Z cyklu "Pytania nieobojętne"
Moja dziewczyna jest niewierząca. Dowiedzieliśmy się, że możliwy jest ślub kościelny, ale pod warunkiem, że ona wyrazi zgodę na katolickie wychowanie dzieci. Basia gotowa jest to zrobić, ale z kolei ja zastanawiam się, czy mam prawo tego od niej oczekiwać, czy nie będzie to pogwałceniem jej sumienia. I czy w ogóle Kościół ma prawo żądać tego typu oświadczeń?
Sprawa małżeństw mieszanych pojawia się już w Starym Testamencie i krótkie przypomnienie, jak była rozwiązywana, może okazać się dobrym tłem dla podniesionego przez Pana problemu. Otóż Prawo Mojżeszowe jednoznacznie zakazywało małżeństw z wyznawcami religii bałwochwalczych: „Nie będziesz z nimi zawierał małżeństw. Ich synowi nie oddasz za małżonkę swojej córki ani nie weźmiesz od nich córki dla swojego syna, gdyż odwiodłaby twojego syna ode Mnie, by służył bogom obcym. Wówczas rozpaliłby się gniew Pana na was i prędko by was zniszczył” (Pwt 7,3n). Zakaz ten był zatem konkretnym zastosowaniem przykazania, że należy Go kochać na pierwszym miejscu i z całego serca: toteż wyznawca Boga Prawdziwego powinien unikać wszystkiego, co mogłoby od Niego odwieść.
Nie wszyscy oczywiście przestrzegali tego zakazu. W historii Izraela były nawet momenty, kiedy wskutek wielkiej liczby małżeństw mieszanych zagrożona była poważnie religijna i narodowościowa tożsamość ludu Bożego. Tak było na przykład po powrocie z niewoli babilońskiej: „W owym czasie widziałem Żydów, którzy poślubili kobiety aszdodyckie, ammonickie, moabickie. A co do synów ich — połowa mówiła po aszdodycku czy językiem takiego lub innego narodu, a nie umieli mówić po żydowsku” (Ne 13,23). Ówczesny przywódca narodu, Nehemiasz, zwalczając to zjawisko, powołuje się wyłącznie na względy religijne: „Nie wydawajcie córek swoich za ich synów! Nie bierzcie córek ich dla synów swoich ani dla was za żony! Czyż nie przez to zgrzeszył Salomon, król izraelski? A przecież między wielu narodami nie było króla jak on. Był on miły Bogu swemu i ustanowił go Bóg królem nad całym Izraelem: nawet jego skusiły do grzechu cudzoziemskie kobiety. Czy mimo tej przestrogi trzeba słyszeć o was, że popełniacie zupełnie to samo wielkie zło, sprzeniewierzając się Bogu naszemu przez poślubienie kobiet cudzoziemskich?” (Ne 13,25—27)
Ale zarazem od czasu do czasu słyszy się w Biblii o małżeństwach mieszanych, które cieszą się pełną aprobatą natchnionego autora. Z córką kapłana Madianitów, a więc kapłana bałwochwalczego, ożenił się sam Mojżesz (por. Wj 2,21). Sefora jednak, choć nie od razu, przyłączyła się do kultu Bożego i do ludu swojego męża (por. Wj 4,24—26). Najbardziej znana jest historia Moabitki Rut, prababki króla Dawida, która całym sercem przyjęła wiarę w Jedynego Boga i obyczaje ludu Bożego.
Jaki jest stosunek Nowego Testamentu do małżeństw mieszanych? Niewątpliwie odnosi się do nich, podobnie jak do wszystkich innych ludzkich postanowień, żądanie Chrystusa, aby odrzucić wszystko, choćby to było coś najdroższego, jeśli to miałoby niszczyć naszą miłość do Niego: „Jeśli kto przychodzi do Mnie, a nie ma w nienawiści swego ojca i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, nadto i siebie samego, nie może być Moim uczniem” (Łk 14,23). Święty papież Grzegorz Wielki (590—604), w homilii 37, bardzo pięknie wyjaśnił, że miłość, która oddziela od Boga, ma w sobie coś niedobrego i nieprawdziwego, i trzeba ją albo z tego oczyścić, albo — jeśli to przekracza nasze możliwości — w ogóle z takiej miłości zrezygnować.
Omawiając ten drugi przypadek, Ojcowie Kościoła lubili odwoływać się do słów: „Jeśli twoja prawa ręka jest ci powodem do grzechu, odetnij ją i odrzuć od siebie” (Mt 5,30). Mówili: Choćby ktoś był ci tak bliski jak prawa ręka, ale odwodzi cię od Chrystusa, raczej rozłącz się z nim, bo lepiej ci bez ręki być przy Chrystusie, niż razem z ręką być wrzuconym w ogień wieczny.
Toteż warunkiem, aby Kościół mógł dopuścić swego syna lub córkę do sakramentu małżeństwa z osobą niewierzącą, jest moralna pewność co do dwóch spraw: że dla strony katolickiej małżeństwo to nie będzie stanowiło zagrożenia utraty wiary oraz że będzie się ona starała przekazać wiarą wszystkim swoim dzieciom. Jeśli u partnera katolickiego brak nastawienia na wytrwanie w wierze albo na katolickie wychowanie wszystkich dzieci, Kościół poczytuje to za znak, że małżeństwo stawia on wyżej niż Chrystusa. Toteż Kościół nie godzi się na połączenie takiej pary sakramentem. Trudno się temu dziwić: Czy można mieć mu za złe, że nie chce błogosławić sytuacji, o której z góry wiadomo, że będzie działała na niekorzyść wiary?
Pyta Pan, czy to nie narusza wolności sumienia strony niewierzącej. Zapewne, problem jest trudny, ale spróbujmy spokojnie rozważyć inne jego elementy. Jedno jest pewne: ani strona wierząca, ani niewierząca nie powinna tutaj czynić niczego, co byłoby niezgodne z jej sumieniem. Jeśli strona wierząca uważa, że Boga trzeba kochać ponad wszystko i wobec tego sam papież nie mógłby jej zwolnić od obowiązku wychowania własnych dzieci w wierze; a z kolei strona niewierząca jest tak negatywnie ustosunkowana do wiary, że nie wyobraża sobie, aby jej własne dzieci miały być w niej wychowywane, nie widać możliwości, aby małżeństwo między tymi osobami mogło być zawarte bez gwałtu zadanego przez któregoś z partnerów własnemu sumieniu. Wobec tego ludzie ci powinni porzucić myśl o złączeniu się w małżeństwo, bo nikt nie powinien podejmować decyzji niezgodnych z własnym sumieniem.
Zatem żeby małżeństwo osoby wierzącej z niewierzącą mogło być zawarte zgodnie z sumieniem obojga, musi zaistnieć jedna z alternatywnych sytuacji: albo wiara dla strony wierzącej nie jest aż tak ważna, żeby stawiać jako warunek małżeństwa wychowanie w niej wszystkich dzieci, albo zgoda na taki warunek nie kłóci się z sumieniem strony niewierzącej.
W pierwszym wypadku Kościół — z powodów wyłuszczonych wyżej — nie może zgodzić się na sakramentalne uświęcenie tego związku. Toteż bardzo gorąco prosi swoich synów i córki, aby w takie związki nie wchodzili, i ubolewa nad tym, jeśli taki związek — w wymiarze cywilnym — dojdzie do skutku. Czy Kościół mógłby, nie gwałcąc swojej natury, zachować się inaczej? Przecież przestałby być sobą, gdyby w jakiejkolwiek sytuacji zgodził się na zawieszenie dogmatu ewangelicznego, że Jezus Chrystus i nasza z Nim łączność jest czymś ważniejszym niż cokolwiek na tej ziemi.
Rozpatrzmy zatem drugą z sytuacji, w której zawarcie małżeństwa mieszanego nie kłóci się z sumieniem żadnego z partnerów: kiedy strona niewierząca zobowiązuje się w pełni uszanować wiarę współmałżonka oraz zgadza się na religijne wychowanie dzieci. Doświadczenie wykazuje, że zdarza się tak stosunkowo często. Jeśli bowiem kogoś kocham, powstaje we mnie co najmniej szacunek dla wartości, które ukochana osoba ceni sobie szczególnie. Jest czymś psychologicznie chyba niemożliwym kochać kogoś, a zarazem gardzić jego świętościami lub je lekceważyć.
W kochającym się małżeństwie również strona wierząca stara się uszanować światopogląd swojego współmałżonka, rozumieć przyczyny jego niewiary itp. Nierzadko dostrzega ona w szlachetnym postępowaniu swojej „drugiej połowy” wierność Bogu i domyśla się ukrytego działania Bożej łaski. Niekiedy oboje małżonkowie są zgodni co do tego, że niewiara jednego z nich jest jakimś brakiem i dość często zdarza się wówczas, że w końcu łaska Boża ten brak przezwycięża i do tego wszystkiego, co ich łączyło dotychczas, pewnego dnia dochodzi również wspólnota wiary. Jest to najgłębszy ze sposobów, na jakich sprawdzają się słowa Apostoła Pawła: „Uświęca się bowiem mąż niewierzący dzięki swej żonie, podobnie jak świętość osiągnie niewierząca małżonka brata” (1 Kor 7,14).
Musimy sobie jednak wyraźnie powiedzieć, że małżeństwo wierzącego z osobą niewierzącą jest dla Kościoła sytuacją nadzwyczajną. Sakramentalny wymiar małżeństwa — o którym tak głęboko mówi słynny fragment Listu do Efezjan (5,21—33) — dotyczy w gruncie rzeczy związku dwojga wierzących. Św. Paweł kiedyś wprost przypomniał, że chrześcijanin „może poślubić kogo chce, byleby w Panu” (1 Kor 7,39). Gdyby tej zasady trzymać się z bezduszną literalnością, trzeba by w ogóle potępić małżeństwa chrześcijan z niewierzącymi. Kościół jednak zgadza się na takie małżeństwa swoich dzieci, wie bowiem, że wierność Chrystusowi powinna być maksymalnie przeniknięta życzliwością dla ludzi i zrozumieniem dla ich niepowtarzalnych sytuacji. Zgadza się więc Kościół na takie małżeństwa, ale nie bez lęku o wiarę swojego dziecka oraz jego potomstwa. Przypomnijmy, że zawarcie takiego związku wymaga dyspensy biskupiej.
opr. aw/aw