Z cyklu "Szukającym drogi"
Słyszy się czasem o możliwościach całkowitego lub częściowego zniesienia ustawy o przerywaniu ciąży. Proszę mnie dobrze zrozumieć. Ja sama nie jestem zwolenniczką przerywania ciąży, widzę jednak argumenty, przemawiające za częściowym przynajmniej utrzymaniem tej ustawy. Są takie kobiety, które zdecydowały się poddać temu zabiegowi, i jeśli uniemożliwi im się uczynić to legalnie, pójdą do niefachowych babek. W czyim to leży interesie, żeby te kobiety narażać na kalectwo, a nawet na śmierć? A ponadto: kobiety nie pozbywają się przecież dziecka chcianego. Czy mamy więc prawo domagać się utrzymania przy życiu dzieci, które przyszłyby na świat nie chciane, skazane na wieczną poniewierkę?
Bardzo pesymistycznie patrzy Pani na ludzką naturę. Bo proszę zauważyć, że podane przez Panią argumenty bazują na założeniu, jakoby złe postawy były w nas nieuleczalne, złe postanowienia — nieodwracalne. Czyżby tak było naprawdę? Pozwalam sobie w to wątpić. W rzeczywistości tylko w przypadkach głęboko patologicznych kobieta podejmuje decyzję zniszczenia własnego płodu bez zmrużenia oka. Każda normalna kobieta przeżywa wówczas dramat. Jej ostateczna decyzja — urodzić dziecko czy spowodować poronienie — w wielkim stopniu zależy od tego, czy spotka się z ludzką życzliwością i gotowością pomocy, czy też koleżanki i znajomi radzić jej będą iść po linii najmniejszego oporu. Wprawdzie każdą decyzję przeciwko poczętemu dziecku podejmują przede wszystkim matka i ojciec, ale również jest to w jakiejś mierze decyzja kręgów społecznych, do których rodzice dziecka należą. Dramat matki bywa niekiedy tak głęboki, że w nieszczęsnej kobiecie rośnie jednocześnie gotowość do obu decyzji (objawia się to na przykład w ten sposób, że w ciągu jednego tygodnia potrafi ona trzykrotnie zmieniać swoją decyzję „ostateczną”). Szalę ostateczną przechylić wówczas może jakiś drobiazg: czyjeś słowo otuchy, bezduszność lekarza itp.
Oto dlaczego nie jest rzeczą obojętną dla konkretnych ludzkich decyzji, jakie prawo aktualnie obowiązuje. Prawo, które utrudnia dokonywanie poronień, niejedną kobietę ustrzeże przed zamachem na własny płód. Czymś jeszcze ważniejszym będzie to, żeby prawo nie stwarzało wrażenia, jakoby przerwanie ciąży było czynem moralnie neutralnym. Prawo kształtuje przecież ludzkie poglądy. Jeśli więc prawo stoi na stanowisku, że spędzania płodu nie należy oceniać moralnie albo że należy je oceniać w kategoriach mniejszego zła, pokusa takiego rozwiązania będzie nawiedzała kobiety ciężarne częściej niż wówczas, kiedy prawo nie pozostawia wątpliwości, że zniszczenie ludzkiego płodu zawsze jest czymś moralnie złym; zwiększa się też wówczas społeczny nacisk na ciężarne kobiety w kierunku takiego rozwiązania.
Oczywiście, prawo nie przymusza żadnej kobiety do działań przeciwko ludzkiej istocie, która kształtuje się w jej łonie. Jeśli więc ktoś dopuszcza się tego grzechu, niech się nie usprawiedliwia, że prawo go zwiodło. Ale zarazem nie wolno demagogicznie twierdzić, jakoby — ponieważ ostateczna decyzja zawsze należy do zainteresowanej osoby — było rzeczą obojętną, jakie prawo w tej dziedzinie obowiązuje. Po prostu prawo, chcemy czy nie chcemy, wpływa na konkretne ludzkie postawy i decyzje.
Spróbujmy teraz przypatrzeć się bliżej samemu widmu babek, które rzekomo zaczęłyby grasować, gdyby doszło do całkowitego lub przynajmniej częściowego zniesienia ustawy o przerywaniu ciąży. Uświadomiliśmy już sobie, że straszenie nas niefachowymi babkami wynika z przeoczenia psychiki kobiet, decydujących się na zniszczenie ciąży. Zbyt pośpiesznie troszczymy się o szpitalny komfort tych kobiet, zamiast więcej pomyśleć o tym, że może niejednej z nich moglibyśmy pomóc w zaakceptowaniu swojego macierzyństwa. Zbyt wiele w nas fałszywej i ciemnej wiary, że istnieją sytuacje, kiedy kobieta „musi” odrzucić swoje — zaistniałe już przecież — macierzyństwo; to właśnie na gruncie tej fałszywej wiary problemem najważniejszym staje się zapewnienie kobietom, które „muszą” wyrzucić z siebie zaczynające się życie, jak najlepszych warunków sanitarnych.
Zresztą pomyślmy chwilę, skąd się w ogóle wziął ten obraz niefachowych babek, przywoływany w roli straszaka w różnych dyskusjach na temat legalizacji poronień. Dlaczego na przykład straszak ten prawie nie pojawił się w bardzo ostrych dyskusjach, jakie w ostatnich latach prowadzono na ten temat w krajach zachodnich? Odpowiedź jest prosta. Owe niefachowe babki była to pozostałość z czasów, kiedy różne potrzeby lekarskie w niektórych środowiskach — zwłaszcza na wsi i wśród biedoty miejskiej — załatwiano sobie we własnym zakresie: funkcjonowali wówczas różni samorodni dentyści, nastawiacze złamanych kończyn, znachorzy itp. Dzisiaj już nie te czasy i nie ci ludzie. Nie ma już ani kandydatów do spełniania takich zadań, ani chętnych do korzystania z ich usług. Doprawdy czas już najwyższy przestać straszyć się wzajemnie wyciągniętym z lamusa widmem babek—aborterek. Można by co najwyżej rozważać problematykę ginekologicznego podziemia, które zapewne powstałoby w wyniku uchylenia ustawy, pozwalającej na przerywanie ciąży.
A co do argumentu, że kobiety marnują tylko dzieci nie chciane, błagam Panią, niech Pani nigdy tego argumentu nie używa. On jest głęboko nieprawdziwy i nieludzki. Nie wolno dzielić dzieci na chciane i nie chciane; zgodzić się na taki podział to znaczy stanąć na gruncie jednego z najgorszych rodzajów rasizmu. Każde bez wyjątku dziecko ma prawo do tego, żeby było chciane i kochane. Winniśmy sobie wzajemnie pomagać do zrozumienia tej prawdy. Kobieta może początkowo nie chcieć dziecka, może pojawiło się ono nieoczekiwanie, nie było pożądane itp. Ale jeśli matka jest żywym człowiekiem i ma serce, dziewięć miesięcy na pewno jej wystarczy, żeby całkowicie zmienić swój stosunek do dziecka, żeby oczekiwać go z miłością i radością. My możemy jej w tym pomóc. Dużo to lepsze niż sankcjonowanie niemoralnych podziałów na dzieci chciane i nie chciane.
Zresztą życie dowodzi, że rodzice mogą bardzo płytko „chcieć” lub „nie chcieć” dziecka. Rodzicom może minąć miłość do dziecka poprzednio bardzo upragnionego (co oczywiście jest ich wielką winą moralną): jeśli na przykład dziecko nie spełnia ich oczekiwań albo stanowi przeszkodę w ich nowych planach matrymonialnych. Z drugiej strony, dziecko początkowo nie chciane może stać się skarbem szczególnie umiłowanym. Któż z nas nie zna przypadków, że dziewczyna albo kobieta zgodziła się oddać dziecko zaraz po urodzeniu do adopcji i wystarczyło jej parę dni zajmowania się noworodkiem, żeby nie chcianego bachora pokochać tak bardzo, że za żadne skarby go nikomu nie odda!
Naprawdę błagam Panią, proszę nigdy nie mówić, że lepiej nie pozwolić dziecku urodzić się, niż gdyby miało być nie chciane. Jeśli Pani zobaczy, że ktoś nie chce swojego dziecka, niech to raczej obudzi w Pani jakieś przerażenie, a zarazem potrzebę przyjścia z pomocą, aby człowiek ten zaakceptował swoje macierzyństwo lub ojcostwo i starał się przyjąć dziecko z radością.
opr. ab/ab