Czyżby Pan Jezus się pomylił?

Z cyklu "Praca nad wiarą"

Oto z jaką bezczelnością ktoś umieszcza Pana Jezusa wśród tych "proroków", których zapowiedzi się nie sprawdziły: ,,Według Nowego Testamentu koniec miał nadejść jeszcze przed śmiercią ostatniego z Apostołów. W Ewangelii Mateusza 16,28 czytamy: «Zaprawdę powiadam wam, że są wśród stojących tutaj tacy, którzy nie zaznają śmierci, aż ujrzą Syna Człowieczego, przychodzącego do Królestwa swego». Apostołowie pomarli, a świat trwa dalej".

Gdybym był człowiekiem niewierzącym, odwróciłbym się z pogardą od takiego tekstu, bo atakowanie samego Chrystusa Pana to już jest naprawdę naruszanie wszelkich reguł dobrego smaku. Ale jako chrześcijanin muszę umieć sobie poradzić z zarzutami, które mogłyby podgryzać wiarę moją lub cudzą. Osobiście wydaje mi się, że Pan Jezus mógł tu mieć na myśli swoje chwalebne objawienie się Janowi Ewangeliście, opisane w Apokalipsie 1,12—18. Podobnie objawił się On męczennikowi Szczepanowi (Dz 7,56) oraz Apostołowi Pawłowi (2 Kor 12,1—4). A mógł się w ten sposób objawić również innym swoim pierwszym uczniom. Czy takie wyjaśnienie wystarczy?

Przypomnijmy sobie na początku dwie podstawowe reguły katolickiej lektury Pisma Świętego. Po pierwsze, uprawniona jest każda interpretacja tekstu biblijnego, jeśli tylko nie dokonuje gwałtu na tym tekście, ani nie jest skierowana przeciwko wyznawanym przez Kościół prawdom wiary. Po wtóre, nawet najbardziej wnikliwa interpretacja tekstu biblijnego nie odsłoni całego sensu, jaki się w nim znajduje, bo jest to tekst dany przez Ducha Świętego wszystkim pokoleniom Kościoła i każde kolejne pokolenie może z niego czerpać na miarę swoich potrzeb.

Otóż zaproponowanemu przez Pana wyjaśnieniu nic zarzucić nie można. Co więcej, płynie ono z głębokiej wiary i nacechowane jest pełnym miłości wczytaniem się w słowo Boże.

Ale, jak powiedziałem, słowo Boże jest niezgłębione, toteż jeśli będziemy się w nie wgłębiać, wciąż będziemy w nim odkrywali coś nowego i pożywnego dla naszej wiary. Zatem spróbujmy się jeszcze raz wczytać w owe słowa Pana Jezusa, że niektórzy z Jego słuchaczy "nie zaznają śmierci, aż ujrzą Syna Człowieczego, przychodzącego w Królestwie swoim".

Nie jest to jedyna wypowiedź Pana Jezusa, w której pojawia się obietnica, że ktoś dzięki Niemu nie zazna śmierci. "Jam jest chleb życia — mówił w swojej mowie eucharystycznej. — (...) Kto go spożywa, nie umrze. Ja jestem chlebem żywym, który zstąpił z nieba. Jeśli kto spożywa ten chleb, będzie żył na wieki" (J 6,48-51). "Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem — mówił Jezus do Marty, która przed czterema dniami pogrzebała swego brata, Łazarza. — Kto we Mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie. Każdy, kto żyje i wierzy we Mnie, nie umrze na wieki" (J 11,25n).

Z wypowiedzi tych jasno wynika, że Pan Jezus nie mówił tu o tej śmierci, którą lekarze nazywają zgonem, ale o śmierci naprawdę strasznej, tej śmierci, która polega na nieobecności Boga w człowieku. Zarazem jest w Ewangeliach cała stronica, z której się dowiadujemy, że obietnicę wyzwolenia od tej śmierci najgorszej słuchacze Jezusa spontanicznie odnosili jedynie do śmierci cielesnej. Proszę sobie przeczytać, jak zareagowali oni na Jego słowa: "Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: jeśli kto zachowa moją naukę, nie zazna śmierci na wieki" (J 8,51).

Po tych wyjaśnieniach przypatrzmy się na nowo owemu słowu: "Zaprawdę powiadam wam: niektórzy z tych, co tu stoją, nie zaznają śmierci, aż ujrzą Syna Człowieczego przychodzącego w chwale". Otóż zauważmy, że w zdaniu tym Jezus mówi zarówno o zachowaniu niektórych swoich uczniów od śmierci, jak o swoim chwalebnym przyjściu. Warto wiedzieć, że ilekroć mówił o pierwszym, mówił przede wszystkim o strasznej śmierci oddzielenia od Boga, ilekroć zaś mówił o swoim chwalebnym przejściu, mówił w taki sposób, aby nawet Jego pierwsi słuchacze liczyli się z możliwością, że nastąpi to już za ich życia.

Chodziło Mu bowiem o to, aby każde pokolenie Jego wyznawców — nie wyłączając pokolenia współczesnego Apostołom — wyczekiwało z tęsknotą Jego powrotu i lękało się zgnuśnienia w wierze. Właśnie dlatego porównywał siebie do złodzieja, który przychodzi akurat wtedy, gdy się go nikt nie spodziewa. Dlatego też zostawił nam przypowieść o dziesięciu pannach, a kiedy wprost mówił o swoim przyjściu w chwale, połączył to z zapowiedzią zburzenia Jerozolimy, tak aby móc prawdziwie powiedzieć słowa: ,,Nie przeminie to pokolenie, aż się to wszystko stanie" (Mt 24,34). W ten sposób niecierpliwe oczekiwanie pierwszego pokolenia chrześcijan stało się wzorem dla każdego następnego pokolenia. Nie oczekiwalibyśmy dzisiaj z takim utęsknieniem przyjścia Pańskiego, gdyby pierwsi chrześcijanie myśleli o nim jako o czymś jeszcze bardzo dalekim.

Krótko mówiąc, dwie rzeczy powiedział Pan Jezus w tym jednym zdaniu, że niektórzy z Jego uczniów nie zaznają śmierci aż do dnia Jego chwalebnego powrotu — a głęboki sens obu tych twierdzeń chrześcijanie mieli zrozumieć dopiero z czasem. Powiedział, po pierwsze: ,,przyjdę niedługo!" Ale musiało upłynąć trochę czasu, zanim chrześcijanie uprzytomnili sobie, że chodzi tu o boskie ,,niedługo", jako że miary Boga nie są miarami ludzkimi i ,,jeden dzień u Pana jest jak tysiąc lat, a tysiąc lat jak jeden dzień" (2 P 3,8).

Po wtóre, powiedział wówczas Pan Jezus, że niektórzy z Jego słuchaczy nie zaznają śmierci aż do dnia, kiedy przyjdzie nas sądzić. Ale trzeba było lat, żeby chrześcijanie spostrzegli się, że przecież On nigdy nie mówił o śmierci cielesnej tych, których przyszedł odkupić. Ilekroć mówił o śmierci, zawsze chodziło Mu o straszną śmierć wynikającą z utraty Boga. Dopiero po jakimś czasie zrozumieliśmy, że również ta wypowiedź nie była wyjątkiem, że również tutaj mówił o tej śmierci, od której przyszedł nas wybawić. Ale prawdopodobnie nie od razu uczniowie tak tę wypowiedź rozumieli.

W samych bowiem Ewangeliach znajduje się świadectwo, że pierwsi uczniowie wyszukiwali w swojej pamięci takie powiedzenia Pana Jezusa, które pobudzałyby ich nadzieję, iż przyjdzie On jeszcze za ich życia. Proszę sobie przeczytać koniec Ewangelii Jana, począwszy od wersetu 18. Warto pamiętać, że tekst ten był napisany już po męczeńskiej śmierci Apostoła Piotra. Autor tego tekstu, Apostoł Jan, jest już człowiekiem sędziwym. Już tylko on jeden pozostał na ziemi spośród uczniów Jezusa. Ale to jeszcze wzmocniło nadzieję niektórych ówczesnych chrześcijan, że Chrystus Pan przyjdzie chwalebnie teraz właśnie, jeszcze przed śmiercią sędziwego Jana.

Sam Apostoł Jan musiał przeciwko temu protestować: ,,Rozeszła się wśród braci wieść, że uczeń ów nie umrze: ale Jezus nie powiedział mu, że nie umrze, lecz: Jeśli Ja chcę, aby pozostał, co tobie do tego?" (J 21,23). Otóż zauważmy, że w jednym owi bracia się nie mylili: w swoim głębokim przeświadczeniu, że Pan nadchodzący jako Sędzia ,,blisko już jest, we drzwiach" (Mt 24,33). Tego głębokiego przeświadczenia bardzo potrzeba również naszemu pokoleniu. Bo to przeświadczenie powinno towarzyszyć każdemu pokoleniu chrześcijan.

Ponieważ sam przywołałem tutaj zakończenie Ewangelii Jana, zastanówmy się jeszcze nad tymi słowami, które usłyszał Piotr w odpowiedzi na swoje pytanie o przyszły los Jana: "jeśli Ja chcę, aby pozostał, aż przyjdę, co tobie do tego?" Otóż na pewno słowa te należą do tych wypowiedzi Pana Jezusa, które kazały Kościołowi od samego początku niecierpliwie czekać na Jego bardzo rychłe przyjście.

Ale w całej tej scenie Kościół doczytał się również symbolicznego opisu dwóch swoich podstawowych sytuacji — jednej, która przeminie, i drugiej, która nie przeminie nigdy. Pierwszą symbolizuje Apostoł Piotr, któremu Zbawiciel zapowiada śmierć męczeńską, drugą — Apostoł Jan, umiłowany uczeń. Wspaniale mówił o tym św. Augustyn, w swojej ostatniej, 124. homilii Wykładu Ewangelii Jana:

Ten Kościół, którego obrazem jest Piotr, przebywa w ludziach złych, aby kochając Chrystusa oraz idąc za Nim, doznawali wyzwolenia od swojego zła (...). Otóż dwa rodzaje życia zna Kościół, oba ogłoszone mu i darowane przez Boga. Pierwsze, to życie w wierze, drugie — w oglądaniu [Boga twarzą w twarz]; pierwsze — w obecnym czasie pielgrzymowania, drugie — w wiekuistym mieszkaniu; pierwsze polega na trudzie, drugie — na odpoczynku; pierwsze ma miejsce w drodze, drugie — w Ojczyźnie; w pierwszym zasługujemy przez działanie, w drugim otrzymujemy nagrodę kontemplacji. Pierwsze polega na unikaniu zła i czynieniu dobra, drugie nie ma zła, którego musiałoby unikać, ma samo tylko wielkie dobro do zażywania. Pierwsze walczy z wrogiem, drugie króluje, nie mając żadnego wroga. Pierwsze odznacza się mocą w przeciwnościach, drugie nie zna żadnych przeciwności (...).

„Obrazem pierwszego życia jest Apostoł Piotr, drugiego — Jan. Pierwsze w całości dzieje się tutaj, będzie biegło aż do końca tego świata i w nim znajdzie swój kres. Wypełnienie się tego drugiego jest odłożone, aż ten świat się skończy, za to w przyszłym świecie nie będzie miało końca. W odniesieniu do tego pierwszego życia Pan powiedział: "Pójdź za Mną!" — w odniesieniu do drugiego: "Jeżeli chcę, aby pozostał, aż przyjdę, co tobie do tego? Ty pójdź za Mną!" (...)

Pójdź za Mną, naśladując Mnie w znoszeniu doczesnego zła. Tamten niech pozostanie, dopóki nie przyjdę z nagrodą dóbr wiekuistych. Powiedzmy to jaśniej: naśladuje się Mnie przez doskonale działanie, wpatrzone w przykład mojej męki, ale początkująca kontemplacja niech pozostanie, aż przyjdę i wtedy ją udoskonalę (...). Ale niech nikt nie rozłącza tych dwóch wybitnych Apostołów! Obaj mieli w sobie to, czego obrazem był Piotr, i obaj mieli dostąpić tego, czego obrazem był Jan”.

To jest właśnie święta Ewangelia: jakiego szczegółu w niej nie tknąć, otwierają się przed nami głębie nieprzeczuwalne!

opr. aw/aw

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama