Rozmowa z Arturo Marim, fotografem papieskim od czasów Piusa XII
— Czy pamięta Pan pierwsze zdjęcie wykonane Ojcu Świętemu?
Moja działalność, tutaj na Watykanie, rozpoczęła się 9 marca 1956 roku w czasie pontyfikatu Piusa XII. Pierwsze 3 lata mojej pracy przypadły na czas pontyfikatu tego właśnie papieża. Potem, stale jako fotoreporter dziennika „L'Osservatore Romano”, towarzyszyłem kolejnym papieżom: Janowi XXIII, Pawłowi VI, Janowi Pawłowi I, aż po obecny pontyfikat Jana Pawła II. Pasję fotografowania odziedziczyłem zapewne po ojcu. Gdy miałem 5 lat, po raz pierwszy pomagałem mu w ciemni fotograficznej.
Pius XII był papieżem niezwykle trudnego czasu wojny. W ostatnich latach pontyfikatu można było zauważyć w jego posłudze ciężar tego doświadczenia. Watykan opuszczał tylko w nadzwyczajnych sytuacjach: raz w roku, w uroczystość Niepokalanego Poczęcia NMP, na placu Hiszpańskim składał hołd Niepokalanej, raz udał się też do Santa Maria in Galeria na inaugurację działalności Radia Watykańskiego.
— Stał Pan u boku błogosławionego Ojca Świętego Jana XXIII. Jak Pan wspomina tego „proboszcza świata”?
Wraz z wyborem Jana XXIII dało się odczuć oznaki otwarcia Kościoła. Pamiętam, jak w dzień Bożego Narodzenia niemal w ostatniej chwili dowiedzieliśmy się, że Ojciec Święty postanowił złożyć wizytę w pobliskim szpitalu Spirito Santo, w więzieniu Regina coeli i w szpitalu dziecięcym Bambino Gesu. Dla mnie był to pierwszy znak, że będzie to wyjątkowy papież. Nie zdziwiłem się, gdy zapowiedział zwołanie Soboru Watykańskiego II. Być blisko człowieka o wielkim sercu, niezwykle stałego w swoich decyzjach, wymagającego wiele od siebie — oznaczało doświadczyć pierwszych znaków wiosny i odrodzenia w Kościele. Gdy teraz myślę o tym człowieku i o czasach, w których służył Kościołowi, widzę niezwykłość dróg, którymi Bóg prowadzi Kościół. Ten papież był łaską dla Kościoła i dla mnie osobiście.
— Po Pawle VI i 33-dniowym pontyfikacie Jana Pawła I nadszedł czas pontyfikatu Jana Pawła II...
Ten Papież potrafi bardzo dobrze pełnić posługę Następcy św. Piotra, jeśli mogę w ogóle wypowiadać słowa oceny. To Chrystus na ziemi. Pozwalam sobie tak mówić, bo jestem bardzo szczęśliwy, że mogę uczestniczyć w czymś niezwykłym. Apogeum tego szczęścia była podróż do Ziemi Świętej. Będąc blisko Ojca Świętego w czasie tej pielgrzymki, wielokrotnie się wzruszyłem. Nie wstydzę się tego powiedzieć. To nie była pielgrzymka duszpasterska, jak wiele poprzednich. To była pielgrzymka pod każdym względem niezwykła i szczególna. Na przykład w Betlejem, w kaplicy Narodzenia, Ojciec Święty nie przemawiał, ale swoimi oczyma powiedział wszystko. Kiedy prawie wszyscy wyszli z kaplicy, przygotowano Ojcu Świętemu małe krzesło i podano brewiarz... Widok modlącego się w tym miejscu Papieża wzruszył mnie do głębi. Przemawia siła duchowa tego człowieka, wynikająca z jego niezwykłego kontaktu modlitewnego z Bogiem. To była chwila OBECNOŚCI żywego Chrystusa pośród nas.
Inny szczególny moment: w Jerozolimie Jan Paweł II powiedział: „Ja stąd nie mogę odjechać, zanim nie stanę na Kalwarii!”. Wszyscy byli przejęci, patrząc na strome schody prowadzące na miejsce ukrzyżowania. W modlitwie na Kalwarii jeszcze raz objawiła się ogromna moc ducha Jana Pawła II. To było mistyczne doświadczenie, widoczne w jego twarzy, oczach. Modlitwa na Kalwarii była zwieńczeniem tej pielgrzymki.
Pamiętam też spotkanie przed Murem Płaczu w Jerozolimie. Ojciec Święty — Chrystus na ziemi — prosi o przebaczenie zła. Oto wielkość tego Człowieka. Tam kolejny raz miałem potwierdzenie słów: Ojciec Święty — święty Ojciec!
— Jakie wydarzenie, których Pan był świadkiem w czasie tego pontyfikatu, szczególnie zapadło Panu w serce?
Żyjąc obok Ojca Świętego, poznaję jego pokorę i miłość pasterską, które są silnymi elementami jego osobowości. Myślę, że ludzie to przesłanie pokory i dobroci dobrze zrozumieli. Mogę opowiedzieć dwa wydarzenia, podczas których przekonałem się o mocy jego pokory i dobroci. Był 1 stycznia. Właśnie zakończyłem pracę, wysłałem zdjęcia i informacje z celebracji w Bazylice św. Piotra z okazji Światowego Dnia Pokoju do agencji. Było po godzinie 15.00. Kiedy wszedłem do domu, zadzwonił telefon. Bp Dziwisz prosił, bym szybko wrócił do Domu Papieskiego. Pomyślałem, że musiało się wydarzyć coś ważnego. W prywatnej kaplicy na posadzce klęczał Ojciec Święty. Obok, na wózku inwalidzkim, siedział młody chłopak. Papież swoje ręce włożył w dłonie tego chłopca. Głaskał go. Przytulił do siebie. Tak modlił się około pół godziny. Wreszcie się podniósł, spod koloratki wydobył łańcuszek z krzyżykiem, zdjął go, a następnie nałożył na szyję tego chłopca. Chłopak chyba siłą woli podniósł głowę i z ogromnym wysiłkiem powiedział: „Dziękuję, Ojcze Święty, żeś mnie przyjął. Do zobaczenia w raju”. Chłopak pochodził z okolic Bresci, miał około 28 lat i był chory na nowotwór. Miał tylko jedno pragnienie: przed śmiercią zobaczyć Ojca Świętego. Pochodził z bardzo biednej rodziny, więc sąsiedzi i bliscy zebrali pieniądze na samolot dla niego i jego matki, by mogli przybyć do Rzymu. Był pierwszy dzień Nowego Roku, świat się weselił, wszyscy świętowali. A ja byłem świadkiem takiego wydarzenia.
— A drugie wydarzenie...
To zdarzyło się podczas pielgrzymki do Korei. Byliśmy na jednej z wysp, gdzie znajdowało się wielkie leprozorium. Trąd niszczy kompletnie ludzkie oblicze człowieka. Zaduch rozkładających się ciał, jaki tam panował, był trudny do zniesienia. A Ojciec Święty tulił i głaskał każdego z tych nieszczęsnych ludzi, bez względu na wygląd, religię... Gdy świat tych ludzi separuje, odsuwa z centrum życia, oni zrozumieli, że Ojciec Święty ich kocha, szanuje ich godność... Przez tę jedną chwilę życia poczuli się szczęśliwi. A ja ukrywałem łzy wzruszenia za aparatem fotograficznym. Na takie chwile warto czekać latami... To wielkie szczęście być świadkiem takich wydarzeń.
— Co było dla Pana w ciągu tych lat największym zaskoczeniem?
Najpierw chciałbym wspomnieć kard. Wyszyńskiego, którego poznałem, gdy zaraz po uwolnieniu przybywał do Rzymu. Zawsze widziałem w tym człowieku un leone (lwa), kardynała Kościoła, który wiedział, co znaczy kierować nim i wziąć za niego odpowiedzialność. Z czasów Soboru pamiętam kard. Karola Wojtyłę. Ze względu na moją pracę, mogłem z bliska widzieć często te dwie wybitne postacie Kościoła w Polsce. Zawsze postrzegałem ich jako osoby, które wiedzą, kim są i co mają czynić, zawsze ze wzajemnym szacunkiem.
Podczas jednej z pierwszych audiencji Jana Pawła II po wyborze na Stolicę Piotrową odbywało się spotkanie z Polakami w Auli Pawła VI. Słowa powitania wygłaszał kard. Stefan Wyszyński. Pamiętam barwę jego głosu i słowa: „Umiłowany Ojcze Święty”. Po skończonym pozdrowieniu Prymas Polski zbliżył się do Papieża i uklęknął przed nim, by ucałować pierścień. Wtedy Ojciec Święty klęknął przed Prymasem i tak trwali w braterskim uścisku. To daje dużo do myślenia o życiu, o wzajemnych relacjach między nimi, o posłuszeństwie (o którym często się zapomina dzisiaj)... Te dwie kolumny Kościoła trwały w braterskim uścisku. To było dla mnie niezwykłe objawienie, które otwierało drogę ku przyszłości, ukazywało nowe horyzonty posługi Jana Pawła II. Te horyzonty pokazuje pontyfikat tego Papieża.
— Spędza Pan życie u boku Ojca Świętego, rejestrując jego pontyfikat dzień po dniu. Jak żyć tym pontyfikatem, jak pożytkować słowa, gesty, o których Pan wspominał?
Jan Paweł II przez swoją modlitwę i słowa, gesty i cierpienie nie tylko Polakom, ale całej ludzkości, wskazał drogę, jak żyć godnie. Chciałbym, aby do wszystkich dotarły te słowa życia, które Ojciec Święty od początku pontyfikatu niestrudzenie zasiewa. On jest pierwszym, który idzie przed nami i doświadcza tego, czego naucza. Życzę wszystkim, by szli za nim!
— Dziękuję za rozmowę!
Rozmawiał ks. ROMAN KEMPNY
opr. mg/mg