O człowieku zmagającym się z faktem własnej niedoskonałości i grzeszności
1. Uznać swoje grzechy jest czymś zupełnie innym niż uznać swoje ułomności. Do własnych ułomności (niektórych w każdym razie) przyznajemy się łatwo i bez oporów. Errare humanum est - to jedno z najczęściej stosowanych przez nas samousprawiedliwień.
Zarazem niemal powszechnie próbujemy nie przyjąć do wiadomości tego, że jesteśmy grzeszni. Niektórzy - ku swojemu wielkiemu zaskoczeniu - dowiedzą się o swojej grzeszności dopiero na Sądzie Ostatecznym (Mt 7,22; 25,44). W obecnym naszym życiu trzeba aż Ducha Świętego, żeby nas przekonał o grzechu (J 16,8). Zdarza się nawet, że swój grzech uważamy za coś dobrego: "Dlaczego złością się chełpisz, przemożny niegodziwcze?" (Ps 52,3; por. 94,3n).
Niezgoda na uznanie swojej grzeszności jest - jak poucza Ewangelia - podstawową przyczyną niewiary w Jezusa Chrystusa: "Światło przyszło na świat, lecz ludzie bardziej umiłowali ciemność, aniżeli światło: bo złe były ich uczynki. Każdy bowiem, kto się dopuszcza nieprawości, nienawidzi światła i nie zbliża się do światła, aby nie potępiono jego uczynków" (J 3,19n).
Rzecz jasna, również chrześcijanin może uważać się za człowieka bezgrzesznego. Podobnie jak można jednocześnie być chrześcijaninem i zamknąć się na prawdę o krzyżu, być chrześcijaninem i próbować wprowadzać korekty do Bożych przykazań itp. Trudno jednak mieć wątpliwości co do tego, że chrześcijaństwo takie jest - mówiąc oględnie - powierzchowne.
Co to znaczy, że ja jestem człowiekiem grzesznym? Chodzi o to, że ja nie jestem taki, jakim by chciał mnie mój Stwórca; że - nawet jeśli żyję w łasce uświęcającej - nie jestem dość blisko Boga, nie kocham Go jeszcze naprawdę z całego serca, moje zawierzenie Bogu wciąż jeszcze nie jest pełne. Ta moja grzeszność ujawnia się różnorako w moich myślach, mowie, uczynkach i zaniedbaniach, zarazem jest ona większa i głębsza niż wszystkie te dopiero co wspomniane jej przejawy.
La Rochefoucauld zauważył zgryźliwie, że cnota niektórych to tylko brak okazji do grzechu. To samo zresztą mówi mądrość ludowa. "Nie ty grzechy, ale grzechy ciebie opuściły", "Żałuje za grzechy, kiedy już grzeszyć nie może" - zapewne nie są to jedyne przysłowia na ten temat. Otóż dziękujmy Panu Bogu, jeśli mamy mniej okazji do grzechu niż inni. Ale przecież nawet cnota tych wszystkich, którzy są prawdziwie cnotliwi, możliwa jest tylko dlatego, że "Bóg nie dozwoli was kusić ponad to, co potraficie znieść, lecz zsyłając próbę, równocześnie wskaże sposób jej pokonania, abyście mogli przetrwać" (1 Kor 10,13). Próba ponad miarę załamałaby każdego z nas. Jeden tylko Pan nasz Jezus Chrystus wytrwał w dosłownie całoosobowej miłości do swojego Ojca i do nas, ludzi, w warunkach próby przekraczającej wszelkie miary.
Zwróćmy jeszcze uwagę na to, że chociaż wszyscy jesteśmy grzeszni, to przecież jest istotna różnica między życiem świętym, dzięki łasce Bożej możliwym również dla grzeszników, a życiem grzesznym. Wprawdzie wszyscy jesteśmy grzeszni, ale w życiu jednych króluje grzech, a w życiu innych - łaska. "Niechże więc grzech nie króluje w waszym śmiertelnym ciele" (Rz 6,12).
2. Co się dzieje, jeżeli ja, grzesznik, uważam się fałszywie za kogoś ułomnego co prawda, ale bezgrzesznego? Grzech nie rozpoznany to trochę tak jak nie rozpoznana choroba. A może rację mieli Ojcowie Kościoła, którzy "bezgrzeszność" grzeszników tak często porównywali raczej do stanu nieprzytomności: kiedy człowiek jest aż tak chory, że już nawet nie dochodzi to do jego świadomości i nie ma nawet możliwości zawołać lekarza. Ileż to razy Ojcowie Kościoła wskazywali na różnicę między chorymi co do ciała, których uzdrawiał Pan Jezus, a chorymi duchowo! Niewidomi, głusi, trędowaci, sparaliżowani, którzy szukali ratunku u Jezusa, dobrze wiedzieli o swoim kalectwie lub chorobie. Chorzy duchowo często w ogóle nie zdają sobie sprawy ze swojego nieszczęścia i konsekwentnie nie wiedzą o tym, że potrzebują pomocy.
A choroba duchowa jest większym nieszczęściem niż choroba ciała. Może doprowadzić do śmierci duchowej, a nawet do utraty życia wiecznego. I jeszcze więcej: moja grzeszność, jeśli ją puszczam samopas, nie tylko mnie deformuje i duchowo niszczy. Staje się ponadto źródłem duchowego skażenia dla mojego środowiska. Swoim grzechem przyczyniam się do tego, że nasz świat staje się jeszcze bardziej nieludzki i oddalony od Boga.
Fałszywa świadomość własnej bezgrzeszności nie sprawia, rzecz jasna, że ja tego zła w nasz świat nie wprowadzam. Sprawia natomiast, że ja przyczyn tego zła szukam wszędzie, byle nie w sobie. Bo ja przecież jestem bezgrzeszny! Kiedy człowiek nie pracuje nad sobą, ogromna jest w nim potrzeba krytykowania i potępiania innych. Również samego Pana Boga. Bo przecież to On tak okropnie urządził ten świat!
Tę postawę - fałszywego usprawiedliwiania siebie oraz zrzucania winy na innych, w tym również (a nawet przede wszystkim) na Boga - znajdziemy już u pierwszego grzesznika, Adama. "Pierwszy grzesznik - komentuje jego zachowanie święty Augustyn - nie oskarża siebie, że uległ namowom kobiety, ale zrzuca swoją winę na kobietę. Z przebiegłością, jaką nieszczęśnik w sobie począł, subtelnie próbuje rozciągnąć winę na samego nawet Boga. Nie mówi: »kobieta mi dała«, ale: »kobieta, którą postawiłeś przy mnie, mi dała« (Rdz 3,12). Nic nie jest tak bliskie grzesznikom, jak pragnienie, żeby Bogu przypisać to, z czego sami są oskarżani."1
Nigdy może jeszcze Pan Bóg nie był tak często oskarżany z powodu zła, jakie dzieje się na naszej ziemi, jak w naszym kończącym się XX wieku. I chyba nigdy jeszcze nie rozpowszechniło się tak bardzo wśród ludzi poczucie własnej bezgrzeszności. A w każdym razie własnej niewinności - bo nawet jeśli niekiedy nie przeczę temu, iż czynię jakieś zło, to przecież nie jest to moja wina, ale skutek różnych uwarunkowań społecznych, psychicznych, genetycznych, a nawet astrologicznych.
Bo jednak świadomości tego, że jesteśmy grzeszni, nie da się usunąć całkowicie, można ją co najwyżej rozbić. To, co wypominał Puszkin carowi Mikołajowi I w bajce, jaką mu przesłał ze swojego wygnania, dotyczy dzisiaj bardzo wielu ludzi:
Pewien król miał przyjaciela, który mu dawał dobrą radę i mówił mu prawdę. Sprzykrzyło się to królowi tak dalece, że oddalił od siebie tego przyjaciela. Nie mogąc dla zbytniej odległości rad swoich w sam czas udzielać, posłał mu ten przyjaciel zwierciadło, które pokazywało tych, którzy się w nim przeglądali. Król, bardziej przez ciekawość niż z chęci poprawy, spojrzał czasem w to zwierciadło. Lecz zamiast poprawić się, jednego dnia rozgniewał się i stłukł zwierciadło. Rozleciało się w kawałki i od tego czasu każdy z tych kawałków powtarza oddzielnie obraz wad tego króla.2
3. Wszyscy - wierzący i niewierzący - zdolni jesteśmy do pytań o swoje ułomności i wady, do starań o głębsze poznanie siebie, do porównywania swojego ja idealnego z tym, kim jestem faktycznie. Ale tylko człowiek wierzący może pytać o swój grzech. Tylko człowieka wierzącego może interesować to, jak mnie widzi mój Stwórca, czy ja nie niszczę tego dzieła Bożego, jakim jestem ja sam. Zdarza się, oczywiście - może nawet nierzadko - że również chrześcijanin uchyla się od stawiania sobie tych pytań. Zapewne świadczy to o tym, że jego wiara znajduje się w kryzysie lub nawet w fazie schyłkowej.
Psychologia rozpoznania własnego grzechu może jednak przebiegać różnorodnie. Syn marnotrawny zło swojego odejścia od Ojca rozpoznał dopiero w biedzie, w jakiej wskutek swego postępowania się znalazł (Łk 15,14-19). Dawid ze swojej postawy, jakoby wolno mu było wszystko, na co ma ochotę, otrząsnął się dopiero pod wpływem proroka Natana, który zaślepionemu królowi w sposób elementarny uświadomił niegodziwość jego grzechu (2 Sm 12,1-13). Z kolei Szaweł zrozumiał swoje zaślepienie w bezpośrednim spotkaniu z uwielbionym Chrystusem (Dz 9,1-6).
Nawiasem mówiąc, na przykładzie Szawła-Pawła znakomicie można zobaczyć różnicę między nawróceniem grzesznika a ciągłym nawracaniem się kogoś nawróconego. Apostoł Paweł, trwając w swoim głębokim nawróceniu, wciąż na nowo stawiał sobie pytanie, co w nim nie podoba się Bogu i w czym powinien się zmieniać, aby osiągnąć życie wieczne (1 Kor 9,25-27; Rz 7,14-25).3
Rozpoznanie swojego grzechu logicznie prowadzi do skruchy. Skrucha jest to przeżywany w obliczu Boga ból serca z powodu mojego grzechu. Jest to próba wejścia w Boży ogląd mojej osoby. Bóg bowiem mnie kocha, ale grzechem moim się brzydzi, a dlatego brzydzi się moim grzechem, że mnie kocha. Prawdziwa skrucha zawiera więc w sobie wiarę, że samemu Bogu na mnie zależy i że On kocha mnie prawdziwiej niż ja sam siebie, ale jej istotą jest ból serca, że taki, jaki jestem, nie nadaję się na Bożego przyjaciela.
Prawdę skruchy poznać po skutkach, jakie z niej wynikają. Warto pod tym kątem spojrzeć na ewangeliczną przypowieść o faryzeuszu i celniku (Łk 18,9-14). "Miał i faryzeusz grzechy - zauważa święty Augustyn. - Ale w swojej przewrotności zapomniał, po co przyszedł. Zachowuje się jak chory, który pokazuje lekarzowi zdrowe członki, rany zaś ukrywa."4 Tymczasem nawet w jego modlitwie dziękczynnej ujawniała się brzydota jego grzechu. Nie kocha przecież prawdziwie Boga ktoś, kto gardzi tymi, których Bóg kocha, a Bóg kocha każdego człowieka, celnika również. Faryzeusz ani nie zna swojego grzechu, ani nie wie, co to jest skrucha.
Przypatrzmy się zatem celnikowi. Cała przypowieść przemieniłaby się w tani kicz, gdyby celnik po swoim gorącym "Boże, bądź miłościw mnie grzesznemu" miał wrócić do swoich grzechów. Przemiana życia jest tak nieodłączną konsekwencją prawdziwej skruchy, że w przypowieści o tym nawet się nie mówi. To się rozumie samo przez się.
Zresztą w Ewangelii znajduje się konkretny, nie przypowieściowy, finał przypowieści o faryzeuszu i celniku. Spotkanie z Jezusem skruszyło w pewnym żywym celniku, imieniem Zacheusz, jego grzech chciwości. Polegało to nie tylko na tym, że odtąd już Zacheusz chciwością nie grzeszył. On radykalnie zmienił swój stosunek do dóbr materialnych: "Panie, oto połowę mojego majątku daję ubogim, a jeśli kogo w czym skrzywdziłem, zwracam poczwórnie" (Łk 19,8).
Wróćmy do faryzeusza. W tym, że nie może on zdobyć się na rozpoznanie swego grzechu, jest wrogiem samego siebie. Podobnie jak źle się troszczy o własne dobro chory, który z lęku przed złą diagnozą unika lekarza. Do prawdziwej skruchy zdolni są tylko tacy ludzie, którzy próbują kochać sami siebie na wzór tej miłości, jaką kocha ich Bóg. Zatem nie jest też skruchą potępianie swoich grzechów z nienawiścią lub pogardą dla siebie. W taki sposób potępił swój grzech nieszczęsny Judasz. Skrucha jest to znienawidzenie moich grzechów z miłości do Boga, ale zarazem z autentycznej troski o samego siebie.
Świetnie to pokazał święty Augustyn, komentując modlitwę Psalmu 140, 2: "Modlisz się: »Uwolnij mnie, Panie, od człowieka złego.« Od kogo? Powiesz, że od Gajusa, od Lucjusza, czy jeszcze od kogo tam. A Pan ci odpowie: A o sobie samym nic nie mówisz? Jeśli mam cię uwolnić od człowieka złego, najpierw trzeba cię uwolnić od samego siebie. Nie chciej być złym. Niech nie panuje nad tobą chciwość, niech cię nie depczą złe żądze, niech cię nie niszczy twój gniew. To są twoi wewnętrzni wrogowie. Sam sobie nie czyń nic złego."5
Rzecz jasna, Augustyn inspirował się tu apostolską nauką o wyzbywaniu się z siebie starego człowieka, aby mógł się w nas rozwijać człowiek nowy, prawdziwie kochający Boga i zdolny do życia wiecznego (Ef 4, 22-24; Rz 6, 3-7; Kol 3, 9n).
4. Skoro dopiero w wierze mogę rozpoznać mój grzech, tym bardziej dziełem wiary jest skrucha i bez łaski bylibyśmy do niej niezdolni. Osobiście podpisuję się bez zastrzeżeń pod następującym wykładem niemieckiego teologa:
Dopóki obracamy się tylko w sferze "etycznej", dopóty nie ma miejsca na skruchę. Kiedy zapytamy człowieka, który żyje tylko tym, co "etyczne", tylko surowością samego prawa moralnego i zobowiązaniem sumienia - jestem przekonany, że w życiu takiego człowieka nie będzie właściwej skruchy. Powie on: "To, co uczyniłem, muszę wziąć na siebie. Nawet jeśliby Ktoś chciał to zdjąć ze mnie, nie mógłbym na to pozwolić. Tak, nie chcę tego, bo wtedy zniszczyłbym godność mojej osoby." (...)
Skrucha jest czymś więcej niż to wszystko. Skrucha jest apelem skierowanym do Boga żywego. Jest On święty, niedostępny i nie znosi żadnego zła. Ale równocześnie jest On Miłością i jest Stwórcą i jest władny nie tylko stworzyć człowieka, by istniał, lecz uczynić jeszcze coś niepojęcie wyższego: stworzyć na nowo obciążoną i zbrukaną winą osobowość, aby była czysta. (...) Skrucha nie przykrywa winy. Wprost przeciwnie - jest ona prawdą. (...)
I człowiek, opierając się na prawdzie tego, co uczynił, przychodzi do Boga i mówi: "Jestem winny przed Tobą. Wyznaję to. Ty jesteś Sędzią. Przystępuję do Ciebie, przeciw sobie samemu. Pragnę Ciebie. Chcę, byś Ty był i by działa się Twoja wola, bo Ty jesteś Święty. Kocham Ciebie. Ty masz słuszność wbrew mnie. Razem z Tobą sądzę siebie. Ale Ty jesteś Miłością. I tej Miłości wzywam. Ze wszystkim, czym jestem, oddaję się tajemnicy Twojej Miłości. Nie chcę przez to uniknąć surowej Sprawiedliwości. Lecz Ty jesteś Łaską!" Jest to coś, czego rozum już nie dokonuje, ale serce to zna.6
Jednak serce wielu z nas wie również co innego: że ton, w którym wołamy o Boże miłosierdzie, zazwyczaj nie jest aż tak czysty. Nasze rozpoznanie grzechu polega często na rozpoznaniu czubka góry lodowej, a w naszej skrusze nieraz jest więcej lęku niewolników niż prawdziwej tęsknoty za przynależnością do Boga. Jedno jest pewne: że nawet jeśli nasza skrucha pozostawia wiele do życzenia, to dziełem łaski Bożej jest to wszystko, co jest w niej autentyczne.
Także żal nazywany "niedoskonałym" jest darem Bożym, poruszeniem Ducha Świętego. Rodzi się on z rozważania brzydoty grzechu lub lęku przed wiecznym potępieniem i innymi karami, które grożą grzesznikowi (żal ze strachu). Takie poruszenie sumienia może zapoczątkować wewnętrzną ewolucję, która pod działaniem łaski może zakończyć się rozgrzeszeniem sakramentalnym. Żal niedoskonały nie przynosi jednak przebaczenia grzechów ciężkich, ale przygotowuje do niego w sakramencie pokuty (Katechizm Kościoła Katolickiego, nr 1453).
Ale o sakramencie pokuty jeszcze nie mówmy. Rozpoznanie mojego grzechu oraz skrucha zaczynają się w moim wnętrzu, ale mają spontaniczną tendencję do ujawniania się na zewnątrz. Szczelne zamknięcie skruchy w zaciszu swojego wnętrza jest prawdopodobnie czymś psychologicznie niemożliwym. Bo czy można to jeszcze nazwać skruchą, jeżeli ja nawet nie próbuję przeprosić przynajmniej niektórych, których swoim grzechem skrzywdziłem? Czy naprawdę coś się w mojej duszy istotnie zmieniło, jeżeli w żaden sposób nie ujawnia się to na zewnątrz?
Sakrament pokuty stawia nas przed pytaniem o obowiązek wyznania grzechów, ale o potrzebie ich wyznania można mówić niezależnie od tego sakramentu. Pojawia się ona zwłaszcza wówczas, kiedy człowiek pragnie radykalnie zmienić swoje życie. W Ewangelii zanotowano, że ludzie poruszeni wezwaniami Jana do pokuty, "przyjmowali od niego chrzest w rzece Jordan, wyznając przy tym swe grzechy" (Mt 3,6). Z kolei w Efezie, pod wpływem wydarzeń związanych z ewangelizacyjną działalnością Apostoła Pawła, "przychodziło [do niego] wielu wierzących, wyznając i ujawniając swoje uczynki" (Dz 19,18).
Mnie samemu się zdarza, że bywam niekiedy dosłownie przymuszony do wysłuchania spowiedzi, o której z góry wiadomo, że nie może mieć znaczenia sakramentalnego. Prosi o nią nieraz katechumen w przeddzień swojego chrztu, albo niekatolik7, albo ktoś żyjący bez ślubu kościelnego. Bez większego trudu można by sporządzić antologię świadectw, w jak różny sposób i w jak różnych sytuacjach ludzie mogą realizować swoją nieprzepartą potrzebę wyznania komuś swoich grzechów.8
Nie umiem powiedzieć, jaka jest rzeczywista praktyka Kościołów protestanckich w tym zakresie. Faktem jest, że w oficjalnych dokumentach tych Kościołów widać zrozumienie dla potrzeby prywatnego wyspowiadania się, jeśli się taka pojawia u któregoś z wiernych. Pomijam dokumenty z pierwszych kilkudziesięciu lat po wystąpieniu Lutra, w których znajdziemy nieraz teksty brzmiące całkiem "po katolicku"9, bo mogą to być świadectwa sprzed ostatecznego ukonstytuowania się protestanckiej praktyki liturgicznej. Ale również księgi liturgiczne używane w naszym stuleciu potrzebę tę ze zrozumieniem odnotowują. "Spowiednik wzywa - czytamy na przykład w instrukcjach na temat odprawianego w niektórych zborach nabożeństwa przygotowawczego do komunii - do korzystania w miarę potrzeby z prywatnej duszpasterskiej posługi w sprawach sumienia i do zapisywania się do Komunii św."10 Znacznie obszerniej o spowiedzi prywatnej wypowiada się agenda wydana pod koniec XIX wieku.11
Temat wyznania win - zresztą również wyznania bezbożnego - często pojawia się w powieściach Dostojewskiego. Myszkin, główny bohater Idioty, po wielekroć oskarża się i prosi o wybaczenie błędów, których - w przeświadczeniu zwyczajnych ludzi - w ogóle nie popełnił. W Braciach Karamazow spowiada się nie tylko Stawrogin, "spowiedź gorącego serca" odbywa Dymitr Karamazow. Potrzebę spowiedzi realizują - prawda, że w sposób ciemny - również wielcy bezbożnicy tej powieści, Iwan Karamazow i Smierdiakow. Starzec Zosima widzi sens nawet w tym, żeby o przebaczenie swoich grzechów prosić ptaszki12, a z drugiej strony - złoczyńców i ludzi twardego serca.13
Skąd się bierze potrzeba wyznania grzechów przed drugim człowiekiem i dlaczego przeciętny katolik ma problem raczej odwrotny, tzn. wyznanie grzechów sprawia mu często trudność? Najpierw weźmy w nawias zjawisko czysto egocentrycznej potrzeby wyznania grzechów: kiedy mi do tego stopnia zależy na zainteresowaniu kogoś swoją osobą, że gotów jestem mówić o sobie nawet źle, byleby to kogokolwiek obchodziło.
Religijnie rzecz biorąc - dotyczy to nie tylko sakramentu pokuty - co najmniej w dwóch sytuacjach staję przed potrzebą wyznania grzechów drugiemu człowiekowi (rzecz jasna, nie przypadkowemu, ale specjalnie do tego wybranemu). Po pierwsze, w momencie religijnego lub moralnego przełomu. Wyznanie grzechów - nawet niekoniecznie w wymiarze sakramentalnym - stanowi niejako widzialny akt zakończenia tego, co stare, i rozpoczęcia życia zupełnie nowego.
Potrzeba wyznawania grzechów przed moim bliźnim pojawia się ponadto u człowieka nawróconego, który przywiązuje wagę do swojego duchowego postępu, a który uświadomił sobie, że obecne w każdym z nas egocentryczne skrzywienie uniemożliwia mi obiektywną ocenę mojego stanu duchowego. Już pod koniec II wieku mówił o tym święty Klemens z Aleksandrii:
Trzeba koniecznie, abyś ty - człowiek dumny i bogaty - poddał się jakiemuś człowiekowi Bożemu jako swemu nauczycielowi i kierownikowi. Chociaż jednego szanuj, choć jednego się lękaj. Przyzwyczajaj się słuchać przynajmniej jednego, który by mówił otwarcie, zarazem karcił i leczył. I dla oczu bowiem niedobrze, jeśli przez cały czas patrzą zuchwale, ale zdrowiej dla nich, żeby je czasem i łzy zapiekły. Tak i dla duszy nic nie ma bardziej zgubnego od ciągłej przyjemności; wewnętrzne rozprzężenie bowiem sprowadza ślepotę, a jasny wzrok odzyskuje, jeśli spokojnie wysłucha otwartej nagany. Lękaj się gniewu twego kierownika, smuć się, kiedy nad tobą wzdycha, szanuj jego wskazania, gdy gniew twój uśmierza i wyprzedzaj go w żądaniu kary dla siebie. Niech on za ciebie czuwa przez wiele nocy, pośrednicząc między tobą a Bogiem, niechaj stale modlitwą zaklina Ojca. Bóg nie odmawia swym dzieciom, które proszą Jego litości. A będzie czysta jego modlitwa za tobą, jeśli czczony przez ciebie jako wysłannik Boga, będzie się troszczył o ciebie, a nie smucił z twojej przyczyny. Takie jest szczere nawrócenie.14
Nie można wykluczyć, że już w czasach Klemensa opisane wyżej kierownictwo duchowe sprawowane było w ramach sakramentu pokuty. Ale nawet jeśli wówczas nie uświadamiano sobie jeszcze jasno w Kościele niejako naturalnego ciążenia kierownictwa duchowego ku sakramentowi pokuty, wypowiedź Klemensa jest co najmniej świadectwem jakiegoś etapu w odkrywaniu tego związku.
5. Dlaczego jednak Kościół żąda wyznania grzechów również od tych grzeszników, którzy nie odczuwają żadnej potrzeby ich wyznawania, co więcej - którzy nieraz odczuwają wielki opór przed spowiadaniem się ze swoich grzechów?
Zanim podejmiemy to pytanie, zwróćmy uwagę na to, że ukształtowany w ciągu wieków obyczaj kościelny całkiem niemało zabezpiecza penitenta przed sytuacjami godzącymi w jego ludzką godność i wrażliwość. Każdy katolik może się spowiadać przed dowolnie wybranym kapłanem, spowiednikom zaś nieustannie przypomina się o ich bezwzględnym obowiązku wypełniania swojej posługi w szacunku i życzliwości dla penitenta. Ponadto Kościół stara się zapewnić penitentowi maksymalną dyskrecję: spowiedź odbywa się przed jednym tylko kapłanem, który zobowiązany jest do zachowania najściślejszej tajemnicy.15
Warto tu może przypomnieć stanowczą interwencję papieża Leona Wielkiego, podjętą w roku 459 na rzecz ścisłej prywatności spowiedzi:
Nakazuję na wszelki sposób usunąć tę zuchwałą nowość przeciwną regule apostolskiej, na którą, słyszę, niektórzy sobie pozwalają. Chodzi o to, żeby przy pokucie nie żądać od wiernych głośnego odczytania grzechów spisanych na kartce, podczas gdy wystarczy wyjawić je samym kapłanom na cichej spowiedzi. Jakkolwiek bowiem zdaje się pochwały godną ta pełność wiary, która z bojaźni Bożej nie lęka się zawstydzenia przed ludźmi, jednak ten niewłaściwy zwyczaj powinien ustać, ponieważ nie wszystkie grzechy są takie, żeby proszący o spowiedź nie lękali się ich ujawnienia... Wystarczy to wyznanie, które najpierw wyjawia się Bogu, a potem kapłanowi będącemu orędownikiem za grzechy pokutujących.16
Wróćmy do naszego pytania. Dwa wyjaśnienia spośród wielu, jakie od wieków powtarzane są w Kościele w odpowiedzi na to pytanie, szczególnie zasługują na uwagę. Po pierwsze, wstyd przed wyznawaniem swoich grzechów spowiednikowi zdradza zapewne niedostateczne rozpoznanie tych grzechów jako grzechów właśnie. Już Tertulian, około roku 203, pisał, że "o ile przyznanie się do winy usuwa grzech, o tyle ukrywanie go powiększa. Przyznanie się bowiem do winy pochodzi z myśli zadośćuczynienia, ukrywanie zaś z uporu."17 W imię tak sformułowanej zasady krytykował tych - a miał na myśli praktykę oskarżania się wobec wspólnoty wierzących - którzy "więcej pamiętają o własnym zawstydzeniu aniżeli zbawieniu. Ci stają się podobni do tych, którzy nabawili się choroby na wstydliwych częściach ciała i wstydzą się lekarzy i w ten sposób giną jako ofiary nierozumnej swej wstydliwości."18
Podjęcie wstydu spowiedzi, wyjaśniali nauczyciele Kościoła, jest częścią pokuty za grzechy, których się wstydzimy, a zarazem czyni bardziej prawdziwą naszą skruchę. Jak wyjaśnia często cytowany tekst przypisywany świętemu Augustynowi:
Osobiście zgrzeszyliście, osobiście się zawstydźcie. Wstyd bowiem ma udział w odpuszczeniu [grzechów]. W swoim bowiem miłosierdziu Pan tak ustanowił, ażeby nikt nie dostępował przebaczenia w ukryciu. Dzięki temu bowiem, że ktoś osobiście wyjawia swoje grzechy kapłanowi i wstyd przezwycięża bojaźnią Boga, którego obraził, grzech może być przebaczony: w spowiedzi staje się godne przebaczenia to, co było godne kary w działaniu. Wiele zadośćuczynienia ofiarował ten, kto przezwyciężył wstyd i niczego z tego, co popełnił, nie ukrył przed Bożym posłańcem. Bóg jest bowiem miłosierny i sprawiedliwy i podobnie jak w sprawiedliwości okazuje swoje miłosierdzie, tak w miłosierdziu [wypełnia] sprawiedliwość. Grzesznikowi odpuścić grzechy jest dziełem miłosierdzia. Godzi się jednak, ażeby Sprawiedliwy litował się sprawiedliwie.19
Dlatego dążenia do usunięcia indywidualnego wyznania grzechu niosą w sobie ryzyko zniweczenia pojednania z Bogiem i jakiegokolwiek sensu sakramentu pokuty. "Nawrócenie - wyjaśnia Jan Paweł II w encyklice Redemptor hominis, 20 - jest aktem wewnętrznym o szczególnej głębi, w którym człowiek nie może być zastąpiony przez innych, nie może być »wyręczony« przez wspólnotę. (...) Kościół przeto, zachowując wiernie wielowiekową praktykę Sakramentu Pokuty, praktykę indywidualnej spowiedzi związanej z osobistym żalem za grzechy i postanowieniem poprawy, strzeże szczególnego prawa ludzkiej duszy. Jest to prawo do najbardziej osobistego spotkania się człowieka z Chrystusem ukrzyżowanym i przebaczającym."
Nierzadko - ponawia to wyjaśnienie Jan Paweł II w adhortacji apostolskiej Reconciliatio et paenitentia, 31, III-IV:
rozważa się nawrócenie i żal pod kątem stawianych przez nie niewątpliwych wymogów oraz umartwienia, jakie nakładają, aby doprowadzić do radykalnej zmiany życia. Warto jednak przypomnieć i podkreślić, że żal i nawrócenie są o wiele bardziej zbliżeniem się do świętości Boga oraz odnalezieniem własnej wewnętrznej prawdy, zakłóconej i naruszonej przez grzech, wyzwoleniem z głębi własnego człowieczeństwa, a przez to odzyskaniem utraconej radości: radości, że się jest zbawionym, której to radości większość ludzi naszych czasów nie potrafi już odczuwać. Jest przeto zrozumiałe, że od najdawniejszych czasów chrześcijańskich, w łączności z Apostołami i Chrystusem, Kościół wprowadził do sakramentalnego znaku Pokuty oskarżenie się z grzechów. (...) Sakrament ten jest najbardziej osobisty, intymny; w nim sam grzesznik staje przed obliczem Boga ze swą winą, żalem i ufnością. Nikt nie może okazać skruchy za niego, nikt też w jego imieniu nie może prosić o przebaczenie. Grzesznik jest poniekąd samotny w swej winie.
Wstyd spowiedzi - przejdźmy do drugiego istotnego argumentu, dlaczego nie należy zarzucać osobistego oskarżania się w sakramencie pokuty - jest duchową pracą grzesznika na rzecz jego pojednania się z Kościołem. Mój grzech rani Kościół. "Jeżeli chodzimy w światłości, tak jak On sam [Bóg] trwa w światłości, wtedy mamy jedni z drugimi współuczestnictwo, a krew Jezusa, Syna Jego, oczyszcza nas z wszelkiego grzechu" (1 J 1,7). Zatem mój grzech świadczy o ciemności, jaka jest we mnie, i powoduje moje częściowe wyłączanie się ze wspólnoty Kościoła. Kiedy oskarżam się w spowiedzi sakramentalnej, wobec szafarza łaski Chrystusowej i oficjalnego przedstawiciela Kościoła - zacytujmy już po raz ostatni Jana Pawła II - "to wyznanie wyrywa niejako grzech z tajników serca, a zatem z czysto prywatnego kręgu jednostki, uwydatniając również jego charakter społeczny, gdyż poprzez szafarza Pokuty sama Wspólnota Kościelna, zraniona przez grzech, przyjmuje na nowo skruszonego grzesznika, który otrzymał przebaczenie" (Reconciliatio et paenitentia, 31, III).
Temat, w jaki sposób ja, który w Kościele szukam pojednania z Bogiem i Chrystusem, otrzymuję udział w pokucie i zasługach całego Kościoła, jest tak bogaty, że należałoby go przedstawić odrębnie.
JACEK SALIJ, ur. 1942, prof. dr hab., wykładowca w Akademii Teologii Katolickiej, autor kilkudziesięciu książek.
Przypisy:
1. De Genesi contra Manichaeos, lib. 2, cap. 35 (PL 34, 209).
2. Joachim Lelewel, Wybór pism politycznych, Warszawa 1954, s. 223.
3. O tym drugim nawracaniu się Katechizm Kościoła Katolickiego uczy, co następuje: "Nawrócenie dokonuje się w życiu codziennym przez czyny pojednania, troskę o ubogich, praktykowanie i obronę sprawiedliwości i prawa, wyznanie win braciom, upomnienie braterskie, rewizję życia, rachunek sumienia, kierownictwo duchowe, przyjmowanie cierpień, znoszenie prześladowania dla sprawiedliwości. Najpewniejszą drogą pokuty jest wzięcie każdego dnia swojego krzyża i pójście za Jezusem" (nr 1435).
4. Objaśnienie 2 Psalmu 31,12 (PL 36, 266).
5. Kazanie 42,3 (PL 38, 253). Por. refleksję świętego Augustyna z Wykładu Ewangelii Jana, hom.12, 13: "Kto bowiem wyznaje swe grzechy i swoje grzechy oskarża, ten już trzyma się Boga. Oskarża Bóg twoje grzechy, a jeśli i ty je oskarżasz, łączysz się z Bogiem. Człowiek i grzesznik to niejako dwie rzeczy. To, co słyszysz o człowieku, Bóg uczynił; co słyszysz o grzeszniku, sam człowiek to sprawił. Zgładź to, co uczyniłeś, aby Bóg ocalił to, co On uczynił. Powinieneś nienawidzić w sobie twoje dzieło, a miłować w sobie dzieło Boże. Skoro zacznie ci się nie podobać to, co uczyniłeś, to już rozpoczną się twoje dobre dzieła, bo oskarżasz złe czyny. Początkiem dobrych czynów jest wyznanie złych czynów" (Święty Augustyn, Homilie na Ewangelie i Pierwszy List Jana, tłum. Władysław Szołdarski i Wojciech Kania, t.1, Warszawa 1977, s. 194).
6. Romano Guardini, O Bogu żywym, tłum. Kazimierz Wierszyłowski, Warszawa 1987, s. 31n.
7. Por. wyznanie Justyny Iwaszkiewicz: "Pamiętam, jak kiedyś w Oslo chciałam się wyspowiadać, a pierwszym pytaniem, jakie mi zadał ksiądz, było: czy jesteś katoliczką? Oniemiałam, takiej wątpliwości nikt przedtem nie wyrażał! Potem zrozumiałam, skąd to pytanie, bo, jak się okazuje, coraz częściej zdarzają się wypadki, że protestanci pukają do katolickich drzwi, by odbyć spowiedź" ("W drodze" 1987, nr 9, s. 98).
8. Por. np. poruszające świadectwo z bolszewickiego więzienia w Mińsku z roku 1941. Już od czterech lat uwięziona sowiecka Polka, Jadwiga Ejsmont, nie zdradzająca dotąd żadnych potrzeb religijnych, pod wpływem pobożnych współwięźniarek przeżywa wielkie przeobrażenie: "Początkowo patrzy w osłupieniu na każdą z nas, potem zaczyna modlić się żarliwie. Całuje kolana pani Heleny:
- Pani droga - szepcze z płaczem - proszę mnie wyspowiadać z moich grzechów; ja przecież już nigdy w życiu nie zobaczę kapłana.
Jesteśmy wszystkie wzruszone do łez. Pani Helena drżącym głosem odpowiada:
- Siostro, Bóg miłosierny jest twoim kapłanem. Jeśli ulgę ci sprawi wyznanie przede mną grzechów, chętnie wysłucham je i będę za ciebie modliła się.
Zatykamy sobie uszy, żeby nie krępować pani Jadwigi. Prawosławne w najdalszym kąciku zaczynają odmawiać swoje korne modły. Jadwiga cichutku zwierza pani Helenie swoje grzechy, zwątpienia, bóle" (Grażyna Lipińska, Jeśli zapomnę o nich, Wyd. Spotkania 1988, s. 119).
9. Por.: "Żadnemu niemaią dawać świątości ciała bożego aże pirwei sprawczy dusze swei spowiednikowi słudze kościelnemu Kapłanowi na to wystawionemu wyzna tak iako na człowieka pokutuiączego należy żałości za grzechi swoie y wszystki rzeczy ktorymi baczy obciążone sumnienie swoie. (...) A tak że słuszna rzecz iest aby plebanowie wszysczy wszędy iednako a zgodnie ku spowiedzi obyczai y xtałt chowali aby wszystkim grzechi swoie nabożnie wyznawaiączym a za grzechi żałujączym rozgrzeszenie dawali. A ieśliby się ktorym obyczaiem na ktorych miesczach przytrafiało żeby ludziom tę nachwalebnieiszą świątość przez spowiedzi dawano, albo ieśliby gdzie ktory pleban tego dozwalał żeby się wespołek zeszli ci ktorzi trzeciego dnia przistępować maią a pospolite rozgrzeszenie od niego wzięli, to iusz od tego czasu żadnym obyczaiem niema być dopuszczono, ale koniecznie chczemy aby wedle ustawy tu opisanei każdemu osobliwie rozgrzeszenie było dano" (Ustawa o zwierzchniei chwale Bożei y o kościelnych Ceremonyach na ten xtałt yako się zachowawa w kościelech Xięstwa Pruskiego, Królewiec 1544 karta D II).
Por. też uchwałę synodu w Miłosławiu z 12 lipca 1607: "Do spowiedzi i Świętej Wieczerzy niech przystępują co najmniej cztery razy w roku, mianowicie na Boże Narodzenie, Wielkanoc, Pięćdziesiątnicę oraz Michała. Im zaś częściej, tym lepiej" (art. 5, conditio 5, w: Die Synoden der Kirche Augsburgischer Konfession in Großpolen, wyd. G. Smend, Poznań 1930, s.122).
10. Agenda Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego czyli Ewangelicko-Luterskiego, Warszawa 1955, s. 25.
11. Agenda dla Kościoła Ewangielicko-Augsburskiego w Królestwie Polskiem, Warszawa 1891, cz. 2, s. 41nn i s. 97.
12. "Brat mój, pacholę zacne, prosił ptaszęta o przebaczenie: zdaje się, że to niedorzeczne, a przecie wielka to prawda, albowiem wszystko jest niby jeden ocean, wszystko płynie i styka się: w jednym miejscu się dotkniesz, w drugim się odezwie. Niechże to będzie szaleństwem prosić ptaszęta o przebaczenie, ale wszak i ptaszkom byłoby lepiej, i dzieciom, i wszelkiemu zwierzęciu dokoła ciebie, gdybyś sam był zacniejszy, bodaj trochę zacniejszy niż teraz" (Bracia Karamazow, tłum. Aleksander Wat, Warszawa 1959, cz. 1-2, s. 377).
13. "Jeśli cię otaczają ludzie źli i nieczuli i nie zechcą cię słuchać, padnij przed nimi i proś ich o przebaczenie, albowiem zaprawdę ty sam jesteś winien, że nie chcą cię słuchać" (dz. cyt., s. 379).
14. Który człowiek bogaty może być zbawiony?, 41; tłum. Jan Czuj, Kraków-Ząbki 1995, s. 110n.
15. Obowiązek tajemnicy spowiedzi w Kodeksie Prawa Kanonicznego sformułowany jest w kanonie 983:
"§ 1. Tajemnica sakramentalna jest nienaruszalna; dlatego nie wolno spowiednikowi słowami lub w jakikolwiek inny sposób i dla jakiejkolwiek przyczyny w czymkolwiek zdradzić penitenta.
§ 2. Obowiązek zachowania tajemnicy ma także tłumacz, jeśli występuje, jak również wszyscy inni, którzy w jakikolwiek sposób zdobyli ze spowiedzi wiadomości o grzechach." Por.: Katechizm Kościoła Katolickiego 1467. Dodajmy, że kanon 1388 orzeka, że "spowiednik, który narusza bezpośrednio tajemnicę sakramentalną, podlega ekskomunice wiążącej mocą samego prawa, zastrzeżonej Stolicy Apostolskiej".
16. Breviarium fidei. Wybór doktrynalnych wypowiedzi Kościoła, opr. Stanisław Głowa i Ignacy Bieda, wyd. 3, Poznań 1989, s. 427. W podobnym duchu wypowiada się, w roku 1551, Sobór Trydencki: "Co się tyczy sposobu spowiadania się po cichu samemu kapłanowi, to - chociaż Chrystus nie zabronił, by ktoś mógł publicznie wyznać swe grzechy dla ukarania swoich występków i dla upokorzenia siebie w celu bądź dania przykładu innym, bądź zbudowania znieważonego Kościoła - nie jest to jednak polecone nakazem Bożym ani też byłoby niezbyt rozważnie nakazać mocą jakiegoś ludzkiego prawa, aby grzechy, zwłaszcza tajemne, miały być ujawniane na publicznej spowiedzi" (dz. cyt., s. 439).
17. O pokucie, 9; tłum. Emil Stanula; w: Tertulian, Wybór pism, Warszawa 1970, s. 188.
18. Dz. cyt., 10 (s. 189).
19. Tę wypowiedź Pseudo-Augustyna przytacza, wśród kilkunastu tego rodzaju wypowiedzi patrystycznych na ten temat, Piotr Lombard (+1160), Sententiae in IV libris distinctae, lib. 4, dist. 17. Cały ten, niezwykle interesujący, rozdział z Sentencji Piotra Lombarda można znaleźć m.in. w: S.Thomae Aquinatis, Scriptum super "Sententiis" Magistri Petri Lombardi, wyd. M. F. Moos, t. 4, Parisiis 1947, s. 817-824. Cytowany tekst: s. 821.