nas różnicą między radością i śmiechem. Okazuje się, że różnicę tę da się zmierzyć nawet ilościowo. Słownik frazeologiczny języka polskiego Stanisława Skorupki odnotowuje 19 przymiotników, które kojarzą się z radością, i aż 103 przymiotniki, kojarzące się ze śmiechem, przy czym zdecydowana większość przymiotników określających śmiech wskazuje na jego wersje negatywne: śmiech może być bezmyślny, bezwstydny, głupkowaty, gorzki itp.
Śmiech może być również figlarny, ironiczny, łobuzerski — a zatem jest świetnym narzędziem do rozbijania wszelkiej fałszywej powagi. Kiedy Jan XXIII, przeciskając się przez tłum, usłyszał słowa: „ależ on gruby!”, natychmiast zwrócił się do pani, która to powiedziała: „widzi pani, konklawe to nie jest konkurs piękności”. Otóż muszę wyznać, że nie umiem sobie wyobrazić Pana Jezusa, sięgającego po autoironię. Wszyscy, nawet papież, muszą się bronić przed obrośnięciem w jakąś fałszywą powagę. Jednak autorytet Pana Jezusa jest absolutnie transcendentny wobec wszelkiej ludzkiej niedoskonałości, a zatem korygowanie go za pomocą humoru czy ironii byłoby zwyczajną niestosownością, czymś nie na miejscu.
Uświadomienie sobie różnicy między śmiechem i humorem a radością ułatwi właściwe zrozumienie tych bogatych treści, jakie na temat radości przekazuje nam Ewangelia. O tym za chwilę. Bo przychodzi mi do głowy jeszcze czwarty scenariusz, jak ewentualnie można by przerwać czyjeś tokowanie o rzekomym smutku i pesymizmie wiary chrześcijańskiej i zaproponować poważną rozmowę na ten temat. Mianowicie warto zwrócić uwagę na to, że nieraz ludzie, zamiast szukać jakiegoś wyjścia z bezsensu, w jakim się znaleźli, usiłują rozpaczać na wesoło — i trudno zaprzeczyć, że w ich sytuacji powaga byłaby czymś zdecydowanie bardziej optymistycznym niż pusta wesołość, mająca na celu zagłuszenie bezsensu i beznadziei.
O tej formie wesołości, która sprowadza się do ukrywania rozpaczy (nawet przed samym sobą), nieraz mówią przysłowia: „Skacze jak kogut bez głowy”, „Lepiej z mądrym płakać niż z głupim się śmiać”, „Nie ten wesół, co się śmieje”, „Śmieje się jak nagi w pokrzywach”, „Szczęśliwy jak mucha w miodzie”, „Cieszą się jak raki w kobiałce”. Podobno Warszawa nigdy się nie bawiła tak hucznie, jak w pierwszych latach po trzecim rozbiorze Polski: usiłowano w ten sposób stłumić rozpacz po utracie niepodległości.
Można się obawiać, że dzisiejszy seksualizm i rozrywkomania mają tyleż związku z prawdziwą radością, co wisielczy humor, jakiemu ulega niekiedy skazany na szubienicę złoczyńca.
Zaiste, przeklęta taka wesołość, która jeszcze głębiej pogrąża człowieka w jego zagubieniu się i beznadziei, i błogosławiony taki płacz, który jest płaczem nadziei na ratunek i odzyskanie radości. O takiej wesołości i o takim płaczu mówił Pan Jezus w sposób prosty, choć zarazem wstrząsający: „Wy będziecie płakać i zawodzić, a świat się będzie weselił. Wy będziecie się smucić, ale smutek wasz zamieni się w radość. Kobieta, gdy rodzi doznaje smutku, bo przyszła jej godzina. Gdy jednak urodzi dziecię, już nie pamięta o bólu z powodu radości, że się człowiek narodził na świat. Także i wy teraz doznajecie smutku. Znowu jednak was zobaczę i rozraduje się serce wasze, a radości waszej nikt wam nie zdoła odebrać” (J 16,20—22).
Toteż nic dziwnego, że Ewangelie tak wiele mówią o radości, „Oto zwiastuję wam radość wielką, która będzie udziałem całego narodu” (Łk 2,10) — słyszymy już w dniu narodzin Pana Jezusa. Atmosfera radości towarzyszy nawróceniom grzeszników. Zacheusz, przemieniony duchowo dzięki spotkaniu z Jezusem, „przyjął Go rozradowany” (Łk 19,6). Ojciec syna marnotrawnego wyprawia ucztę z okazji jego powrotu, bo „trzeba się weselić i cieszyć z tego, że ten brat twój był umarły, a znów ożył; zaginął, a odnalazł się” (Łk 15,32). Co więcej, sam Dobry Pasterz, kiedy odnajdzie zbłąkaną owieczkę, „cieszy się nią bardziej niż dziewięćdziesięciu dziewięcioma tymi, które się nie zabłąkały” (Mt 19,13).
Sam dar wiary Ewangelia porównuje do znalezienia skarbu i to właśnie radość, jaka wówczas człowieka ogarnia, uzdalnia do rozmaitych wyrzeczeń: Człowiek, który znalazł skarb, „z radości poszedł, sprzedał wszystko, co miał, i kupił tę rolę” (Mt 13,44).
To właśnie tutaj znajduje się wyjaśnienie tajemnicy, że pierwsi chrześcijanie potrafili wręcz cieszyć się z doznawanych prześladowań. Apostołowie, skazani na biczowanie, „cieszyli się, że stali się godni cierpieć dla Imienia” (Dz 5,41). Zaś w Liście do Hebrajczyków przypomina się jego adresatom: „z radością przyjęliście rabunek waszego mienia, wiedząc, że sami posiadacie majętność lepszą i trwającą” (10,34). „Cieszcie się — powiada Apostoł Piotr — im bardziej jesteście uczestnikami cierpień Chrystusowych, abyście się cieszyli i radowali przy objawieniu się Jego chwały” (1 P 4,13).
„Cieszcie się, że wasze imiona zapisane są w niebie” (Łk 10,20) — mówi nam sam Pan Jezus. Zatem już teraz się cieszcie! Chrystus Pan z całą jasnością mówił, że pragnie dla nas, aby już na tej ziemi „radość moja w was była i aby radość wasza była pełna” (J 15,11; por. 16,24; 17,13).
Owszem, logika wiary prowadzi nas do tego, żebyśmy różne radości i smutki doczesne przeżywali trochę jakby za szkłem: „Trzeba, aby ci, którzy mają żony, tak żyli, jakby byli nieżonaci, a ci, którzy płaczą, tak jakby nie płakali, zaś ci, co się radują, tak jakby się nie radowali; ci, którzy nabywają, tak jakby nie posiadali; ci, którzy używają tego świata, tak jakby z niego nie korzystali. Przemija bowiem postać tego świata” (1 Kor 7,29—31).
Jednak radość z bliskości Boga, radość z tego, że raczył wybrać nas na swoje dzieci, przeżywajmy najpełniej jak tylko potrafimy, nie za szkłem. Wiele świadectw takiej radości znajdziemy w Psalmach: „Wlałeś w moje serce więcej radości niż w czasie obfitego zbioru pszenicy i młodego wina” (4,8); „Szczęśliwy lud, co się umie radować i chodzi, o Panie, w świetle Twego oblicza” (89,16); „Raduję się z mów Twoich jak ten, co zdobył łup wielki” (119,162).
Przy takim nastawieniu ducha radością będzie dla nas nawet sąd Boży. Zarówno czekanie na sąd, jak sama jego rzeczywistość:
Niech się cieszy niebo i ziemia raduje;
niech szumi morze i to, co je napełnia;
niech się weselą pola i wszystko, co jest na nich,
niech się radują wszystkie drzewa leśne
przed obliczem Pana, bo nadchodzi,
bo nadchodzi, aby sądzić ziemię.
On będzie sądził świat sprawiedliwie,
z wiernością swą — narody. (Ps 96,11—13)
opr. aw/aw