Wyznać Bogu swoje grzechy

Z cyklu "Pytania nieobojętne"

Jak Ksiądz ustosunkuje się do faktu, że zwykłemu robotnikowi łatwiej się spowiadać niż dyrektorowi fabryki, łatwiej przychodzi spowiedź straganiarce niż profesorowi uniwersytetu? To są jednak fakty. Instytucja spowiedzi ma więc swoje uwarunkowania socjologiczne. Czy w sytuacji powszechnego wzrostu wykształcenia i osobowej samodzielności Kościół nie powinien zrewidować swojego stosunku do stanowiska protestantów, że wystarczy wyznać swoje grzechy Bogu?

Hasła, jakimi się posługujemy, często znaczą dla nas coś zupełnie innego, niż to wynika z ich brzmienia. Powiada Pan: „wystarczy wyznać swoje grzechy Bogu”. Wielu ludzi — a być może nawet Pan do nich należy — widzi w tych słowach wyłącznie następującą treść: „nie mam ochoty chodzić do spowiedzi”. Dlatego w odpowiedzi na Pański list chciałbym się skupić nie tyle nad argumentami za chodzeniem do spowiedzi; zastanówmy się raczej nad tym, co to znaczy — wyznać Bogu swoje grzechy.

„Wyznać” — to coś dużo więcej niż „powiedzieć”. Wyznawać można miłość, wiarę, grzechy. Co to znaczy? Informacje, że chłopiec ją kocha, wielokrotnie dochodziły do dziewczyny, wynikało to z licznych jego zachowań; ale to jeszcze nie było wyznanie miłości. Wyznanie miłości — to coś dużo więcej niż informacja, że ja cię kocham. Jest to uzewnętrznienie pewnej postawy, jaka we mnie jest i w której chciałbym wzrastać: postawy całkowitego oddania się drugiej osobie. Informacja nie angażuje całej osoby, a często dotyczy jedynie stanu rzeczowego; wyznanie jest całoosobowym zwróceniem się ku drugiej osobie. Dlatego wyznanie zawsze zawiera w sobie całoosobowe zobowiązanie na całą przyszłość, czyli na zawsze.

Czym jest wyznanie winy, zobaczmy najpierw na najbardziej klasycznym przykładzie ze stosunków międzyludzkich. Mąż zdradził żonę i coś, co miało być między nimi trwałe i wiekuiste, doznało groźnego wstrząsu. Poinformowanie żony o tym, co się stało, nie tylko niczego nie naprawi, ale ją głęboko obrazi. Przypuśćmy jednak, że ona już o wszystkim wie. Czy wtedy wyznanie winy jest niepotrzebne? Tym bardziej jest potrzebne! Bo tak naprawdę to wyznanie winy jest wyznaniem miłości przez człowieka, który przeciwko tej miłości zawinił. Wyznanie winy zawiera w sobie prośbę o wybaczenie i wielkoduszność, wiarę, że naszą miłość da się odbudować i umocnić, żal, że stało się to, co się stało, ponowne — ale bardziej teraz pokorne i dojrzalsze — zobowiązanie wierności na zawsze.

To proszę sobie zapamiętać: wyznanie winy zawsze jest wyznaniem miłości, której się sprzeniewierzyłem, ubieganiem się o jej odzyskanie. Inaczej będzie tylko parodią albo udawaniem i w ogóle nie zasługuje na swoją nazwę. To tylko ze względu na słabość ludzką Kościół ciągle przypomina, że warunkiem prawdziwego wyznania grzechów jest żal oraz postanowienie poprawy — bo przecież jedno i drugie mieści się w samym pojęciu wyznania grzechów.

Przypomnijmy sobie, jak wyznanie grzechów przedstawiane jest w Piśmie Świętym. „Ojcze, zgrzeszyłem przeciw Bogu i względem ciebie, już nie jestem godzien nazywać się twoim synem” (Łk 15,21) — powiada syn marnotrawny. Nie informował on ojca o swoim grzechu; ojciec wiedział o nim aż nazbyt dobrze, grzech syna sprowadził na niego ciężkie i ciągle odnawiające się zgryzoty. Syn marnotrawny wyznał swój grzech — to znaczy, jak gdyby cały przemienił się w dramatyczną a zarazem pokorną prośbę, aby wolno mu było wrócić bodaj w najmniejszym stopniu do dawnych stosunków z ojcem. I nie mamy wątpliwości, że po otrzymaniu przebaczenia zawsze już był dobrym synem. Bo wyznanie winy nie było z jego strony podstępem, aby uzyskać ojcowskie przebaczenie, on prawdziwie wyznał swój grzech.

Zapytajmy jeszcze, co było źródłem jego przemiany: ojcowskie przebaczenie czy wyznanie grzechów? Jedno i drugie, ale w taki sposób, że dopiero przebaczenie, dopiero przywrócenie do synowskiej godności sprawiło, że wyznanie grzechów zaczęło przynosić owoce duchowej przemiany. Samym tylko wyznaniem grzechów nie dałoby się odzyskać utraconej godności, ostatecznym źródłem odnowienia miłości między ojcem a synem było więc ojcowskie przebaczenie. Wyznanie winy otwarło marnotrawnego syna na przyjęcie przebaczenia oraz chroniło przed podobnymi upadkami w przyszłości: bo wyznał on swój grzech całym sobą, takie zaś całoosobowe wyznania nie tylko głęboko otwierają człowieka na dar miłości, ale czynią to w zasadzie na trwałe.

Mówi Pan, że dyrektorowi fabryki trudniej się dziś spowiadać niż robotnikowi. Nie przeczę, że sakrament pokuty — tak jak wszystko, co dotyczy człowieka — jest uwikłany w różne uwarunkowania kulturowe, socjologiczne, psychologiczne itp. Ale główna przeszkoda, powstrzymująca ludzi przed spowiedzią, jest inna i dopiero ona pozwala dochodzić do głosu rozmaitym niekorzystnym uwarunkowaniom. Mianowicie w wielu z nas zaniknęła potrzeba wyznawania swoich grzechów Bogu i to przede wszystkim przeszkadza nam przyjść do konfesjonału. Nie pragniemy zaś wyznawać naszych grzechów Bogu (a często nie wiemy nawet, na czym to polega), bo wielu z nas nie wie już, co to jest serdeczna modlitwa, co to znaczy szukać żywego i kochającego stosunku do Boga. Jeśli dyrektor fabryki, a choćby nawet i prezydent Francji, jest człowiekiem modlącym się i szukającym Boga, to jego status społeczny z pewnością nie przeszkodzi mu jako katolikowi uklęknąć u kratek konfesjonału, aby wyznać Bogu swoje grzechy i za pośrednictwem kapłana otrzymać przebaczenie.

Krótko mówiąc, boję się, że postawa: „wystarczy, że wyznam swoje grzechy Bogu” — nosi w sobie cechy bezwiednego zakłamania. W gruncie rzeczy jest to postawa unikająca jakiegokolwiek wyznawania swoich win Bogu. Wydaje mi się, że bardzo często wynika ona z niedobrego samozadowolenia człowieka, który w ogóle nie wie o tym, że jest grzesznikiem. Jeśli mam rację, to znaczy jeśli rzeczywiście tak się zdarza, to warto sobie uświadomić, że postawa taka jest bardzo groźna dla duszy. „Jeśli wyznajemy nasze grzechy, Bóg jako wierny i sprawiedliwy odpuści nam grzechy i oczyści nas z wszelkiej nieprawości. Jeśli powiemy, że nie zgrzeszyliśmy, czynimy Go kłamcą i nie ma w nas Jego nauki” (1 J 1,9n).

Jak Pan widzi, nie próbuję Pana przekonać, że „nie wystarczy wyznać swoich grzechów Bogu, trzeba je również wyznać Kościołowi, w osobie jego przestawiciela, kapłana”. Sądzę, że daleko skuteczniejszym zaproszeniem do sakramentu pokuty jest dobre wyjaśnienie, co to znaczy wyznać swoje grzechy Bogu. Bo jeśli zrozumiem, że grzech wyznaje się całym sobą, że tylko takie wyznanie jest prawdziwe, to spontanicznie będę chciał moje wyznanie grzechów jakoś uzewnętrznić i wprowadzić w wymiar społeczny. Jawnogrzesznica nie czekała na moment, kiedy będzie mogła porozmawiać z Panem Jezusem bez świadków. Obecność innych — nawet nie rozumiejących jej, nawet jej nieżyczliwych — nie tylko jej nie przeszkadzała, ale była ważnym elementem podkreślającym całkowitość jej nawrócenia. „Wyznawajcie zatem sobie nawzajem grzechy” poucza Apostoł Jakub (5,16).

Zastanawiam się, czy nie byłoby nadużyciem, gdybyśmy strawestowali znane powiedzenie św. Jana: „Kto nie miłuje swojego brata, którego widzi, nie może miłować Boga, którego nie widzi” (1 J 4,20). Czy można analogicznie powiedzieć: „Kto nie chce wyznać grzechów bratu, którego widzi, nie wyznaje ich też Bogu, którego nie widzi”? Sądzę, że w jakiejś mierze jest to zdanie prawdziwe. Bo wyznanie grzechów drugiemu człowiekowi uwiarygodnia psychologicznie moją spowiedź Bogu. Jest znakiem, jak bardzo zależy mi na nawróceniu. I jest to znak psychologicznie skuteczny. Pisał o tym między innymi Adam Mickiewicz:

Grzech choćby najsilniejszy, skoro wydrzesz z łona,

Natychmiast przed oczyma spowiednika skona.

Jak drzewo, gdy mu ziemię, obedrzesz z korzeni,

Choć silne, wkrótce uschnie od słońca promieni.

(Z Baadera; Dzieła, Warszawa 1955, t. 1, s. 404)

A przecież wyznanie grzechów przed kapłanem zapewnia coś dużo więcej niż psychologiczną wiarygodność mojej spowiedzi wobec Boga. Tu przecież chodzi o sakrament. Kapłan jest w konfesjonale nie tylko drugim człowiekiem, dającym ludzkie gwarancje, że nie nadużyje mojego zaufania. Kapłan jest wobec penitenta sługą zbawienia. Spowiedź jest więc nie tylko wyznaniem Bogu swoich grzechów, ja rzeczywiście otrzymuję Boże przebaczenie: moja sprawa z Bogiem przekracza w ten sposób subiektywne uczucia i domysły, w sakramencie pokuty przebaczenie Chrystusa ogarnia mnie obiektywnie.

Jednak powtarzam jeszcze raz: Największą przeszkodą, utrudniającą nam podejście do konfesjonału, jest to, że nie umiemy wyznawać naszych grzechów Bogu. Jest to również główna przyczyna tego, że nasze spowiedzi są tak oderwane od naszego życia i tak mało mobilizują nas do dobrej służby Bożej.

opr. aw/aw

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama