O Chrystusie

Z cyklu "Rozmowy ze świętym Augustynem"

Ojcze, podobnie jak Ty, jestem chrześcijaninem. A więc nie tylko wierzę w Boga. Wierzę, że Bóg okazał ludziom miłość przekraczającą wszelkie wyobrażenie: Syn Boży, prawdziwy Bóg równy Ojcu, stał się dla nas człowiekiem. Może zechciałbyś powiedzieć parę słów na temat tej fundamentalnej prawdy chrześcijaństwa?

Dla nas — aby nas odnowić i uczynić uczestnikami swojego Bóstwa, zdolnymi do życia wiecznego — Syn Boży stał się uczestnikiem naszej śmiertelności. Mówił o tym Apostoł: „On, chociaż istniał w postaci Bożej, nie uważał za przywłaszczenie być równym Bogu, lecz wyniszczył samego siebie, przyjmując postać sługi. Stał się podobny do ludzi i był uważany za człowieka” (Flp 2,6n). W postaci Bożej jest więc równy Ojcu, przyjął zaś postać sługi, w której był mniejszy od Ojca. O jednym i drugim poucza w Ewangelii: „Ja i Ojciec jedno jesteśmy” (J 10,30) — to dotyczy Jego postaci Bożej; „Ojciec większy jest ode Mnie” (J 14,28) — to odnosi się do Jego postaci sługi.

Bóg dla nas stał się człowiekiem! Chciałoby się powtarzać te słowa bez końca, bo wyrażają one coś nieskończenie wspaniałego. Sądzę, że każdy niewierzący, który zechciałby rozmawiać z nami na ten temat, zgodziłby się przynajmniej z takim zdaniem: Gdyby rzeczywiście Bóg stał się dla nas człowiekiem, to w ludzkiej historii nie byłoby ważniejszego i bardziej radosnego wydarzenia. A przecież Bóg naprawdę stał się jednym z nas! Chcę jednak zadać pytanie bardziej szczegółowe: Czyżby Syn Boży (przecież prawdziwy Bóg!), stając się człowiekiem, a więc wchodząc w ściśle określone miejsce i czas, zrezygnował tym samym ze swojej Bożej wszechobecności?

Był tu na ziemi, a zarazem był w niebie. Tutaj był ciałem, w niebie — Bóstwem; co więcej, Bóstwem był wszędzie. Narodził się z matki, nie odchodząc od Ojca. O dwóch narodzeniach Chrystusa trzeba mówić: boskim i ludzkim. Przez pierwsze zostaliśmy stworzeni, przez drugie — odnowieni. Oba były cudowne — pierwsze bez matki, drugie bez ojca.

Zatem zdanie, że Bóg zstąpił z nieba na ziemię, jest wypowiedzią metaforyczną. Chodzi tu o to, że wszechobecny i transcendentny wobec wszelkiego miejsca i czasu Bóg w określonym miejscu i czasie stał się człowiekiem, nie przestając być Bogiem. Ojcze, jakbyś określił cel tego wspaniałego i świętego wydarzenia?

Nie było innej przyczyny przyjścia Chrystusa Pana, jak tylko ta, aby zbawić grzeszników. Gdzie nie ma chorób, gdzie nie ma ran, tam nie ma potrzeby leczenia. Przyszedł Wielki Lekarz z nieba, bo wielki chory położył się i zalegał ziemię. Tym chorym jest ród ludzki.

Powiedziałeś poprzednio, że przez Niego jako przez Syna Bożego zostaliśmy stworzeni. Czyżby On był Stwórcą nawet własnej matki?

Wszystko przez Niego zostało stworzone (J l,3), a więc również Maryja, z której się narodził, przez Niego została stworzona. Urodził się tak jak wszyscy ludzie, ale jest Stwórcą matki, z której się urodził.

Czy jednak Syn Boży musiał się narodzić z kobiety? Mógł na przykład przyjść do nas od razu jako dorosły człowiek.

Skądkolwiek Pan nasz wziąłby ciało, wziąłby je przecież ze swojego stworzenia. On jednak, który przyszedł wyzwolić zagubione stworzenie, upadłe przez kobietę, w pokorze swojej postanowił wziąć ciało z kobiety. W ten sposób jednej i drugiej płci przyniósł nadzieję odnowy i naprawy — mężczyznom, bo w tej płci się narodził; kobietom, bo postanowił narodzić się przez kobietę.

Niektórym ludziom trudno uwierzyć w dziewicze narodzenie Chrystusa.

Nie wierz, jeśli ci mówią o jakimś człowieku, że się w ten sposób urodził. Jeśli jednak Bóg stał się człowiekiem, urodził się z tej, z której chciał, i w sposób, w jaki chciał. Niech twoje zdumienie budzi raczej fakt, że Słowo przyjęło ludzką naturę.

Przyznam szczerze, że ta myśl nigdy mi nie przyszła do głowy. Bo i rzeczywiście: co tu się dziwić, że Syn Boży narodził się z Dziewicy, skoro czymś znacznie bardziej zdumiewającym jest już samo to, że Syn Boży w ogóle urodził się jako człowiek! Powątpiewanie w dziewicze urodzenie Chrystusa świadczyłoby więc o głębszych wątpliwościach; o tym, że komuś trudno jest przyjąć samą prawdę o wcieleniu Syna Bożego. No cóż, już św. Paweł powiedział, że prawda o Chrystusie jednych gorszy, innym wydaje się głupia, dla nas jednak, którzyśmy uwierzyli, Chrystus jest mocą i mądrością Bożą (1 Kor 1,23n). Ale skoro już jesteśmy przy Apostole Pawle, czy nie zechciałbyś nam, Ojcze, wyjaśnić, co znaczą jego słowa o Chrystusie, że „będąc bogaty, dla nas stał się ubogi, aby nas swoim ubóstwem ubogacić” (2 Kor 8,9)?

Ubóstwo Chrystusa nie wzbogaciło nas o pieniądze, lecz o sprawiedliwość. Skąd zaś pochodzi Jego ubóstwo? Stąd, że stał się śmiertelny. A zatem prawdziwym bogactwem jest nieśmiertelność. Tam jest prawdziwy dostatek, gdzie nie ma żadnego braku. Ponieważ zaś nie moglibyśmy stać się nieśmiertelnymi, gdyby Chrystus nie stał się dla nas śmiertelny, więc „stał się ubogim, choć jest bogaty”. Nie powiedziano: „choć był bogaty”, ale: „choć jest bogaty”. Przyjąwszy ubóstwo, nie utracił bowiem bogactwa. Wewnątrz bogaty, na zewnątrz ubogi. Ukryty Bóg, pełen bogactw, ujawnił się jako ubogi człowiek. Spójrz na Jego bogactwa: „Na początku było Słowo i Słowo było u Boga, i Bogiem było Słowo. Wszystko przezeń się stało” (J 1,1—3). Któż jest bardziej bogaty niż Ten, przez którego wszystko się stało? Bogacz może posiadać złoto, nie może go stworzyć. Zobaczywszy bogactwo Chrystusa, spójrzmy na Jego ubóstwo: „A Słowo ciałem się stało i mieszkało między nami” (J 1,14). Tym Jego ubóstwem zostaliśmy wzbogaceni: bo dzięki krwi, która wypłynęła z Jego ciała, rozdarty został wór naszych grzechów. Dzięki Jego krwi odrzuciliśmy szaty niegodziwości, aby się przyoblec w szatę życia wiecznego.

Co praktycznie wynika z tego, że Chrystus powinien się stać całym naszym bogactwem?

Jeśli jesteś chciwy, Bóg tobie powiada: „Bądź chciwy! Bądź chciwy, jak tylko potrafisz. Lecz w chciwości swojej o Mnie się ubiegaj!” Szukasz złota? On je stworzył! Biegasz za srebrem? On jest jego Stwórcą! Zależy ci na rodzinie? Od Niego ona pochodzi! Pragniesz dobytku? On go daje! Tęsknisz za majątkiem? Przez Niego on stworzony! Dlaczego szukasz jedynie tego, co On stworzył? Ubiegaj się o Tego, który stworzył! Pomyśl, jak bardzo On cię umiłował! 

Chrystus Pan dokonał wielu cudów. Zapowiadały one wyzwolenie człowieka z grzechów i przeduchowienie całej rzeczywistości — bo po to przecież Pan Jezus do nas przyszedł. Największymi Jego cudami — jeśli nie liczyć Zmartwychwstania, cudu absolutnie najważniejszego — wydają się cuda wskrzeszenia umarłych. Obwieszczały one, że Chrystus Pan ma moc nas wszystkich wskrzesić ze śmierci duchowej. Mam pytanie: Czy Pan Jezus cudów tych dokonał rzeczywiście? Słyszy się opinie, że są one tylko symbolicznym opisem Jego duchowej mocy?

Ten wskrzesił człowieka, kto człowieka stworzył. On jest przecież Jednorodzonym Ojca, przez którego, jak wiadomo, wszystko się stało. Jeśli więc przez Niego wszystko się stało, cóż w tym dziwnego, że przez Niego ktoś powstał z martwych, skoro codziennie tak wielu ludzi przez Niego się rodzi? Czymś donioślejszym jest stworzenie człowieka niż jego wskrzeszenie.

I jeszcze następująca trudność: Zanim Pan Jezus wskrzesił Łazarza, zapłakał nad jego grobem. Gdyby płakał, dlatego że umarł Mu przyjaciel, to łzy te byłyby jakby mało wiarygodne: po co płakał, skoro wiedział przecież, że za chwilę go wskrzesi? Co zatem oznacza ten płacz Pana Jezusa?

Nie płakał nad zmarłym, którego wskrzesił, ale z powodu śmierci, którą przez grzech człowiek sprowadził na siebie. Gdyby bowiem nie było grzechu, śmierć by nie przyszła.

I jedno z najistotniejszych pytań. Czy Chrystus Pan musiał umrzeć?

Chrystus nie musiał umrzeć. Skąd się wzięła śmierć? Ojcem śmierci jest grzech. Gdyby nie było grzechu, nikt by nie umierał. Ten, który żył bez winy, nie dlatego umarł, że obciążała Go wina: On wziął udział w naszej karze, nie uczestnicząc w winie. Karą za grzech jest śmierć. Pan Jezus Chrystus przyszedł, żeby umrzeć, nie — żeby być grzesznikiem. Przyjąwszy wraz z nami karę, choć nie był winny, zniósł zarówno winę, jak karę. Jaką karę zniósł? Tę, która nam się należała po tym życiu. Dlatego został ukrzyżowany, aby na krzyżu objawić koniec naszego starego człowieka. Zmartwychwstał zaś, aby w swoim życiu objawić nasze nowe życie. Taka jest bowiem nauka apostolska: „Został wydany za nasze grzechy i zmartwychwstał dla naszego usprawiedliwienia” (Rz 4,25).

Przepraszam, Ojcze, za niemądre skojarzenie. Kiedy mówiłeś, że Chrystus „został wydany za nasze grzechy”, zapytałem się w duchu: Przez kogo został wydany? Mówi się przecież, że wydał Go Ojciec za nas wszystkich. Mówi się, że On sam siebie wydał. Ale przecież — w jakże innym sensie — wydał Go również Judasz.

Judasz wydał Chrystusa i potępiamy go za to. Wydał Syna Ojciec i chwalimy Go. Wydał Judasz swojego Mistrza i potępiamy go za to, Syn wydał samego siebie i chwalimy Go. Wszyscy wiemy, w jaki sposób Judasz wydał Chrystusa. Chcecie zapewne usłyszeć, w jaki sposób Ojciec wydał Syna. To również wiecie, ale przypomnę wam, żebyście sobie zapamiętali. Oto co Apostoł mówi o Bogu Ojcu: „On własnego Syna nie oszczędził, lecz wydał Go za nas wszystkich” (Rz 8,32). Oto co mówi o Synu: „Umiłował mnie i samego siebie wydał za mnie” (Ga 2,20). Oto dwóch, którzy wydali: Ojciec wydał Syna, Syn wydał samego siebie, lecz jeden i drugi jest Zbawicielem, bo jeden i drugi jest Stwórcą. Co zaś uczynił Judasz? Cóż dobrego uczynił? Z tego, co uczynił, stało się dobro, ale on dobra nie uczynił. Judasz nie mówił: Wydam Chrystusa, aby ocalić ród ludzki. W Judaszu wydała Chrystusa chciwość, w Bogu — miłosierdzie.

W opisie Męki Pana Jezusa najbardziej uderza Jego milczenie. Ono przecież coś znaczy!

Milczał, aby się wypełniło proroctwo: „Jak baranek nie otworzył ust swoich wobec strzygących Go” (Iz 53,7). Trzeba było, aby milczał podczas Męki Ten, który nie będzie milczał podczas Sądu. Teraz bowiem przyszedł, aby Go sądzono, ale kiedyś przyjdzie, aby sądzić. I z wielką mocą będzie sądził Ten, który z wielką pokorą poddał się sądowi.

Milczenie Pana Jezusa to także Jego cierpliwość wobec wrogów. Ten, który uciszył burzę na morzu i wskrzeszał umarłych, mógł nie pozwolić się zabić. On zaś cierpliwie znosił szyderstwa wrogów, którzy Mu obiecywali, że uwierzą w Niego, jeśli zstąpi z krzyża. Przecież On rzeczywiście mógł zstąpić z krzyża!

Oczywiście, że mógł. Co bowiem jest większe: zstąpić z krzyża czy powstać z grobu? Lecz On znosił szyderców, bo podjął krzyż nie dla okazania swej potęgi, ale żeby dać przykład cierpliwości. Tam uleczył twoje rany, gdzie długo swoje znosił. Tam wybawił cię od śmierci wiecznej, gdzie sam raczył przyjąć śmierć doczesną. I umarł, ale w Nim śmierć umarła! Jego Śmiercią śmierć została zniszczona! 

Krótko mówiąc, jesteśmy odkupieni. Co to znaczy?

Diabeł nas zniewolił, Chrystus uwalnia. Niewoli uwodziciel Ewy, uwalnia Syn Maryi. Niewoli ten, który przez żonę dotarł do męża; uwalnia Ten, który urodził się z Małżonki nie znającej męża. Niewoli ten, który pobudził kobietę do szukania rozkoszy; uwalnia Ten, który bez rozkoszy począł się w Kobiecie. Tamten potrafił zniewolić wszystkich przez jednego Adama i nikt nie może uwolnić się spod jego panowania, poza tym Jednym, którego tamten zniewolić nie potrafił.

Pieczęcią tego zwycięstwa nad śmiercią było Jego zmartwychwstanie. Ale mam taki oto problem: Pismo Święte raz powiada, że Ojciec wskrzesił z martwych swego Jednorodzonego Syna: „Lecz Bóg wskrzesił Go, zerwawszy więzy śmierci” (Dz 2,24). Kiedy indziej znów Pismo Święte mówi, że Chrystus zmartwychwstał własną mocą: „Mam moc życie swoje oddać i mam moc je znów odzyskać” (J 10,18). Jak pogodzić te dwa ujęcia?

Jako Bóg, Syn nie potrzebuje pomocy. Jest bowiem wszechmogący na równi z Ojcem i jako taki pomaga człowiekowi. „Albowiem jak Ojciec wskrzesza umarłych i ożywia, tak również i Syn ożywia tych, których chce” (J 5,21). To nie jest tak, że innych ożywia Ojciec, innych Syn albo inaczej Ojciec, inaczej Syn: albowiem Syn czyni to samo i tak samo. Bóg Ojciec wskrzesił więc z martwych Syna Bożego jako człowieka; ponieważ zaś jest Bogiem, sam zmartwychwstał.

Przejdźmy do tajemnicy odejścia Pana Jezusa z tego świata. Sam Chrystus mówił o tym tak: „Korzystniej jest dla was, abym odszedł. Bo jeżeli nie odejdę, Pocieszyciel nie przyjdzie do was. Jeżeli zaś odejdę, poślę Go do was” (J 16,7). Trudno tę wypowiedź zrozumieć.

Wydaje się, że uczniowie zwracali uwagę na ludzki kształt Chrystusa Pana i jako ludzie związali się ludzkim uczuciem z Nim jako z człowiekiem. On zaś chciał, aby było w nich raczej uczucie boskie i aby z cielesnych stali się duchowi — a takim może stać się człowiek jedynie dzięki darowi Ducha Świętego. Mówi więc tak: Poślę wam dar, dzięki któremu staniecie się duchowi, mianowicie dar Ducha Świętego. Nie możecie bowiem stać się duchowymi, jeśli nie przestaniecie być cielesnymi. Przestaniecie zaś być cielesnymi, jeśli wasze oczy przestaną oglądać kształt ciała, aby w wasze serca mógł wniknąć kształt Boży. Ze względu na ten ludzki kształt, tzn. kształt sługi — „Uniżył samego siebie, przyjmując postać sługi” (Flp 2,7) — umiłował Go Piotr wielkim uczuciem, a przecież uląkł się śmierci. Miłował bowiem Pana Jezusa Chrystusa jak człowiek człowieka, jak ktoś cielesny kogoś cielesnego, a nie jak ktoś duchowy powinien kochać Boga.

W Kościele często wzywa się wiernych do naśladowania Chrystusa. Pójść za Chrystusem, iść Jego śladami — co to znaczy? na czym to polega?

Chrystus zmartwychwstał i wstąpił do nieba: tam należy pójść za Nim! Nie wolno nam popaść w rozpacz: przecież On sam nam to obiecał, choć człowiek sam z siebie nic tu nie może. Niebo było bardzo od nas oddalone, dopóki nasza Głowa tam nie weszła. Teraz jednak nie traćmy nadziei, skoro jesteśmy członkami Ciała, które należy do tej Głowy! Idźmy więc za Nim! 

Wskazałeś, Ojcze, na samą istotę naśladowania Chrystusa. Zapytajmy jeszcze o metodę. Punktem wyjścia niech będą własne słowa Zbawiciela: „Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie swój krzyż i naśladuje Mnie” (Mt 16,24). Chodzi zwłaszcza o te słowa: „niech weźmie swój krzyż”.

Niech nie unika trudu i w ten sposób „idzie za Mną”. Jeśli bowiem zacznie „Mnie naśladować” w moich obyczajach i zachowując moje przykazania, wielu mu się będzie sprzeciwiać, wielu mu będzie tego zakazywać, odradzać — to nawet spośród tych, którzy towarzyszą Chrystusowi. Ci, którzy zakazywali ślepym wołać do Chrystusa, należeli do Jego orszaku. Jeśli więc chcesz iść za Chrystusem, włóż na krzyż wszystkie groźby, pochlebstwa, zakazy; znoś je, dźwigaj, nie upadaj. W słowach tych Pan wzywa do męczeństwa. Jeśli nastąpi prześladowanie, czyż dla Chrystusa nie należy wszystkim wzgardzić? Kochamy świat, ale bardziej należy kochać Tego, przez którego świat został stworzony. Wielki jest świat, ale jego Stwórca jest większy. Piękny jest świat, ale piękniejszy jest jego Stwórca. Miły jest świat, ale słodszy jest jego Stwórca.

Ojcze, a jak rozumieć te głębokie i tak nas przekraczające słowa Apostoła Pawła: „Teraz zaś to już nie ja żyję, to żyje we mnie Chrystus” (Ga 2,20).

Wówczas nie żyjemy my, ale żyje w nas Chrystus, jeżeli walcząc przeciwko pożądliwościom i zwyciężając je, w Nim pokładamy nadzieję, nie w sobie.

Słowa z Listu da Galatów nie są jedynym słowem Bożym, gdzie mówi się o tajemniczej jedności Chrystusa z Jego uczniami?

Pan Jezus powiedział kiedyś: „Kto pożywa moje Ciało i pije moją Krew, trwa we Mnie, a Ja w nim” (J 6,56). A zatem spożywać ten pokarm i pić ten napój — to tyle samo, co trwać w Chrystusie i mieć Go trwającego w sobie. Kto zaś nie trwa w Chrystusie ani Chrystus w nim nie trwa, z całą pewnością nie spożywa Jego Ciała ani nie pije Jego Krwi, choćby nawet cieleśnie i widzialnie połykał sakrament Ciała i Krwi Chrystusa. Taki spożywa i pije ten wielki sakrament raczej na sąd nad sobą, gdyż odważa się — mimo że jest nieczysty — przystąpić do sakramentów Chrystusa.

Co więcej, w jakimś sensie cały Kościół stanowi jedno z Chrystusem.

Prawdę tę szczególnie jasno wyraża Apostoł: „Podobnie jak jedno jest ciało, choć składa się z wielu członków, a wszystkie członki ciała, choć liczne, stanowią jedno ciało, tak i Chrystus” (1 Kor 12,12). Mówiąc o członkach Chrystusa, to znaczy o wiernych, Apostoł nie mówi: „tak i członki Chrystusa”, lecz wszystko, o czym mówi, nazywa Chrystusem. Podobnie bowiem jak ciało, które posiada wiele członków, jest jednym ciałem, tak też jest z Chrystusem: wiele członków, ale jedno Ciało. Wszyscy więc razem z naszą Głową Chrystusem jesteśmy jednym Ciałem, bez Głowy zaś naszej nic nie znaczymy.

Jeszcze pytanie z rzędu najbardziej podstawowych: Dlaczego Chrystusa należy głosić wszystkim ludziom?

Czytamy w Ewangelii: „Kto wierzy w Syna, ma życie wieczne; kto zaś nie wierzy Synowi, nie ujrzy życia, lecz trwa nad nim gniew Boży” (J 3,36). Nie powiedziano tu: „przyjdzie na niego gniew Boży”, ale: „trwa nad nim gniew Boży”. Bo gniew Boży ogarnia wszystkich śmiertelnych. Jest to gniew Boży, jaki ściągnął na siebie pierwszy Adam. Kiedy bowiem pierwszy człowiek zgrzeszył i usłyszał: „Śmiercią umrzesz!”, stał się śmiertelny i odtąd wszyscy rodzimy się śmiertelnymi: urodziliśmy się jako dotknięci gniewem Bożym. Otóż przyszedł do nas Syn, nie mający grzechu i przyodział się w ciało, przyodział się w śmiertelność. Jeżeli więc On poddał się wraz z nami gniewowi Bożemu, to czyż my mamy się ociągać, aby wraz z Nim uczestniczyć w łasce Bożej? Kto nie chce wierzyć w Syna, nadal trwa nad nim gniew Boży. Chodzi tu o ten gniew, o którym mówi Apostoł: „Byliśmy z natury synami gniewu, podobnie jak inni” (Ef 2,3). Wszyscy zatem byliśmy synami gniewu i dopiero wydobywamy się z przekleństwa śmierci. Uwierz w Chrystusa, który dlatego stał się dla ciebie śmiertelny, abyś ty mógł się z Nim złączyć w Jego nieśmiertelności! Jeśli bowiem dotkniesz Jego nieśmiertelności, również sam przestaniesz być śmiertelny. On żył, ty trwałeś w śmierci; On umarł, abyś ty żył. Przyniósł Bożą łaskę, usunął gniew Boży. Bóg zwyciężył śmierć, aby śmierć nie odniosła zwycięstwa nad człowiekiem.

Chrystus jest naszym Zbawicielem, a jednak lękamy się Jego sądu. On przecież widzi w całej prawdzie nasze grzechy, zaniedbania, niewierności, nasze zakłamanie.

Jaka w nas miłość Chrystusa, jeśli się obawiamy Jego przyjścia? Bracia, czy to nie wstyd? Kochamy Go i obawiamy się Jego przyjścia? Czy na pewno kochamy? Czy nie kochamy więcej naszych grzechów? Zacznijmy nienawidzić nasze grzechy, a będziemy kochać Tego, który przyjdzie, aby ukarać grzechy.

Serdecznie dziękuję za tę rozmowę. To takie cudowne, że wiara, którą Ty, Drogi Ojcze, głosiłeś ponad półtora tysiąca lat temu, jest dokładnie tą samą wiarą, jaką my dzisiaj wyznajemy.

opr. aw/aw

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama