Z cyklu "Poszukiwania w wierze"
Zaniepokoiła mnie następująca wypowiedź św. Augustyna, na którą gdzieś natrafiłam: „Za tych, którzy zeszli z tego świata bez wiary, która działa przez miłość, i bez jej sakramentów, na próżno spełnia się pobożne praktyki. Przecież kiedy oni tutaj przebywali, nie nosili w sobie zadatku na życie wieczne, nie przyjmując lub na próżno przyjmując łaskę Bożą, i w ten sposób nie miłosierdzie sobie skarbili, ale gniew”.
Ale przecież z drugiej strony: Co możemy powiedzieć o ostatnich przeżyciach ludzi, których znaliśmy jako obojętnych lub niewierzących i którzy umarli bez sakramentów? Przecież nie wolno nam o nikim powiedzieć na pewno, że jest potępiony, nawet o Judaszu, który przecież żałował, choć ogarnęła go rozpacz, grzech przeciwko Duchowi Świętemu. I dlatego modlimy się za naszych bliskich, którzy odeszli bez sakramentów, ufając, że w ostatniej chwili życia odnaleźli drogę do Boga. Przecież w czwartym kanonie jest modlitwa za zmarłych, „których wiarę jedynie Ty znałeś”. Chodzi tu chyba o tę wiarę, o której mówi św. Augustyn, że działa przez miłość.
Bardzo proszę o skomentowanie tej wypowiedzi, bo może ona wywołać w niektórych ludziach wiele goryczy i bólu, że na próżno modlą się o zbawienie swoich bliskich, którzy od Boga w swoim życiu odeszli.
Ostatnie zdanie z Pani listu przypomniało mi jedną stronicę z Dzienniczka Siostry Faustyny. Umarła zakonnica w jej klasztorze, Faustyna modli się zatem gorąco o miłosierdzie Boże dla niej. I oto zjawia się jej ta zakonnica, cała w płomieniach, i powiada jej, żeby przestała się modlić, bo i tak modlitwy te są daremne. Wówczas Faustyna tym goręcej zaczęła się za nią modlić. Po jakimś czasie znów zjawia jej się ta zakonnica z serdecznym podziękowaniem, że dzięki jej modlitwom dostąpiła już łaski wiekuistego oglądania Bożego Oblicza.
Mało ważne jest pytanie, czy były to wizje autentyczne. Na pewno oddają istotę twierdzeń autentycznie religijnych, które budzą trwogę. Warto sobie zapamiętać następującą zasadę: Jeśli jakiekolwiek twierdzenie wygłoszone w Piśmie Świętym lub przez uznanych w Kościele nauczycieli wiary budzi rozpacz, zniechęcenie czy gorycz, należy z góry wiedzieć, że zrozumieliśmy je niewłaściwie. Celem tych twierdzeń jest bowiem spowodowanie w nas jakiegoś pozytywnego wstrząsu lub pobudzenie do nadzwyczajnego czynu. Kiedy Pan Bóg zakazywał Mojżeszowi modlić się za niewierny lud (Wj 32,9—14; Pwt 9,13—19), ten bardzo dobrze zrozumiał Boże intencje i modlił się tym więcej. Czyżby Pan Bóg drażnił się z Mojżeszem, skoro w końcu jednak go wysłuchał? Nie powinienem nawet stawiać tak niestosownego pytania. Pan Bóg po prostu pobudzał w ten sposób swego ukochanego sługę do modlitwy nadzwyczajnej, bo zwykła modlitwa, nawet gorąca, nie przeważyłaby już tak wielkiego odstępstwa.
Prosi mnie Pani o skomentowanie wypowiedzi św. Augustyna na temat niezbędności sakramentów wiary dla osiągnięcia zbawienia. Otóż w wypowiedzi tej słyszę bezpośrednie echo nauki Pana Jezusa, że „kto uwierzy i ochrzci się, będzie zbawiony, a kto nie uwierzy, będzie potępiony” (Mk 16,16). Równie kategorycznie mówił Pan Jezus na temat konieczności Eucharystii do zbawienia: „Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: Jeśli nie będziecie spożywali ciała Syna Człowieczego i nie będziecie pili krwi Jego, nie będziecie mieli życia w sobie” (J 6,53). Wielokrotnie też uwrażliwiał On nas na bezwzględne znaczenie naszego przygotowania na dzień Jego przyjścia (np. Mt 24,42——44; 25,13; Łk 12,35—40; 21,34—36).
Są to nauki Syna Bożego i należy je przyjąć z całą dosłownością — wykluczając jednak te interpretacje, które, jak powiedzieliśmy wyżej, mogłyby paraliżować nas beznadzieją czy jałowym przygnębieniem. Zatem z nauk tych wynika, że przyjęcie chrztu, spożywanie Eucharystii i stan pojednania z Bogiem w godzinie śmierci jest czymś fundamentalnie ważnym. I nie wolno za pomocą przemyślnych argumentów rozmiękczać prostego znaczenia tych nauk.
Czyżby zatem wynikało stąd, że każdy, kto umarł bez chrztu, będzie potępiony? Albo że nie będzie zbawiony ten, kto w wyniku niespodziewanej śmierci lub nawet wskutek niewątpliwego zaniedbania zeszedł z tego świata bez spowiedzi i Komunii świętej? Albo że nie ma żadnej nadziei na zbawienie kogoś, kto jeszcze w ostatnim dniu swego życia zdążył kogoś skrzywdzić lub pogrążony był w mało chwalebnych uczuciach i troskach?
Wnioski takie zadawałyby gwałt dwom ważnym regułom religijnego czytania słowa Bożego. Po pierwsze, że słowo Boże skierowane jest do żywych, a nie do umarłych. Po wtóre, jego celem jest zbliżenie nas do Boga, a nie sparaliżowanie naszej w Nim ufności i nadziei; pobudzenie nas do czynu duchowego, a nie zaspokojenie naszej ciekawości co do pośmiertnego losu innych ludzi.
Zatem jakie naprawdę wnioski wynikają z przytoczonych słów Pana Jezusa? Po pierwsze: Jeśli jestem nieochrzczony, a tak się stało, że Ewangelia stanęła na mojej drodze życiowej jako propozycja bardzo poważna, powinienem przyjąć do wiadomości i wziąć pod uwagę to, że ta właśnie Ewangelia przywiązuje niewyobrażalnie wielkie znaczenie do przyjęcia wiary i chrztu. Jeśli zaś jestem chrześcijaninem, powinno mi w ogóle zależeć na korzystaniu z sakramentów wiary, a szczególnie winienem błagać Boga o to, żeby nie pozwolił mi bez sakramentów zejść z tego świata. A już absolutnie nie dopuść, Panie, do tego, żeby Twoje przyjście zastało mnie nie przygotowanym!
Po wtóre: Wobec najwyższego tonu, po jaki sięga Pan Jezus, kiedy mówi o ważności sakramentów wiary oraz naszego przygotowania na Jego przyjście, należy starannie badać nasze powinności pod tym względem w stosunku do naszych bliźnich. Może ktoś z moich bliskich lub znajomych tylko dlatego nie przystąpił jeszcze do sakramentów, że jest to mi tak obojętne, iż nigdy się nawet nie pomodliłem o jego pojednanie z Bogiem? A może jak jakiś poganin uważam, że śmierć jest złem ostatecznym dla człowieka i należy jak najstaranniej ukrywać przed ciężko chorym jej niebezpieczeństwo, nawet za cenę pozbawienia go ostatnich sakramentów?
Po trzecie: Jeśli mój bliski lub znajomy zeszedł z tego świata w okolicznościach, które każą mi niepokoić się o jego los wieczny, niech to przymusza mnie do tym większej modlitwy, nawet do walki z Bogiem o jego duszę. Zwłaszcza jeśli poczuwam się do winy za to, że okoliczności jego śmierci były właśnie takie.
„Czy po to, Panie, ja nieszczęsna się narodziłam — modliła się kiedyś św. Katarzyna ze Sieny, pełna lęku, że z jej powodu pewna jej znajoma utraci zbawienie wieczne — aby przeze mnie dusze, które stworzyłeś na swój obraz, szły w ogień wieczny? Czy chcesz dopuścić do tego, żebym się stała powodem wiecznego potępienia mojej siostry, dla której powinnam być narzędziem wiekuistego zbawienia? Twoje miłosierdzie jest nieskończone, nie czyń więc tak strasznego sądu! Twoja wiekuista dobroć nie dopuści przecież do czegoś tak złego! Bodaj bym się nie narodziła, niż żeby przeze mnie miały iść na potępienie dusze, odkupione krwią Twoją! O, ja nieszczęsna! Czy na tym polegają owoce zbawienia, które miałeś sprawiać, posługując się mną, że moja siostra przeze mnie zginie na wieki? Nie przestanę szukać Twego wiecznego miłosierdzia i nie przestanę dobijać się do Twojej nieskończonej dobroci, aż zła, które spowodowałam, nie przemienisz w dobro i nie uwolnisz mojej siostry od śmierci wiecznej”.
Ufajmy, że takich modlitw Bóg nie może nie wysłuchać. Ale popełnilibyśmy wielki błąd, gdybyśmy ze względu na nieskończone miłosierdzie Boże chcieli bagatelizować słowo Pana Jezusa, nakazujące nam czuwać nieustannie, tak aby przyjście Jego zastało nas przygotowanymi.
opr. aw/aw