Kościół i demokracja: druga strona sporu

Recenzja: Valentin Zsifkovits, DIE KIRCHE, EINE DEMOKRATIE EIGENER ART? Schriften des Instituts für christliche Sozialwissenschaften der Westfalischen Wilhelms-Universität Münster, Band 37, Münster 1997

 

Valentin Zsifkovits, DIE KIRCHE, EINE DEMOKRATIE EIGENER ART? Schriften des Instituts für christliche Sozialwissenschaften der Westfalischen Wilhelms-Universität Münster, Band 37, Münster 1997

 

Powszechnie wiadomo, że Kościół na Zachodzie przeżywa trudny okres. Kościół w Austrii nie jest pod tym względem wyjątkiem. Wzrostu liczby wiernych odchodzących od Kościoła nie można już wytłumaczyć wyłącznie typowym dla zachodnich społeczeństw konsumpcyjnych trendem sekularyzacji. Ta niepokojąco wysoka liczba jest niewątpliwie w znacznej mierze również wynikiem konkretnej polityki kościelnej z ostatnich lat: powoływania biskupów bez udziału, a niekiedy wprost wbrew woli wiernych czy skandalu dotyczącego byłego kardynała wiedeńskiego Hansa Hermanna Groera, a przede wszystkim sposobu, w jaki hierarchia Kościoła zareagowała lub raczej nie zareagowała na poważne zarzuty wobec tej postaci. W 1995 roku żądania katolickich wiernych, aby dokonać głębokich reform w samym Kościele, osiągnęły apogeum w czasie organizowania przez świeckich katolików referendum pod hasłem "My jesteśmy Kościołem". Fakt, że uczestniczyło w nim i opowiedziało się za postulowanymi reformami około pół miliona wiernych, spowodował i powoduje, że - jeżeli nawet uznać, iż nie ma potrzeby głębokich reform - życzeń znacznej części laikatu nie można już będzie łatwo ignorować. "Referendum" przedstawiło wiele konkretnych wymagań: od zagadnień kapłaństwa kobiet do pozytywnego oceniania przez Kościół rzymsko-katolicki seksualności ludzkiej. U podstawy wszystkich tych postulatów leży - jak wskazuje sama nazwa referendum - zasadnicze wymaganie zwiększenia demokracji w Kościele.

Dotyczy to w gruncie rzeczy tematu, który niestety zbyt często jest w niedopuszczalny sposób upraszczany i poddawany nadużyciom w ramach gry politycznej, podczas gdy w rzeczywistości stanowi jedno z najtrudniejszych wyzwań dla Kościoła następnego tysiąclecia. Kto nie chce pozostawić pola populistom i demagogom, powinien traktować i rozważyć to zagadnienie bardzo poważnie.

Właśnie tak postąpił w swojej książce Valentin Zsifkovits. Autor jest księdzem, profesorem w uniwersytecie im. Karola Franza w Grazu, gdzie kieruje Instytutem Etyki i Nauk Społecznych. Zyskał w Austrii renomę za publikacje z dziedziny etyki społecznej. Oczywiście, nie jest to pierwsza praca na temat demokracji w Kościele. W okresie "referendum" wydano na ten temat wiele książek i artykułów. Większość tych publikacji nie zasługuje na dalsze rozpatrywanie z powodu braku naukowego podejścia do tematu lub skrajnej tendencyjności. Czym odróżnia się omawiana książka? Po pierwsze, autor nie ogranicza się do przedstawienia swojego punktu widzenia, ale przytacza poglądy wybitnych znawców zagadnienia uczestniczących w toczącej się dyskusji naukowej (przynajmniej w krajach niemieckojęzycznych). Po drugie, książkę pisze osoba, która - co do tego nie ma wątpliwości - jest głęboko związana z Kościołem, ale która wyraża ten związek przez - jak to czasami określa sam autor - lojalność krytyczną. Po trzecie, Zsifkovitsowi chodzi wyraźnie o znalezienie rozsądnej i umożliwiającej wcielenie w życie odpowiedzi na pytanie, czy - a przede wszystkim do jakiego stopnia - Kościół podlega demokratyzacji.

Autor nie ulega przy tym pokusie ograniczenia swych analiz do możliwości przeniesienia na Kościół dominującego wzoru demokracji świeckiej. Zamiast tego zwraca uwagę na takie elementy "demokratyczne", które już istnieją w Kościele, i na to, czym może być istota demokracji, czyli skupia się raczej na pojęciu demokracji w szerszym sensie. Odnośnie do już istniejących struktur uczestnictwa i współdecydowania wszystkich członków Kościoła autor odróżnia trzy człony: zasadę pomocniczości, demokratyczną tradycję Kościoła pierwszych chrześcijan Communio - eklezjologię drugiego Soboru Watykańskiego. Na tej podstawie, jak i na podstawie zmodyfikowanego modelu świeckiej zasady państwa prawa jako integralnej części nowoczesnej demokracji, Zsifkovits tworzy obraz Kościoła, który nie zostaje "zdemokratyzowany", ale który w stopniowym procesie rozwija się, wypracowując swoisty dla siebie model demokracji.

Duża część książki poświęcona jest rozważaniom, jakie musiałyby być konsekwencje stosowania zasady pomocniczości w Kościele. Zsifkovits podaje szereg argumentów popierających jego opinię, że zasada ta odnosi się w swoim klasycznym sformułowaniu, zawartym w encyklice Piusa XI Quadragesimo Anno, także do Kościoła. Autor szczegółowo rozważa argumenty przeciwników takiego pomysłu i podaje kontrargumenty, z których najbardziej przekonującym wydaje mi się ten, że jest ona częścią katolickiej nauki społecznej, tak więc w interesie wiarygodności Kościoła leży stosowanie tej zasady we własnych strukturach. Poza tym - o czym autor nie pisze - trzeba zdać sobie sprawę, że właśnie ta zasada staje się w coraz większym stopniu ogólnym mechanizmem porządkującym funkcjonowanie społeczeństw.

Zdaniem autora zasada pomocniczości ma być "Konstytucją Kościoła", której najważniejszą cechą powinno być rozszerzenie rozdziału kompetencji między papieżem a biskupami, aby z jednej strony odciążyć papieża, a z drugiej - umożliwić większe uczestnictwo w życiu kościelnym całemu klerowi i laikatowi. Jednym z najważniejszych przykładów jest dla autora sposób powoływania biskupów. Argumenty Zsifkovitsa bywają w tym kontekście sformułowane bardzo ostro - co nie zaskakuje ze względu na sporne wyniki powołań biskupów w Austrii w ostatnich latach: "Jestem przekonany, że szersze uczestnictwo kleru i pozostałych wiernych przy powołaniach biskupów jest bardziej zbliżone do powołania przez Boga i Kościół niż to, co dzieje się, kiedy poszczególni karierowicze i ideologowie wiary w sposób egoistyczny potrafią nadmiernie oddziaływać na powołania biskupów" (s. 27). Zsifkovits nawiązuje w ten sposób do sprawy, która w dyskusji na temat demokratyzacji Kościoła jest zwykle przez przeciwników decentralizacji pomijana. Chodzi mianowicie o fakt, że i tak nie sam papież podejmuje decyzje. Wiadomo przecież, że wiele informacji w ogóle nie dociera do niego lub dostaje się tylko przez pewien filtr.

W związku z zagadnieniem zasady pomocniczości Zsifkovits zajmuje się również ewentualną nadrzędnością soboru nad urzędem papieża, czyli bada wyjątki od zasady Prima sedes a nemine iudicatur. Podczas gdy pytanie o możliwość odwołania poszczególnego papieża ma znaczenie drugorzędne, sprawa dopuszczalności tzw. "czynów krytycznej lojalności wobec Rzymu" jest dość aktualna. Autor wspomina w związku z tym problemy spowodowane bardzo spornym powołaniem biskupa Haasa w diecezji Chur w Szwajcarii. Ale w jaki sposób rozwiązać kwestię "problematycznego wyabsolutyzowania" (s. 39)? Autor uważa, że takiego celu nie da się osiągnąć tylko przez decentralizację i przyznanie większych uprawnień poszczególnym biskupom, ale przez refleksję nad pewną tradycją Kościoła pierwszych chrześcijan, mianowicie nad patriarchatami. Pracowałyby one jako kompetentne ośrodki pośredniczenia między Kościołami lokalnymi i Rzymem. Oznacza to, że posiadałyby kompetencje tak na płaszczyźnie lokalnej, jak i międzynarodowej. W ten oto sposób Zsifkovits popiera trójczłonową strukturę kościelną: Rzym - patriarchaty (np. według kontynentów) - poszczególne diecezje. Trzeba bardzo mocno podkreślić, że biskupi nie są w tej koncepcji "następcami lub wysłannikami Papieża, ale następcami i wysłannikami Chrystusa" (s. 41). Konkretnie oznaczałoby to podniesienie znaczenia synodu, soborów partykularnych i episkopatów. Ostatecznym wyrazem takiej subsydiarnej Konstytucji kościelnej mógłby być - zdaniem Zsifkovitsa - osobny sobór jako najwyższa instancja.

Najważniejszym punktem wyjścia dla rozważań na temat demokratyzacji Kościoła według modelu świeckiego jest pochodząca ze średniowiecznej eklezjologii zasada Quod omnes tangit, ab omnibus tractari et approbari debet. Zsifkovits nie pozostawia wątpliwości co do tego, że wierne naśladownictwo różnych aspektów świeckiej demokracji, jak na przykład stosowanie się do prostej zasady większości, byłoby w Kościele niewłaściwe. Autor szczegółowo rozpatruje różne argumenty teologiczne, które przemawiają przeciw demokratyzacji wewnątrz Kościoła. Chociaż ta część książki stanowi podsumowanie i kontynuację toczącej się dyskusji naukowej, swoim postulatem rozszerzonej "zasady Kościoła prawa" (Rechtskirchlichkeit) Zsifkovits porusza aspekt, o którym w dyskusji na temat demokratyzacji wewnątrz Kościoła zazwyczaj nie ma mowy. Autor trafnie ocenia centralne miejsce, jakie zasada państwa prawa zajmuje w nowoczesnej demokracji. Istotą opisanej przez niego "zasady Kościoła prawa" jest jednak to, że chodzi tu nie tyle o stworzenie nowych praw, czyli nowych roszczeń i zobowiązań, ile o stworzenie podstawowej "świadomości prawa" w samym Kościele. Przypuszczam, że właśnie ten punkt wyjściowy spotka się z mocnym sprzeciwem. Postawienie w centrum uwagi postulatu stworzenia podstawowej świadomości prawa świadczy, że Zsifkovits pojmuje - słusznie, moim zdaniem - istotę zasady państwa prawa (w Kościele: "zasady Kościoła prawa") jako prawo, które znajduje swoje ugruntowanie w pierwszym rzędzie w samej procedurze, a tylko drugorzędnie w treści poszczególnych roszczeń. Z tego powodu konsekwentnie odróżnia "Kościół prawa" w sensie formalnym od "Kościoła prawa" w sensie materialnym. Dochodzi przy tym do wniosku, że podczas gdy prawo kościelne przewiduje różne prawa w sensie materialnym, to wewnątrz Kościoła brakuje adekwatnej ochrony prawnej (jako przykłady przytacza kanon 333, par. 3 i kanon 1404 CIC). Jego zdaniem jest to niepokojące, gdyż indywidualne roszczenia wymagają skutecznych środków do ich przeforsowania, a jeżeliby ich nie było, oznaczałoby to deficyt sprawiedliwości w samym Kościele.

Zsifkovits odnosi się również do konkretnych postulatów reform: uzasadnia kapłaństwo kobiet, jako logiczny wynik demokratyzacji Kościoła, przez kościelną ochronę praw człowieka, czyli konkretnie przez uwzględnienie zakazu dyskryminacji i ogólnej potrzeby sprawiedliwości.

Analizując "zasadę Kościoła prawa", autor nie traci z oczu pojedynczego wierzącego i jego podstawowych roszczeń, kiedy pisze, że chrześcijaninowi wolno oczekiwać od swojego Kościoła "godnego, ludzkiego, tzn. uprzejmego i życzliwego, traktowania ze strony personelu kościelnego". Ale w tym miejscu pojawia się zasadniczy problem: nawet doskonały system prawny nie jest w stanie uczynić z ludzi na przykład niegrzecznych - autentycznie grzecznych.

Zsifkovits jest świadomy tego, że do istoty każdej struktury demokratycznej należy odpowiedzialność poszczególnego człowieka. Wskazuje nieraz na tę odpowiedzialność i na niebezpieczeństwa, które przynosi ze sobą demokratyzacja. Nie można na przykład lekkomyślnie odrzucać szeroko rozpowszechnionej obawy, że demokratyzacja wewnątrz Kościoła doprowadziłaby do walk o władzę wśród katolików świeckich, przede wszystkim wtedy, gdy z pewnymi stanowiskami związane są określone przywileje. Wprawdzie Zsifkovits nie proponuje nam wiele więcej niż swoje, w najlepszej intencji sformułowane, wezwania moralne i wyczerpujący opis pewnego stanu idealnego. Ale on sam przyznaje się do tego, pisząc, że "dla reformy struktury potrzebna jest reforma postawy moralnej, a ta reforma postawy moralnej może doprowadzić do zadowalających rezultatów tylko przy odpowiedniej reformie struktury" (s.12).

Ostatnia część książki zawiera konkretne propozycje, które - moim zdaniem - są niezbędnym dopełnieniem wspomnianej reformy postawy moralnej. Zsifkovits streszcza te idee pod hasłem "zapewnienia jakości kadr kościelnych". Zwłaszcza ten rozdział pokazuje, że książkę napisała osoba dobrze zaznajomiona z codziennymi problemami duszpasterstwa. Właśnie z tego powodu rozdział ten może być, zwłaszcza dla katolików świeckich, najbardziej interesujący. Wniosek autora: "Jakość przed ilością!" (s. 114) może nam się wydać paradoksalny w czasach palącego braku kapłanów, ale Zsifkovits uzasadnia swoje stanowisko właśnie tą trudnością. Jako wzór w dziedzinie zapewnienia jakości kadr proponuje ideał dynamicznego przedsiębiorcy: "Gdyby każdy proboszcz traktował swoich wiernych przynajmniej tak uprzejmie jak dobry kupiec swoich klientów, Kościół osiągnąłby już wiele" (s.126).

Chociaż - lub właśnie dlatego że - autor opiera swoje wyobrażenia o wewnętrznej demokracji Kościoła na swojej wierze w pojedynczego człowieka, odnoszę wrażenie, iż nie udaje mu się wykazać, że lęk przeciwników takiej demokratyzacji jest nieuzasadniony - w jego istocie jest to lęk zrodzony ze świadomości zawodności moralnej poszczególnych osób, na przykład myślenia głównie o własnych interesach. Sam autor również nie ma konkretnych propozycji, jak temu niebezpieczeństwu przeciwdziałać.1 Trudno się zresztą temu dziwić, skoro obaw przed skutkami ludzkiej grzeszności niepodobna uznać za bezpodstawne. Demokracja wymaga koniec końców świadomego przyjęcia, jak określił to ks. Józef Tischner, "nieszczęsnego daru wolności" - i właśnie tu tkwią, moim zdaniem, korzenie obawy przed nią. Jedyną możliwością uniknięcia "nieszczęsnych" następstw wolności jest sprawowanie własnej wolności jako rozumu twórczego. Tego oczywiście nie można zinstytucjonalizować. Trzeba, co więcej, wierzyć w to, że rozsądne wykorzystanie wolności przez człowieka jest możliwe i że może przynieść dobre skutki. Potrzebna jest zatem przede wszystkim wiara w siłę człowieka, niezależnie od tego, w jakiej religii taka wiara ma swoje ugruntowanie. Autor książki odnosi się, moim zdaniem, nazbyt ściśle do sekularnego modelu demokracji z jego wieloma wadami. Pisze, że Kościół jest "demokracją na własną modłę", ale model, który przedstawia, stanowi w ostateczności tylko zmodyfikowaną wersję modelu sekularnego - nie jest to więc prawdziwa demokracja sui generis. W zbyt małym stopniu Zsifkovits uwzględnia możliwość podjęcia decyzji na podstawie consensusu i fakt, że czynnik czasu jest w Kościele mniej ważny niż w polityce. W szczególności nie wspomina - choć opiera na niej swoje koncepcje - jednej bardzo ważnej cechy takiej demokracji sui generis: zasady zaufania. Sekularna demokracja nie potrafi przezwyciężyć myślenia elitarnego (demokracja jako panowanie elit2), skoro istotny czynnik zaufania dalej gra rolę tylko drugorzędną. Kościół natomiast ma możliwość szerszego stosowania tej zasady.3

Pytanie więc może brzmieć trochę inaczej, niż stawia je Zsifkovits. Nie pytajmy się, czy Kościół jest "demokracją na własną modłę" (jakie są istotne elementy demokratyczne, autor pokazuje w sposób znakomity), ale spytajmy, czy Kościół jest w stanie rozwijać dalej sekularny i nieskończony model demokracji.

Jestem przekonany, że ta książka i inne, zajmujące się zagadnieniem demokratyzacji Kościoła, pełnią istotną funkcję. W Austrii istnieje niebezpieczeństwo, że Kościół po wielu latach zachowywania względnego dystansu do partii politycznych4 zostanie znowu wciągnięty do polityki partyjnej za pośrednictwem sprawy reform struktury kościelnej. Najlepszym przykładem tego są w ostatnich czasach próby zbliżenia się do Kościoła Partii Wolności (FPÖ) Jörga Haidera. To zbliżenie się jest wyraźnie adresowane do konserwatywnej opcji w Kościele austriackim i doprowadza czasami do przykrych sytuacji. Politycy tej partii (znanej ze skrajnie prawicowych poglądów i historycznie raczej antyklerykalnych wypowiedzi) występują w obronie status quo Kościoła katolickiego i mocno atakują zwolenników reform. Sposobem na uniknięcie takiej niepożądanej instrumentalizacji Kościoła i religii wydaje mi się intensywny dialog wewnątrz różnych organizacji katolickich i kościelnych na temat reform struktury. Taki dialog powoli się rozpoczyna i prezentowana książka jest tego dobrym przykładem.

Praca Zsifkovitsa może jednak znaleźć oddźwięk również w Polsce. Wprawdzie w tym kraju większą uwagę zwraca się na pytanie, czy Kościół i demokracja potrafią spokojnie współżyć ze sobą, ale prędzej czy później - mimo odmiennego niż na Zachodzie charakteru polskiego laikatu - w Polsce też pojawią się żądania zwiększenia demokracji kościelnej. Przypuszczam, że to życzenie reform pojawi się w parze z postulatem wcielenia w życie reform drugiego Soboru Watykańskiego. Z pewnością niektóre z propozycji Zsifkovitsa brzmią w uszach polskich katolików szalenie radykalnie, jednak trudno zaprzeczyć, że wszystkie wywodzą się z ideałów tego Soboru.

Fakt, że całe zagadnienie nie jest jeszcze w Polsce tematem poruszanym na forum publicznym, stanowi niepowtarzalną szansę, aby potraktować problem nie w sposób reaktywny, lecz aktywny. Dzięki temu może uda się przeprowadzić rozsądną i różnorodną dyskusję.

Kościół rzymsko-katolicki, który temu, co dzieje się w sąsiednich krajach zachodnich w sprawie demokratyzacji Kościoła, przyglądałby się z chłodnym dystansem, jakby go to w ogóle nie obchodziło, zmarnowałby tę szansę.

 

PHILIPP STEGER, ur. 1971, doktorant prawa Uniwersytetu w Innsbrucku, stypendysta Austriackiej Akademii Nauk. Przygotowuje rozprawę doktorską na temat sytuacji Kościoła rzymskokatolickiego w  społeczeństwie pluralistycznym na przykładzie Polski i Austrii. Obecnie stypendysta Instytutu Nauk o  Człowieku w  Wiedniu.

 

Przypisy:

1. Lothar Roos mówi w związku z tym o niebezpieczeństwie "obniżenia się moralności granicznej" (Por. Lothar Roos, Demokratie in der Kirche?, w: Günter Baadte, Anton Rauscher (Hrsg.), Christen und Demokratie, Graz 1991, 142 ff.). Pojęcie "obniżenia się moralności granicznej" pochodzi z książki Götza Briefs: Zwischen Kapitalismus und Syndikalismus, München 1952.

2. Por. Hiltrud Nassmacher, Politikwissenschaft, München 1995, 28 ff.

3. Np. Paul M. Zulehner mówi o "zaufaniu zamiast strachliwej samoobrony". Por. Nadine Hauer, Paul M. Zulehner, Aufbruch in den Untergang?: das II. Vatikanische Konzil und seine Auswirkungen, Wien 1991, s. 93.

4. Nie można było jednak mówić o tzw. "Äquistanz", tzn. takim samym dystansie wobec wszystkich partii. Por. Franz Leitner, Kirche und Parteien in Österreich nach 1945, Paderborn [u.a.] 1988, s.155 ff.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama