Z cyklu "Praca nad wiarą"
Postanowiłem sobie przeczytać całe Pismo Święte, jak to się mówi „od deski do deski”. Zacząłem od Nowego Testamentu. Pragnę zapytać o czternasty rozdział Pierwszego Listu do Koryntian. Nie wiem, czy umiałbym uczestniczyć w takiej modlitwie, gdzie ujawnia się „dar języków”, polegający na wypowiadaniu słów niezrozumiałych. Podobno ten rodzaj modlitwy odżywa w naszych czasach. Zupełnie nie mogę pojąć, jaki jest sens tego daru. Przypisy, jakie znajdują się w moim Piśmie Świętym, niczego nie wyjaśniają.
Przedstawię najpierw trzy zupełnie różne wydarzenia, w których domyślam się pochodzącego z góry daru języków. Wydarzenie pierwsze: Ktoś podczas podróży zagranicznej znalazł się na Mszy Świętej odprawianej w języku, którego w ogóle nie rozumiał. Kazanie, z którego też nie zrozumiał ani słowa, tak go poruszyło, że ogarnął go wewnętrzny przymus porzucenia grzechów i wejścia na drogę wiary.
Historia Kościoła notuje przypadki, kiedy analogiczne zjawisko zdarzało się na skalę społeczną. Podobno kazania świętego Jana Kapistrana, który w XV wieku przemierzał z orędziem pokuty całą Europę wzdłuż i wszerz, choć głoszone po łacinie, a więc w języku dla większości słuchaczy niezrozumiałym, spotykały się z nie dającym się opisać odzewem i powodowały wielkie skutki duchowe. W XVII wieku, święty Ludwik Bertran, choć należał do ówczesnych obrońców Indian, nie znał ich języka, a mimo to jego kazania, głoszone po hiszpańsku, przynosiły wiele autentycznych nawróceń.
Wydarzenie drugie: Oglądałem kiedyś film dokumentalny, przedstawiający Wspólnotę Błogosławieństw, założoną przez głośnego konwertytę na katolicyzm, Brata Efraima. Poruszyła mnie scena zaczynania modlitwy w tej wspólnocie. Ktoś zaczął wydawać odgłosy przypominające niemowlęce gaworzenie, kolejno udzielało się to innym, aż całą wspólnotę to niemowlęce gaworzenie ogarnęło. I wcale nie była to kakofonia, tylko coś bardzo miłego dla ucha. Nie miałem wątpliwości, że wspólnotę tę ogarnia duch dziecięcego, wręcz niemowlęcego zawierzenia się Bogu.
Byłbym oburzony, gdyby ktoś w sposób wyrozumowany wprowadzał tego rodzaju techniki modlitewne. Modlitwa nie powinna być przedmiotem takich eksperymentów. Oglądając jednak tę scenę, jakoś czułem, że z modlącą się wspólnotą dzieje się coś bardzo dobrego, że ogarnia ją sam Duch Święty.
Wydarzenie trzecie, a właściwie niezliczona ilość tego typu wydarzeń: Ostatecznym językiem, którym obdarza nas Duch Święty, jest język miłości. Ludzie obdarzeni darem tego języka są rozumiani nawet przez tych, od których odgradza ich niemożność zwyczajnego porozumienia się za pomocą słów. I w ogóle ludzie tacy realnie przyczyniają się do wzrostu wzajemnego porozumienia między nami.
Duch Święty, z całą pewnością, znajduje jeszcze wiele innych sposobów udzielania daru języków. Sam tylko Nowy Testament wspomina o dwóch - jak się wydaje, zupełnie różnych - przejawach tego daru. Najpierw, w dzień Zesłania Ducha Świętego, tajemniczy ten dar umożliwił zrozumienie Ewangelii ludziom posługującym się różnymi językami: „Czyż ci wszyscy, którzy przemawiają, nie są Galilejczykami? Jakżeż więc każdy z nas słyszy swój własny język ojczysty” (Dz 2,7).
Święty Augustyn entuzjazmował się tym, że Kościół już od pierwszego dnia swego istnienia był katolickim, czyli powszechnym, bo rozbrzmiewał różnymi językami. W darze języków, jaki otrzymali Apostołowie w dniu Pięćdziesiątnicy, widział Augustyn proroczą zapowiedź rozszerzania się Ewangelii na cały świat i na wszystkie narody. Dziś Kościół jest katolickim już nie tylko w obietnicy, ale w rzeczywistości.
„Czyż dzisiaj Duch Święty nie jest udzielany? - pytał Augustyn, komentując obdarzenie Apostołów darem języków. - Dlaczego więc dziś nikt nie mówi językami wszystkich narodów, tak jak mówił nimi każdy, kto tamtego dnia został napełniony Duchem Świętym? Dlaczego? Bo tamta zapowiedź dziś już jest wypełniona. (...) Wówczas mały Kościół, który się mieścił w jednym domu, mówił językami wszystkich narodów, dziś wielki Kościół na Wschodzie i na Zachodzie też mówi językami wszystkich narodów” (Mowa 267,3; por.71,10; 175,3; Państwo Boże, 18,49; Objaśnienie II Psalmu 18,10).
O zupełnie innym przejawie daru języków pisze Apostoł Paweł w 1 Kor 14. Był to dar modlitwy niezrozumiałej nawet dla samego modlącego się, a dlatego niezrozumiałej, że pochodzącej nie od modlącego się człowieka, ale płynącej w człowieku od samego Ducha Świętego. Ten rodzaj przejawiania się daru języków nieodparcie kojarzy mi się z tym, co napisał Apostoł Paweł w innym swoim liście: „Gdy bowiem nie umiemy się modlić tak, jak trzeba, sam Duch przyczynia się za nami w błaganiach, których nie można wyrazić słowami” (Rz 8,26).
Jak jednak rozróżnić autentyczny dar Ducha Świętego od emocjonalnego rozgorączkowania, jakie człowiek - zazwyczaj zapewne w dobrej wierze - może sam w sobie wywołać? To pytanie, choć nie sformułowane wyraźnie, podejmuje Paweł w owym 1 Kor 14. Elementarne kryterium jest tu proste: Duch Święty nie może się sprzeciwiać samemu sobie, a ponieważ jest On Ożywicielem i Opiekunem Kościoła, nie mogą być Jego dziełem takie zachowania charyzmatyczne, które wprowadzają do Kościoła ducha nieposłuszeństwa i niezgody (wersety 38-40). Szczegółowo zaś Apostoł Paweł zaleca zachowanie porządku podczas zgromadzenia liturgicznego, na którym ujawnia się dar języków, przy czym duszą tego porządku winna być troska o pożytek uczestników owego zgromadzenia (ww.27-28).
Jak Pan widzi, takie rozwiązanie trudnego problemu, jaki pojawił się w Kościele w Koryncie, jest konkretnym zastosowaniem ogólnego kryterium, jak rozpoznawać autentyczne dzieła Ducha Świętego. Kryterium to sformułował Apostoł w innym swoim liście: „Owocem Ducha jest miłość, radość, pokój, cierpliwość, uprzejmość, dobroć, wierność, łagodność, opanowanie” (Ga 5,22).
Zwrócił ponadto Apostoł Paweł uwagę na to, że jakkolwiek dar języków jest cennym darem Bożym, którego Bóg nie wszystkim udziela, to istnieje dar bezspornie cenniejszy i ważniejszy, i tym darem Bóg chce obdarzyć naprawdę wszystkich: „Gdybym mówił językami ludzi i aniołów, a miłości bym nie miał, stałbym się jak miedź brzęcząca albo cymbał brzmiący” (1 Kor 13,1).
Na koniec - właściwie wychodząc już poza nasz temat - przytoczę poruszającą uwagę Orygenesa, która nieodparcie mi się kojarzy z tym darem języka, o którym mówi Sługa Pański z Księgi Izajasza: „Pan Bóg obdarzył mnie językiem wymownym, bym umiał przyjść z pomocą strudzonemu, przez słowo krzepiące” (Iz 50,4).
Otóż Orygenes zwraca uwagę na to, że ja, zwyczajny człowiek, mogę wprawdzie być wezwany i uzdolniony do głoszenia słowa Bożego, ale dopiero Duch Święty sprawia, że to słowo przynosi skutki na życie wieczne: „Jeśli głosisz słowo Boże, a głosisz je wiernie i z czystym sumieniem - i nie można ci postawić zarzutu, że co innego mówisz, a co innego czynisz - może się zdarzyć, że podczas twego przemówienia ogień Ducha Świętego zapali serca słuchaczy i natychmiast zagrzeją się i zapłoną chęcią spełnienia wszystkich twych nauk, aby czynem dokonać tego, co w górze, gdzie przebywa Chrystus, zasiadając po prawicy Boga” (Wykład Listu do Rzymian, lib. 6,13).
opr. aw/aw